niedziela, 21 kwietnia 2024

Sycylia 2024, czyli 1300 kolometrów w 6 dni. Część I. Taormina i Syrakuzy.


 Czaiłam się na tę Sycylię już od dłuższego czasu, ale odwlekałam ten wyjazd, bo zawsze coś i coś... W ubiegłym roku, gdy jeździliśmy w okolicach Bolonii z Basią, Kamilą i Piotrem, obiecywaliśmy sobie, że następny trip koniecznie tam, więc klamka zapadła. I miała to być właśnie wiosna. Ale to co tak naprawdę zdecydowało o wyjeździe na tę piękną wyspę, to był teledysk zespołu Simple Minds "First you jump" z płyty "Direction of the heart", która ukazała się 2 lata temu. Polubiłam album od razu, bo w ogóle lubię Simple Minds, ale zajrzałam też na youtube, żeby zobaczyć teledysk i kopara mi opadła na podłogę z głośnym hukiem, tak jak to u mnie bywa co jakiś czas. Oczywiście pomijam fakt, że zespół zmienił skład kompletnie (no prawie), poza wokalistą, gitarzystą i basistą, na piękne i soczyste panie, co na teledysku widać doskonale, ale okoliczności przyrody, które towarzyszyły nakręceniu tego clipu, sprawiły, że skład w ogóle przestał mnie interesować. Antyczny amfiteatr oraz to co wokół niego sprawiły, że postanowiłam zobaczyć to miejsce osobiście. Wiecie, że kocham antyk, więc chwila moment, poszperałam i proszę bardzo, okazało się, że ten oto amfiteatr, w którym nakręcono teledysk znajduje się w Taorminie na Sycylii. Dodałam 2 do 2 i wyszła mi Sycylia wiosną i koniec pieśni.  (właściwie nakręcono tam dwa teledyski do dwóch singli z tej płyty, ale ten drugi zaprezentuję na końcu. I w ogóle odbył się tam cały koncert Simple Minds.) Teledysk do "First you jump" nakręcono podczas próby, "Vision Thing" już podczas koncertu. Ale co ja tu będę wypisywać, proszę zobaczyć teledysk "First you jump" i zrozumiecie sami. 


No i co??? Może ta kopara opaść z hukiem? Może, a nawet powinna. Dla mnie była to decydująca zachęta do odwiedzenia Sycylii. Chociaż jest coś jeszcze. Na Sycylii nakręcono też kilka ujęć z ostatniego Indiany Jonesa, między innymi jaskinię w której Indiana odnalazł grobowiec Archimedesa. A my odnaleźliśmy tę jaskinię 👍. Spodziewałam się wprawdzie czegoś innego, ale o tym napiszę za chwilę. 

Wylot mieliśmy z Katowic około południa, a nasi znajomi Kamila i Piotr, jako mieszkańcy Bydgoszczy, załapali się na lot z Warszawy kilka godzin później. Na miejscu mieliśmy na nich po prostu poczekać. My zaklepaliśmy swoje noclegi na Airbnb w miejscowości Vampolieri, na rzut kamieniem od Katanii, co udało się też Kamili i Piotrowi, dosłownie kilkanaście metrów dalej, ale chyba zakwaterowanie mieli z Bookingu z tego co pamiętam. Ponieważ mieliśmy zwiedzać jednym samochodem całą szóstką, bardzo ułatwiło nam to życie. 

Na lotnisku w Katanii wylądowaliśmy po dwóch i pół godzinie, czyli bardzo szybko. Od razu po wyjściu z lotniska naszym oczom ukazała się majestatyczna Etna w czapie z białego śniegu i stada palm. Sycylijska Fuji Jama zrobiła wrażenie, nie powiem. Jest olbrzymia i nigdy nie śpi. Pufa sobie białym dymkiem dla niepoznaki, żeby co jakiś czas przypieprzyć po całości lawą, popiołem i żużlem.

W Katanii słonecznie i ciepło, chociaż nie upalnie. Super po prostu!!!!Ponieważ Kamila i Piotr mieli jakąś obsuwę z tym wylotem, musielibyśmy na nich czekać dobre kilka godzin, więc poszliśmy na jakąś kawkę i sycylijskie ciacho, a zaraz potem do wypożyczalni samochodów, gdzie mieliśmy już zaklepaną 7 osobową Dacie Jogger, która okazała się naprawdę sporym samochodem. Stwierdziliśmy z czasem, że na sycylijski trip jest świetna, chociaż może zbyt duża na te małe, pokręcone uliczki, ale wystarczająco wygodna na wielogodzinne podróże. Kolejnym minusem był też słaby silnik, a Sycylia górzysta jest jak cholera. I bardzo stroma. BARDZO! Ale daliśmy radę. Coś za coś- gabaryty i cena za wynajem, kontra ten słaby silnik. Nie ma w ogóle o czym gadać.

Zanim dojechaliśmy z Katanii do Vampolieri zajęło nam to kilkadziesiąt minut, chociaż na mapie to było bardzo blisko, ale trafiliśmy na Sycylijskie korki, pozwijany asfalt i jakieś remonty drogowe. Sycylijczycy jeżdżą tak samo jak wszyscy południowcy, czyli na rympał, z klaksonem na każdą ewentualność. Klakson po prostu wymiata. A światła i migacze to tylko sugestia. Pan w wypożyczalni samochodów proponował nam dodatkowe ubezpieczenie na wypadek zniszczenia pojazdu, ale z Baśką stwierdziłyśmy, że będzie nas chronił Święty Antonii od spraw niemożliwych, a zwłaszcza parkingów i wypadków i ubezpieczenia nie dokupiliśmy. No i bardzo dobrze. Jak ma się układy z tym świętym, ubezpieczenia nie są do niczego potrzebne. 😇🙏

Nasza chałupka w Vampolieri składała się z dwóch sypialni, salonu, kuchni i łazieneczki oraz patio z grillem i tarasem na dachu z widokiem na morze. Dojazd był trochę dziwaczny, bo prowadził przez niski,zaśmiecony tunel, ale ja już od wielu lat przestałam się czemukolwiek dziwić, więc doszliśmy jak po sznurku. I nad morze niby było niedaleko, bo jakieś 300 metrów w linii prostej, ale dojść tam ot tak sobie się nie dało. Wszędzie pobudowane małe, pozagradzane osiedla tylko dla tubylców. Doszliśmy tam w końcu 5 dnia, ale to była cała wyprawa. 

Po dotarciu na miejsce poszliśmy z Basią i Tomkiem na zakupy, a Mario wrócił po Kamilę i Piotra na lotnisko. W międzyczasie zrobiliśmy makaronową kolację z sosem pomidorowym, a potem to już biesiadowaliśmy dobre kilka godzin racząc się czerwonym winem w dużych ilościach, gadając i śmiejąc się, oraz oczywiście wspominając.

Następnego dnia, w doskonałych humorach, ruszyliśmy w stronę Taorminy, ponieważ była najbliżej. Jeszcze podpytałam naszą donnę od Airbnb na WhatsAppie o lokalne atrakcje w okolicach tej miejscowości i pani poleciła nam plażę Isola Bella oraz wioskę, gdzie Copolla nakręcił kilka scen z "Ojca Chrzestnego"- Savoca. Super. Plan dnia mieliśmy obstukany, chociaż nie ze szczegółami. Tradycyjnie. 

Rzeczywiście plaża Isola Bella zasługuje na swoje miano "Piękna", ponieważ jest nieprawdopodobnie urocza. Plażę na dwie połowy dzieli mały cypel z górzystym półwysepkiem pełnym zieleni i jakimiś zabudowaniami. Chociaż kamienista, woda to kryształ. Plażę widać tuż przy trasie do Taorminy jadąc od strony morza. Oczywiście zeszliśmy na nią i spędziliśmy tam kilka cudnych chwil. 

Etna, czyli Sycylijska Fuji Jama

Nasza ekipa bez Maria, bo właśnie robił to zdjęcie, przy plaży Isola Bella

cypelek z wysepką, no dobra, półwysepką, na której jest rezerwat przyrody. Zamknięty oczywiście.

pantofelek, gdzie jest mój pantofelek???




Po spędzeniu kilku chwil na plaży i wypiciu kawki, oraz wina z kartonu siedząc na słupku przy ulicy, ruszyliśmy do Taorminy, serpentynami, cały czas pod górę. Miasteczko, chociaż niezbyt liczne, bo ma niewiele ponad 11 tysięcy mieszkańców, wygląda na dużo większe. Rozrzucone wśród wysokich wzgórz, a nawet bardzo wysokich, położone jest tak malowniczo i pięknie, że po prostu dech zapiera. Serpentyną dojechaliśmy do wielkiego 7 piętrowego parkingu, gdzie za parę euro zostawiliśmy samochód. Z parkingu wychodzi się właściwie wprost na główną ulicę, która wita nas starą bramą miejską. Wszędzie kwiaty, opuncje, palmy i czysto!!!! A tak nas straszyli syfem na Sycylii. W przypadku Taorminy to w ogóle nie miało miejsca. Czyściutko i ślicznie jak w pudełeczku. Mieliśmy do wyboru, albo najpierw zaliczyć zamek znajdujący się na najwyższym szczycie miasteczka, albo dojść do amfiteatru. Greckiego, antycznego teatru, ponieważ Taormina była w VII wieku p.n.e kolonią Grecką (potem weszła w skład Cesarstwa Rzymskiego, jak wszystko w  basenie morza Śródziemnego, kolonią arabską przez prawie 200 lat, a potem stała się częścią kolonii Francuskiej, aż weszła w skład Italii po jej zjednoczeniu w XIX wieku.)

Uliczki Taorminy pełne schodków, zaułków i donic z kwiatami czyli Teste Di moro, legendarnych głów Sycylijskich kochanków. A historia jest dosyć drastyczna. W IX wieku Sycylia przeszła pod władanie Arabów i co dzisiaj wydaje nam się niemożliwe, wtedy pod ich panowaniem rozpoczął się tam złoty wiek. Pamiętajmy o tym, że wtedy Arabowie mieli medycynę, naukę, astronomię, nawigację morską, matematykę i poezję, a my tutaj w Europie syf, kiłę i mogiłę, oraz memento mori. Historia rozegrała się około 1000 lat temu w arabskiej dzielnicy Palermo- Al Halisah. Mieszkała tam piękna, cnotliwa dziewczyna, która praktycznie siedziała  cały czas pod kluczem, a jej jedyną rozrywką była uprawa i pielęgnacja badyli na balkonie. Pewnego razu, jak to zwykle w takich historiach bywa, przechadzał tamtędy przystojny Maur- piękny, czarnowłosy i śniady młodzieniec. Ciacho po prostu. Baklawa chyba. Zresztą nie wiem, może baklawa jest turecka? Ale mniejsza z tym. Z miejsca zakochał się w dziewczynie, a ona w nim, ale szubrawiec i gad, nie powiedział swojej pannie całej prawdy o sobie. Gruchali sobie jak gołąbki, aż do momentu, gdy młodzian miał odpłynąć z delegacji na Sycylii do domu, ale wcześniej wyznał swojej ukochanej prawdę, że za morzami czeka na niego stara z dzieciakami. No nasza panna, jako Sycylijka nie kazała za długo czekać przeznaczeniu. Nie zamierzała się ani dzielić ukochanym, nawet z żoną, ani nawet pozwolić na wypłynięcie gacha w nieznane. Gdy chłopaczyna smacznie sobie spał, ona obcięła mu łeb, a następnie, tak myślę, dokonała trepanacji czaszki, wywaliła zawartość szarej masy w cholerę, nasypała tam ziemi i posadziła bazylię. Codziennie zraszała ją obfita ilość łez spływająca z oczu dziewczęcia, co sprawiło, że bazylia była wielkości baobabu. Zwrócili na to uwagę okoliczni mieszkańcy i podłapali pomysł z donicą w kształcie głowy. Rozeszła się ta tradycja po całej Sycylii gdzie okiem sięgniesz. ... Inna wersja mówi, że obydwojgu obcięto głowy, ponieważ był to mezalians i zakazana miłość i ku przestrodze postawiono na balkonie obydwa odcięte łby kochanków. Ot, taka tam historia sprzed wieków. A ceramiczne głowy teraz wykwintne, zdobne i kunsztowne. 

Tuż po wyjściu z garażu w Taorminie. Nawet spadło na nas kilka kropli deszczu.


Punkt widokowy na głównym placu miasteczka bez nas

i z nami

Główny plac z punktem widokowym, a w górze zamek. My na przeciwko. Ten kościólek to chyba pod wezwaniem Św. Katarzyny z tego co pamiętam. Nawet weszłam, ale szału nie było.


wystawa z pluszowymi Miśkami






Brama wejściowa do miasta.

kościelny placyk z fontanną i śmieszną syrenką. Syrenkiem chyba raczej.

konik morski

Ostatnia Wieczerza przed ołtarzem w kościółku. Fajna.


Był też sklepik Diora.

Do amfiteatru szliśmy jakoś przez maliny, schodami i starymi ogrodami, bo coś nam się pomerdało, ale w końcu doszliśmy. Wejście za 12 Euro od osoby bez przewodnika i audio oraz absolutny zakaz filmowania z drona, co mnie dosyć rozbawiło, bo teledysk jest nakręcony w większości z drona właśnie, ale widać są pewne ustępstwa i to nie za darmo jak mniemam. A Basia wygrała talon na kawę w kawiarence przy punkcie widokowym.

No wejście na teren już robi swoje, bo naszym oczom ukazuje się antyczny, zbudowany z cegieł, a nie z kamienia, spory amfiteatr, ze specyficzną półokrągłą widownią, jaką tylko takie budowle posiadają. Ławeczki drewniane, współczesne. Wdrapaliśmy się na sam szczyt i naprawdę, widok jaki się stamtąd rozciąga jest absolutnie zachwycający, przecudowny i niepowtarzalny. Bajka. Tłem dla sceny tego amfiteatru jest lazurowe morze, wzgórza i ośnieżona Etna, w naszym przypadku przykryta czapką z chmur. Niestety. Ale nic to, wypiliśmy tam 2 litry wina, pokontemlowaliśmy te zachwycające widoki i nie mogłam uwierzyć, że znalazłam się w tym fantastycznym i przecudnym miejscu. Tutaj już robiły endorfiny, bo poczułam się absolutnie szczęśliwą osobą. Takie rzeczy czasami się zdarzają, tylko trzeba im pomóc.





chodzimy sobie wokół amfiteatru, a tam takie widoki

np. na zamek






Kolejny punkt widokowy, który koniecznie trzeba zaliczyć. Znajduje się na przeciwko sceny, na samej górze, w prawym rogu. Tam znajduje się też kawiarenka, gdzie Basia zrealizowała swój kupon na kawę. Dostała ją w naparstku. Na bogato. Laliśmy.

To już widok z góry zamkowej. Amfiteatr po lewej stronie z brzegu.


Szczęśliwa kobieta. Tak wygląda, chociaż nie zawsze.

Obeszliśmy całość dookoła i w głąb i przynajmniej w moim przypadku z japą rozdziawioną z zachwytu. Absolutnie genialna i przepiękna miejscówka. 

No teraz przyszła kolej na zamek, na który jakoś jak te matoły, postanowiliśmy wejść na piechotę. Na najwyższą górę w okolicy....(!!!!) W końcu w połowie zapytałam, dlaczego my tam idziemy na pieszo, skoro mamy samochód i on nas tam zawiezie migusiem. Zawróciliśmy na parking i okazało się, że Mario zgubił bilet parkingowy. Poszli z Tomkiem do budki, wyjaśnili sprawę, zapłacili ile się należy i wolni wyruszyliśmy pod górkę naszym zielonym szerszeniem, zwanym Joggerem. Serpentyną, z zakrętami śmierci. No u nas na pewno miałyby taką nazwę. Pod sam zamek dojechać się nie dało, więc na piechotkę milionem schodów wdrapaliśmy się na szczyt i.... pocałowaliśmy klamkę, bo zamek zamknięty na głucho i teraz nie wiem, czy trafiliśmy na siestę, wszechobecną na Sycylii od godziny 15-ej, czy w ogóle było zamknięte do odwołania, czy zamknięte dla turystów. Zagadka. No w każdym razie widoki stamtąd to już najprawdziwsza bajka dla zwiedzających, bo było naprawdę wysoko, a wokół tylko turkusowe morze, błękitne niebo, zielone wzgórza (jakie to szczęście, że wyruszyliśmy na tę wyspę wiosną) i doklejone do nich domki. Załączam obrazki.







Wyjechaliśmy z Taorminy zachwyceni, ale głodni (siesta), a przed nami jeszcze wioska z Ojca Chrzestnego-Savoca. Trochę kurczę daleko. I dojechaliśmy, ale nawigacja zabrała nas znowu w jakieś maliny, wprawdzie w tejże wioseczce, ale towarzystwo było wilczo głodne, nosy mieli na kwintę i wyjechaliśmy stamtąd w ogóle nie liznąwszy niczego. Potem żałowałam, ale trudno. Przepadło klepadło. A szkoda, bo dzień później z rana odpaliłam sobie co w tej wiosce warto zobaczyć i rzeczywiście było malowniczo i ślicznie. My trafiliśmy na jakieś muzeum Sycylii w miniaturze, zamknięte, więc to nas dodatkowo zniechęciło. Za to wracając to Vampolieri, po drodze, bardzo niedaleko naszej chałupy, wjechaliśmy na prawdziwą sycylijską pizzę, bardzo smaczną, ale zabraliśmy ją ze sobą i zażerając radośnie przy naszym biesiadnym stole ze smakiem, popijając winem, zakończyliśmy pierwszy dzień zwiedzania. Zmęczeni, z zakwasami w tyłkach i udach, ale szczęśliwi.

Następnego dnia rano zebraliśmy manele i pojechaliśmy zupełnie w odwrotnym kierunku, czyli do  Syrakuz (nie wiem dlaczego cały czas myli mi się z Saragossą, a przecież to zupełnie inne kraje i jednak inne klimaty). Syrakuzy przywitały nas piękną, słoneczną pogodą, a Antonio, ten święty, załatwił nam świetne miejsce do parkowania właściwie tuż przed wysepką Ortygą, która ze stałym lądem połączona jest tylko dwoma mostkami i to wcale nie szerokimi. Wielki deptak tuż nad morzem, pełen olbrzymich fikusów i ławeczek zachęcających do odpoczynku, zakończony warownym zamkiem Castello Maniace, stare, wąskie uliczki, wszystkie zadbane i czyściutkie. Błyszczący i jaśniejący marmurem plac z Katedrą Najświętszej Maryi Panny, Źródło Aretuzy, ze słodką wodą, chociaż znajdujące się tuż przy morzu, pełne rybek, kaczek i fantastycznych papirusów, oraz ruiny świątyni Apollina i przepiękna fontanna Diany na placu Archimedesa. No już sama Ortygia zrobiła na nas fantastyczne wrażenie. Poniżej fotki, ale nie chronologicznie, ponieważ są z różnych aparatów tak mi posortowało.

 

korony fikusów

Pomnik Pi

ręcznie malowane kafelki

Fontanna Diany. Urocza...i czynna.


widok z deptaka

na końcu cypla zamek warowny

Plac z katedrą, przejrzysty, jasny i błyszczący. Jeden z najjaśniejszych jakie widziałam.

wejście do Katedry NMP.


tradycyjnie kanał lewy

i kanał prawy

baptysterium w katedrze. Czara ognia, tylko większa. Jakoś mi się z kotłem do gotowania czarownic skojarzyło


jedna z barokowych kaplic w katedrze.

dupa Romana...chyba.

no i nie po kolei, bo znowu jesteśmy na zewnątrz


barokowa kaplica cd. w katedrze NMP.







tuż przy mostach

italiańskie szkolne wycieczki. Przenikaliśmy się cały czas. Ile te dzieciaki gadają.... jak nakręceni.


Świątynia Apollina, w ruinie.

Źródło Aretuzy


Tuż po minięciu placu z katedrą weszliśmy na mały placyk z dwiema restauracjami serwującymi owoce morza podawane na desce. Postanowiliśmy wrócić, po zwiedzeniu jaskini Indiany Jonesa. Wszyscy mieli ochotę na ośmiorniczni, oprócz mnie, ponieważ po obejrzeniu filmu "My Octopuss Teacher" obiecałam sobie, że nigdy, przenigdy nie tknę tego inteligentnego, zmyślnego i niezwykłego głowonoga za nic na świecie. Po obejrzeniu tego filmu, płakałam łzami prawdziwymi. Historia niezwykła, a zdjęcia i realizacja filmu Oscarowa. Zresztą zasłużenie. Jest na Netflixie. Polecam.


 Nie wiem dlaczego, ale ruszyliśmy do tej jaskini znowu na piechotę, a przecież mamy samochód, heloł!!!!Mario, jako właściciel najdłuższych nóg, czyli najszybszy z nas, wrócił po auto i do jaskiń dojechaliśmy już na 4 kółkach. Weszliśmy na teren malowniczego parku archeologicznego "Neapolis", pełnego rzeźb męskich ciał, czasami z zamienionymi głowami z inną częścią anatomii, co w przypadku facetów wcale mnie nie dziwi. Ale zanim do parku, palmy nam odbiły.


i takie pałacyki

 Park okazał się uroczym miejscem, pełnym zieleni, palm, pomarańczy i cytryn i właśnie tych niezwykłych rzeźb facetów na golasa. Fajnych facetów, żeby nie było. Cena za zwiedzenie 27 Euro za 2 osoby. I dużo i mało. Jakoś nie potrafiliśmy się odnaleźć w tych kniejach i nie bardzo wiedzieliśmy jak to oglądać. Nawet przez chwilę ktoś powiedział, że jaskinie są zamknięte. Jak to qwa zamknięte???? Ja tu tylko po to przyjechałam. Zapytałam pana w kasie, czy to prawda, ale pan zaprzeczył, więc odetchnęłam z ulgą. 

Na terenie tego parku znajduje się właśnie moja jaskinia Indiany Jonesa, z ostatniego odcinka pod tytułem "Indiana Jones i artefakt przeznaczenia". Jaskinia tę nazywa się "Uchem Dioniziosa". Ma wysokość 23 metrów i z powodu kształtu przypominającego ludzkie ucho, a jej patron- Dionizios I- tyran i despota, który rządził w Syrakuzach na przełomie IV i V wieku słynął z podejrzliwości i wykorzystywał jaskinię do podsłuchiwania skazańców, których tam przetrzymywał.

Skasowaliśmy bileciki na bramce i po numerkach, cały czas wśród dojrzałych cytryn i pomarańczy ruszyliśmy jak porządni turyści zwiedzać pozostałości po olbrzymiej kopalni kamienia, czyli po prostu do jaskiń wydrążonych siłą ludzkich, niewolniczych ramion, gdzie wykrawano materiał na budowę wszelkiej maści obiektów na terenie miasta i nie tylko. Szacuje się, że wydobyto tam ponad 5 milionów metrów sześciennych surowca, olbrzymich, wapiennych, białych bloków skalnych. Jaskinie są naprawdę potężne, bardzo wysokie i o niezwykłych, geometrycznych kształtach. Pod sufitem mnóstwo jaskółek i innych ptaszków, w powietrzu czuć wilgoć i panuje przyjemny chłodek. No i postawiono tam kilka męskich głów w kolorze kobaltu, które pięknie się prezentowały w tamtym miejscu. 

Po wyjściu z tych największych jaskiń trafiliśmy w końcu do Ucha Dionizosa, miejsca, które bardzo chciałam zobaczyć. Jaskinia jest bardzo wysoka, bo jak pisałam ma ponad 20 metrów wysokości, ale bardzo płytka, czym byłam szczerze rozczarowana. Myślałam, że będziemy tam iść i iść, aż tu nagle, za zakrętem over i kończy się to wszystko kolejną, olbrzymią, męską głową, tym razem w kolorze zielonkawym. Za to akustyka jest tam rzeczywiście nieziemska i nasze głosy odbijały się echem od tych wysokich, monstrualnych ścian. Na filmie jaskinia miała ciąg dalszy (scenografia w studiu), ale i tak się cieszę, że tam weszłam, powąchałam i krzyczałam głośno- Indiana Jones.... a echo dopowiadało Jones, Jones... 

ktoś się czemukolwiek dziwi?







Kamila siłaczka.




idziemy do ucha....

na końcu ten kosmiczny koleś, który trochę skojarzył mi się z filmem "Prometeusz"

without


and with me...każdemu według potrzeb...



A tutaj Kamila opowiada o tym, że w tych oto kniejach bambusowych nakręcono film "Kucający tygrys, ukryty smok..." Oczywiście żartuję.


Po zaliczeniu jaskiń ruszyliśmy zobaczyć, jeden z największych na Sycylii teatrów antyczny, greckich, który w całości został wykuty w skale w V w.p.n.e.(teraz w remoncie) W sezonie letnim nadal odbywają się tam przedstawienia. 

Ponieważ zaczęliśmy od najwyższego miejsca, trafiliśmy do pięknej groty z wodospadem nazywanej Grotą Nimfy. Woda wydostaje się z wnęki w ścianie i spływa wśród zielonych roślinek do kwadratowego basenu. Czysta i zimna. Tuż obok znajdują się jeszcze 4 nisze, które zostały przekształcone w grobowce w czasach bizantyjskich. Płytkie i niskie. Widok z góry oczywiście fantastyczny, a turystów o tej porze roku ilość dozwolona. 

grobowce

grecki antyczny amfiteatr wydrążony w skale



Grota Nimfy




Generalnie park bardzo atrakcyjny, zwłaszcza dla ludzi, którzy lubią historię, a przejście go zajęło nam może półtora godziny? Nie wiem dokładnie, w każdym razie czas był najwyższy na powrót na Ortyge na obiadek, czyli na obiecane ośmiorniczki, w moim przypadku inne owoce morza, które uwielbiam. Na placyku 2 restauracje. Jedna już pogrążona w sieście, a druga o dziwo czynna. Zasiedliśmy w tej czynnej, a w menu deska z owocami morza w tempurze generalnie na nie mniej niż 2 osoby. Jakoś nikt z nas nie sprawdził jaka duża jest ta deska tak naprawdę i czy aby jedna na 6 osób nam nie wystarczy... Zamówiliśmy 3 dechy kopiate, pełne rybek, kalmarów, langustynek, krewetek, muli i nie wiem czego jeszcze, z frytkami i sosikami. Jak nam to wnieśli na stoliki to kucnęliśmy. To były góry jedzenia, umieszczone na metrowych dechach, absolutnie nie do spałaszowania na jednym posiedzeniu. Mowy nawet nie było. Zjedliśmy ile się dało, a resztę zapakowaliśmy do pojemników na wynos i..... jedliśmy to jeszcze 4 dni. Ostatniego dnia resztki wyrzucając dla kotów, które nas odwiedzały. Miazga!!! Ale było pyszne. Polecam zdecydowanie i nawet wcale nam się nie znudziło to jedzenie, nawet po 4 dniach. 

Placyk z restauracjami

Nasza deseczka, a były jeszcze 2....

Objedzeni po uszy wróciliśmy do Vampolieri, bo nadal czekało na nas wino... Za nami 2 cudowne dni pełne wspaniałych widoków, przecudnej przyrody i zabytków na skalę światową....Przed nami jeszcze 4 dni zwiedzania Sycylii, ale co było potem, to jeszcze napiszę. 

A na koniec obiecany występ Simple Minds i "Vision Thing" z Taorminy nocą. CZAD!!!!

"First You jump" fragment tłumaczenia.

....Najpierw skaczesz, a potem rosną Ci skrzydła    Zapominając o wszystkich głosach   Cisza głęboko w głowie    Kiedyś się poddałeś, teraz wznosisz się w górę   Kierując się w stronę przejrzystego widoku   Nie dręczą Cię już żadne zmartwienia    A jeśli świat przestanie się kręcić? (wirować)    A jeśli świat się zatrzyma?   Najpierw skoczysz, a potem urosną ci skrzydła    Uciekniesz od wszystkiego, co cię boli    Trauma, przez którą przeszedłeś    Najpierw spadniesz, a potem pofruniesz   Spojrzysz na wszystko inaczej   Spotkasz to, co jest ci przeznaczone.... 
 
Jim Kerr- Simple Minds