środa, 29 września 2021

BODRUM 2021 część 2, czyli dzień dobry torebka.


 Zimno się zrobiło. Podobno w Tatrach spadł śnieg. Jednego dnia człowiek włącza w aucie klimatyzację, bo upał, a następnego włącza ogrzewanie, bo ziąb. No cóż, jak mawiała pewna pani minister- taki mamy klimat. Zrobiłam herbatkę i powspominam upalny Bodrum. 

Nasi znajomi z Bydgoszczy wyjechali w niedzielę po południu i tak się z  nimi żegnałam, że przesiałam gdzieś swoje japonki, więc na kolację zeszłam na boso. Pytałam czy ktoś ich nie znalazł, nawet zajrzałam do kosza na znajdy, ale było ciemno, więc wtedy nie znalazłam, ale następnego dnia już i owszem. Ale żeby nie było siary, kierownik sali zaproponował mi zakup klapek w hotelowym sklepiku. Powiedziałam, że nie mam  przy sobie pieniędzy, a pan na to, że spoko i zapłacę później. Zszedł Mario z kasą i poszłam uregulować należność. Dałam sprzedawcy 50 lirów (ok. 25pln) i reszty nie zobaczyłam, chociaż to były zwyczajne japonki, najzwyklejsze na świecie, za które w sklepie Action miesiąc wcześniej zapłaciłam 4,90 PLN. Trudno, kara musi być. O hotelowych japonkach jeszcze za chwilę. 

 

Ponieważ, jak już pisałam w poprzednim poście, wypożyczenie samochodu w Bodrum było awykonalne, postanowiliśmy wykupić wycieczkę w okolicznym biurze podróży. Tuż obok dyskoteki Paris jest bardzo fajne biuro, gdzie za 32 Euro zakupiliśmy trip do Efezu. Wycieczka u polskiego rezydenta z Itaki była 2 razy droższa. Właściwie nie mieliśmy większego wyboru wycieczkowego, bo czas nam się kończył, ale że ja uwielbiam ruiny i antyk, tylko mlasnęłam z radości. Wycieczka miała trwać cały dzień, a była to środa. 

Wcześniej postanowiliśmy się powłóczyć po Bodrum i dojść sobie na piechotkę do wzgórza z ruinami wiatraków. Stare miasto, zamek i muzeum zaliczyliśmy kilka lat wcześniej, a wiatraki górowały nad miastem w liczbie 8 sztuk i dotąd były dla nas nieodkryte. Poszliśmy na piechotkę, co zajęło nam jakieś 35 minut, a widoki ze wzgórza wiatrakowego doprawdy fantastyczne. Dodatkowo załapaliśmy się na zachód słońca. Wokół okoliczne wyspy i białe miasto rozlane na kilku wzniesieniach, skąpane w promieniach zachodzącego słońca. Bajka...










szkoda, że wiatraki nie mają skrzydeł, bo wyglądałyby spektakularnie.

w zatoce po lewej zamek św. Piotra



najlepsze rzeczy są za darmo, ale to już wiecie

Jednak zanim doszliśmy do wiatraków, po drodze musieliśmy minąć ulicę z okolicznymi sklepami, a jacy są tureccy sprzedawcy, to chyba każdy wie? I tak było w tym przypadku. Chcieliśmy sobie cichaczem, na paluszkach przejść obok, jak najdalej od handlowców, ale się nie dało i nagle jak nie wyskoczy na nas Turek ze sklepu, jak diabeł z kapelusza i jak nie krzyknie- Dzień dobry torebka!!!!- po polsku, to oniemiałam i aż podskoczyłam. W końcu obydwoje z Mariem ryknęliśmy śmiechem, bo to było przekomiczne. Podziękowałam za Gucciego i Dolce Gabbanę. Jakoś nie są mi do szczęścia potrzebni-ne. Generalnie już dawno przestało mnie bawić handryczenie się z tureckimi sprzedawcami o cenę, bo szkoda mi na to czasu i nerwów. Oczywiście w tym roku byliśmy na bazarze, który w Bodrum odbywa się raz w tygodniu w budynku dworca autobusowego, bo chciałam sobie kupić trampki conversy, ale zamiast trampek, których o zgrozo nie było, kupiłam prawdziwą oliwę od babiny, wytłoczoną kilka godzin wcześniej, porcelanową rybkę i niestety perfumy. Wypadły z tira na lotnisku, więc żal było nie brać. Turek, który nam je sprzedawał odwalił kawał dobrej roboty, bo broniłam się jak umiałam, ale on był jak pajęczyca i jak nas zaciągnął w swoją sieć, było po nas. I tak cud, że kupiliśmy tylko po jednej butelce. Cud prawdziwy, bo w pewnym momencie miałam w ramionach 5 kartonów. Pięć. Nie wolno absolutnie nawet spojrzeć na coś, co zwyczajnie lubimy, niekoniecznie chcąc to mieć, bo wyczuwają to organicznie. Jak rekiny, które w bilionach ton wody, wyłapują jedną kropelkę krwi. Taka rasa. Zakupy w Turcji są dla mnie po prostu męczarnią. Dlatego wolę kupować tam w markecie. Ceny są normalne i akceptowalne, nikt mnie nie napada i nie robi mi wody z mózgu. Chałwa zakupiona w markecie niczym nie różni się od chałwy z bazaru, oprócz ceny. Na bazarze jest 2 razy droższa, bo trzeba przecież zbić z tej ceny. Nie dla mnie jest taki handel, o nie. 

Ale wracamy do Efezu. W środę raniutko zebraliśmy się odbierając z recepcji suchy prowiant i wyruszyliśmy wraz z młodym małżeństwem, które przyleciało z nami z Wrocławia tym samym samolotem. Potem się okazało, że bardzo fajni, sympatyczni ludzie, ona paleontolog, a on archeolog. Super!!!Organizatorzy pozbierali uczestników z różnych hoteli małym busikiem, by przy głównej trasie poprzesadzać nas w 2 duże autokary. Okazało się, że większość to Polacy, trochę Rosjan i grupa młodych Francuzów na potężnym kacu. Pani przewodniczka, opiekunka i tłumaczka polskiego, pochodziła z Azerbejdżanu. Taka niespodzianka. Zresztą bardzo sympatyczna, chociaż jak na przewodnika po Efezie trochę chaotyczna, ale do tego dojdziemy. Póki co zatrzymaliśmy się na śniadanie przy tym olbrzymim jeziorze Bafa, które mijaliśmy w drodze do Didim. Pięknie tam jest. Naprawdę. Od wody bił przyjemny chłodek i poszum fal. Bardzo fajne miejsce na posiłek i przystanek. 




Po drodze okazało się, że jesteśmy wycieczką sponsorowaną przez przedsiębiorstwo jubilerskie o zaostrzonym rygorze, oraz sklep z łakociami made in Turkey. Za każdym razem tuż przed dojechaniem do owych przybytków, dziwnym trafem w autokarze psuła się klimatyzacja, a jak już wspominałam w poprzednim poście, sierpień w tamtym regionie to żar i skwar. Było to mało przyjemne, ale organizatorom chodziło o to, żebyśmy koniecznie opuścili autokar i dokonali zakupów. Dupa jasiu, nic nie będę kupować na siłę i za wszelką cenę. Przebiegliśmy jubilera niczym rącze łanie, chociaż sklep był zorganizowany jak IKEA. Szacun. Słodycze pooglądaliśmy, ale też bez fajerwerków. 

Do Efezu dojechaliśmy po 2 i pół godzinie i zawitaliśmy pod bramę północną, czyli schodziliśmy z góry na dół. Miało to tę zaletę, że tą bramą wchodziło o wiele mniej turystów, niż bramą południową i było całkiem znośnie. Nawet powiewał wiaterek, wiec skwar też był akceptowalny. 

Kilka słów o samym Efezie, chociaż wszystko można sobie wyczytać w internetach. Efez to jedno z najlepiej zachowanych miast starożytnych w rejonie morza Egejskiego. Jego początki sięgają jeszcze okresu neolitycznego, na co wskazują prace archeologiczne na pobliskich wzgórzach. Pierwotnie założony nad brzegiem morza, tuż przy ujściu rzeki Kaystos, stracił swoją funkcję w wyniku trzęsień ziemi i zamulania przed rzekę dna morskiego, co uniemożliwiło funkcjonowanie miasta jako portu. W tej chwili Efez znajduje się aż 8 kilometrów od linii brzegowej!!!!W X w.pn.e przybyli na te tereny Grecy i odkryli, że głównym bóstwem czczonym na tym regionie była bogini matka- Kybele, którą kolonizatorzy sprytnie połączyli z ich własnymi wierzeniami, podciągając pod Kybele swoją, bardzo ważną boginię Artemidę. W Didim głównym bóstwem był jej bliźniaczy brat Apollo, a tutaj proszę bardzo, wyemancypowana, mściwa i gniewna, chociaż równocześnie niosąca pomoc rodzącym kobietom, miłośniczka zwierząt, lasów i gór, a także bogini dziewica. Apollo był bogiem słońca i życia, a jego siostra boginią księżyca i śmierci. 

Efezka świątynia Artemidy była uznawana z jeden z siedmiu cudów antycznego świata, była to największa budowla w świecie hellenistycznym, przewyższająca podobno nawet ateński Partenon oraz pierwsza budowla tej wielkości w całości wzniesiona z marmuru. We wnętrzu świątyni stał posag Artemidy zrobiony z drewna cedrowego. Artemidion wielokrotnie udoskonalany, modernizowany i upiększany stał sobie setki lat, aż którejś nocy, człowiek, który wymyślił sobie, że jego nazwisko trafi na karty historii, a nie będziemy go przytaczać, bo dziad powinien być zapomniany, a psy powinny sikać na jego grób, podpalił tę cudną świątynię. Legenda głosi, że stało się to w dniu narodzin Aleksandra Macedońskiego i Artemida nie była w stanie ochronić swojej świątyni, ponieważ była przy narodzinach kolejnego boga, Aleksandra właśnie. Wiele lat później, Aleksander podczas wyprawy na Persję odwiedził Efez i chciał odbudować świątynię, ale sprytni mieszkańcy odpowiedzieli mu dosyć dyplomatycznie, że jednemu bogu nie wypada budować świątyni innemu bóstwu. Tak czy siak, świątynia została w końcu odbudowana, chociaż tym razem naprawdę architekci się postarali. Nowy posąg Artemidy został zbudowany ze złota, kości słoniowej, hebanu i czarnego kamienia. Oryginał nie zachował się do naszych czasów, ale jego kopie są ogólnie znane. Co ciekawe, jej posąg wcale nie przypomina hellenistycznych wyobrażeń o bogach, a raczej wyglądał jak postać z mitologii egipskiej. Jej suknia zdobna była w miejskie wieże, które są atrybutami władzy nad cywilizacją, a ozdoby w kształcie zwierząt symbolizowały władzę nad nimi. Efezka Artemida nazywana była Pszczelą królową. W 268 r.n.e świątynia została zniszczona przez Gotów, (czyli Niemców, tak, tak) a do dnia dzisiejszego ze Artemidionu została tylko jedna smutna, pozbierana jak puzzle z innych, kolumna...i wspomnienie świetności i geniuszu architektów, a podobno świątynia wyglądała tak :




I posąg w miejscowości Selcuk, kilka kilometrów od starożytnych ruin.

Ruszyliśmy przez Efez z panią przewodnik, która naświetliła nam historię miasta i opowiadała o każdej napotkanej ciekawostce przy drodze. Efez miał aż 2 teatry antyczne. Przy bramie północnej znajduje się mniejszy i podobno teatrem nie był wcale, a zbierała się tam tylko rada miasta, co właściwie niczego nie zmienia, a przy drodze marmurowej, niedaleko bramy południowej, znajduje się olbrzymie teatrzysko na ponad 30 tysięcy ludzi. Naprawdę kolos, chociaż nie koloseum. Pomiędzy oboma teatrami ruszyliśmy drogą Kuretów, oglądając na trasie Prytanejon, łaźnie Scholastyki, fontannę hellenistyczną, przepiękną świątynię Hadriana i bramę imienia tegoż osobnika, aż do przecudownej biblioteki Celsusa, gdzie kopara mi opadła, bo robi naprawdę piorunujące wrażenie. Pani przewodnik jak już wspomniałam była dosyć chaotyczna, mieszała wątki i nie była chronologiczna, poza tym naprawdę dużo gadała, moim zdaniem średnio ciekawie, więc cała wycieczka jej się porozłaziła, zresztą łącznie z nami. Najbardziej mnie pani przewodnik ubawiła pytając Maria, czy może zrobić mu zdjęcie koszulki z napisem Duran Duran, bo ona ma kolegę o takim nazwisku. No cóż, raczej fanami kolegi nie zostaniemy, ale to było zabawne. Mario pięknie zapozował. 

jak widać nie ma tłumów


mały "teatr"

Prytanejon

drogą w dół, aż do biblioteki


Anioł w antyku... a gdzie tam, to Nike.

nade mną i za mną świątynia Hadriana. To co zostało.

Biblioteka Celsusa


świątynia Hadriana beze mnie

i brama Hadriana z Mariem







chrześcijanie dla lwów

jest i lew

i teatr z daleka....

Zwiedzanie miasta zajęło nam około półtora godziny, chociaż moglibyśmy dłużej. Miasto odkopano dopiero w 15 %, więc ogrom tej metropolii naprawdę poraża. Większość zabytków znajduje się w Muzeum w Selcuk i Muzeum Brytyjskim, ponieważ to głównie Brytyjczycy zajmowali się i zajmują nadal odkopywaniem tej metropolii.

A wracając do Artemidy, tak naprawdę we wszystkich politeistycznych religiach, to ta sama bogini. Pakhet w Egipcie, Sumeryjska Nintur (wiem, czasy nie te, ale bogini ta sama, z tym, że z jeszcze lepszym wachlarzem cech), Diana w starożytnym Rzymie, Hekate w Azji Mniejszej, Mielikki w Finlandii, Dali z Gruzji, Banka Mundi z Indii, Bugady Musun z Syberii i nasza poczciwa, słowiańska Dziewanna. Wszystkie starożytne cywilizacje wierzyły w wielu bogów, oddawały im cześć, wielbiły ich i bały się ich mocy. Kidy ostatnio ludzie widzieli swoich starożytnych bogów? Dawno, bo ponad 3 tysiące lat temu. Jakieś 1000 lat.p.n.e słuch zaginął... Odlecieli w swoich gwiezdnych frachtowcach? Potem nastał czas oczekiwania, modłów o ich powrót, mieszania się religii i pradawnej wiedzy. No Jezus się narodził w międzyczasie, ale on też nie był z tego świata, chociaż to inna historia. I tak to trwa do dzisiaj, ponieważ w tych wszystkich religiach bogowie obiecali, że kiedyś powrócą i osądzą ludzkość. Skądś to znamy, prawda? 

Zachęcam do szperania w mitologii, bo to temat rzeka i za każdym razem jestem coraz bardziej zdumiona, dlaczego tak wielu rzeczy do tej pory nie wiedzieliśmy. To znaczy wiem, dlaczego nie wiemy, bo jest instytucja, a nawet kilka, której na tym bardzo zależy. Jeden bóg, jedna wiara, jedna ścieżka wiedzy. Pranie mózgu to się nazywa. Tylko Daleki Wschód i Indie oparły się temu trendowi , oraz jakieś rubieże w Kanadzie i Afryce. Brawa. Szkoda, że tak mało tej wiedzy zostało. Może jak zostaną całkowicie odtajnione archiwa Watykanu dotknie nas oświecenie, to prawdziwe. Oby.

Ale, my nadal w Efezie. Pojechaliśmy na te nieszczęsne słodycze, a potem na obiad i mieliśmy do wyboru, poszwędać się po Selcuk, albo jechać do kapliczki Matki Boskiej, ponieważ właśnie w okolicach Efezu spędziła ostatnie dni swojego życia, a potem jak ogólnie wiadomo, zasnęła i na chmurze powędrowała do nieba. Fizycznie. Co obchodzimy co roku, w święto w niebo wstąpienia matki Jezusa. Nawet nie wiem czy to się pisze razem, czy osobno. W sierpniu to jest, bo jakoś kojarzę z długim weekendem. Ludzie przygotowali sobie karteczki z modlitwami, żeby je powtykać w jakieś szpary w tej kaplicy, tak jak to robią Zydzi ze ścianą płaczu. Dodam, że zrobili to ludzie inteligentni i wykształceni, z tytułami naukowymi. Masakra jakaś. Połowa naszego autokaru została w Selcuk, gdzie wysadzono nas obok wielkiego meczetu Isa Bey. Poszliśmy pod górkę, a tam niespodziewajka, bo przed naszymi oczami ukazał się olbrzymi zamek. Z daleka wyglądał jak zamek i to nie w kij dmuchał, bo wielki bardzo i warowny. Nas miejscu okazało się, że to Bazylika św. Jana, gdzie znajduje się grobowiec apostoła. No nie ma ucieczki od katolicyzmu w Turcji, no nie ma 😇 Jan święty żył w Efezie i był biskupem tamtejszego kościoła. Opiekował się Maryją, którą tutaj sprowadził i zmarł ok. 100 r.n.e. Został pochowany tamże, a w IV wieku w tym miejscu wybudowano małą kapliczkę. 200 lat później cesarz Justynian rozpoczął tam budowę potężnej bazyliki w kształcie krzyża. Skąd wziął budulec? Ha, ha... ze świątyni Artemidy, taki był z niego Bob budowniczy. Doprawdy chichot historii. Powyżej Bazyliki wybudowano dodatkowo potężną twierdzę, stąd moje domysły, że całość była zamkiem. Na początku XIV wieku miasto zdobyli Turcy, którzy za zwiedzanie bazyliki już wtedy pobierali opłatę i żeby było śmiesznie, kasę za zwiedzanie pobierają do dzisiaj z małymi przerwami. Zapłaciliśmy chyba 15 lirów tureckich. Ale miejsce w dychę trafione. Wybitne. Polecam zdecydowanie. 

 




Tr
Trzęsienia ziemi dla tureckich zabytków są bezlitosne. Fragment odbudowany przez Brytyjczyków.

Zoom in


z
zoom out



w środku nie było nic nadzwyczajnego

na drugim planie akwedukt.

Tablice z meczetu

i stareńka sunia, które już ledwo chodziła. Piękna i przytulaśna, ale nie ma nikogo, kto by o nią zadbał na stare lata.

O umówionej godzinie przyjechał po nas autokar i pożegnaliśmy Efez i jego zabytki. Do Bodrum wróciliśmy po 21 godzinie załapując się jeszcze na typową turecką kolację o nazwie kebab doner z frytkami🍴🍟🍗

A co z moimi japonkami? Ha, wieczór wcześniej, przed Efezem, siedzieliśmy sobie przy stoliku, razem z dwoma Polkami, które poznaliśmy na miejscu w hotelu, fikałam sobie nogami pod stołem, aż tu nagle wypadły mi z dziurki umocnienia, które sprawiają, że japonki są japonkami. I kaplica. Już tego nie naprawię, bo to nienaprawialne. Wkurzyłam się. Po kurczę, dwóch dniach mam japonki w stanie agonalnym? O, ten Brunner ze mą nie przejdzie. Wybrałam sobie nowe klapki w znanym mi już hotelowym sklepiku, takie same, żeby nie było i poszłam je wymienić. Mówię, że kupiłam 2 dni temu i się zepsuły. Pan sprzedawca pokiwał głową i powiedział, że to moja wina, bo źle stawiam stopy!!!! Ooooooooo.... Rozumiem, po tygodniu, po dwóch, po miesiącu, ale po 2 dniach???. O jak ja piany dostałam, jak panu we wszystkich językach tego świata wytłumaczyłam czym jest marka made in Turkey, która dumnie widniała na tych klapkach, to pan pobladł, zadzwonił do swojego szefa i grzecznie mi klapki wymienił. Chwilę później był już moim very good best Turkey friend... I tak to właśnie w Turcji bywa. Polecam na wakacje. Zawsze. 

Ps. Po mizianiu tej starej suni zaczęły po mnie skakać tureckie, psie pchły. Nie jestem bojaźliwa i wiem, że to mnie nie zabije, ale jaka byłam zaskoczona... To moje. Pytanie jednak jest inne, czy lepiej psom na swobodzie, wykastrowanym, puszczonym luzem, z dostępem do kąpieli w morzu i resztek z ludzkich talerzy, ale bez opieki weterynaryjnej i opieki w ogóle, czy lepiej w schroniskach, gdzie samotność i smutek? Widziałam tam niewidomego psa... leżał na chodniku. Smutne.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz