wtorek, 18 października 2016

Perły księżnej Daisy....

Maria Teresa Oliwia Cornwallis-West, czyli księżna Daisy von Pless, poznała swojego męża Jana Henryka XV na jednym z bali maskowych, podczas swojego pierwszego sezonu balowego w Londynie. Ona nie miała jeszcze 18-tu lat, on miał lat 30. Pracował w ambasadzie, choć po angielsku mówił topornie, żeby nie napisać, że wcale.
Była niezwykle piękną panną- wysoka (ojciec miał ponad 190 cm wzrostu, więc zarówno ona jak i jej młodsza siostra Shelagh, górowały nad resztą panien z towarzystwa), szczuplutka- w pasie tylko 50 cm (Schwarzenegger w najlepszych latach miał w bicepsie 56 cm!!!) bławatne, wielkie oczy, dołki w policzkach, zadarty nosek, mleczna cera i blond włosy... Elf. W wieku lat 19-tu, rok po ślubie wyglądała tak jak na zdjęciu poniżej.

Daisy



Podobała się wszystkim, także naszemu Janowi Henrykowi. Jednak przy pierwszej próbie oświadczyn, odrzuciła jego zaloty, ponieważ nie była zainteresowana łysiejącym sztywniakiem z Prus. Jednakże jej obrotna matka Patsy, gdy o tym usłyszała postanowiła się wtrącić. Rodzina Cornwallisów nie była wtedy w dobrej sytuacji finansowej. Tatuś Daisy roztrwonił majątek rodzinny na dzieła sztuki, które przywoził sobie z Italii, więc Daisy chcąc czy nie chcąc MUSIAŁA przyjąć oświadczyny majętnego księcia, choć zdecydowanie nie był to jej wymarzony książę z bajki. Drugie zaręczyny przyklepały jej los. Młodsza siostra Daisy, Shelagh została wydana za mąż za jeszcze bogatszego mężczyznę, bo za księcia Westminsteru. Mamusia tym posunięciem ustawiła rodzinę Cornwallisów wysoko na świeczniku, chociaż obydwa małżeństwa córek były nieudane i w rezultacie skończyły się rozwodami....

Jan Henryk XV...młody.

Młodzi pobrali się w Londynie 8 grudnia 1891 roku i pojechali w roczną podróż poślubną. Byli między innymi na Bliskim Wschodzie, w Paryżu oraz na Lazurowym Wybrzeżu. Po przyjeździe do Prus najpierw pojechali do Pszczyny, a potem dotarli do Książa, który otrzymali w prezencie ślubnym od Jana Henryka XI, którego Daisy nazywała pieszczotliwie Vaterem. Zamek jej się generalnie podobał, oprócz jednej rzeczy- nie było w nim ani jednej łazienki i ani jednej toalety. Daisy przyjechała z cywilizowanej Anglii, a tutaj takie prusackie obyczaje jak nocniki i wspólna łaźnia znajdująca się na przedzamczu. W głowie jej się to nie mieściło, ale dzięki niej zamek doczekał się w końcu i łazienek i toalet, a nawet rzeka Pełcznica otaczająca Książ z 3 stron, doczekała się oczyszczalni ścieków.
W lutym 1893 roku na świat przyszło pierwsze dziecko pary książęcej- dziewczynka, urodzona w Londynie, która niestety zmarła niecałe 2 tygodnie po porodzie. Nie nadano jej nawet imienia, a dziecko pochowano w Mauzoleum Hochbergów znajdującym się na terenie parku otaczającego zamek. Dlaczego to dziecko zmarło- nikt tego nie wie. Mówi się, że Daisy miała depresję poporodową i nie była w stanie odpowiednio zająć się dzieckiem. Chociaż w jej przypadku zajmowanie się OSOBIŚCIE dzieckiem to duże nadużycie. Maluchami bogatych kobiet w tamtym czasie zajmowały się bony i mamki. W przypadku Daisy było podobnie.
No i stało się tak, że po tej tragedii małżeństwo przestało się kleić. Oni pochodzili z dwóch różnych planet- ona była młodą, dziką Angielką wychowaną na wsi wśród zwierząt i przyjaciół, a on był zasadniczym, kapryśnym i zarozumiałym bucem. Ich przyjaciel, książę Walii, późniejszy król Anglii -Edward VII, który był świadkiem na ich ślubie, widząc co się z nimi dzieje, namówił ich na jeszcze jedną podróż poślubną i młodzi kierując się jego radą, popłynęli wtedy do Indii :)


I dopiero tam, w tym egzotycznym, gorącym kraju, w tym morskim, wilgotnym klimacie zaczęły działać feromony i coś zaczęło się między nimi  różowić. To nie były włochate motyle w brzuchu, ale mimo wszystko, wtedy coś między nimi zaiskrzyło. I podobno właśnie w tych Indiach, Jan Henryk podarował swojej żonie mityczny już dzisiaj sznur pereł. Naszyjnik był nie byle jaki, bo został zrobiony z niezwykle cennych pereł popielatych, nawleczonych na sznur o długości UWAGA!!! 6 metrów i 70 centymetrów!!! Kosztowały bagatela- 3 i pół miliona marek niemieckich. Dodam tylko, że kilka lat później Hochberg kazał niedaleko zamku Książ wybudować piękną palmiarnię, która pochłonęła 7 milionów marek, więc za 2 sznury takich perełek można było wtedy postawić sobie wielki ogród botaniczny z roślinami ze wszystkich kontynentów, zdobiony lawą wulkaniczną przywiezioną wagonami z okolic Etny.
Z tymi perłami wiąże się pewna legenda....
Moi drodzy, podobno nasz Jan Henryk XV rozsypał ten długaśny sznur pereł w wodzie jednej z zatok Oceanu Indyjskiego...  Popatrzcie jeszcze raz na zdjęcie księcia powyżej. Już wspominałam, że nie był to książę z bajki i być może o taką fantazję można by posądzić księcia pochodzenia rosyjskiego, szejka arabskiego, Włocha lub Hiszpana, ale tego łysawego Prusaka??? NIE MA TAKIEJ MOŻLIWOŚCI!!!!

 No, ale kontynuując, w legendzie książę wynajął małych, hinduskich chłopców, którzy mieli nurkować na dno tejże zatoki i po jednej perełce przynosić Daisy, aby mogła sobie nawlekać te koraliki jeszcze raz na niteczkę (to by chyba trwało wieki). Taki romantyzm!!!
Jeden z tych małych chłopców dostał choroby kesonowej, wypłynął obok łodzi i bryzgając krwią z płuc na naszą księżną, przeklął jej życie i perły na wieki...



Oczywiście wersji tej legendy jest kilka, ja przytoczyłam tylko jedną z nich. Tak czy siak, były perły, ocean i chłopiec wyławiający te klejnoty, który naszą Daisy przeklął w jasną cholerę.


Moi drodzy, księżna Daisy tak naprawdę pomijając fakt, że wyszła za faceta, który jej nie kochał, miała życie jak pączek w maśle.... NIESTETY tylko do momentu, kiedy urodziła najmłodszego syna Bolka, bo wtedy jej się świat mocno skomplikował, ale wcześniej??? Ona w tym Książu bywała rzadko i na krótko. Zwłaszcza w lecie, kiedy rzeka Pełcznica wydzielała na całą okolicę potworny smród, Daisy uciekała z Książa do Europy... A była w Europie dosłownie wszędzie. Uciekała zwłaszcza często do  Anglii i rodziny, którą tam zostawiła. Zwiedziła  Amerykę Południową, Egipt, Bliski Wschód oraz jak wyżej napisałam Indie. Wszędzie była witana, lubiana, komplementowana i hołubiona. Kobieta niezwykle piękna i bogata, której przyszło żyć w niezbyt spokojnych czasach. Podobno Hochberg wydawał na żonę, jej podróże, biżuterię, ciuszki i futerka bajońskie sumy!!!  Dzisiaj byłaby celebrytką i stąpałaby po czerwonych dywanach... Wtedy brylowała na dworach, balach, wyścigach i imprezach, organizowanych często z myślą o niej właśnie. Była gwiazdą. Ale Daisy dojrzewała, z rozkapryszonej lalki, stawała się też świadomą kobietą. Oprócz życia w blasku jupiterów, nasza Daisy dostrzegała też zwyczajny trud, nawracające epidemie tyfusu i cholery wśród dzieci w okolicy, nędzę górniczych rodzin, które w pocie czoła pracowały na bogactwo i splendor rodziny Hochbergów. Ponieważ zarówno teść jak i małżonek na jej usilne prośby i pytania dotyczące biedoty, a zwłaszcza los dzieci, byli głusi i niemi, sama postanowiła coś z tym zrobić. I jej upór się opłacił. Opisała stan sanitarny miasta Wałbrzycha przed rządem Pruskim, zaangażowała w to samego Cesarza i narażając się władzom miejskim, doprowadziła do budowy oczyszczalni ścieków i budowę wodociągów we wszystkich dzielnicach Wałbrzycha. Udało jej się także założyć szkołę specjalną dla niepełnosprawnych dzieci, w której oprócz zwyczajnych lekcji, uczyły się wyrabiania koszyków, robienia sztucznych kwiatów, czy wrabiania szczotek. W konsekwencji znalazła dla nich zatrudnienie w 3 wielkich fabrykach porcelany w Wałbrzychu, gdzie po odpowiednim szkoleniu, dzieciaki mogły zdobić i malować wyroby ceramiczne. 

Była pomysłodawczynią  i założycielką stacji mlecznych dla matek, które mogły otrzymywać tam za darmo pasteryzowane mleko dla dzieci. Przypomnę tylko, że w tamtym czasie umieralność dzieci do 6 miesiąca życia wynosiła w Wałbrzychu prawie 50%. 

Poza tym pochyliła się bardzo głęboko nad Sląskimi Koronczarkami, których los bardzo księżnę poruszył. Objęła patronatem Niemieckie Stowarzyszenie na Rzecz Sląskiej Sztuki Koronczarskiej. W 1914 roku działało już 14 szkół koronczarskich Księżnej von Pless, a koronki dolnośląskie sprzedawały się już na terenie całych Niemiec. Najpierw szkoły, a co za tym idzie, spółdzielnie socjalne, które dawały pracę i splendor misternym wyrobom.

 Ostatnim darem księżnej Daisy było Leśne Sanatorium dla dzieci, otwarte w roku 1920 tuż pod górą Chełmiec. Były tam domy dla dzieci z chorobami płuc, szkoła, budynki administracyjne i gospodarcze, basen, boisko, a nawet kojec dla psów. Dzieci były tam otoczone odpowiednią opieką i poddawane leczeniu. 

Niestety na miejscu po sanatorium nie pozostał kamień na kamieniu. W czasie II WS był tam obóz pracy dla więźniów zatrudnionych w hucie szkła i w kopalniach pod Górą Chełmiec, a z uwagi na zagrożenie Tyfusem, miejsce to zostało opuszczone i popadło w kompletną ruinę. 


Ale wróćmy jeszcze do życia prywatnego Księżnej Daisy, które po latach tłustych, stawało się coraz bardziej skomplikowane i naznaczone cierpieniem.
 Co się stało, gdy urodziła 3 syna Bolka w 1910 roku? Ta ostatnia ciąża, to była najprawdopodobniej próba  ratowania małżeństwa z Janem Henrykiem, który zdradzał ją, o czym dowiedziała się przez przypadek, gdy zamkowa poczta pomyliła listy. Być może trzecie dziecko wydawało jej się właśnie  antidotum na złe małżeńskie czasy, a tak naprawdę omal tego porodu nie przypłaciła życiem. Miała 37 lat i wydanie na świat małego Bolka nie należało do najłatwiejszych. Zabrakło lekarza położnika, który miał się nią zająć, a w zastępstwie przyszedł jakiś konował. Po porodzie nie wyczyścił jej dobrze i w macicy został kawałek łożyska, które zaczęło po prostu gnić. Wdała się infekcja, zakażenie... Sepsa (???). Kiedyś nie było antybiotyków(!!!) Jej się udało przeżyć, chociaż żegnała się już z tym światem. Ocalała, ale mimo wszystko nie mogła wstać z łóżka. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. W łóżku leżała od września do kwietnia!!!!Lekarze leczyli ją na wszystkie dolegliwości związane z nogami- zapalenie żył, reumatyzm i inne tego typu historie. Daisy w końcu z łóżka wstała, ale o dwóch laskach.... Dzisiaj wiemy, że ona miała stwardnienie rozsiane, a to jest taka choroba, która postępuje i się cofa, ale nigdy nie cofa się do końca. Po każdym ataku zabiera ze sobą jakąś część człowieka. Zżerała go kawałek po kawałku, odbierając radość życia, zostawiając go coraz bardziej ułomnym i kalekim.
Daisy przeżyła pierwsza wojnę światową, chociaż chciała jej zapobiec tak bardzo, jak tylko mogła. Znała króla Anglii i znała cesarza Niemiec Wilhelma II, który długie lata był nią zauroczony. Kobiety wtedy miały nikłe wpływy w polityce. Nawet te najpiękniejsze i najbardziej wysoko urodzone..
Pierwsza wojna światowa wybuchła, chociaż ja sama nie wiem do dzisiaj dlaczego??? Większość koronowanych głów w Europie była wtedy spokrewniona. To byli kuzynowie. Nienawidzili się, bo jeden miał większe wpływy, lub większe kolonie, więcej okrętów, czy więcej bananów... a drugi był uboższy, miał mniej i wychodził na dupka. Animozje, chore ambicje i nacjonalizmy. Zabili Ferdynanda w Sarajewie i POSZŁY konie po betonie. To była iskra, która roznieciła szaleństwo wojny na całą Europę.
Nasza Daisy robiła co mogła. Przez prasę niemiecką była traktowana jak szpieg. To była Angielka, która mieszkała w Niemczech!!! Miała przechlapane. Nie mogła nawet pojechać na pogrzeb ojca, który zmarł w tamtym okresie, a z którym była niezwykle związana. Żeby  jakoś poprawić swój wizerunek, wstąpiła do Czerwonego Krzyża i jako pielęgniarka jeździła do Serbii i do Francji zwykłymi wagonami zbitymi z desek i zwoziła stamtąd rannych, niemieckich żołnierzy....I jeśli ktoś myśli, że wielka księżna mogła sobie wtedy wstąpić do Czerwonego Krzyża ot tak sobie, to jest w  błędzie. Sam Cesarz musiał interweniować. Starała się także, na ile tylko mogła pomagać jeńcom angielskim uwięzionym w obozach niemieckich. Naprawdę nie było jej wtedy łatwo mieszkać w Niemczech będąc Angielką. W Anglii była obsobaczana z uwagi na to, że mieszka w kraju wroga, w Niemczech obrywała za to, że była wrogiem. Sytuacja patowa.
To co my już mamy? Otarcie się o śmierć, nieuleczalna choroba i krwawa wojna. Chyba jeszcze za mało nieszczęść? Ok, dodajmy do tego śmierć matki, rozwód z Janem Henrykiem XV, ale wcześniej upadek finansowy rodziny. Z trzeciej co do bogactwa magnaterii w Niemczech, do nałożenia na ich majątek syndykatu. Książę zainwestował kasę w 3 potężne budowy, w tym w rozbudowę Książą, która pochłonęła bajońskie kwoty, ale niestety wybucha wojna, a w konsekwencji kryzys ekonomiczny i bajeczny majątek szlag jasny trafił.  ...Wracając do rozwodu, to właściwie pomijając kłopoty finansowe związane z wypłacaniem alimentów, wyszło jej to chyba tylko na zdrowie- wydała swoje pamiętniki i książkę "Taniec na Wulkanie"- (nie dotrwałam do jej końca. Poległam z nudów! Niestety.) Arystokracja była oburzona jej wspomnieniami i odizolowała się od niej, ale w zamian mamy teraz dokładne źródło wiedzy o niej samej i o epoce w której przyszło jej żyć. Choć pamiętniki mocno ocenzurowane.
Dodajmy do tego wszystkiego skandale rodzinne. Zwłaszcza średni synek, jej pupilek Alexander, dał jej do wiwatu wałkoniąc się, doprowadzając kolejnych guwernantów do rozstroju nerwowego, wydając kasę bez względu na to, czy matka ją akurat miała czy też nie i w konsekwencji wywołując sex aferę ... I bynajmniej nie były w to zamieszane kobiety.
 No i największy skandal rodzinny wywołany przez Bolka, który ożenił się ze swoją macochą Clotildą, która zaszła z nim w ciążę pod dachem Jana Henryka XV- ojca... Tych ciąż było kilka...
Od połowy lat 20-tych  Daisy była już przykuta do wózka inwalidzkiego i pomimo, że wróciła do Książa w 35 roku, nie zamieszkiwała zamkowych komnat, tylko mieszkanie w oficynie zamkowej z jedną tylko opiekunką, przyjaciółką rodziny Cornwallisów -Dolly, która specjalnie dla Daisy przyjechała do Niemiec, żeby się nią opiekować. W tym samym roku dopadł ją zawał serca, a rok później umarł jej najmłodszy syn Bolko. Aresztowany przez Hitlerowców na lotnisku w Gliwicach. Pod zarzutem niezapłaconych rachunków hotelowych, trafił na kilka miesięcy do więzienia, skąd po zapłaceniu przez rodzinę olbrzymiej łapówki wyszedł na wolność, ale niestety umarł. Mówi się, że Hitlerowcy podtruwali go w tym więzieniu (zakażenie krwi ?), ale Bolko urodził się także ze słabym sercem i być może te 2 czynniki wpłynęły na to, że jego organizm tego więzienia nie wytrzymał. Został pochowany w Pszczynie przy dźwiękach Chopina, ale matka po przebytym zawale, na pogrzeb syna nie dotarła.... Co by tu jeszcze...a II Wojna Światowa- Adolf i jego pomysły na III Rzeszę... Podejrzewam, że patrzyła na to z przerażeniem.


Wiosną 1941 roku Daisy została wywieziona z Książa do pobliskiego Wałbrzycha, gdzie umieszczono ją w jednej z willi zarządców majątku Hochbergów, w parku, niedaleko pałacu Czettriców.
Zmarła 2 lata później, dzień po swoich 70-tych urodzinach, 29 czerwca 1943 roku na niewydolność serca.
Jedna z najpiękniejszych, najbogatszych i najbardziej znanych kobiet swojej epoki umarła opuszczona przez rodzinę, przyjaciół, bez grosza przy duszy i bez służby... (a miała jej kiedyś prawie 3 setki!!!!) Została pochowana 3 lipca w Mauzoleum w którym leżała jej bezimienna córeczka i była tam bezpieczna do roku 1945, dopóki Armia Radziecka nie postanowiła splądrować i sprofanować tego grobowca...A w świat poszła fama, że księżna została pochowana z tym prawie 7 metrowym sznurem pereł. Najprawdopodobniej Daisy te perły sprzedała, żeby ratować Bolka z więzienia, ale podobno zostawiła sobie z nich 1 metr. Miała do nich niezwykły sentyment i być może z tym metrowym sznurem naprawdę została pochowana? Co się stało z ciałem księżnej Daisy i jej perłami? Nikt tego tak do końca nie wie.
Niektórzy twierdzą, że służba przeniosła jej szczątki na cmentarz ewangelicki w dzielnicy Szczawienko i umieścili ją w grobowcu jednego z magnatów. Tego cmentarza już nie ma. Na jego miejscu jest obwodnica miasta oraz osiedle domków jednorodzinnych, a wszystkie ciała "podobno" zostały pochowane we wspólnej mogile na innym cmentarzu w mieście (akurat!!!!) Inna teoria głosi, że Daisy leży pochowana wśród rododendronów niedaleko mauzoleum...Ale gdzie? I czy w ogóle?
I ostatnia hipoteza, która mówi, że jest jedna osoba, która wie dokładnie, gdzie jest grób naszej Daisy. Ta osoba twierdzi (choć ja tego nigdy nie słyszałam), że księżna jest pogrzebana niedaleko zamku i że cały czas sobie na niego patrzy.
 A perły? Wyrabowane przez armię radziecką, czy ukryte w jednej ze skrytek Hochbergów w jakimś banku???? Któż to wie....
Bardzo fajnie motyw pereł i książańskich kociar wkomponowała w swój kryminał pani Joanna Bator w książce "Ciemno, prawie noc". Książka jest mroczna, tajemnicza, pełna opowieści z przeszłości i  niemal gotycka. Chociaż ja mam sporo do tej książki zastrzeżeń, warto sobie po nią sięgnąć i przeczytać, bo sama historia wywołuje ciarki na plecach ...


Podsumowując- można być niezwykle pięknym, bogatym, mieć świat u swych stóp. Można być znanym, podziwianym oraz komplementowanym, a także można otaczać się możnymi tego świata i pławić w światłach jupiterów. Wszystkie te rzeczy często są niezwykle ważne dla współczesnego pokolenia, ale jak widzicie na przykładzie Daisy, to wszystko jest gówno warte. Gdy dopada nas choroba, kryzys w małżeństwie, dzieci okazują się niewdzięcznikami, konto bankowe topnieje jak Antarktyda w 2016 roku, przyjaciele okazują się zwykłymi dupolizami, a świat stacza się na naszych oczach na dno, przychodzi refleksja i pytanie- czy tak naprawdę o to w życiu chodzi? Tak to miało wyglądać?
Daisy miała wszystko i straciła wszystko, ale starała się być dobrym człowiekiem. Jej działalność charytatywna jest dzisiaj już mityczna, ale do tych rzeczy musiała dojrzeć. A dzięki tej dojrzałości, mądrości i dobroci, księżna została legendą. Gdyby była zwykłą podfruwajką, żoną swojego męża, damulką z pierwszych stron gazet, która tylko  BRAŁA, kto by dzisiaj, po ponad 70-ciu latach  o niej pamiętał, pisał książki i całe wywody? Kto by zakładał fundację jej imienia i o niej opowiadał? I w jakim celu?
Myślicie, że mały Hindus z legendy, mógł w ostatnich chwilach swojego życia, aż tak bardzo nienawidzić tej kobiety i jej pereł, że jego energia zamieniła życie Daisy w jedno wielkie pasmo niepowodzeń i nieszczęść?
Guzik to jest prawda. Legenda została zmyślona w latach 70-tych dla potrzeb turystów...
Prawdziwa legenda, to właśnie ta kobieta - fajna babka, która z samego szczytu, spadła na samo dno. Ale do końca życia, pomimo tych wszystkich nieszczęść, a jak widzicie następowały jedne po drugich, była uśmiechnięta, empatyczna i dobra.
Perły szczęścia nie dają... Podobno, tak jak czarne koty... Ale co z czarnymi kotami w perłach ? :):) :) Pozdrawiam czytelników. Marzka


Ps. Tym postem żegnam się z zamkiem Książ i z księżną Daisy. Złotego pociągu nie odnaleziono, ale Daisy i jej duch czeka na was w zamku :) Wbijajcie :)




4 komentarze:

  1. Chociaż znam postać Daisy (poznałam kiedyś jej historię na zamku i bardzo zaintrygowała mnie ta postać) to przeczytałam z zapałem na nowo. Niezwykła kobieta, ale mało znana, bynajmniej tutaj na Pomorzu ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Na obecność ducha Daisy na Zamku Książ jestem żywym dowodem, więc drodzy czytelnicy bloga, jak mówi Marzka, wbijajcie! Warto!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Warto sobie poczytać o Daisy i jej rodzinie. Jest nawet taki blog jej poświęcony. Łatwo wygooglować. Ale najfajniejszym źródłem są oczywiście pamiętniki. Szkoda, że są ocenzurowane, bo pewnie to były najfajniejsze smaczki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ot i sens życia -wartosć niematerialna

    OdpowiedzUsuń