poniedziałek, 13 lutego 2017

Baśniowa Świdnica.



"W bardzo starej rękopiśmiennej książce znajdowała się informacja o powstaniu Świdnicy. Według niej w roku 755 po narodzeniu Chrystusa, kiedy ludność Śląska była jeszcze pogańska, wódz imieniem Swidno wraz ze swoją liczną drużyną, podążał przez Śląsk, aby zdobyć zamek Aschenburg. Znajdował się on na górze Ślęży. W tym okresie kraina ta była porośnięta gęstą puszczą. Wojowie Swidno przez długi czas oblegali zamek. Był w nim przechowywany wielki skarb, który chcieli koniecznie zdobyć. Oblężenie przeciągnęło się aż do zimy i wtedy wojowie założyli obóz przy rzece zwanej Bystrzycą. Zamku na Ślęży nie zdobyto i Swidno musiał odstąpić od oblężenia. Kilkuset jego wojowników, za zgodą wodza, po odejściu głównych sił, pozostało w obozie. Zamieszkali oni w małych, niskich chatach z drewna pokrytych darnią. Nazwali nowo założoną osadę ku czci i pamięci wodza – Swidna. Stąd wzięła się nazwa miasta Świdnica."
Taką historię znalazłam w niedostępnym właściwie już w tej chwili przewodniku po Świdnicy i muszę przyznać, że wcześniej nazwa miasta raczej kojarzyła mi się z dzikami (dzikimi świniami) niż z jakimś  wojem i jego oblężniczą bandą. W Rynku można w punkcie turystycznym zakupić pluszowe maskotki przedstawiające dziki, a i przy byłym pałacu Cystersów na ulicy Franciszkańskiej, gdzie w tej chwili znajduje się miejska biblioteka, są ustawione dzikie świnki z mamą lochą, odlane z brązu. No i w herbie miasta też znajduje się dzik, symbol odwagi i męskości. Naprawdę? Mnie się kojarzy zupełnie inaczej... jakby.



dzikie świnki na ulicy Franciszkańskiej

  Najprawdopodobniej nazwa „Świdnica” wywodzi się od staropolskiej nazwy krzewu świdwy oznaczającej jeden z jadalnych rodzajów derenia. Jest to więc nazwa ściśle związana z położeniem topograficznym miasta. Miasto leży nad rzeką, a miejsce w którym gród się rozrósł, porośnięte było krzewami derenia. Bardzo ładnego krzewu.



W herbie Świdnicy znajduje się także gryf, a którym wiąże się kolejna Świdnicka legenda. Gryf jak wiadomo, to mityczne zwierzę z ciałem lwa, głową  i skrzydłami orła oraz oślimi uszami. Przypisywano mu w związku z tym cnoty tych zwierząt- szybkość (orzeł), czujność (ośle uszy) i siłę (lew). Ale podobno gryfy, tak jak smoki były zachłanne na skarby i złoto- chciwie się w nie wpatrywały i lubiły je mieć na własność. Niektóre części ciała tych mitycznych stworzeń miały magiczne moce np. pióra leczyły ślepotę.



 Heraldyczny (czyli także nasz Świdnicki gryf) jest zawsze rodzaju żeńskiego. Męskie są bezskrzydłe. Jakoś mnie to nie dziwi :)

Z domem „Pod Złotym Gryfem” stojącym na rogu ulic Łukowej i Kotlarskiej związana jest średniowieczna legenda. Ta kamienica właśnie została bardzo fajnie wyremontowana i wystylizowana na starą, bo tak właśnie powinna wyglądać. Poza tym budynek jest nieco krzywy. Na dole węższy i rozrasta się ku górze. Dziwaczne.
 Według tej legendy, w piwnicy tego budynku znajdowała się niegdyś studnia, z której mieszkańcy miasta czerpali wyśmienitą, kryształową  wodę. Zdarzało się jednak, że młode dziewczęta po zejściu po wodę znikały bez śladu. Jedna z nich, ciekawa losu zaginionych, mimo strachu postanowiła zejść do tajemniczej piwnicy. Gdy tylko zbliżyła się do studni, wynurzył się z niej gryf, który ją schwycił i wciągnął do wody. Całe wydarzenie widział pewien mężczyzna, który w tajemnicy przed dziewczyną, udał się za nią i wszystko zobaczył przez szparę w drzwiach. Gdy zobaczył straszliwą bestię, przerażony wybiegł z piwnicy. Po tym traumatycznym wydarzeniu powoli dochodził do zmysłów, zaczął w końcu o nim opowiadać. Kiedy wieść o losie dziewczyny szeroko rozeszła się po mieście, zapanowała wielka trwoga. Zdarzyło się jednak, że niedługo po tej tragedii, skazano pewnego młodzieńca na śmierć. Zabił on podczas gry w kości w gospodzie „Pod Złotym Gryfem” dworzanina księcia Bolka I- strasznego raptusa i mężczyznę słynącego z ciężkiego charakteru. Gdy Bolko I dostał do podpisania wyrok śmierci, powiedział-"Musisz zabić gryfa, który mieszka w piwnicach gospody. Jeśli ci się to uda, staniesz się wolny". Młodzieniec zgodził się na ten warunek i obmyślił sposób zgładzenia gryfa. W tym celu przywdział zbroję wykonaną z małych lusterek i wziął ze sobą długi, ostry miecz. Tak wyposażony zszedł do mrocznej piwnicy...Z zapaloną świecą w jednej i mieczem w drugiej ręce. Na zewnątrz gospody zebrany tłum w milczeniu oczekiwał na wynik zdarzenia, wstrzymując oddech ze strachu i przerażenia..
Gdy potwór wynurzył się z czeluści studni i zobaczył swe lustrzane odbicie w płytkach zbroi, na moment osłupiał. W tej samej chwili został ugodzony śmiertelnym ciosem prosto w serce.
Na pamiątkę tej historii na rogu budynku umieszczono rzeźbę przedstawiającą młodzieńca walczącego z gryfem.


I nie jest to jedyny motyw gryfa w mieście. Każda z ulic biegnąca do Świdnickiego Rynku ma przy swoim wejściu na chodnikach, zrobione z czarnej kostki, mozaiki przedstawiające gryfa. 4 ulice i 4 czarne dziwolągi ze skrzydłami.
A dodatkowo, nie tak dawno, do miasta przyjechał włoski artysta wizualny z Modeny i na elewacji jednej z kamienic odmalował scenę walki młodzieńca z tą straszną bestią. Robi wrażenie...Fajny mural.

2 lata temu z Bebe, na szlaku Świdnickich murali.
Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna świdnicka legenda, mianowicie legenda o złotym chłopaku. W Rynku kamienica numer 8 ma nie tylko piękny, późnorenesansowy, rzeźbiony portal z amorkami, które symbolizują śmierć. Trzymają w tłustych łapkach klepsydrę i ludzką czaszką przypominającą o przemijaniu wszystkiego co ziemskie. Nad otworem drzwiowym wykuto łacińską sentencję, która w wolnym tłumaczeniu znaczy -"Przed przyjacielem drzwi te nie powinny być nigdy zamknięte, lecz raczej przed wrogiem." W niszy nad portalem umieszczona jest pozłacana figurka mieszczanina z początku XIX wieku. Ta złota figurka nawiązuje bezpośrednio do postaci pewnego miejskiego rajcy o nazwisku Zechli z XVII wieku, który będąc alchemikiem usiłował wytworzyć złoto. Jednak był kiepskim alchemikiem i jego wszelkie próby kończyły się fiaskiem. I choć  alchemikiem był marnym, ale nie był głupi. Marząc o bogactwie zakupił ptaszka, sprytną kawkę i tak ją wytresował, że poprzez wybite okno wlatywała codziennie do skarbca ratuszowego i przynosiła mu stamtąd w dziobie srebrne i złote monety, biżuterię i kamienie szlachetne. Jednak kradzież została szybko wykryta (kradzione monety były naznaczone), a sprawcę ujęto. Za swoją chciwość i niecny postępek cwany rajca został zamknięty na tarasie wieży ratuszowej, gdzie po 10-ciu dniach umarł z głodu, wcześniej wyżerając własne ciało na rękach i nogach jak tylko mógł dosięgnąć (jakoś mi się to kojarzy z jednym z opowiadań Rolanda Topora "Sznycel górski"  Do posłuchania tutaj- jak dla mnie mistrzostwo świata)



 Podobno rajca sam sobie wymyślił taką karę. Na pamiątkę tego wydarzenia ponoć na wieży ratuszowej umieszczono rzeźbę tego nieszczęśnika. Jej pozostałością ma być tylko głowa w holu świdnickiego ratusza, bo sam posąg runął w dół w 1642 roku podczas wielkiej burzy i roztrzaskał się na kawałki. Z ciekawostek- w tej kamienicy wychowała się nasza Świdnicka uczona, astronom, władająca 7 językami Maria Kunitz. Siedzi sobie teraz odlana z brązu na ławeczce przed wejściem do Muzeum Kupiectwa w Świdnicy przypominając, że była niezwykłą uczoną i mądrą kobietą. Warto o niej sobie poczytać.



Kochani, będę kończyć te Świdnickie klechdy i baśniowe powiarki, ale tylko na razie. Jest ich jeszcze sporo, ale oprócz tych bajek jest też fajna historia miasta i  fantastyczne zabytki, o których też z pewnością napiszę. Powoli zbieram to do kupy i postaram się opisać te najciekawsze. Do poczytania, bo kto czeka, ten się doczeka... Tak jak na tego posta :)
Ps. Jak widzicie nie tylko Kraków, Warszawa i Poznań mają swoje legendy...






1 komentarz: