środa, 19 lipca 2023

INDIANA JONES I ARTEFAKT PRZEZNACZENIA- recenzja filmu.


 Strasznie długo czekałam na kolejny odcinek przygód najsłynniejszego archeologa srebrnego ekranu i w końcu, hurra, hurra- słowo ciałem się stało. W czwartek byliśmy na prapremierze, bo już przebierałam nogami ze zniecierpliwienia. Światowa premiera miała miejsce 18 maja, a my jak te ciecie malinowe, musieliśmy poczekać ponad miesiąc żeby mieć przyjemność obejrzenia kolejnych przygód Indiany Jonesa. Chodziły słuchy jeszcze za czasów Złotego Pociągu w Wałbrzychu (przypomnę, że był to rok 2016), że twórcy tej serii byli zainteresowani tematem wałbrzyskiego odkrycia i w świat poszła plotka, że Indiana podczas kolejnych przygód będzie szukał właśnie tegoż mitycznego pociągu. Nawet będąc przewodnikiem w Książu opowiadałam to jako ciekawostkę, kończąc żartobliwie- Czy państwo już to widzą? Harrison Ford, zamek Książ, Złoty pociąg i ja??? Zawsze rozlegały się wtedy salwy śmiechu. No widocznie nikt w to nie mógł uwierzyć. Zwłaszcza we mnie jako potencjalną partnerkę Indiany. 😊 To było lata temu, pociągu nie odnaleziono, a temat umarł śmiercią naturalną.

 Byłam strasznie ciekawa, czy po Królestwie Kryształowej Czaszki Harrison Ford odważy się jeszcze kiedykolwiek zagrać tę rolę, a jeśli tak, co będzie tłem całego filmu, skoro nie złoty pociąg? Archeologia to temat rzeka, a nieodnalezionych skarbów, artefaktów, mitycznych przedmiotów są tony, zwłaszcza związanych ze starożytnymi Chinami, Indiami(znowu) lub Ameryką Południową. Tytułowy Artefakt Przeznaczenia, gdy już dowiedziałam się jaki będzie tytuł, niewiele mi mówił. Co to może być? Włócznia św. Lucjana?? To przede wszystkim ona ma przydomek "przeznaczenia". Czym jest owa włócznia? To broń, którą rzymski legionista Kasjusz przebił bok Chrystusa na krzyżu, tym samym go zabijając. Nie wierzcie w to, że to Żydzi zabili Chrystysa. Zabili go Rzymianie, po rzymskim procesie i na rzymskim patencie do zabijania, czyli na krzyżu. Żydzi od czasów biblijnych mieli zwyczajne kamieniowanko. Ale wracając do Kasjusza, według legendy, kropla krwi z rany Jezusa wpadła Kasjuszowi do oka, lecząc go z katarakty, której pozbycie się sprawiło, że Kasjusz przejrzał na oczy. Dosłownie i w przenośni. Nawrócił się, przyjął chrzest i nowe imię Lucjusz i przez prawie 30 lat wędrował po cesarstwie rzymskim głosząc ewangelię (tylko nie wiem którą, chyba swoją własną). Od tego czasu włócznia zaginęła, przechodziła z rąk do rak, głównie będąc utożsamiana z Cesarzami Niemiec. Jednak jedno było wiadomo- ten który wejdzie w jej posiadanie, zawładnie światem. Gdy tylko Hitler doszedł do władzy, kazał swoim naukowcom, archeologom i poszukiwaczom przygód odnaleźć artefakty, które pomogłyby mu wygrać wojnę. To prawda, że pomysły pierwszej i trzeciej części Indiany Jonesa były oparte na prawdziwych historiach, bo faszyści byli walnięci na punkcie Arki Przymierza i Św. Graala (łącznie z wyprawą do Tybetu) których oczywiście ani oni, ani nikt inny jeszcze nie odnalazł, ale włócznia Lucjana (jedna z trzech,bo jak to z chrześcijańskimi relikwiami bywa, są ich stada), znajdowała się w katedrze w Wiedniu i Hitler kazał ją sobie sprowadzić. Okazało się jednak, że zamiast dać mu wieczną chwałę, potęgę i odbudować niemieckie imperium, była martwa i niema. Być może to była kopia (i nadal jest, bo w dalszym ciągu znajduje się w Wiedeńskiej Katedrze). Tak czy siak, tylko ten przedmiot kojarzył mi się z artefaktem przeznaczenia, ale gdy zobaczyłam pierwszego trailera filmu, pomyślałam, że chyba jednak to nie będzie ta dzida z Wiednia. Chociaż? Trailer tylko zaostrzył mój apetyt, a zobaczyłam go już naprawdę dawno temu. Działo się na nim, rajdy po jakimś nieznanym, afrykańskim mieście, pędzący pociąg, faszyści (he, he) strzelanina, jacyś podli ludzie i Harrison Ford pędzący na koniu w centrum Nowego Yorku. Pomyślałam- kurczę naprawdę wrócił!!!!Oczywiście wiem, że trailery to esencja esencji i bardzo często okazuje się, że sam film  jest słaby, a w reklamówce pokazali nam tylko najciekawsze sceny, ale byłam pełna wiary i nadziei. Przecież Harrison Ford nie zagrałby w tym filmie, gdyby scenariusz był gówniany. Nie ma najmniejszych szans i nigdy w to nie uwierzę.


Podczas festiwalu filmowego w Cannes w tym roku, tuż przed premierą Indiany Jonesa 5, Harrison Ford otrzymał honorową Złotą Palmę za całokształt pracy twórczej i stojąc przed tłumem oklaskującej go widowni, a owacje były długie i na stojąco, był niesamowicie wzruszony i trudno było mu ukryć łzy i wielkie poruszenie. Stwierdził, wówczas, że właśnie stanęła mu przed oczami większa część jego życia i ma dla widowni film, który koniecznie muszą zobaczyć. Bardzo to było rozczulające i emocjonujące. A my, jako widzowie w internecie dostaliśmy kolejny trailer z tego filmu, a właściwie kilka i już wtedy wiedziałam, że tym artefaktem przeznaczenia nie będzie dzida, tylko tajemniczy przedmiot o nazwie Antykithira, pod postacią antycznej tarczy, która w filmie ma zdolności odwrócenia czasu. W rzeczywistości ten artefakt naprawdę istnieje i znajduje się Muzeum Archeologicznym w Atenach. Został znaleziony u wybrzeży Grecji w 1904 roku przez poławiaczy gąbek i na początku nikt nie zwrócił uwagi na kawał skorodowanego brązu. Jednak po nitce do kłębka, stał się jedną z największych zagadek starożytnego świata. Słyszałam i oglądałam nawet kilka dokumentów o tym artefakcie już kilka lat temu i do głowy mi nie przyszło, że twórcy nowego Indiany wezmą właśnie ten mechanizm za bohatera kolejnego odcinka przygód doktora Jonesa. Na zdrowy rozum to urządzenie w ogóle nie powinno istnieć, ponieważ w swojej arogancji uważamy starożytnych wynalazców za kompletnych idiotów, ale z tego co wiem, po całej masie badań tego obiektu, łącznie z rezonansem magnetycznym, najprawdopodobniej służył do określenia ruchu 5 znanych ówczesnym astronomom planet wokół słońca. 5 okrągłych planet i okrągłego słońca. Skąd wiedzieli, że planety to sfery? Zagadka. Jednak w filmie antykithira ma o wiele fajniejsze zastosowanie, ponieważ można tymże przedmiotem wpłynąć na bieg historii, a docelowo sprawić, żeby Hitler wygrał wojnę. Ale o tym za chwilę.

Dla zainteresowanych polecam filmik do obejrzenia i zapoznania się z autentycznym artefaktem.

Już dosyć dawno nie byłam w kinie. Pandemia i platformy internetowe zrobiły swoje, ale Indianę absolutnie musiałam obejrzeć na dużym ekranie i koniecznie chciałam usłyszeć trąby Johna Williamsa w tle. No tym razem, słyszałam je aż zanadto. Gdy weszliśmy na salę, ludzi było niewiele, co mną lekko wstrząsnęło. Dopiero po reklamach, a tych było po prostu od cholery i trwały ponad pół godziny, trochę doszło. Trudno, ich strata, albo może po prostu szykowali się na premierę dzień później? W ciągu pierwszego tygodnia wyświetlania Indiany 5 w Polsce, obejrzało go ponad 185 tysięcy widzów, co daje mu w tym roku drugie najlepsze otwarcie, po Strażnikach Galaktyki, który to film uważam za przerost formy nad treścią i SF nie na moje wymagania ani poczucie smaku (💩).

I w końcu zaczął się seans. Noc, harmider, wybuchy, ktoś ładuje na ciężarówki skrzynie, biegający w chaosie faszyści...i ON!!!! No aż mi się micha uśmiechnęła!!! Harrison Ford odmłodzony komputerowo o kilkadziesiąt lat, ale tak, że mucha nawet nie siada. Jak zrobiono te efekty specjalne opowiada w swojej recenzji filmowej Tomasz Raczek, do której serdecznie zapraszam, a linka podam na koniec. Warto wiedzieć czego do tej transformacji użyto, bo to bardzo ciekawa historia, a dodatkowo opowiedziana przez Tomasza Raczka, który na filmie zna się jak nikt inny.🙏

 No jak już pojawił się Indiana, to już wszystko potoczyło się swoim rytmem i niesamowitymi zbiegami okoliczności, których karkołomność mógł wymyślić, tylko jakiś wielki fan przygód Indiany Jonesa. No i nawet przez chwilę, a nawet dwie, pokazała się Włócznia Przeznaczenia, czyli artefakt, o którym pisałam powyżej. Jednak już za moment okazało się, że jest to tylko dzida dziadka Dzidka, a nie Włócznia Longinusa i przydała się Indianie w zupełnie innych okolicznościach. Pościg pociągiem to absolutny majstersztyk, przy którym nie wolno było zamknąć nawet na chwilę oczu, bo coś mogło nam umknąć. To intro, w którym Indiana Jones wykradł razem ze swoim kumplem, zupełnym nieborakiem i ciamajdą, jeszcze większym niż Marcus Brody w poprzednich częściach, Antykithirę, dzieje się w roku 1944, a  Hitlerowcy właśnie przegrywają wojnę, wywożąc i ukrywając zrabowane skarby. Dlatego też tutaj pojawia się nasz główny antagonista- Dr. Voller, którego Indiana pięknie ogrywa, ale Szwab jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Ale o tym po napisach. Przeskakujemy o 25 lat i znajdujemy się w mieszkaniu podstarzałego już Indiany Jonesa w Nowym Jorku, który jest ewidentnie zniesmaczony tym co dzieje się wokół niego, szaleństwem związanym z lądowaniem ludzi na księżycu, głośną muzyką i brakiem zainteresowania archeologią przez swoich studentów. Lipa. Ale jeśli jest Jing, musi być też Jang i tak dzieje się w tym przypadku. Gdy wydaje się, że twoje życie zeszło na psy i nic cię już nie czeka, na przeciw przychodzi niespodziewana niespodziewajka w postaci córki chrzestnej. Jeśli ktoś taką córkę posiada oczywiście. Lub syna, ale w tym przypadku córki. Do dziewczyny odgrywającej rolę Heleny, czyli właśnie owej córki chrzestnej, a filmowo córki kumpla Indiany od artefaktu, który zajumali we dwóch faszystom, zagrała moim zdaniem bardzo dobrze i brawurowo mało znana Phoebe Weller- Bridge.

 


 O niej też warto posłuchać w recenzji Tomka Raczka, kim jest, skąd się wzięła i czy zdolna aby? Dlatego nie będę się tutaj mądrowała, bo wcześniej w ogóle nie znałam tej dziewczyny, ale akurat na mnie wywarła bardzo pozytywne wrażenie. Wysoka, posągowa, piękna skóra, piękne zęby i cudowne brązowe oczy. Na dodatek charakterek, ale chyba nie po tatusiu. Przynajmniej nie filmowym. Naczytałam się w internetach, że panna jest do dupy, bez charakteru i polotu, że mdła i w ogóle nie nadaje się do tego filmu. No LUDZIE!!!!! Jak tak można? Co ona jeszcze miała tam zrobić? A, zapomniałam, powinna mieć super moce, napieprzać linami z dupy i strzelać laserami z każdego otworu ciała, no oprócz tej dupy, bo zajęta linami, tak. Sorry. Nie przypominam sobie, żeby po premierze Arki ludzie mieli tak samo, byli niezadowoleni, że Marion taka nijaka, bez cycków, niezbyt urodziwa(???) Ale jaka charakterna, pięknooka i o oszałamiającym uśmiechu. Fajna, sympatyczna, chociaż nie ikonowo piękna. No i w takiej Indiana się zakochał. Zakochał na całe życie. A teraz wszyscy stali się specjalistami, wybitnymi znawcami do spraw Indiany Jonesa i pieprzą takie bzdety po tych internetach, że głowa mnie rozbolała. Phoebe jako młoda handlarka artefaktami jest dziewczyną swoich czasów. Nie jest wymuskana, bez makijażu, nie ma żadnych oporów, wie co lubi i jak lubi. Czego chcieć więcej?

Tak czy siak, dziewczyna sporo namieszała, a dodatkowo pojawił się znowu szwab Dr. Voller, który teraz jest doktorem Szmitem i wysłał właśnie w kosmos amerykańskich kosmonautów, więc jest bohaterem, a że kiedyś był faszystą...? Amerykanie mają podwójną moralność, a ta historia też jest w dużym stopni oparta na faktach. W czasie wojny niejaki Wehrner Von Braun, pracował dla Hitlera nad rakietami dalekiego zasięgu V1 i V2, między innymi tutaj u mnie na Dolnym Śląsku. Jednak w przeddzień zakończenia wojny, poddał się aliantom i w ramach akcji "Spinacz Biurowy" został oficjalnym naukowcem amerykańskim, a z czasem pierwszym dyrektorem Centrum Lotów Kosmicznych w Alabamie. Amerykanom to nie przeszkadzało, że był faszystą i wykorzystywał więźniów obozów koncentracyjnych nie tylko do katorżniczej pracy, ale także do eksperymentów z przeciążeniem i innych okropnych rzeczy. Oni mięli przed sobą perspektywę zimnej wojny z Ruskimi, więc taki tam Von Braun spadł im z nieba jak gwiazdka. Tyle historii, ale wracajmy do filmu. Oprócz Szwaba, jak króliki z kapelusza wyskakują agenci federalni, którzy mają pomóc Vollerowi zdobyć tajemniczy artefakt. Trochę ten wątek był przesadzony i jako jedyny słabo mi pasował do całości, ale widocznie był potrzebny, żeby nie było tak łatwo i klarownie. W sumie dzieje się. Artefakt zostaje wykradziony, a Indiana ląduje w Maroku, potem w Grecji, a ostatecznie na Sycylii w Syrakuzach. W przyszłym roku wybieram się na Sycylię, a ten film był dodatkową zachętą i tylko utwierdził nas w przekonaniu, że jest to przez nas bardzo słusznie wybrany kierunek. Co i z kim w międzyczasie się działo w filmie nie napiszę, bo to trzeba oczywiście zobaczyć, a działo się sporo, trup ścielił się gęsto, a nawet znowu zahaczyliśmy w wojnę.... 😉

Świetne zdjęcia, szybkie cięcia, wartka akcja i w ostateczności najbardziej niesamowita opowieść w jakiej Indiana brał udział, bo tutaj już naprawdę dotknął historii całym ciałem. Na dodatek dotknął jej na tyle mocno, że prawie się zapomniał. Na szczęście córka chrzestna miała łeb na karku i w ostatniej scenie lądujemy w mieszkaniu Indiego w Nowym Yorku. Zapomniałam wcześniej dodać, że w tym odcinku znowu pojawił się wierny przyjaciel i druh Indiany, Egipcjanin Sallah, czyli prywatnie John Rhys- Davies, dla Frodo Bagginsa, krasnolud Gimli. To nie była jakaś wielka rola, ale bardzo symboliczna. Piękna laurka dla Sallaha, jako wiernego przyjaciela.



No i ostatnia scena, na którą w ogóle, nie byłam przygotowana, bo inaczej, wzięłabym pudełko chusteczek do smarkania. Już byłam przekonana, że Marion, z którą przecież odcinek wcześniej Indiana wziął ślub, w ogóle się nie pojawi, bo z wcześniejszych scen filmu wynikało, że jest między nimi licho, aż tu nagle... Jest, weszła!!!! Ta sama sympatyczna Marion Ravenwood. Ta dam!!!!


 

 To co nastąpiło po chwili wzruszyło mnie bardzo. Wzruszyło mnie na tyle, że ryczałam łzami prawdziwymi, jak na niewielu filmach w życiu. Scena jest niezwykle symboliczna, nawiązująca do Poszukiwaczy Zaginionej Arki, kiedy Marion opatruje obolałego Indianę na statku piratów. Uzmysłowiłam sobie w tym momencie, że oni obydwoje się z nami żegnają. Nie tylko z rolami, które grali w tej serii, ale także z widzami. Harrison Ford już nigdy nie zagra najsłynniejszego archeologa wszech czasów. Kilka dni temu skończył 81 lat i DOPRAWDY wielki, wielki szacun dla tego faceta, za ten ostatni, szalony wyczyn. Za to, że potrafił pokazać, że ze sceny trzeba zejść niepokonanym i Indiana tak właśnie schodzi. Poturbowany, obolały, zmęczony życiem, ale spełniony i charyzmatyczny do końca. 

Poszłam do kina, żeby zobaczyć nowe przygody Indiany Jonesa, po widowisko pełnie nieprawdopodobnych scen, historię, wartką akcję i dobre kino i wszystko to dostałam. Jak czytam te wszystkie pomyje wylewane na ten film, to mnie jasna aniela oblewa, bo teraz wszyscy są nagle specjalistami od Indiany Jonesa. Zostałam jego fanką ponad 40 lat temu i zostanę nią do końca, a poza tym doskonale wiem, co piszę. Film po prostu mi się podobał. Jasne, że mogłabym się dowalić, to potrafię zrobić z zamkniętymi oczami, ale pytanie brzmi- PO JAKĄ CHOLERĘ?. Kocham, uwielbiam Indianę Jonesa od początku do końca, a jak się komuś nie podoba, to niech ogląda Spider Mana czy tam inne Marvele. Harrison Ford jako Indiana Jones? Zawsze. I niech się nawet nikt nie waży kontynuować tej serii bez tego aktora, bo to już będzie profanacja. I tak btw, chciałabym w wieku 81 lat być w takiej kondycji i urodzie jak Harrison Ford. Nie znam innego 81 latka, który robiłby takie rzeczy, z taką fantazją, brawurą i odwagą. Super, po prostu super facet.



I jeszcze na koniec wideorecenzja Tomasza Raczka, który jest dla mnie absolutnym guru jeżeli chodzi o wiedzę i znajomość X muzy. On dał filmowi 7/10. Ja podobnie, a nawet 8... z przymrużeniem oka. No więc kto ma rację, my czy malkontenci i marudy? Jasne, że my!!!! 



Aaaaa, właśnie, właśnie, co z muzyką? Bardzo głośna, Williams chyba już nie dosłyszy, bo trąby były zjawiskowe...aż za nadto. Już dawno nie słyszałam muzyki w filmie tak dokładnie. Ale już na deser u mnie, temat Marion. Przepiękny!!!!!I wcale nie żegnam się z Indianą Jonesem, bo od 40 lat oglądam co jakiś czas, żeby sobie przypomnieć, podobnie jak Gwiezdne Wojny czy Powrót do Przyszłości. Właściwie, to znam już całą ścieżkę dialogową ze wszystkich części Indiany. I co dzięki temu mam? Iluminację... czego i wam życzę. A teraz posłuchajcie tematu Marion. Nich zabrzmi. Szczęka opada.