środa, 21 marca 2018

Dieta Dąbrowskiej.

Od tego trzeba zacząć, że... NIGDY, przenigdy nie byłam na żadnej diecie. Nawet jeśli takie pomysły świtały mi w głowie o poranku, w godzinach popołudniowych były już dawne nieaktualne i wywietrzałe.
Ani nie miałam takiej potrzeby, ani wystarczającej determinacji, ani silnej woli. Ani w ogóle powodu specjalnego do ograniczania sobie jedzenia i picia. Ja po prostu lubię jeść!!Lubię! I nic tego nie zmieni (no chyba, że jakaś nagła choroba, która zweryfikuje mój jadłospis, ale póki co, nie ma o czym gadać.)
Miałam (i mam ) sporo koleżanek, które co jakiś czas wpadają w wir diet- a to tylko kurczak i gotowane buraki, a to dieta białkowa bez odrobiny węglowodanów, a to dieta sokowa, dieta Kwaśniewskiego czy sam serek wiejski 8 razy dziennie. O RATUNKU!!!! Jakaś tragedia. Z jednej strony byłam pełna podziwu dla katuszy, które przeżywały znane mi koleżanki, a z drugiej pukałam się w głowę- ludzie, po co?
Z jeszcze innej strony, nigdy też nie musiałam specjalnie tych diet pilnować, bo natura obdarowała mnie świetną przemianą materii i mogłam się np. najeść placków ziemniaczanych z zawiesistym sosem polanych dodatkowo gęstą śmietaną, a potem pójść na długą drzemkę i NIC. No oczywiście do czasu, ale długie lata po prostu nie tyłam. Każda ciąża to dodatkowe 10 kg, po porodzie minus 5, bo miałam łapczywe i żarte dzieci, więc gubiłam niemiłosiernie. Długie lata byłam po prostu szczupła.
Pisałam już, że przytyłam po 40-tce, gdy przestałam intensywnie pracować w terenie, ale nawet wtedy, patrzyłam na wszelkie diety z obrzydzeniem.

niedziela, 11 marca 2018

Początek roku.

W drodze na Wielka Sowę w styczniu by Tomek Ostrowski
No proszę i mamy marzec!!! Cieplutki marzec!!!!2 pierwsze miesiące strzeliły nie wiadomo kiedy. Strasznie nie lubię tych styczniów i lutych, bo są ciemne, zimne i obrzydliwe, zwłaszcza jeśli nie ma śniegu, tak jak to było w tym roku. No a luty dodatkowo w bonusie dowalił rekordowymi mrozami. Spacery z psem to była średnia przyjemność.
W styczniu praktycznie tydzień po tygodniu jakieś imprezy w weekendy. Najpierw urodziny Madzi z Wrocławia (mam kaca do dzisiaj!!!), a tydzień później koncert Tribute to George Michael we Wrocławskim Starym Klasztorze. Na basie miał grać nasz wspólny (Magdy i nasz) znajomy Paweł, który kilka lat temu jako repatriant  wrócił do ojczyzny z Kazachstanu razem z fantastyczną żoną Arinką i synkiem Wiktorem. Jeszcze w listopadzie Paweł zaprosił nas na FB  na to wydarzenie, co bardzo mnie ucieszyło, bo po pierwsze- kocham George Michaela, a po drugie- chciałam usłyszeć jak gra nasz Pablo na basie. Obiecałam mu, że na scenę posypie się deszcz staników. Potem pisała do mnie Madzia z pytaniem, czy my będziemy te staniki rzucać, bo Paweł zatrwożony, że my naprawdę chcemy to zrobić. Odpisałam Madzi, że jasne, co ją bardzo ucieszyło. W dniu koncertu zapakowałam 4 biustonosze do torebki po swoich córkach ( moich nie brałam, bo zabiłabym basistę namiotem), a Magda zgarnęła 2 sztuki ze swojej osobistej szuflady.