niedziela, 30 grudnia 2018

Egipt- kraj kontrastów.


Strasznie dawno niczego konkretnego na tym blogu nie napisałam. Czas tradycyjnie zapierdziela bez pamięci, a grudzień ma najkrótsze dni w roku, więc dodatkowo odechciewa się wszystkiego.

Jeszcze w sierpniu znaleźliśmy fajną ofertę wylotu do Hurhgady i postanowiliśmy, że właśnie w grudniu polecimy sobie po słońce do Egiptu, żeby chociaż trochę przedłużyć lato i nałapać luxów. Czego jak czego, ale akurat słońca to oni mają pod dostatkiem. Słońca i piachu na pustyni :)
W okolicach 2010 roku, odnosiłam wrażenie, że chyba połowa Polaków jest lub za moment będzie w  Egipcie, no ale nie my. Nastało wtedy w Polsce prawdziwe egipskie szaleństwo. My braliśmy pod uwagę wtedy inne kierunki, więc Egipt był dla nas krainą nieznaną. Kilka lat temu terroryści zrobili z turystyką w tym olbrzymim kraju najprawdziwszą miazgę i naprawdę zachodziła obawa, że nie jest tam najbezpieczniej, chociaż od 2016 roku jakby cisza. W ubiegłym roku do Egiptu wybrała się Aga (mama Xawerego) i stwierdziła, że nie ma się czego bać, bo w hotelu jest bezpiecznie. No dobra w hotelu, ale my nie mieliśmy najmniejszego zamiaru całego tygodnia spędzić w hotelu. Co to, to nie!!! Nas interesowały egipskie zabytki, ale nie piramidy, tylko Luxor!!!!
Różnie ludzie o tym Egipcie opowiadali, ale oczywiście najlepiej jest się przekonać o tym samemu. No i wyściubić dupsko poza resort. Jest ryzyko? E tam... (to pisałam jeszcze kilka dni temu!!!)


Wsiedliśmy  do samolotu w zimnym Wrocławiu bardzo wcześnie rano i po około 4 godzinach wylądowaliśmy na lotnisku w Hurghadzie. Oczywiście już na samym początku szalone kolejki po wizę egipską (25 dolarów amerykańskich), gdzie egipskie cwaniaki przy okienku walnęli nas na kasie przy wydawaniu reszty. W sumie niedużo, ale i tak niesmak pozostał. To nie było miłe, ale szybko, szybko i nie przeliczyliśmy od razu tej wydanej reszty. A potem? Potem to pocałuj psa w nos. OK, pierwsze koty za płoty, ale trzeba na nich uważać.
Autokar zawiózł nas do naszego hotelu o nazwie Titanic Aqua Park. Wielki, naprawdę wielki hotel. No i bardzo ładny. Może nie jakiś szał, ale nam odpowiadał. Zresztą tych Tytaników w okolicy było 3 (grupa o tej samej nazwie), a ponieważ nasz hotel nie miał dostępu do morza, jeździliśmy autobusikiem do Titanic Beach (oczywiście autobusikiem specjalnie do tego przeznaczonym), gdzie po przejściu jakichś 2 kilometrów basenów, w końcu pojawiała się piaszczysta plaża. Ale o tym potem.

W Egipcie grudniowa temperatura w Hurghadzie to 24-26 stopni i ZERO deszczu. Deszcz pada tam 2 razy do roku- wiosną i jesienią i to tylko tyle, co kot napłakał. Sucho, a powietrzu czuć piasek z pustyni niesiony dosyć silnym wiatrem. Chłodnym, ale przy tej temperaturze było dla nas akuratnie.
Po przyjeździe i meldunku walnęliśmy walizy w pokoju, przebraliśmy się w stroje i zalegliśmy na basenie, w którym woda była dużo cieplejsza od powietrza. Wszystko byłoby fajnie, gdyby od razu nie pojawili się hotelowi sprzedawcy od wszystkiego (masaże, wycieczki, warkoczyki i inne fryzury, manicure, pedicure itp itd.) Dosyć to było uciążliwe, chociaż ja rozumiem, że pracują na chleb i zima jest dla nich kiepskim czasem, ale na litość- CODZIENNIE i po kilka razy? Zaprzyjaźniliśmy się tylko ze sprzedawcą wycieczek o imieniu Mohamed (dla przyjaciół Michał), który mówił świetnie po polsku (zresztą nie tylko) i miałam okazję podpytać go o kilka rzeczy dotyczących Egiptu. No, ale wycieczki do Luxoru nie miał, więc zostały nam tylko pogawędki.

Mario spływa z wodospadu :)

Kolacja w hotelu była doskonała. Zresztą wszystkie posiłki świetne i smaczne. Codziennie inna kuchnia- amerykańska, azjatycka, włoska, ale także egipska. Wyśmienita. Ich burki z farszem rewelacyjne!!!
Trochę obawialiśmy się  tzw. klątwy faraona i na wszelki wypadek kupiliśmy butelkę polskiej wódki w sklepie wolnocłowym na lotnisku, a także mieliśmy spory zapas lekarstw na biegunkę oraz elektrolity i tabletki antywirusowe. Na szczęście nie przydały się w naszym przypadku. Klątwa ominęła nas szerokim łukiem, chociaż myliśmy zęby wodą z kranu.
Następnego dnia pojechaliśmy autobusikiem nad morze i jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że do 100 metrów w głąb morza, woda sięga tylko do kostek, a poza tym jest zimna jak w Bałtyku.
Na szczęście zimna była naprawdę tylko przy brzegu, ale już głębiej nadawała się do kąpieli. Była naprawdę ciepła i przyjemna. I czyściuteńka!!!

Hotelowe, bardzo długie molo....

przy którym pływały całe ławice rybek, z którymi można było się kąpać.

Nad morzem nie poszaleliśmy, a na dodatek odkryliśmy tam coś, co naprawdę do końca pobytu dało nam się w kość- upierdliwe i wredne, małe muchy!!! Doprowadzały nas do szału. Nie wiem czy one tam są takie ogłupiałe cały rok, ale w grudniu miały niezłego zajoba i żyć nie dawały. Na szczęście zabraliśmy ze sobą Muggę, środek głównie na komary, który trochę temperował musze zapędy i dało się jakoś przetrwać. Dobrze, że zabrałam.
W piątek wieczorem postanowiliśmy zobaczyć jak wygląda miasto Hurghada, a nie tylko resortownia pełna pięknych hoteli i turystów. W tym celu zawezwaliśmy Ubera, który nadjechał nadzwyczaj szybko, bo po 3 minutach :)
Przyjechał bardzo miły i uśmiechnięty Egipcjanin, który nie znał angielskiego, ani żadnego innego języka, oprócz arabskiego, ale jakoś na migi on zapytał co chcemy zobaczyć w Egipcie, a my, że Luxor. Chłopak od razu wpadł na pomysł, żeby zadzwonić do swojego znajomego, który nam taką wycieczkę może załatwić i zanim cokolwiek postanowiliśmy, poznaliśmy Tonyego- weterynarza z Hurghady! WETERYNARZA- KATOLIKA!!! :) Przesiedliśmy się więc do Tonyego, który znowu zapytał co chcemy zobaczyć, bo on ma kolegę, który nas do tego Luxoru zawiezie za 100 euro prywatnym samochodem, tylko musimy wysłać mu zdjęcia paszportów dla bezpieczeństwa i powiadomienia władz. Hm...A w międzyczasie on nam pokaże starą Hurghadę. Trochę byliśmy zszokowani szybkością działań naszego nowego znajomego, ale po chwili pokazał nam zdjęcia swojej rodziny, żony, pięknych synów, opowiedział o sobie w kilku zdaniach. No cóż, my zawsze mieliśmy przyjazne nastawienie do innych ludzi, bez względu na nację czy kolor skóry, więc póki co wszystko było OK. Chłopak ewidentnie myślał, że jesteśmy jak Ruscy turyści, czyli interesują nas pamiątki, skóry, futra i takie tam... więc chciał nas zawieźć do najfajniejszych sklepów z futrami (he, he) i pamiątkami. Coś tam kupiliśmy z pamiątek w pierwszym, lepszym sklepiku (magnesy, chustę na plażę i jakiś papirus z Nefretete) ale powiedziałam, że wolałabym np. przyprawy. No i Tony od razu zaprowadził nas do sklepiku z przyprawami, gdzie po wstępnej miłej gadce ze sklepikarzem, doszło do zważenia egipskiej przyprawy i wyszło za nią jakieś 11 dolarów, co mnie wbiło w podłogę. Zgodnie z Mariem powiedzieliśmy, że to za dużo, na co Egipski sprzedawca przypraw powiedział, że to cena dla Egipcjan, że cała jego rodzina od czasów faraona Meni, czyli jakichś 89 pokoleń, używała tej przyprawy i że to tanio. Ja nadal, że nie tanio, a on na to, że może w takim  razie ja wezmę ją za darmo. Taki cwaniak! Chciał mnie wziąć na honor. Oczywiście odpowiedziałam, że za darmo nie wezmę i chcę zapłacić i stanęło na 8 dolarach. No ja się na chandryczenie i handlowanie z Egipcjanami nie nadaję. Miałam już dosyć zakupów, więc poprosiliśmy Tonyego, żeby zawiózł nas na główną ulicę Hurghady, Sheraton Street, co chłopak z chęcią zrobił.

w sklepie z pamiątkami

Złoty Meczet nocą

kufel soku z trzciny cukrowej

Mario z Tonym przed bramą na deptak

mozaiki na Sheraton Street


Sheraton Street to główna i najbardziej zatłoczona ulica w Hurghadzie. Widziałam ją kilka dni potem jeszcze za dnia. Oj nie dla mnie jej uroki, spaliny i kurz!!! W nocy jeszcze jak cie mogę, ale w dzień to dla Europejczyka szok. SZOK!!!!
Tony pochodził z nami po uliczkach i zaprosił na sok z trzciny cukrowej. Trochę bałam się pić (aha, tak, klątwa faraona), ale nie odważyłam się odmówić i wypiliśmy z Mariem po kufelku. Nawet smaczny i nie taki słodki jak się spodziewałam. Trochę przypomniał mi sok jabłkowy, tylko taki rozwodniony.  Bolała mnie głowa, bo dzień wcześniej przegięłam z alkoholem, więc zapytałam, gdzie tu jest apteka, na co Tony od razu poleciał i kupił mi ibuprofen w saszetkach, skombinował wodę i napoił. Znowu zadrżałam, bo ta woda nie wiem skąd. Ale znowu wypiłam i NIC!!! Przetrwałam do końca pobytu :)
Już chcieliśmy wracać, ale Tony zabrał nas jeszcze do sklepu z naturalnymi olejami, gdzie zakupiłam olej z czarnuszki (naturalny), który podobno jest dobry na wszystko i pomaga na wszystko, oprócz śmierci i pili go już faraonowie tysiące lat temu. W smaku ohydny... ale piję. Nie wiem czy słusznie i czy rzeczywiście na cokolwiek pomaga. Póki co efektów jakichś specjalnych nie widzę, ale może trzeba tego wypić kilka litów??? Łeeee... fuj, ohyda.
Zanim Tony zawiózł nas do hotelu, poprosił o zaliczkę na poczet wycieczki w wysokości 10 Euro i umówił nas ze swoim znajomym na poniedziałek o 5 rano. Zapłaciliśmy, uznając, że w sumie to nie żaden majątek i pożegnaliśmy sympatycznego Tony'ego, płacąc mu także za poświęcony czas i jazdę po Hurghadzie. Tak poza tym wszystkim dowiedzieliśmy się jak drogie jest życie przeciętnej rodziny w Egipcie (dosyć drogie), jak wygląda szkolnictwo (masakra!!). Tony swojego starszego syna posłał do szkoły prywatnej (800 dolarów US rocznie), bo publiczna to jest jazda bez trzymanki i dziecko niczego z tej szkoły nie wynosi, oprócz złych nawyków. Ile za paliwo? (bardzo mało- za 1 dolara US można kupić 2 i pół litra paliwa), a ile za samochody (tutaj z kolei bardzo dużo, bo za np. Skodę Oktawię, taką jaką mamy my, trzeba tam zapłacić 35 tysięcy Euro!!!). Zapytałam też skąd mają tutaj nad morzem Czerwonym wodę pitną. (No jak to skąd, głupia kobieto? ) Z NILU!!!! (tylko 360 kilometrów w linii prostej). No tak, to przecież oczywiste. 😦  Tony na wszystkie pytania odpowiedział bardzo miło i z wielką chęcią. To w ogóle jest bardzo sympatyczny i uczynny Egipcjanin.
W hotelu jednak przemyśleliśmy wszystko i stwierdziliśmy, że chyba jesteśmy nienormalni!!!! Z obcym facetem przez połowę Egiptu, przez piachy pustyni do Luxoru? Chyba żelazko spadło nam na głowę!
Mario wszedł na stronę Hurghada.pl i tam zakupiliśmy oficjalną wycieczkę do Luxoru w cenie 35 dolarów od osoby z przewodnikiem w języku polskim, gdzie mieliśmy zobaczyć zespół świątynny w Karnaku, zjeść obiad, zobaczyć manufakturę alabastru, zwiedzić świątynię Hatszepsut (nasz główny cel wycieczki) i Dolinę Królów, przy okazji zahaczyć kolosy Memnona. A jak starczy czasu to jeszcze  wjechać na Wyspę Bananową za dodatkową opłatą.
Mieliśmy Toneygo już na FB i na Hangouts, więc poinformowaliśmy go, że zmieniliśmy zdanie, na co on się lekko załamał. Zaczął sobie wyrzucać, że za drogo nam policzył i co teraz z zaliczką i chce nam ją oddać. No bez sensu w ogóle. Ale to w sumie nasza wina, bo jak te owce pastewne, zamiast się zastanowić nad ofertą prywatnego przewoźnika, do razu ja przyjęliśmy. Napisaliśmy Tonyemu, że skoro jest weterynarzem, niech za te pieniądze pomoże jakiemuś biednemu zwierzakowi, a wierzcie mi- psy i koty mają tam przesrane. Jakoś to przyjął, a my z samego rana weszliśmy do autokaru pełnego Ruskich turystów jadących z nami na wycieczkę. Z Polaków było tylko starsze małżeństwo z dorosłym już synem, więc była nas piątka.
Jazda przez pustynię to nic ciekawego. Sterty piachu, pagórki i plastikowe śmieci walające się wszędzie. Koszmar całej planety. Nie ma tam żadnej cywilizacji hy hy...

jak widać, nie ma wody na pustyni... oj nie.

Po jakichś 3 godzinach dojechaliśmy do miasta na pustyni. Raczej osiedla typu sypialnia, z wysokimi blokami, ale bez roślinności, trawy czy czegokolwiek zielonego. Na każdych rogatkach do miasta posterunek policji i sprawdzanie, czy nie mamy przypadkiem ładunków wybuchowych. W ogóle po drodze posterunków wojskowych czy tez policyjnych sporo. Po jakimś czasie ukazał nam się kanał irygacyjny, dosyć spory, a w nim martwy psiak. Smutno mi się zrobiło. W kanale sterty śmieci i syf przepotworny! Póki co, mało wody, ale z biegiem trasy kanał coraz szerszy i najprawdopodobniej głębszy, bo zaczęły się pola uprawne. Egipt to 97% pustyni i nieużytków, a tylko 3 % ziem żyznych i nadających się do uprawy, a samych Egipcjan jest około 100 milionów!!!! Imaginujecie to sobie w ogóle? Podobno w samym Kairze mieszka 28 milionów ludzi (nieoficjalne dane). Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać! To musi być jakiś koszmar!!! Najprawdziwszy! 3/4 Polaków w jednym miejscu. Ha... pozabijalibyśmy się na pewno.
Przez kanał co jakiś czas przechodziły kamienne mosty, łączące oba brzegi, a przy nich stało po 2 mundurowych. Bezpieczeństwo ponad wszystko.
Dojechaliśmy do Luxoru po 5 godzinach i na obrzeżach miasta wsiadło dwóch przewodników- jeden rosyjskojęzyczny, a drugi dla nas Polaków. Nasz był młodym i sympatycznym chłopcem o imieniu uwaga... Mohamed (he, he), który pięknie mówił po polsku! W ogóle zauważyłam, że Egipcjanie mają niezwykły dar do języków, niech no was tylko zaczepią, a już odbywa się gadka do której są dobrze przygotowani. Oj tak!

zza auta szyby.
Numerem 1 na liście naszego zwiedzania był zespól świątynny w Karnaku. Nasz przewodnik twierdził, że to największy na świecie kompleks świątynny, no ale nie wiem, nie wiem. Coś mi się wydaje, że Angor Wat w Kambodży jest większa, ale nie spierałam się. Był chłopak na swoim terenie, więc miał się czym chwalić. Dostaliśmy bilet do łapy i weszliśmy przez oszklone drzwi do budynku, gdzie stała makieta całego kompleksu. Mohamed opowiedział nam po krótce co jest gdzie i ruszyliśmy w najprawdziwsze ruiny ze starożytności!!!! Hurra!
Karnak był podobno budowany ponad 1000 lat i nigdy tak naprawdę nie został ukończony. Zbudowany na cześć boga Amona, najważniejszego boga starożytnego Egiptu (tak naprawdę Amona Re pod postacią barana).
 Aleja baranów (sfinksów z głową barana) prowadzi do głównego pylonu, czyli olbrzymiej bramy, która ma 12 metrów wysokości i ja osobiście weszłam tam z jak zaczarowana :)

w alei sfinksów z głowami barana

dużo turystów- głownie egipskie wycieczki szkolne i Azjaci.

Nefertari, żona Ramzesa II u stóp boskiego małżonka


kopara opada w sali kolumnowej

w kartuszu podpis Ramzesa II. Jeśli dobrze zapamiętałam.

Mario z obeliskiem Hatszepsut w głowie :)

Boski skarabeusz, którego trzeba obejść 7 razy i wypowiedzieć życzenie.

Główna świątynia Amona, pięknie zdobiona.

Podczas krótkiego postoju nasz przewodnik zrobił małą inscenizację dotyczącą Hatszepsut i jej rodziny, żeby wytłumaczyć nam jak doszło do tego, że kobieta została faraonem. Obok moje boskie córki :) No, a zapomniałam, ja robiłam za matkę Hatszepsut-Ahmes.

niebo gwieździste nad nami

Ramzes II

I my u stóp jego

aleja sfinksów w kiepskim stanie

idziemy tam, gdzie generalnie nie wolno....

za niewielką opłatą ....

weszliśmy na dach jednego z budynków

i zobaczyliśmy takie cuda....



sala kolumnowa raz jeszcze. Kopara opada, a nad nią podobno były płyty z namalowanym gwieździstym niebem


Główny egipski dzieciorób- bóg Min.


zobaczyłam sobie pewną bramę...

o, tę właśnie...


to też kawałek bramy


Rzeczywiście kompleks jest wielki i żeby go sobie dokładnie obejrzeć potrzebne jest kilka dni, a nie półtora godziny. Swoje odcierpiał nie tylko od natury, ale przede wszystkim od ludzi- ortodoksyjnych koptów, pseudoarcheologów i okolicznej ludności. Niszczony, burzony, rabowany przez wieki, ale nadal stoi i cieszy oko. Cały czas trwają tam prace konserwacyjne, więc pewnie za kilkaset lat znowu wróci do dawnego blasku... Ku uciesze turystów. (chociaż patrząc na tempo prac, to może potrwać nawet dłużej).
Ale warto go było zobaczyć!!!
Czas był na kolejne atrakcje, ale żeby wyjść z terenu świątynnego, trzeba było przejść prawdziwy challenge wśród okolicznych handlarzy pamiątkami. Nasz przewodnik nas przed nimi ostrzegał, ale mimo wszystko tego się nie spodziewaliśmy. Szał!!! Gdy dojechaliśmy do Nilu, żeby przejechać (przepłynąć) na drugą stronę, musieliśmy znowu swoje z handlarzami przejść. A dlaczego przepłynąć, a nie przejechać? Bo Luxor ma uwaga, uwaga tylko 1 most!!! Jeden jedyny! Miasto, które ma kilka tysięcy lat i z milion mieszkańców!! No klękajcie narody.
Obiad nawet smaczny, choć znowu w głowie zapaliło mi się światełko z klątwą faraona :)
Pojechaliśmy w końcu w stronę Doliny Królów i Królowych, a tym samym w stronę Swiątyni Hatszepsut, nazywanej inaczej Swiątynią Milionów Lat. Po drodze zawieźli nas jeszcze do manufaktury alabastru, ale ja miałam już serdecznie dosyć egipskich pamiątek wciskanych nam na każdym kroku. Fabryczkę zwiedziliśmy i naprawdę zacna, ale figurki nie zostały zakupione.
No i w końcu to na co tak długo czekaliśmy- najprawdziwsza świątynia faraona- kobiety- Hatszepsut.
Bardzo fajna jest historia z nią związana, to jak doszła do władzy i jak potrafiła sprytnie porozstawiać pionki, żeby rządzić Egiptem. Zmarła młodo, ale życie miała bardzo interesujące. Poczytajcie sobie o niej, bo to taki polski specjał ta królowa. A póki co fotki ze świątyni.






brama do starej świątyni

w czasach świetności całe II piętro kolumn składało się z takich figur.



endorfiny wylewają się uszami.
ostatni sfinx w alei.
Swiątynia robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza z daleka. W środku sporo traci przez osoby pilnujące, które za 1 Euro zrobią Wam zdjęcie najbardziej zakazanych miejsc, a są przy tym bardzo nachalni i wkurzający.
Znowu trochę za mało czasu na zobaczenie wszystkiego, ale sam fakt obejrzenia tego cudu architektury starożytnej, zostanie w mojej głowie na zawsze. Po prostu fantastyczne i przepięknie skomponowane miejsce. Zapytaliśmy jeszcze naszego Mohameda co to są za domki na szczycie nad świątynią???, Odpowiedział, że to posterunki policji dla bezpieczeństwa turystów ???? Tak, w listopadzie 97 roku, bojówki terrorystyczne wpadły z samego rana na teren świątyni z  maczetami i bronią palną i zabijali kogo popadnie przez prawie 45 minut. Zabijali młode małżeństwa, które wybrały Egipt na podróż poślubną, kobiety, a nawet 5 letnią dziewczynkę. Rannych dobijali strzałem w głowę. Od tego czasu sporo się pod względem bezpieczeństwa w Egipcie zmieniło, a terroryści mają czerwoną kartkę od społeczeństwa. Dlaczego? Ano dlatego, że z 15 milionów turystów rocznie spadła im ta liczba do 6 milionów. Bardzo mocno oberwała ta gałąź gospodarki i nadal dostaje. A ludzie są naprawdę biedni i zdesperowani, co odbija się na turystach, którzy na każdym kroku są zaczepiani i wpychane są im do rąk badziewia rodem z Chin Ludowych kreowane na oryginalne pamiątki z Egiptu. Na siłę, na wcisk, bo może się uda. 3 za 1 Euro, albo za Dolara... To jest naprawdę BARDZO mocno wkurzające i to na każdym kroku. Do świątyni Hatszepsut szliśmy 2 razy przez tunel pełen sprzedawców, co było koszmarem. W Dolinie Królowych przeszliśmy to samo, a potem jeszcze przy Kolosach Memnona... To już było za dużo na jeden dzień.
O Dolinie Królowych niewiele napisze, bo właściwie mieliśmy jechać do Doliny Królów, która generalnie jest droższa, ale zawieźli nas do kobiet i nie protestowaliśmy, bo byliśmy już zmęczeni. Odwiedziliśmy 3 grobowce królewskie, przepiękne, z fantastycznymi malowidłami, freskami, hieroglifami. CUDOWNE po prostu. Ale fotek nie mamy, bo tam fotografować nie wolno. Mamy je tylko w głowie, ale NAPRAWDĘ robią niesamowite wrażenie. Uwaga- w komorach grobowych jest o 10 stopni cieplej niż na zewnątrz!!!! Oczywiście te grobowce są w środku puste, bo wszystkie cenne rzeczy wraz z mumiami królewskimi znajdują się w Muzeum w Kairze. W ogóle fakt, ze ktoś te grobowce odnalazł graniczy z cudem, bo to sterta skał i piachu, a pod tym wszystkim takie cuda. W Dolinie Królowych jest ponad 90 odkrytych grobowców, a u facetów ponad 60, w tym ten najbardziej słynny- Tutenchamona, którego złota maska pośmiertna waży ponad 35 kilogramów.
Na koniec jeszcze Kolosy Memnona, które wcale nie przedstawiają Agamemnona, tylko faraona Amonhotepa III, które mają prawie 18 metrów wysokości i ważą ponad 800 ton! W miejscu, gdzie stoją znajdowała się świątynia grobowa tego faraona, którą zniszczyły trzęsienia ziemi i liczne wylewy Nilu. Robią wrażenie, oj robią.



Na koniec wycieczki popłynęliśmy jeszcze na Wyspę Bananową znajdującą się na Nilu, gdzie najedliśmy się świeżych owoców i czas był wracać do Hurghady. Po drodze jeszcze handel, handel, handel herbatą, kawą, biżuteria i czym się jeszcze dało. O, nie dla mnie takie handlowe wycieczki, ale Nil przepastny i bardzo błękitny.


Hotele- statki pływające Nilem do Asuanu.

Nil, najdłuższa rzeka na planecie Ziemia. Kolebka cywilizacji i potęgi Egiptu.
Wycieczka zajęła nam cały dzień i wróciliśmy padnięci, ale szczęśliwi.
2 dni później pojechaliśmy jeszcze na wycieczkę na rafę koralową statkiem wycieczkowym z oszklonym dnem, gdzie mogliśmy sobie nie zanurzając dupska, podziwiać te cuda natury. Rafa rośnie 1 cm na rok i absolutnie nie wolno jej wywozić z Egiptu.





Ostatnie pieniądze wydaliśmy na pamiątki w pobliskich sklepikach i w sieci handlowej Kleopatra, gdzie ceny nie były regulowane, a sprzedawcy zupełnie cywilizowani ... O, jaki to był oddech świeżym powietrzem :) Przyprawy, kawa, herbata cudownie pachnąca kardamonem, magnesy, trociczki... Egipt w pigułce.
A sami Egipcjanie ... Oj potrafią zaleźć za skórę. W nocy nie włączają świateł w samochodach i bez względu na to jakie masz zamiary, trąbią na ciebie z chęcią podwózki. I prywatne samochody, taksówki, autobusy, a nawet skutery. KAZDY trąbił! Każdy! Sprzedawcy wybiegają ze swoich sklepików i  nagabują we wszystkich językach tego świata. Też KAZDY!... Nauczyliśmy się w końcu nie reagować, ale to wcale nie było takie proste. No cóż, taki kraj i takie obyczaje. Tylko dzieciaków mi żebrzących szkoda i zwierząt. Widziałam 4 małe szczeniaki przytulone do siebie nocą na pustyni. Co one tam piją i jedzą? Może matka poluje? Nie wiem.

Wylecieliśmy z Egiptu pięknie opaleni na herbaciany kolor, samolotem spóźnionym o 2 godziny (zasługa Polaków), naładowani pozytywną energią i słońcem. Chciałabym tam jeszcze wrócić, właśnie na ten Nil i możliwość zobaczenia Asuanu i jego zabytków, ale przecież 3 dni temu znowu jakieś debile podłożyli ładunki wybuchowe w Kairze, gdzie zginęli ludzie i znowu Egipt i zwyczajni obywatele oberwą przez to najbardziej, zwłaszcza ekonomicznie, bo nikt tam nie leci tysięcy kilometrów, żeby wrócić do domu w metalowej trumnie w kawałkach. Co za czasy?.
Aha, i tak naprawdę nie myślcie,że Egipcjanie to Arabowie. To zupełnie inna nacja, tylko zarabizowana na maxa. Szkoda wielka. Szkoda!!!! I to naprawdę ładna nacja- mają piękne, wielkie oczy, niezbyt duże nosy (w przeciwieństwie do Arabów) i faceci się golą!!!!

A póki co kochani żegnamy się ze starym rokiem. Zyczę Wam tego nowiutkiego, zupełnie niewinnego i pełnego zdrowia,  miłości, przyjaźni, pięknych podróży, muzyki, książek i filmów.... i chociaż to praktycznie nierealne- mądrych polityków. Oby 2019 był dla Was bezpieczny i dobry. Pozdrawiam .




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz