poniedziałek, 27 października 2025

SHARM EL SHEIK CZYLI RADZIECKA REPUBLIKA BANANOWA.


 

W normalnych warunkach nigdy nie wybrałabym tego regionu Egiptu, bo tam nic nie ma. W znaczeniu nic, co mnie interesuje, czyli egipskich zabytków. Jednak pogoda w Polsce tego roku była ekstremalna. Okropna zima, paskudna chłodna i deszczowa wiosna i kapryśne, słotne i wcale nieciepłe lato. Kilka dni w lipcu (dokładnie 1!!!) upału u nas na Dolnym Śląsku i kilka dni w sierpniu i do widzenia!!! Żegnaj lato na rok.

Już pod koniec sierpnia sprawdziłam jaki będzie wrzesień mniej więcej i nic dobrego miało się nie wydarzyć, oprócz jednego naprawdę upalnego weekendu, który spędziliśmy z Ewą i Arturem w Górach Stołowych. No lipa po całości. Niewiele myśląc weszłam na stronę wakacje. pl i w te pędy wynalazłam Egipt, Sharm El Sheik za jakieś psie pieniądze w połowie października. Potrzebowałam słońca, ciepła i morza, a to wszystko gwarantowały mi te wakacje. Tam dodatkowo jest rafa koralowa, więc tym razem postawiliśmy na chill, nic nie robienie i bezdupizm. Zapytaliśmy jeszcze, naszą córkę Małgosię, czy nie ma ochoty na szybki wypad nad morze Czerwone. Wyraziła zgodę, co nas bardzo ucieszyło. Gdy tylko się zgodziła, pobiegłam zobaczyć, czy jej paszport jest jeszcze ważny i....???Ależ oczywiście, że nieważny. Gocha miała miesiąc z okładem, żeby wyrobić ten niezbędny dokument i udało się w niecałe trzy tygodnie. Czasy jednak naprawdę się zmieniły. Pamiętam jak w 88 roku, żeby wyrobić sobie paszport przekoczowałam razem z moja Fatmą całą dniówkę w Urzędzie Paszportowym, tylko po to, żeby złożyć wniosek. To były czasy.... Zapytałam jeszcze Maria jakie biuro podróży organizuje te wakacje. Odparł, że lepiej, żebym nie wiedziała. Wzruszyłam tylko ramionami. Co tam, jadę wygrzać dupsko na plaży. Reszta nie ma znaczenia. 

Jesień dowaliła od razu z grubej rury i bez pardonu. Codziennie dzień świstaka- deszcz, szaruga, mgły, zimno!!!! Codziennie! Potrzebowałam tego Egiptu jak nigdy dotąd. Chociaż od lat wybieramy się na wakacje jesienią, tym razem potrzeba była dużo większa niż zwykle. 

W końcu nastał dzień wylotu. Spakowaliśmy manele, maski do snurkowania, płetwy i pojechaliśmy do Wrocławia odebrać z Blablaka nasze dziecko. Samolot mieliśmy mieć o 15:30, więc po godzinie 12-tej  już byliśmy pod Lidlem przy lotnisku, żeby się przepakować. W tym momencie dostaliśmy sms, że sorry Gregory, ale samolot ma opóźnienie i wylot jest zaplanowany na 20:30. No szlag jasny. Cały dzień w dupę włożony. Wróciliśmy do domu, zjedliśmy obiad, coś tam się pokrzątaliśmy i znowu ruszyliśmy na lotniska. Na miejscu okazało się, ze samolot ma kolejne opóźnienie, czyli wyleci o 23:10. Ostatecznie wylecieliśmy o 23:50. Nie mam zamiaru darować tej firmie tego opóźnienia, więc póki co działamy, ale wkurzenie było. 

W Sharm El Sheik zawitaliśmy około 4 rano, więc zanim się wygramoliliśmy z tymi ich wizami (uwaga, będąc na półwyspie Synaj i deklarując, że się z niego nie ruszamy, nie trzeba płacić opłaty wizowej do Egiptu. Jak wspomniałam, my mieliśmy siedzieć plackiem na plaży), kontrolą paszportową jak na sądzie Ozyrysa, walizami i dojazdem do hotelu to minęły prawie dwie godziny. Na szczęście hotel był niezbyt daleko. Po zakwaterowaniu, zjedliśmy od razu śniadanie, przebraliśmy się w stroje kąpielowe i ruszyliśmy na naszą plaże, do której trzeba było dojechać busikiem. 

A plaża okazała się trafiona w dychę!!!!Wielopoziomowe tarasy z przedziwnymi zlepkami architektonicznymi, kafejkami, barkami i poduchami do siedzenia przy sziszach, parasolki, lampy, stare drzwi, koła od wozów sprzed dekad i lustra. Wszystko tam było!!!! Wszystko! Normalnie pierwsze skojarzenie- Tortuga z Piratów z Karaibów. Bardzo mi się spodobała ta miejscówa. Przeurocza i klimatyczna. A nasze leżaki na samym dole znajdowały się właściwie przy morzy, pod wielkimi parasolami z trzciny, a wokół biegały małe, przeurocze kociaki. No i jaka muza leciała z głośników. Stylizowana na orient, ale z nowoczesnym pazurem. Naprawdę fajna. Wprawdzie w czasie się obkiepściła, ale pierwsze kilka dni naprawdę super. Ostatniego dnia zagrali Skolima i "Wyglądasz idealnie" Po usłyszeniu tekstu tego młodego hm... "artysty", mieliśmy ochotę założyć maski do snurkowania na twarz, żeby nikt nas nie rozpoznał. Matko jaka siara i wstyd. 

Ponieważ Sharm El Sheik jest oblepiony Ruskimi i są wszędzie na każdym kroku, byli także w naszym hotelu i na naszej plaży. Im się ta muza podobała, co wcale mnie nie dziwi. Na szczęście Ruscy siedzieli na plaży do obiadu, więc my tam przyjeżdżaliśmy po obiedzie. A w hotelu znaleźliśmy odosobniony basen na uboczu gdzie siedzieli Polacy, Anglicy, Włosi, Holendrzy i Czesi. I było nam tam bardzo dobrze. Do obiadu w międzynarodowym towarzystwie, a po obiedzie na rafie. 



strach na rybki



Tortuga od strony morza




a na końcu rafa i błękitna głębina

stoimy na wysokim klifie, a pod nami nasza plaża.









siedlisko dekadencji :)

Tortuga w pełnej krasie.





 
 


 

Stwierdziliśmy, że nie ma sensu jechać gdzieś na wycieczkę na rafę koralową, skoro wycieczki przypływają na naszą plażę. Rafa to rafa. W zamian za to poszliśmy sobie na zakupy. Wspominałam już przy okazji naszych wakacji do arabskich krajów, że ja nienawidzę się z nimi targować. Po prostu doprowadza mnie to do szału. Dlatego znaleźliśmy fajny sieciowy market, gdzie nakupowałam wszelkiego dobra od chałwy, po olejki do włosów oraz oczywiście magnesiki. Dobre ceny i w miarę spokojne zakupy. Pomijam ruskie kobiety, które demolowały sklep, ale co ja mogę?. Jaki kraj, taka kultura. 

Wybraliśmy się też zobaczyć największy meczet w mieście. Miałam nadzieję, że może zobaczymy cokolwiek starego, jakiś dom sprzed lat lub murek chociaż? NIC!!! Wszystko jest nowoczesne, przestronne, duże i... czyste, co mnie osobiście zaskoczyło.

Sharm el-Sheikh, dziś jedno z najpopularniejszych miejsc turystycznych Egiptu, ma zaskakująco młodą historię. Jeszcze sto lat temu na południowym krańcu Półwyspu Synaj znajdowała się jedynie niewielka osada beduińska. Region był pustynny i pozbawiony jakiejkolwiek infrastruktury. Sama nazwa „Sharm el-Sheikh” oznacza po arabsku „Zatokę Szejka”.

W latach 40. XX wieku Egipt założył tu pierwszy posterunek wojskowy i mały port rybacki. Po kryzysie sueskim w 1956 roku teren ten nabrał znaczenia strategicznego, a po wojnie sześciodniowej w 1967 roku przeszedł pod okupację izraelską. W tym czasie powstały pierwsze drogi, lotnisko oraz ośrodki wypoczynkowe – miasto nosiło wtedy nazwę Ofira.

W 1982 roku, po podpisaniu układu pokojowego z Camp David, Izrael zwrócił Synaj Egiptowi, a Sharm el-Sheikh rozpoczęło nowy rozdział. Egipt szybko dostrzegł turystyczny potencjał tego miejsca. W latach 80. i 90. powstały tu luksusowe hotele, promenady i port jachtowy, a miasto zyskało przydomek „Miasta Pokoju”, goszcząc międzynarodowe konferencje i spotkania dyplomatyczne.

Dziś Sharm el-Sheikh to nowoczesny, tętniący życiem kurort nad Morzem Czerwonym, słynący z raf koralowych, nurkowania i rajskich plaż. Odbywają się tu również ważne wydarzenia polityczne, w tym szczyty klimatyczne ONZ. Gdy byliśmy na miejscu, przyleciał tam ten pomarańczowy pajac Donald Trump na rozmowy pokojowe w sprawie Ukrainy. Latał bez naszej zgody po naszym niebie nad plażą 🙀👿⛱✈. 

Leci pajac, leci... w towarzystwie 7 myśliwców


No i co? Czy coś wskórał? Nic. On mnie doprowadza do szewskiej pasji. Gorszego kretyna, to ze świecą szukać. E, szkoda gadać.

Tak więc pojechaliśmy zobaczyć największy meczet w mieście, który wyglądał jakby stał w Las Vegas. Błyszczący i oświetlony jak cacko na choinkę i oblepiony sklepami dookoła, co na mnie zrobiło średnie wrażenie. Weszliśmy do środka nawet, ale szału nie było, w zamian musiałyśmy z Gosią ubrać się w ichnie sukmany, w specjalnej wypożyczalni tuż obok meczetu. Zwialiśmy stamtąd szybciej niż się tam pojawiliśmy. Jeżeli chodzi o architekturę, to niestety nic tam nie ma do zobaczenia. Tuż obok  meczetu są tylko sztuczne skały z wodospadami. Doczytałam, że oni tam nie mają słodkiej wody. Woda jest odsalana i cenna. 










Jaka Giza taki Sfinx



W sumie, wakacje wypadły spoko i rzeczywiście na totalnym luzie. Największe zastrzeżenia miałam tylko do jedzenia, które było monotonne i słabe. Byliśmy wcześniej dwa razy w Egipcie i jedzenie było pyszne. No nie tym razem, ale nie można mieć wszystkiego. Głodni nie chodziliśmy. Generalnie było chillowo i spokojnie. Żadnych ekscesów. Wieczorem graliśmy w czółko, oglądaliśmy wygłupy animatorów i ich ofiar oraz nieliczne występy artystyczne i zaprzyjaźniliśmy się z całą masą miejscowych, cudownych i łagodnych kotów, które przez cały pobyt dokarmiałyśmy z Gosią. A ostatniego dnia Gocha pobiegła do apteki i kupiła krople dla maluchów z plaży, które miały w uszkach świerzb. Poprosiłą chłopaków z baru, którzy opiekowali się maluchami, żeby im zakrapiali te uszka.  Bardzo dziękowali i mam nadzieję, ze dotrzymali słowa, bo kociaki były cudne i szkoda ich bardzo. 

No i wakacje dobiegły końca. Wrocław przywitał nas chłodny, mokry i zachmurzony. Pożegnaliśmy Gosię, która pojechała do Warszawy, a my do domu.

 Oj, szkoda tego Egiptu z błękitnym niebem, cieplutkim morzem i fantastyczną rafą. Trochę odpoczęłam i naładowałam akumulatory, ale od wczoraj w Polsce zmiana czasu, więc o 16-ej jest już cimnawo. Nienawidzę jesieni i tego mroku. Na szczęście w piątek idziemy na imprezę halloweenową, więc mam zamiar dobrze się bawić i już mam przygotowane stroje. Odegnam wszystkie ciemne strachy, albo inaczej- oswoję. 

A tak poza tym właśnie dzisiaj mija temu blogowi 10 lat!!!! Tak, tak zleciało, nie wiadomo kiedy. Spędziłam po tej stronie monitorka sporo godzin, ale w sumie było warto. Wiele wspomnień, zdjęć, opisanych wrażeń, o których dzisiaj pewnie bym już nie pamiętała. Ostatnio wprawdzie dużo nie pisałam, ale podsumuję to już niedługo. Wszak koniec roku za pasem. Z pewnością od czasu do czasu jeszcze tutaj coś napiszę, chociaż po głowie chodzi mi  nowy projekt, więc mam zamiar zabrać się za niego już jutro. 

A póki co Happy Birthday Simon Le Bon!!!! Tak, pierwszy wpis na tym blogu powstał właśnie w dniu jego urodzin 10 lat temu. No i Happy Birthday Box Full Of Honey. 


A ponieważ prawie zawsze kończę tematem muzycznym i 10 lat temu ukazała się płyta Paper Gods, postanowiłam zamieścić Universe Alone i oto co znalazłam. No ktoś zrobił mi (he he) najpiękniejszy prezent, bo ja jestem tym zachwycona. Każdy fan odszuka w tym filmiku wszystkie najważniejsze symbole związane z historia Duran Duran. W czerwcu byłam na ich koncercie w Rzymie. Na pewno o tym napiszę. 


 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz