poniedziałek, 12 sierpnia 2024

MIDGE URE na zamku w Szymbarku- koncert. Recenzja.

 

Koncert Midge Ure na zamku w Szymbarku to już historia, ale historia w której wzięłam czynny udział. Gdy tylko dowiedziałam się, że wokalista Ultravox wystąpi znowu w Polsce (a to już 5 raz w ciągu 6 lat!!!) nie wahałam się ani minuty. Najpierw jednak zajrzałam, gdzie ten Szymbark? Jasna Aniela, daleko, bo na Warmii. Ale nad jeziorem, więc może pojedziemy na kilka dni i z noclegiem i jakimś zwiedzaniem okolicy, bo tak tylko na koncert, to jakoś mija się z ekonomią. Podpytałam znajomych, czy chcieliby jechać i tylko Ewa zapałała entuzjazmem i w porywach Agnieszka. To było w styczniu, a koncert miał się odbyć 13 lipca, więc szmat czasu do samego wydarzenia. Kupiliśmy bilety, a że Mario ma w lutym urodziny, więc był to dla niego prezent idealny. W ogóle pokochaliśmy tego Midge miłością dubeltową, na dodatek po długiej przerwie w latach 80-tych. Wtedy Ultravox i sam Midge byli wielkimi gwiazdami. Po 30 latach mogło się okazać, że ten Szkot już ma niewiele do zaoferowania, jest dziadkiem i w ogóle nie nadaje się na scenę, ale po obejrzeniu jego kilku koncertów w necie i  uczestnictwie w trzech wcześniejszych koncertach w Polsce (nie byłam tylko na unplugged w Warszawie w Nowy rok 2024 na zaproszenie Radia 357) wiedzieliśmy doskonale, że jest akurat zupełnie na odwrót. Facet ma niezwykły wigor, świetną energię i niesamowitą emisję głosu. Emisję, której niejeden pełnoetatowy, modny młodzian mógłby mu pozazdrościć. Powoli zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem, ale na to było jeszcze o wiele za wcześnie. Dopiero w maju także Ewa znalazła tuż przy jeziorze Jeziorak w Iławie fajny, nowiutki i wyczesany nocleg za 75 PLN od osoby. Dobra cena jak na środek sezonu. W międzyczasie jeszcze Agnieszka dokonała ostatecznej decyzji i postanowiła wziąć udział w tym koncercie. No i bardzo dobrze. Mieliśmy przyzwoitą reprezentację z Dolnego Śląska. 

My wyruszyliśmy z samego rana w piątek, a Agnes miała dojechać z Sopotu wieczorem. Myślałam, że będziemy jechać na tę Warmię cały dzień, a okazało się, że dzięki drogom szybkiego ruchu do Iławy ze Świdnicy jedzie się 5 i pół godziny z małą przerwą. Piękny czas jak na taką długą trasę. 

Na miejscu najpierw pojechaliśmy do Szymbarku, bo mieliśmy źle wprowadzoną nawigację. Rozejrzeliśmy się zza auta szyby po maleńkiej miejscowości, która okazała się kompletną, zapomnianą przez wszystkich dziurą z ruinami wielkiego zamku. Podobno drugiego pod względem wielkości po Malborku w tamtej okolicy. Ruiny to naprawdę dobre słowo, bo z zamku zostały tylko mury zewnętrzne, chociaż okazałe i współcześnie poplombowane, jako tako zachowana brama wjazdowa i dziękujemy. Sam koncert odbył się przed zamkiem, a reszta była niedostępna dla uczestników, więc trudno było mi ocenić co tam znajduje się w środku i jak to wygląda. Nastawiliśmy azymut na Iławę, która znajduje się naprawdę bardzo niedaleko i pod czujnym okiem okolicznych mieszkańców odzianych w żonobijki opuściliśmy Szymbark. 

Sama Iława bardzo ładna, czyściutka położona tuż nad jeziorem Jeziorak, najdłuższego jeziora w Polsce (27 kilometrów długości). Obczailiśmy świetną jadłodajnię z kuchnią domową, gdzie zjadłam najlepsze pyzy z mięsem od lat, w towarzystwie sprytnych i głodnych kawek, które szarymi ślepkami przyglądały się temu, co mamy na talerzach. Wyjątkowo mądre są te ptaszyska i bardzo sprytne. Połaziliśmy po parku i zajrzeliśmy do starego kościoła. W sumie nic tam do oglądania specjalnie nie ma. Ratusz w kolorze starych gaci i ten kościółek stareńki, ale gdy tam weszliśmy akurat była msza, więc nici z oglądania wnętrza. Za to park i jezioro rzeczywiście urocze, zagospodarowane i czyste. Brawa. 

A potem zrobiliśmy zakupy w Lidlu i po przyjeździe Agnieszki zasiedliśmy nad brzegiem jeziora delektując się białym winem i zachodem słońca. Po powrocie na kwaterę przypomnieliśmy sobie kilka ważnych utworów Midge Ure i jego znamienitych kolegów na kanale youtube. Fajne wspomnienia. A tak a propos, czy ktoś w ogóle wie, co oznacza imię Midge? To mała muszka, albo komarek, niewielki człeczek. Chociaż Mario upiera się, że to karzeł. Też wymyślił.😱

ach te zachody słońca....

Jezioro Jeziorak, chociaż żagli niewiele, a wiało cudnie.

Na Tytanicku

 


Rano z Agnieszką ruszyliśmy na jezioro, popływać tramwajem wodnym, a potem jeszcze pooglądać co życie przyniesie. Ewa ponieważ nie lubi być niewolnicą statków wodnych, postanowiła pożyczyć rower i pozwiedzać okoliczne, specjalnie do tego przygotowane ścieżki rowerowe, oraz miasto. Trafiła nawet pod więzienie stanowe, co nas dosyć rozbawiło. Więzienie przygotowane dla naszych polityków. 👏👏👏

Tramwajem popłynęliśmy tylko naszą trójką. Cena 40 PLN za osobę, ale to miła przejażdżka, więc warto. Płynie się około godziny. Wieczorem pan, który zawiaduje łajbą, miał mieć na pokładzie wieczór panieński. Już mu współczułam. Stado pijanych lasek na środku jeziora... Wszystko mogło się tam wydarzyć. 

Po zejściu na ląd ruszyliśmy w stronę Kurzej dupy.... to znaczy Kurzej Góry, na której znajduje się ścieżka w chmurach i stok narciarski. Tak, tak na Warmii. Dojechaliśmy, ale wstęp na tę ścieżkę kosztował 60 PLN, więc stwierdziliśmy, że chyba komuś się klepki pomieszały, bo za taką atrakcję to my nie płacimy, a już na pewno nie tyle. Ścieżka jak ścieżka, nawet spora, a dookoła płasko, więc widoki niemrawe i niewarte tej ceny. Zawróciliśmy do Nowego Miasta Lubawskiego na kawę. Malutka mieścina z ryneczkiem, obok którego kościół. Właściwie bazylika, gotycka z wierzchu, nic specjalnego, ale jak tam weszliśmy do środka, to zaniemówiłam. Watykan jakby, chociaż w miniaturze. Spodziewałam się tam wszystkiego, ale nie takiej ilości kapiącego złota, baroku i Całunu Turyńskiego w proporcjach 1:1. A jednak to wszystko tam zobaczyłam. Na dodatek freski, stareńkie, że aż strach, polichromie na drewnianych deskach nad ołtarzem i w ogóle na bogato, a nawet bardzo bogato. Bazylika została wzniesiona pod wezwaniem Św. Tomasza apostoła i powstała pomiędzy XIII- a XV wiekiem. Warto tam zajrzeć i dać się zaskoczyć. W ogóle wydawało mi się, że na tej Warmii, nad jeziorami będzie połowa Warszawy i dzikie tłumy, a tu cisza i spokój. Jakby żadnego sezonu nie było.

Aha, kawę też wypiliśmy, chociaż nie bez problemów, bo tam po prostu nie bardzo jest gdzie wypić kawę. Jedyna pizzeria jest eksploatowana do granic możliwości, a ciastkarnię nam właśnie zamknięto. 

ścieżka w chmurach na Warmii na kurzej dupie....

 


z komórki Agnieszki to wnętrze. Na kolana od razu. Po to powstało to bogactwo. Żeby od razu klękać przed majestatem.


to z mojego aparatu. Jak widać będzie ślub.

sklepienie gotyckie

i stareńkie freski. Bardzo ładne zresztą.


Polichromie nad ołtarzem


organek...

i bardzo ładna pieta. Realistyczna. Chociaż ta Maryjka jakby mówiła- Naprawdę nie żyje? No nie wierzę.



Całun Turyński- reprodukcja 1:1

a z wierzchu tak sobie jak widać.

a to już jedna z ocalałych bram do miasta.

Po obiedzie poszliśmy się ogarnąć, przebrać w koszulki organizacyjne, które wymyśliła nam nasza Marcela specjalnie na ten koncert i ruszyliśmy w stronę Szymbarku. Od razu piszę, że nie lubię się czepiać, ale organizator chyba przegiął pałę. Albo spodziewał się jeszcze najazdu Hunów, bo my musieliśmy szukać miejsca do zaparkowania, spory kawał od zamku, podczas gdy specjalnie wyselekcjonowane pole tuż pod samym zamkiem, przeznaczone do tego celu, było skrzętnie pilnowane i.... do końca występów puste. Pilnowane przez młodych ludzi, żeby nikt przypadkiem nie zaparkował. Czy ja czegoś nie zrozumiałam? Nawet za opłatą, miałoby to większy sens, niż zagrodzenie i odstraszanie ewentualnych uczestników koncertu. Gdy wjechaliśmy, właśnie zaczął się występ duetu The Dumplings. Znam kilka kawałków, ale fanką nigdy nie zostałam. Zresztą dosyć mnie rozbawili, bo osoby na plakacie i osoby na scenie to jakby zupełnie inne persony. Taka metamorfoza. Koncert dali przyzwoity, ale jak wspomniałam nie jestem wielką fanka twórczości, chociaż i tak wersje koncertowe podobały mi się bardziej niż studyjne. Ale zaraz po skończonym koncercie Pierożków, gdy zasiedliśmy sobie na chwilkę z dala od sceny, oniemiałam. Nie wiem ilu typów wstąpiło na estradę, bo tylko ich słyszałam i zaczęły się jakieś drętwe gadki o Ultravox i kompletnie chaotyczne wspomnienia każdego z panów o koncertach Ultravox z 1986 roku oraz dywagacje jakichś młodzian, którzy urodzili się w roku 1989, którzy na temat zespołu też mieli swoje dogłębne przemyślenia i wspomnienia.Tak się składa, że ja wtedy byłam na jednym z tych koncertów w 1986 roku i wiem jak on wyglądał. To była tragedia!!!! TRAGEDIA!!! Zresztą już o tym gdzieś pisałam, chyba w poście o koncertach. Pamiętam, że gdy Midge na bis, wymuszony naszymi owacjami, w Hali Stulecia we Wrocławiu, w końcu odśpiewał Vienne, to tak, jakby się na nas wszystkich wyrzygał. To było straszne i zostawiło w mojej pamięci trwały ślad. Byłam oburzona i zniesmaczona. Oni wtedy wywalili z zespołu perkusistę Warrena Canna, co było dla kapeli Ultravox, jak sam wspomniał w swojej książce Midge, jak podcięcie tętnicy szyjnej. Ten mój wrocławski koncert był okropny i jeden z najgorszych jakie kiedykolwiek widziałam. A te chłopy ze sceny jakieś peamy zaczęli odpalać na temat tych występów z 86 roku i wychwalać płytę U-Vox. No santa madonna, wtf???To jest ich najgorsza płyta ever. Najgorsza i każdy kto choć trochę zna twórczość Ultravox ze mną się zgodzi. Zamiast wybrać ze dwóch fajnych przedstawicieli, którzy mieliby coś wartościowego do powiedzenia, do powspominania, do zaoferowania, przygotowanych merytorycznie, to wpuścili stado obwiesiów bez ładu i składu. Były też wspomnienia o Tomku Beksińskim. OK, niech będą. Ale jak jeden z nich porównał śmierć swojego ojca z utworem Death in the Afternoon, to mi wszystko opadło. Naprawdę? Na dodatek kolejny z nich nawet nie wiedział jak się czyta poprawnie słowo Orchestrated, wymawiając je na żywca po polsku. OK, można nie znać angielskiego, ale jednego słowa można się chyba nauczyć, zamiast zachowywać się jak pajac z pałacu prezydenckiego. Poza tym 3 miesiące temu zmarł Chris Cross, założyciel, basista, kompozytor i muzyk Ultravoxu. Czy ktokolwiek o nim wspomniał? W ogóle ktoś wie, że facet zmarł? Heloł????I tak gadali z pół godziny o dupie Maryni chłopcy, jeden wchodząc drugiemu w wypowiedź. Słuchać się tego nie dało. Ktoś naprawdę nie pomyślał i chyba mu się wydawało, że jak puści ludzi na spontan, to będzie fajnie i dobrze. A nie było ani fajnie, ani dobrze, ani nawet przyzwoicie. I gdzie w tym wszystkim były jakieś kobiety? Właściwe co to są kobiety?

 Ale w końcu nadeszła wiekopomna chwila i kilka minut po godzinie 20-ej wyszedł ON- WIELKI, mały Szkot, z olbrzymią charyzmą i swoim fantastycznym talentem, w towarzystwie tylko 3 muzyków.  Stałą tego teamu jest tylko perkusista, który za każdym razem, gdy go obserwuje ma najlepszy ubaw po pachy i świetnie się bawi. Reszta kapeli jest płynna, co w ogóle mi w niczym nie przeszkadza, chociaż za najlepszy skład uważam ekipę z Warszawy sprzed 2 lat. Ten młody źrebak na basie zrobił wtedy naprawdę  świetną, szołmeńską robotę, a na dodatek był świetnym partnerem dla Midge. Wszystko się tam kleiło. 

W Szymbarku Midge rozpoczął koncert od utworu "Dear God" pochodzącego z albumu "Answers to nothing" z 1988 roku. Jest to modlitwa samotnego, zrezygnowanego człowieka do Boga, w którego wyraźnie już zwątpił widząc to, co dzieje się dookoła na świecie. Ból, głód, niesprawiedliwość, wojny, brak nadziei dla dzieci, brak miłości, brak przyszłości. Gdyby Midge przeczytał Stary Testament, ten utwór nigdy by nie powstał, bo ani tam śladu dobrego i sprawiedliwego Boga, ani choć jednego słowa o boskiej sprawiedliwości i opiece. Za to kar jest od cholery. W Biblii znaczy. Ale Midge został wychowany w wierze w siłę, która tym wszystkim kieruje, więc pokusił się właśnie o taki tekst. A utwór piękny i bardzo smutny. Trzeba nadmienić i sam artysta też o tym wspomniał, że koncert w Szymbarku odbył się 13 lipca, czyli w 39 lat po słynnym koncercie Live Aid, którego wraz z Bobem Geldofem był wielkim konstruktorem. 

Po tym pięknym wstępie rozsypał się worek z hitami Ultravox oraz samego Midge Ure: Call of the wind, I Remember (Death in the afternoon,) (uwielbiam!!!),If I was, Fade to grey, instrumentalny Supernatural, All Stood still,(czad!!!) Passing Strangers, Vienna (cudowna) Love's Great adventure, No Regrets, Hymn (pompatyczny i cudny) The Voice (z wykopem) i na deser oczywiście Dancing with Tears in my eyes, którym artysta zawsze kończy swoje koncerty. Z ledwością dał się wyciągnąć na bis i odśpiewał tylko jeden numer "One small Day" i kurczę jakoś to wszystko bardzo szybko się skończyło. Zdecydowanie za szybko, bo koncert trwał niecałe półtora godziny, które zleciały jak z bicza strzelił. Paf, paf i po koncercie. Zdecydowanie czuliśmy niedosyt. Za mało i za szybko to się wszystko wydarzyło. A dopiero co się rozśpiewaliśmy i rozbrykaliśmy. 

Midge jednak był nieubłagany. Za tyle mu zapłacili i tyle odśpiewał. Szkoda wielka, szkoda. 

Po koncercie był jeszcze spektakl świetlny opisujący dzieje zamku w Szymbarku i jakieś lasery, ale to już nas praktycznie nie obchodziło. Nieuważnie zasiedliśmy na chwile na ławkach pod namiotem dla VIPów, na co Vipy bardzo się oburzyły. No doprawdy, gdyby tam były jakieś złote fotele wyściełane atłasem i podawane były bliny z kawiorem i ze śmietaną, to ok, ale to były zwyczajne ławki, na których usiedliśmy na chwilę. Po co jakaś afera?O kawałek brezentu? Ludzie dziwni są. Zwłaszcza, gdy mają naklejkę VIP.

Chcieliśmy może dostać jakieś autografy lub zrobić pamiątkowe zdjęcie z Midge, ale do niczego takiego nie doszło. A takie byłyśmy śliczne w tych nowych koszulkach. Wykąpane i w ogóle fanki, że hej. Nawet podeszliśmy od tyłu, gdzie stał królewski Toy Toy dla gwiazdy, żeby przywołać artystę, ale nic z tego nie wyszło. Byłam gotowa poświęcić także męża, by zbałamucił jakąś stojąca obok niewiastę, która okazała się w rezultacie włochatym facetem, by nas zaprowadził(a) do Midgea, ale lipa, lipa. Z pewnym niedosytem wróciliśmy do Iławy, resztę wieczoru delektując się winem i obrazami Live Aid na Youtube. To był jednak czaderski koncert. I olbrzymie wydarzenie, o którym jeszcze moje wnuki będą wspominać. Jak się doczekam.

 Na koniec kilka filmików i fotek z koncertu w Szymbarku, bo warto to upamiętnić. Z youtube "Death in the afternoon"," Hymn", "Passing Strangers" z cudownym basem i na deser "The Voice". Słychać, że publika pięknie śpiewała i znała utwory artysty. Szacun. A sam Midge praktycznie cały koncert wyluzowany, uśmiechnięty i zadowolony. Chyba lubi Polskę i Polaków. Na to wygląda. Jak wróci, to znowu pojadę. A co!!!!

 


 


 


 


 

 

skromnie, ale w ostrogach.






Dolny Śląsk na miejscu.

Piękne, młode i szczęśliwe... Raczej. Zwłaszcza te 2 pierwsze rzeczy, czyli piękne i młode 😃😃😃 A tak poza tym na obrazku 3 strzelce.









zamek, pierwsze wrażenie


iluminacje świetlne

i z Ewą na błoniach, w łapie bilet.


Następnego dnia rano opuściliśmy Iławę i my ruszyliśmy w stronę Kórnika na spotkanie Białej Damy, a Agnes wylądowała w Toruniu. Nigdy nie była, a Toruń był praktycznie na trasie. 

A zamek w Kórniku naprawdę przecudnej urody. Pełen pamiątek po właścicielach, z podróży po całym świecie, przecudowna stylizowana na orient sala balowa, nad którą górowała biblioteka, kominki, baldachimy, portale rzeźbione w egzotycznych drzewach z wielkim kunsztem... Jednym słowem na bogato. Widać, że Armia Radziecka tam nie doszła. I bardzo dobrze. Tyle razy tamtędy przejeżdżaliśmy i dopiero pierwszy raz zaliczyliśmy Kórnik. Warto, zdecydowanie polecam plus park pełen roślin z całego świata. Imponujący.

Wejście do zamku. Udało nam się szybko wejść jakimś cudem, a kolejka była jak za Komuny po meble.

Głupawka

można było się nawet przebrać w kieckę z trawy i kapelusz z podróży.

wolno chodzić tylko po dywanach. Parkiet jest dla szlachty.

I chyba pora już kończyć posta o wyprawie na Warmię i koncert mistrza Ure. Piękny weekend, fantastyczne miejsca i zjawiskowy koncert Szkota, którego polubiłam po raz drugi, ale już na zawsze i zawsze. Na koniec Dancing with Tears in my eyes. 

Według wokalisty Midge Ura, tekst został zainspirowany książką Nevila Shute'a "On The Beach, która opowiada o grupie ludzi w Australii oczekujących na promieniowanie nuklearne wynikające z wojny atomowej na półkuli północnej. „Wiedzieli, że to koniec, ale mieli czas, aby pomyśleć o tym, jak chcą spędzić swoje ostatnie chwile” – stwierdził Ure – „I o to właśnie chodziło w „Dancing With Tears In My Eyes””. Reżyserami teledysku był sam Midge i basista Chris Cross, jednak zamiast pokazywać Australijczyków czekających na śmiertelny podmuch z północy na plaży, autorzy pokazali katastrofę nuklearną w elektrowni jądrowej gdzieś w Wielkiej Brytanii... (Na kilka lat przed Czarnobylem!!!!!To się nazywa mieć intuicję). Zwyczajne życie rodziny, która wie, że przed nią tylko kilka godzin życia opowiedziane przez Midge Ure i zakończone płonącymi kliszami filmowymi, z najradośniejszymi chwilami z życia rodziny. Lata 80-te były przepełnione lękiem przed wojną atomową, przed katastrofami nuklearnymi i bardzo słusznie, bo jak czas pokazał, atom to nie jest zabawka dla ludzi, którzy zaledwie kilka tysięcy lat wcześniej zeszli z drzewa i długi czas zajęło im wymyślenie koła....Oppenheimer nie doszacował szkód wynikających ze swojego patentu. Niestety. Ale piosenka jest kultowa i nadal przestrzega nas przed zgubnymi skutkami igrania z potęgą, nad którą tylko teoretycznie mamy władzę. No i to by było na tyle. 



Tańcząc ze łzami w oczach Dancing with tears in my eyes Opłakując pamięć o minionym życiu Weeping for the memory of a life gone by Tańcząc ze łzami w oczach Dancing with tears in my eyes Żyjąc pamięcią o miłości, która umarłaLiving out a memory of a love that died
Jest piąta i znowu wracam do domu It's five and I'm driving home again Trudno uwierzyć, że to mój ostatni raz It's hard to believe that it's my last time Mężczyzna przez radio znów płacze The man on the wireless cries again To koniec, to koniecIt's over, it's over
Tańcząc ze łzami w oczach Dancing with tears in my eyes Opłakując pamięć o minionym życiu Weeping for the memory of a life gone by Żyjąc pamięcią o miłości, która umarłaLiving out a memory of a love that died
Jest już późno i jestem sam z moją miłością It's late and I'm with my love alone Pijemy, żeby zapomnieć o nadchodzącej burzy We drink to forget the coming storm Kochamy dźwięk naszej ulubionej piosenki We love to the sound of our favourite song Raz po razOver and over
Tańcząc ze łzami w oczach Dancing with tears in my eyes Żyjąc pamięcią o miłości, która umarłaLiving out a memory of a love that died
Już czas i jesteśmy w swoich ramionach It's time and we're in each other's arms Już czas, ale nie sądzę, żebyśmy się tym specjalnie przejmowaliIt's time but I don't think we really care
Tańcząc ze łzami w oczach Dancing with tears in my eyes Opłakując pamięć o minionym życiu Weeping for the memory of a life gone by Opłakując pamięć o minionym życiuWeeping for the memory of a life gone by
 
Tańcząc ze łzami w oczachDancing with tears in my eyes

ikona Zweryfikowane przez społeczność