niedziela, 3 listopada 2019

Zlot Fanów Duran Duran- Sokołowsko 2019

Jej, jak było fajnie!!! Jej! Właśnie niedawno strzelił miesiąc od tego zlotu. MIESIAC!!!! No ja nie wiem kiedy, jak i właściwie po co tak szybko. Jedyna nadzieja w tym, że skoro w takim tempie ten czas popyla, to za moment znowu się spotkamy, z tym, że znowu o rok starsi.
W tym roku zlot miał być jakoś u mnie na Dolnym, ale to nie tak do końca było wiadomo. Mieliśmy do wyboru albo cudowne Rudawy Janowickie, albo "krzyżackie" miasto Toruń. Nigdy nie byłam, więc nie wiem co tam takiego krzyżackiego, ale może kiedyś przy okazji jakiegoś zlotu zaliczę i te piękne okolice. Yas jako nasza kronikarka twierdzi, że my już tam w okolicy byliśmy, ale ja nie pamiętam kiedy. Musiałabym ogarnąć na mapie, który zlot był niedaleko Torunia i dlaczego my tam nie zajechaliśmy? Póki co, nie mam czasu. Posta piszę.


W ogóle późno się ogarnęliśmy z tą organizacją w tym roku. Jakoś w lipcu??? Ciężko było tę ekipę zmobilizować. Po kilka razy pytałam czy jadą i czy chcą. Niby większość chce i na wszystko się zgadza, ale co z innymi? Ile osób ostatecznie. Cisza po lesie niesie. Podstawowy trzon się zameldował, ale ja i tak nie wiedziałam na ile osób mam to organizować. No bo z nami tak zawsze. Nawet wysłałam do większości zbiorowego sms - a z informacją o tym, że robimy ten zlot, a ponieważ był to mój pierwszy w życiu zbiorowy sms, a jeden z numerów był nieaktualny, wysyłałam go kilka razy, bo mi wywalało, że nie doszły ze względu na wykrzaczony numer telefonu. Który? Nie wiem. Metodą prób i błędów wyeliminowałam telefon Maca i w końcu poszło. Potem dostałam sms zwrotnego, z jakiego ja piszę forum, i jeszcze innego, czy handluję złotem (????) No satanmadonna, really? Moja wina, bo się nie podpisałam, ale jak tak sobie pomyśleć, to ile jeszcze "forów" funkcjonuje w Polsce? Depeche Mode i nasze? I kto forowiczów na zloty zaprasza? Depeche Mode i my? No nie wiem. W każdym razie mnie to rozśmieszyło.
Padło na te Rudawy Janowickie, niezwykle jesienią atrakcyjne i przepiękne po prostu i musiałam znaleźć jakiś obiekt powyżej 20 osób, najlepiej w dobrej kondycji, bo miały być z nami małe dzieciaczki od Stalówek i Karoli Yaskowej- 3 pokolenie!!!! No i ja taki obiekt znalazłam, nazywa się Leśny Dwór. Podjechaliśmy tam w sierpniu ze znajomymi przy okazji zwiedzania Raszowa z kaplicą Schaffgotschów, a psy tam dupami szczekają. Dlaczego tak na bogato właśnie w tym maleńkim i stareńkim kościele na końcu świata ta rodzina została pochowana, trudno odgadnąć. Tego dnia zaliczyliśmy jeszcze punkt widokowy na Ostrej Małej. Kaplica zjawiskowa, a widoki z Ostrej przecudowne!!! Polecam.

Z Jolą i Misiem na Małej Ostrej, w tle Sokoliki

i kaplica jednej z najbogatszych rodzin na Dolnym Sląsku. Na końcu świata.
No, ale na miejscu w Dworze termin, który nas interesował był zajęty. Pomijam fakt, że nie było tam żadnej tabliczki, gdzie recepcja, czy inny punkt informacyjny, więc się zamotaliśmy, a pan właściciel samochodem za nami po obejściu jeździł. Po krótkiej rozmowie nici z terminu, bo jakieś dzieciaki z Unii mają przyjechać akurat wtedy. Miałam jeszcze dzwonić, czy się zwolni cokolwiek, ale widziałam, że raczej kiepsko to wygląda. Pojeździliśmy jeszcze po okolicy w poszukiwaniu jakiegokolwiek spania, ale nie znaleźliśmy. W domu obdzwoniłam chyba ze 40 pensjonatów na tamtym terenie na odpowiednią ilość osób- lipa. Pomyślałam potem o Bardzie i Srebrnej Górze, bo tam też zacnie, ale też terminy pozajmowane. No wszystko mi opadło!!! Góry są atrakcyjne cały rok. Na koniec przyszedł mi do głowy pomysł z Sokołowskiem-maleńką miejscowością niedaleko granicy z Czechami. Cudnie tam jest i klimatycznie, tylko czy ja tam znajdę odpowiedni pensjonat?
Podzwoniłam i znalazłam Leśne Zródło. Jakoś nigdy do tego Zródła nie dojechałam, bo mi się zawsze wydawało, że za maleńką Cerkwią w Sokołowsku to już nie ma cywilizacji, a okazało się, że jest .
Pani właścicielka odebrała telefon, ale nie wiedziała w tamtym momencie, czy nasz termin jest wolny. Oddzwoniła po jakimś czasie, że jest, więc szybciorem zaklepałam i kamień spadł mi z serca. W domu jeszcze posprawdzałam jakie ma opinie to źródło na FB i okazało się, że super. Ludzie zwłaszcza chwalili jedzenie i klimat. Umówiłam się z właścicielką na  koniec sierpnia z wizytacją i przedpłatą i pojechaliśmy z Mariem ogarnąć te klimaty.
Na miejscu zobaczyliśmy wielki, indiański namiot Tipi, a obok starą willę, w której znajdowała się restauracja i pensjonat. Za domem płynął sobie strumień, stały jakieś drewniane wiaty, cisza, głęboka dolina, góry i las dookoła. CUDNIE!!!!

Leśne Zródło z tyłu

Pani Ania, właścicielka okazała się bardzo elastyczna i sympatyczna po prostu. Zaklepała dla nas cały pensjonat w terminie 20-22 września, poprosiłam też o przygotowanie menu- na piątek jakiś grill w Tipi, a w sobotę już w środku pensjonatu, w restauracji coś na ciepło wieczorem. No i oczywiście śniadania. Pooglądałam też wnętrze pensjonatu. Przed wojną była to piękna willa, a po wojnie mieściło się tam przedszkole. W środku czysto, kilkanaście pokoi, ale nie wszystkie z łazienkami.
Na forum przedstawiłam miejscówkę i okoliczne atrakcje i wymyśliliśmy, że wspólnie z całą duranową bandą pojedziemy w sobotę do Czech zobaczyć klasztor w Boumovie i Skalne Miasto w Aderszpachu, a jak starczy czasu to wjedziemy jeszcze albo do Chełmska, albo do Krzeszowa.
No i nadszedł termin zlotu. Sprawdziłam jeszcze prognozę pogody- weekend ma być słoneczny, ale chłodny. Bardzo chłodny... zwłaszcza piątkowy wieczór. Uprzedziłam wszystkich na forum, żeby gacie ciepłe pozakładali, kalesony, rękawiczki i szaliki. Kilka osób na szczęście posłuchało.
Przyjechaliśmy z naszą Gosią i jej Bartkiem jako pierwsi. Zaklepaliśmy sobie pokoiki na najwyższym piętrze. Bez łazienki, co nie znaczy, że przez 2 dni obrastaliśmy parchem. Na półpiętrze była łazienka  wspólna i z niej korzystaliśmy.
Krótko za nami przyjechała Yas z Leo, Karola z małą Calineczką, czyli wnusią Lilą. Jej, jaki to jest malutki okruszek. Drobinka, delikatna jak sasanka. Słodziak do ściskania po prostu. Bardzo udana wnuczka, a tym samym 3 pokolenie fanów Duran Duran...tadam! Wiadomo, że czym skorupka za młodu hy hy...
I jak już dojechała Yas, to się reszta dosypała, bo za moment wjechała Rio z Bartim ze Szczecina i Madzia z Jankiem z Wrocławia i Agą z Koszalina. Aga miała nie przyjeżdżać, ale nakrzyczałam na nią i proszę bardzo- dziewczyna zaufała i mam nadzieję, że nie żałowała swojej wizyty i wspólnego duranowania. Potem jeszcze państwo Stallone z Łodzi i Maciek z mniejszościowej opcji niemieckiej. Ten kto czytał poprzedni post ze zlotu na Mazurach, będzie wiedział o co chodzi. Maciek nas trochę zaskoczył, bo przyjechał z nową dziewczyną i psiakiem rasy buldog francuski. Dziewczyna sympatyczna, uśmiechnięta- Wiolka. Kupiliśmy ją i mam nadzieję, że ona nas również. Potem dojechał Gdańsk z Bebikiem, czyli Adaś z Monią i chłopakami- Grzesiem i Piotrem- matko jacy oni są już duzi!!!! Grzesio na pierwszym naszym zlocie miał pół roczku, a teraz to facet chyba już wyższy od Adama. Sprawdzę zaraz na fotkach. Na sam koniec dojechała jeszcze moja Fatma z Wojtkiem, z rwą kulszową, która dała jej w tamtym okresie porządnie do wiwatu. Miała być jeszcze Agnieszka, mama Xawerego, bo namówiłam ją na ten zlot, ale ona ugrzęzła na lotnisku w Monachium z marną szansą na szybki przelot do Wrocławia. Aga dojechała do nas w sobotę, ale o tym za chwilę.
No, czyli była nas już wesoła gromadka, rozhahana, rozgadana. Porozmieszczałam ich po pokojach i nadszedł czas na beforek w TIPI. Kurczaki popieprzone, jak tego wieczoru zrobiło się zimno, to szok!!!! Potem sprawdziłam, że w nocy temperatura spadła do 2 stopni!!!!Już dawno tak zimno we wrześniu nie było i akurat trafiło na nas. Wprawdzie mąż pani Ani przygotował dla nas ognisko, ale w Tipi ogrzewania nie było. Tam mieliśmy grilla.
Nazłaziliśmy się uzbrojeni w przeróżne alkohole, a pan Robert, pracownik pani Ani robił dla nas zakąski w postaci grillowych przysmaków.
No i jak to na beforku- śmiechu i tańców było co niemiara. Chłopaki wynaleźli za barem sprzęt nagłaśniający z opcją mikrofonową, który jak się potem okazało nie należał do pani Ani, tylko do Gminy w Mieroszowie, bo w sobotę rano miał się tam odbyć jakiś marsz nordic walking od samego rana zresztą.
Gmina przywiozła go tam wcześniej, ale my przecież nic nie chcieliśmy zepsuć i nic nie zepsuliśmy. Pożyczyliśmy tylko.
Zanim zaczęły się te tańce, to Madzia, Aga z Koszalina i ja nakryłyśmy się serwetą w kratę, taką na stół i uwierzcie- zrobiło nam się cieplej. I tak byłyśmy ubrane jak na zimę, ale mimo wszystko szok termiczny po dosyć ciepłych kilku tygodniach dał nam w kość. Podśpiewywałyśmy The Wild Boys na modłę starych bab z kościołów, wiecie takim sopranem drżącym... The Wild Boys... Rety. Akurat dzisiaj (26.10) mija 35 lat od daty ukazania się tego singla na rynku. 35 lat!!!!

Bebik, Madzia i Fatma na plotach.

Monia Stallone i jej czarny hot dog :)

Jacek i Wojtek w stanie ekstazy. Nie wiem co grali...

i Jacek za organami Hammonda... tj. grillem :)

Maciek w bermudach i koszulce z krótkim rękawem. Przypominam, że były 2 stopnie Celsjusza. To strasznie gorący towar ten Maciek :) Obok Wiolka. Trochę to trwało zanim się ubrał w coś cieplejszego.

siedzimy za serwetą z alpaki lejąc ze śmiejąc- Wild Boys!!!

Madzia z tyłu chyba zorganizowała jakąś corridę, a wszystko transmituje na żywo- Mariusz Max Kolonko....

Kolejny muzyczny duet Jacka

A Mariusz Max Kolonko nie odpuszcza :)

Każdy musi odpowiedzieć, czy chce czy nie chce...Aga w serwecie :)

Mario i Barti w akcji. To są nasi techniczni.

Po prawej dzieci Fatmy... . Chyba trochę nie wierzą w to co widzą.

Pan Robert przekazał mi grilla i opuścił nasze towarzystwo, prosząc o zatrzaśnięcie kłódki w tipi, gdy będziemy kończyć. Ponieważ zimno było już bardzo przenikliwe, przesiedliśmy się nad ognisko, gdzie było cieplej, chociaż tylko z jednej strony :) Siedzieliśmy jeszcze przy tym ogniu jak jakieś leśne dziadki otuleni w ciepłe ubranka :) Jacek, w którymś momencie dostał takiej zaraźliwej głupawki śmiechowej, że się popłakał. My rechotaliśmy razem z nim, ale z czego? Tego nie wie nikt. Endorfiny chyba zadziałały. Powoli rozeszliśmy się do pokoi, idąc w oparach absurdu i naszych gorących oddechów wydychanych w arktycznym powietrzu. Było cudnie :) A, cały czas gdzieś w tle leciało Duran Duran. Adam był czujny.
Rano musieliśmy się trochę ogarnąć ze względu na te kije i uczestników chodu, poprzestawiać auta. Spotkałam nawet koleżankę z podstawówki, która wzięła udział w tej imprezie. Wiem, że zdobyła medal.
Zjedliśmy śniadanko, które bardzo nam się w tamtym momencie przydało i pożegnaliśmy Madzię, która z Jankiem miała jechać jeszcze tego akurat dnia na zawody w judo w Kątach Wrocławskich. Niby niedaleko, ale mogłaby ten czas spędzić z nami. Nie dało się. Janek dostał od nas kopa w tyłek na szczęście i bez medalu miał nie wracać!!!!. A mieli wrócić wieczorem.

Yas z Adasiami na starcie ...bez kijów.

Wyruszyliśmy konwojem w stronę Broumova, bo od niego mieliśmy zacząć. Klasztor był numerem jeden na naszej liście. Ekipa weszła do środka, ale my z Mariem, Gosią, Bartkiem i Bebe już sobie odpuściliśmy. Za chwilę sama będę mogła zostać przewodnikiem po tym klasztorze, bo byłam tam w ciągu 2 lat wielokrotnie. Pochodziliśmy po obejściu, posiedzieliśmy w słonku na ławeczce. Fani pozwiedzali i mam nadzieję, że klasztor się spodobał. Przynajmniej tak wynikało z rozmów późniejszych. O Klasztorze w Broumovie pisałam kiedyś tutaj, więc się nie powtarzam. http://boxfullofhoney.blogspot.com/2017/05/klasztor-benedyktynow-w-broumowie.html#links

Z Broumova jeszcze kilka fotek na pamiątkę.


Mały Piotruś jako Minion :)
Przed klasztorną bramą. Po prawej jakiś obcy fan. Nie znamy czuba, ale się załapał.

I Maciek w końcu odnalazł powołanie. Tyle grzechów miał Marcin, że nam spowiednik omdlał...
w słonku przed klasztorną bramą już bez obcego fana.



i jeszcze na Broumowskim ryneczku.

Następny punkt programu- Skalne miasto w Aderspachu. Super, piękne i urokliwe miejsce. To właściwie jest bardzo niedaleko od Broumova, więc po chwili już byliśmy na miejscu. Sporo ludzi było tego dnia w Aderspachu. Gdy przyjechaliśmy wszystkie parkingi były zapakowane na full. Przejechaliśmy wioskę w poszukiwaniu jakiegoś miejsca- nic. Na szczęście wróciliśmy i jakoś się udało wbić. Macu i Wiolka wzięli ze sobą psiaka, co samo w sobie nie jest problemem, bo na teren tego cudu natury można z psiakami wchodzić, tylko niestety zapomnieli smyczy dla niego. Już na bramce panie wpuszczające nas coś tam pod nosem marudziły, ale my twardo, że smycz jest. Psiak biegał trochę zagubiony, bo na szlaku ludzi milion, ale dzielnie dawał radę, obwąchując się pod ogonkami z innymi psiakami. 
Jesienne skalne miasto naprawdę wygląda zjawiskowo- feria kolorów, formacje skalne, cudowne, szmaragdowe jezioro i czysty strumień płynący właściwie wśród całej trasy, no i po zimnej nocy, przecudne słońce i błękitne niebo!!!! No i MY :) Czego więcej można chcieć? Fuksiarze, jak co roku!!!!
Obeszliśmy trasę w przyzwoitym tempie, nawet się rozdzielając na grupę hardcorową, która przeszła trasę dłuższą i trudniejszą i związek emerytów, do którego ja także należałam. Zresztą w maju byli u nas państwo Stallone i też z nimi zawędrowaliśmy właśnie do Aderszpachu i zaliczyliśmy tę dłuższą trasę. Jacek tym razem poszedł znowu dłuższą. Spodobało mu się. Chyba.
Po drodze jakiś leśny dziadek, pewnikiem jakiś przewodnik, przydybał nas z psiakiem bez smyczy. Zapytał mnie, czy to mój pies, na co zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie. Ale pan drążył i padło na Maćka. Pan go nastraszył, że psiak ma mieć smycz, albo dostaniemy mandat. Mówił po polsku, z czeskim akcentem, na co Maciek odpowiedział, że nie rozumie. Ja padłam... No tak, przecież Maciek jest opcją Niemiecką, mógł nie zrozumieć Czecha mówiącego po polsku :) W końcu Monia Adasiowa zdjęła szalik z szyi i zawiązaliśmy psiaka na tenże szaliczek. Francuski bokser, stał się francuskim pieskiem.


w tle szmaragdowe, kryształowo czyste jezioro.

wejście do Narnii... bardzo niewyraźna ta fotka wyszła. BARDZO!!!!


Niczym Elżbieta Jaworowicz na ławkach przy słoniach...Ławki chyba dla hobbitów na wysokość.
Odpoczywamy :)

znowu odpoczywamy :)

Adaś w ramionach kobiety swojego życia- nic się Adasiu nie martw, w przyszłym roku pojedziemy nad wodę i będziesz mógł tyłek pomoczyć :)

Maciek z pieskiem francuskim.

Monia i Miś. Czeski Medved.

no jak nie, jak tak :)

Konwojem, a w tle Friends of mine.
Około 14-ej wysłaliśmy sms do Magdy z Wrocławia jak tam Janek i czy jest medal. Madzia odpisała, że lipa, nie ma prądu i od kilku godzin siedzą jak te matoły czekając na zasilanie. Wysłała fotkę. Cala sala dzieciaków w kimonach, w wieku różnym i ich opiekunowie i kibice czekają...
Ten turniej w końcu się odbył, ale co??? Janek dostał za przeciwnika jakiegoś wielkiego Ukraińca, który dobrze się zaparł, rzucił naszym Jaśkiem o podłogę i... złamał mu obojczyk. Magda wylądowała z synem na SOR-ze... Miazga najprawdziwsza!!!! Ale obiecała, że jeszcze przyjedzie, chociaż my jej obiecaliśmy, że ją spakujemy i zabierzemy jej rzeczy z pokoju. Uparła się, że będzie. Dzielna dziewczyna.
Po spacerku pojechaliśmy na szybki czeski obiad, czyli knedle z sosem, smażony ser i inne tego rodzaju delicje, a wracając do Polski na szybkie zakupy do przygranicznego sklepu.
Miałam wtedy do wyboru, albo zabrać ich do Chełmska, albo do Krzeszowa. Chełmsko wersja krótka, Krzeszów to jeszcze ze 2 godziny, a było już po 17-ej. Wybrałam Chełmsko i Domy Tkaczy. Jedyne takie drewniane chałupy na całym świecie, w których do dzisiaj mieszkają normalni ludzie, w zamian za czynsz. Chełmsko piorunem zrobiliśmy, chociaż Pani, która prowadzi tam sklepik z lnianymi rzeczami już się z opowieściami rozkręcała :) Dobra jest. Czas było wracać do Sokołowska na Duranowanie i Top listę z płyty "Rio", na którą głosowało w tym roku 50 osób i tym sposobem wyłoniliśmy piękny Top, który opracował i  przygotował nasz nadworny statystyk Adaś.

U prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki....

Domy Tkaczy Sląskich z 1707 roku, tzw. 12 Apostołów.
Na miejscu ogarnęliśmy się trochę i znowu zaopatrzeni w przeróżne alkohole zeszliśmy do restauracji. Pani Ania przygotowała dla nas kociołek z zupą gulaszową, jakieś deski z wędlinami i serami i sałatę grecką, ale po tym czeskim obiedzie, przynajmniej ja już nic nie ruszyłam. Nie było miejsca na strawę w moim żołądku, w którym trawił się od kilku godzin smażony ser... a trawi się długo.
Dojechała do nas Agnieszka, mama Xawerego, co bardzo mnie ucieszyło i Fatma, która na noc wróciła do domu. Wałbrzych od Sokołowska jest na rzut kamieniem.
Adaś rozpoczął prezentację Topu, a my śpiewając i tańcząc (lub nie), oglądaliśmy przy okazji teledyski do piosenek z tejże płyty.
A nasz Top zaprezentował się tak:

Top 9 RIO (50 osób głosujących)

1. 446 pkt The Chauffeur 15-16-5 (36)
2. 420 pkt Save a Prayer 13-12-8 (33)
3. 374 pkt New Religion 10-5-14 (29)
4. 290 pkt Rio 3-5-7 (15)
5. 259 pkt Hungry Like the Wolf 4-2-5 (11)
6. 254 pkt Hold Back the Rain 3-6-5 (14)
7. 188 pkt My Own Way 2-2-1 (5)
8. 161 pkt Lonely in Your Nightmare 0-1-2 (3)
9. 158 pkt Last Chance on the Stairway 0-1-3 (4)

Za tytułami piosenek ilość razy na 1-2-3 miejscu i w nawiasie ilość razy w TOP 3…
Piosenki otrzymywały za 1 miejsce 12 pkt, 2 - 10 pkt, 3 – 8 pkt, 4 – 6 pkt, 5 – 5 pkt, 6 -4 pkt…..9 miejsce 1 pkt .

Mnie osobiście zdziwiła druga trójka, bo obstawiałam inaczej, ale za to trójka pierwsza trafiona w punkt. Jak już wielokrotnie wspominałam,  The Chauffeur to kawałek ponadczasowy, z ponadczasowym aranżem, tekstem i melodią. To nie ma prawa się znudzić. Nigdy. 
Na ten wieczór przygotowałam kilka konkursów, między innymi Doobi Doo. To taki konkurs, gdzie 2 osoby stoją na przeciwko siebie, za plecami jednej z nich jest wyświetlany obraz z jakimś celebrytą, aktorem lub muzykiem, a druga osoba widząca ten obraz, musi słowami, lub melodią  opowiedzieć kogo widzi. Punkt jest za odgadnięcie kto jest na ścianie. Użyłam starego naszego konkursu jeszcze z 2007 roku, ale tym razem dodałam jeszcze kilkanaście osób. I jak to z nami- jak do konkursu, to nikt się nie zgłasza, ale do podpowiadania to wszyscy na hurra. Gadali jeden przez drugiego!!!!Jaja to były, bo okazało się, że polowa osób, które wybrałam z całej gamy gwiazdorów niestety już nie żyje. Grzesiek Ciechowski- nie żyje, Whitney Huston- nie żyje, George Michael- nie żyje. itd, itp..... Doszło do tego, że zaczynaliśmy od zdania- nie żyje.... Miazga najprawdziwsza. Ale nie zrobiłam tego specjalnie. Po prostu tak wyszło. 
Freddie- Nie żyje

Spandau Ballet- żyją...ufff

Lady Pank- żyją, choć po zawałach...

Grzesiek Ciechowski... Jak to?Ten też nie żyje?Aga w szoku.

Były też kalambury, ale nie muzyczne, tylko zwyczajne. Malowane i pokazywane. Jakie było moje zdziwienie, gdy zgłosił się ze swoją osobistą propozycją kalambura mały Piotruś. Nie chciał hasła, które przygotowałam. Dostał mazaka, podszedł do kartki i narysował wielki prostokąt z trójkątami po bokach, a Marcin Stallone odgadł, że to World Trade Center!!!! No szacun na dzielni. To jest chyba jakieś porozumienie na poziomie kwantowym, bo ja bym nigdy nie zgadła!!!! NIGDY!
Potem jeszcze Piotruś domalował samolot, gdzie z Monią (mamą) lałyśmy, że to jest ich mały, domowy terrorysta na własnej krwi wyhodowany. Piotr jako dziecko inteligentne zaczaił, że się śmiejemy i szybko domalował ścianę oddzielającą samolot od budynku. Zapytałam co to?A on na to- Zeby nikt nie myślał, że ten samolot wleci w budynek. No tak...  

Bebe, jak zwykle całe życie z wariatami :)

I FAN, (przed wszystkie duże litery pisane) Duran Duran, ze swoją lepszą połową.

Był też konkurs "Jaka to melodia", ale znowu niektórzy oszukiwali, więc Yas odwróciła krzesło, na którym zgadujący miał zasiąść w wyścigu jako pierwszy, a potem tak się rąbnęła udem w oparcie, że resztę wieczoru i następne dni kulała. Już myśleliśmy, że naprawdę coś jej się w nodze naderwało na poważnie, bo cierpiała bardzo. Na szczęście po kilku dniach i wizycie u lekarza rozeszło się po kościach.
Max Kolonko ratuje Yas udo.

Jesteśmy już w tym wieku, że o kontuzję nietrudno :) W konkursie "Jaka to Melodia" najlepsi byli chłopcy- Adaś i Jacek, chociaż dziewczyny się starały. Agnieszka (mama Xawera) nawet rodząc balona z napisem Duran Duran, krzyczała Archive, Archive...rodzę... 

Drużyna szykuje się do konkurencji. Aga w trakcie porodu....tańcząco.


Jeden z członków został wymieniony na młodszy model :)

a potem znowu na stary...

próba przejęcia ciąży, pozaustrojowej jak widać.
To zdjęcie mnie rozwaliło. Miny wszystkich są tak wymowne. Adaś poza konkurencją zapakował się na krzesło i krzyknął wykonawcę i tytuł, a tym czasem z tyłu Jacek- Ale jak to?, Rio- Ej, to niesprawiedliwe, Grześ- Mój tatuś!, Yas- No brawa, szybki jest, Bebe- Niewiarygodne!, Aga- No nie, mam focha!Aga z Koszalina- No coś takiego!!!! No i Adam- ha, ha, ha....

Archive, Archive rodzę. Tak to leciało. ... Again :)

Aga z nowiuteńkim potomkiem. Wszyscy zostaliśmy rodzicami chrzestnymi:)



i jeszcze zbiorówki :)

Czas szybko leciał, a pan Robert, który znowu nas obsługiwał stwierdził, że o 23:30 idzie do domu i zamyka nam imprezę. Jak to???Nigdy tak szybko nie kończyliśmy. NIGDY!!! Jak emeryci jacyś. Chcieliśmy się nawet złożyć na kolejną godzinkę i to niemało, ale pan Robert był nieprzekupny. Cóż było robić? Zabraliśmy prowiant i ruszyliśmy do największego pokoju na II piętrze, gdzie kontynuowaliśmy imprezę. Dojechała do nas umęczona Madzia z Wrocławia. Janek w gipsie, uziemiony na kilka tygodni został u dziadków.


Powoli się wykruszaliśmy, bo rano czas wracać do domu. Niektórzy bardzo daleko- Szczecin, Gdańsk, Olsztyn, a nawet dalej ... bo Macu jadący do Hamburga!!!!
Rano jeszcze śniadanko, wspólne rozmowy, gadanie o dupie Maryni i czas na pożegnanie.
Jeszcze pamiątkowe fotki przed Leśnym Zródłem, uściski, całuski i życzenia szczęśliwej podróży. 


Madzia uroczyście ślubuje, że w przyszłym roku też będzie na zlocie. Całym!!!!

nasze blondyneczki Bebe i Yas

i jeszcze raz pamiątkowa zbiorówka z uśmiechniętymi twarzami, w piękny niedzielny poranek, w cudownym Sokołowsku, gdzieś na Dolnym Sląsku
Ekipa się porozjeżdżała, a my z Agnieszkami, bo przytuliliśmy Agę z Koszalina, która po południu wsadziłam do pociągu, jeszcze chwilę powłóczyliśmy się po miejscowości. Weszliśmy nawet do tej maleńkiej cerkwi, pełnej kobaltowych ścian i pięknych fresków, gdzie pop trochę nam poopowiadał o religii prawosławnej. Zapaliliśmy nawet świeczki za szczęśliwy powrót naszych do domu.
Zawędrowaliśmy pod spalone, ale sukcesywnie odbudowywane sanatorium Grunwald, a na koniec weszliśmy do kawiarni należącej także do pani Ani od Leśnego, na Pavlowę, którą pani Ania wykonuje własnoręcznie. Gdzieś w przelocie w pensjonacie widziałam te bezy, ale to co wnieśli na wielkich, obiadowych talerzach zamurowało nas.!!!! Porcje nie do zjedzenia. Aż pożałowaliśmy, że nie wzięliśmy tej bezy na zlot chociaż jednej do kawki. Takie z nas matołki.

Maleńka, romantyczna cerkiew.

wnętrze by Rio.
Grunwald

Babciu, dlaczego masz takie wielkie oczy. To tylko beza:)


No i cóż? Czas kończyć wspomnienia z Sokołowska i z kolejnego zlotu. Jeżeli o czymś zapomniałam, proszę mnie poprawić i obsztorcować. Strasznie długo pisałam tego posta i wcale nie dlatego, że piszę powoli, ale zanim wybrałam fotki, zanim ogarnęłam temat, zanim zasiadłam, a wena nie przychodzi codziennie... No, ale napisałam. To już 4 sprawozdanie z duranowych zlotów na tym blogu.
Było jak zwykle świetnie i przezabawnie. Kocham się z Wami spotykać i w przyszłym roku też się stawię na zlot. Jak ktoś wyrazi życzenie, znowu może być na Dolnym, bo te Rudawy nadal czekają.
Pozdrawiam i dziękujemy z Mariem  za pozytywną energię i do zo ba cze nia... mniam, mniam, mniam..jak mawiał smok Telesfor. Do przyszłego roku!
Ps. Aha, 27 października były kolejne urodziny Simona Le Bon, naszego wokalisty, niech nam żyje hip hip hurra, lat 61. To znaczy Simek skończył 61, ale niech nam żyje jeszcze raz tyle!!! Tym samym jednak temu blogowi strzeliły 4 wiosny, a właściwie 4 jesienie. Brawo ja.
A na koniec moje ostatnie odkrycie (ha, z 2017 roku, taka odkrywcza jestem) Simon le Bon i Nick Wood "Closer to your bed". Fajny kawałek, a chłopiec z teledysku w 98% przypomina młodego Simona Le Bon. Miłego oglądania!!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz