Miałam już pisać posta z dalekiej podróży, ale przecież wcześniej odbył się kolejny, fantastyczny zlot fanów Duranów. Polskich fanów. Termin tradycyjnie wrześniowy, w tym roku padło na weekend 20-22 i olbrzymie, białe i piaszczyste plaże w okolicach Białogóry. Dla nas to dosyć odległe tereny, bo w przeciwieństwie do zachodniego wybrzeża, do którego podróż szybką S3 zajmuje nam około 4 i pół godziny, tutaj po najkrótszej trasie byłoby o 2 dłużej, a nam zajęło to jeszcze więcej czasu, bo jechaliśmy przez Warszawę, skąd zabraliśmy naszą Gosię i Bartka na szybki wypad nad Bałtyk. Pomyślałam, że dobrze im to zrobi.
Wprawdzie umówiliśmy się na weekend, ale my wylądowaliśmy w Białogórze już w środę, robiąc sobie krótki urlop nad polskim morzem. Każdy miał dojechać tak szybko jak tylko się da. Spora gromadka dołączyła do nas już w czwartek: nasza Fatma z Wojtkiem, Jacek z Monią i Madzią z Łodzi i Adasie z Gdańska. Ośrodek w którym zamieszkaliśmy o nazwie Jaskółka jest naprawdę super utrzymany, a trawniki skoszone i wypielęgnowane niczym najpiękniejsza trawa w Szkocji. Chciałam zabrać z nami Misia, ale właścicielka się nie zgodziła, więc Miś został z babcią w domu. Jak zobaczyłam te trawniki, to zrozumiałam obawy tej kobiety. Nasz psiak pewnie wykopałby sobie kilka baz, w których by się chłodził, tak jak to miało miejsce w naszym ogrodzie w czasie tego lata. Jak tak sobie pomyślę, to ma ich z 8, może 10 w przeróżnych, tylko zacienionych miejscach. Wielkie dziury, okopy właściwie wojenne, w których ukrywał się przed letnim upałem. Niech sobie ma, nam to nie przeszkadza, ale gdyby odwalił taki numer u tej kobiety, to oberwalibyśmy po uszach.
Jeszcze tej nocy, kiedy przyjechaliśmy z dzieciakami do Białogóry wyruszyliśmy nad Bałtyk, który wcale blisko nie był. W tej wioseczce wszystko jest blisko, oprócz morza, niestety. W niczym nam to nie przeszkadzało. Morze nocą też jest urokliwe, a deptak w Białogórze nawet po sezonie jest dobrze oświetlony i cywilizowany. Zresztą na plaży oprócz nas było całkiem sporo osób. A Bałtyk tradycyjnie urokliwy. I chociaż bunkrów tam nie ma, to i tak było zajebiście.
Rano wtrząchnęliśmy śniadanie i zaopatrzona z książeczkę o "Rekreacjach Mikołajka" duetu Sempe/ Goscinny, którą znalazłam na półeczce przy drzwiach do naszego pokoju ruszyliśmy na plażing. Wcześniej zasięgnęliśmy języka do której plaży najbliżej. Było też dosyć daleko, ale trasa była tak urokliwa, pełna babiego lata i zapachu żywicy, że taki spacer był największą przyjemnością. A pogoda była po prostu w dychę trafiona. Żyletka!!!! Słonce grzało cudownie, wiał umiarkowany wiaterek, taki do puszczania latawców i bardzo pożałowałam, że takiego latawca nie mam. Nawet napisałam do Bebe, która miała jeszcze wjechać do sklepu Action przed przyjazdem, żeby kupiła nam taki latawiec za parę groszy, ale nie było na stanie, więc kupiła nam szybowiec ze styropianu. Coś tam latał, ale dupy nie urywało.
4 cudowne psiury, które towarzyszyły nam każdego dnia.
co nam więcej trzeba??
Leżąc na kocu piknikowym, otoczeni parawanem (bo jakże by inaczej?), czytałam na głos przygody kilku francuskich chłopców sprzed kilkudziesięciu lat, które bawiły nas tak samo jak za pierwszym razem. Mam wszystkie książeczki z serii o Mikołajku, ale właściwie o nich zapomniałam. Na tej plaży przypomniałam sobie o nich z wielką przyjemnością. Mam lepsze tłumaczenie. Tadam.
Wieczorem do naszego ośrodka przyjechali pastwo Stallone z Łodzi, potem Adasie i na końcu, już po nocy Fatma z Wojtkiem. Mieliśmy rozpalone ognisko i było naprawdę pięknie. My się po prostu bardzo lubimy (tak myślę), więc nasze towarzystwo nigdy nam się nie nudzi. I gdy my już poszliśmy spać, reszta ekipy pojechała na rowerach jeszcze nad Bałtyk. No i super.
Rowery to w ogóle dobry pomysł nad morzem, bo tam jest płasko i człowiek się nie umęczy tak jak u nas w górach, a jeszcze gdy trasa wygląda jak ta, którą wybrał dla nas Adam z Monią, to sukces gwarantowany. Rano wypiliśmy kawkę, zjedliśmy śniadanie i całą bandą ruszyliśmy najpierw do wypożyczalni rowerów, potem do sklepu, a docelowo na Wydmy Lubiatowskie. Nie jeżdżę na rowerze odkąd mamy Misia, czyli od 9 lat, ale w tym jest naprawdę sporo prawdy, że tej umiejętności po prostu się nie zapomina. Weszłam na ten rower, trochę się zawahałam, ale jak już poszłam, to z impetem w głąb jak dzik w żołędzie. Jechaliśmy pięknymi lasami mieszanymi, skąpani w słońcu, mijając rzeczkę, moczary, bajora, ruczaje czy jak im tam jeszcze??A bagna. Przepiękna trasa, chociaż nie najłatwiejsza. Były jeszcze 3 drewniane kładki przez tę rzeczkę, ale to już naprawdę było wielką przyjemnością. A Wydmy Lubiatowskie wielkie, piaszczyste, ciepłe i warte obejrzenia. Po zwiedzeniu tego urokliwego miejsca pojechaliśmy na piknik na plaży, gdzie nasz ulubiony mors Adaś pływał w odmętach Bałtyku. A woda była naprawdę zimna...(Lodowata była!!!!). Ale Adaś jest twardy, więc zrobił nam tę przyjemność i wprawdzie do dwóch razy sztuka, ale jak już poszedł w te dzikie fale.... Aż mi się siku zachciało jak na to patrzyłam. 😱
moczary
Nie ma, nie ma wody na pustyni
Ta platforma wygląda jak z innej planety.
stoimy niemrawo
i się ruszamy.
nogi w Bałtyku trzeba zamoczyć
Nasz forumowy Tryton. Chyba następnym razem trójząb będzie trzeba mu skombinować. A już na pewno widły. Mam jakieś w stodole.
pełny chill
Rowerową wycieczkę zakończyliśmy na obiadku przepysznym, ale rowerów jeszcze nie oddaliśmy, bo przydały nam się na zachód słońca. Do wieczora dojechała do nas Warmia i Mazury w postaci Bebe, jej dwóch sióstr Dośki i Heleny oraz oczywiście Daniela. No i Agnieszka z Koszalina z Tomkiem i Kubą (lub Kubą i Tomkiem, jak kto woli). Była nas już wesoła gromadka i zanim rozpaliliśmy ognisko ruszyliśmy za zachód słońca, podczas gdy Mario pojechał zawieźć Gosię i Bartka na dworzec. Dla nich ten wyjazd się skończył i mam nadzieję, że choć trochę odpoczęli.🚴🚴
A na zachód słońca jak już wspomniałam wcześniej pojechaliśmy rowerami i był spektakularny!!!!! I jeszcze ta platforma wiertnicza w tle niczym z planety Tatooine z Gwiezdnych Wojen. Rewelacja.
Reach up for the sun....set.
klasyka... fani gadają.
No, a już potem ognisko, śpiewy, nocne rodaków rozmowy, wspomnienia i muzyka Duran Duran z głośników. Adaś przytargał ze sobą całą wieżę i kolumny, więc działo się. Dojechali do nas jeszcze zupełnie nowi fani- Radek z żoną Olą ze Szczecina. Adaś z Monią byli na koncercie Duran
Duran w Puli w Chorwacji pod koniec lipca, usłyszeli polską mowę w
tłumie i proszę bardzo, konsekwencją tego było zaproszenie ludzi władających polszczyzną na nasz zlot, a
co ciekawsze te osoby pomerdały ogonkami i przyjechały. No i bardzo
dobrze!!!! Ale dojechali do nas też Bolek z dziewczyną, który fanem nie jest, ale jest fanem fanów i to był już 3 zlot Bolka z nami i przyznam szczerze, że tak jak on i ta dziewczyna rozśmieszyli mnie i Agnieszkę, to już dawno nikt. To co w dwójkę odwinęli w pewnym momencie na ławce, a co było zupełnie niespodziewane, rozśmieszyło mnie do łez. Ale nic nie napiszę, bo to co się działo w Białogórze zostało w Białogórze. 😂😂 Musiałam lecieć do kibelka, bo naprawdę posikałabym się na miejscu, a przecież zwieracze już nie te co dawniej. Mój małżonek nie spuścił deski, więc jeszcze wpadłam tyłkiem do muszli klozetowej. Cudownie po prostu. Rechotałam dobre kilkanaście minut. Żeby się lepiej poznać, Mario na początku wieczoru zorganizował zabawę, podczas której każdy miał się przedstawić, skąd jest, co go boli (wiadomo- pesel) i jakiej piosenki Duran Duran nie lubi. I każda kolejna osoba miała powtórzyć wszystko co usłyszała od poprzedników. Taki głuchy telefon na wesoło. Okazało się, że większość z nas nie trawi The Wild Boys, co mnie niezmiernie zdziwiło. A choroby mamy już naprawdę wieku starczego... 😂😂😂. 5 z przodu weryfikuje wiele rzeczy. To był cudowny, radosny wieczór, trochę się upiliśmy, długo się śmialiśmy ogrzani płomieniami ogniska, a rano Adaś dopił swoją Szkocją z poranna rosą i zaproponował wszystkim kawkę. Tak, ekspres do kawy też miał ze sobą. Zresztą nie pierwszy raz. A kawa wyśmienita. Monia miała muffinki zrobione przez jej mamę, ja jakieś ciastka i w ogóle dzionek rozpoczął się godnie. A... tego dnia, a przypomnę, że jesteśmy już w sobocie, miały do nas dojechać jeszcze 4 osóby: Riwana (z mężem Bogusiem), której nie widziałam od 2012 roku, czyli od czasu koncertu Duran Duran we Wrocławiu i 2 zupełnie nieznane mi osoby, Małgosia z Markiem (chociaż nie para). Generalnie Gosia udzielała się wcześniej na duranowej grupie na What's Appie, ale kto jest zacz, to nie miałam pojęcia.
Szkocka z poranną rosą
W planach mieliśmy wycieczkę na najszerszą plażę w Polsce, więc po śniadaniu, zaopatrzeni w przeróżne trunki, wino, piwko i inne takie, wyruszyliśmy na spacerek przez las do wyznaczonego miejsca, mijając pod drodze stadninę koni i kierunkowskaz ma Kapsztad w Republice Południowej Afryki. Rzeczywiście plaża jest olbrzymia, szeroka i przepastna. Takiej kuwety jeszcze nie widziałam. Rozsiedliśmy się na kocykach, racząc trunkami i podziwiając tym razem pływackie wyczyny nie tylko Adama, ale także Radka ze Szczecina (raczej nie jest szefem wszystkich szefów...chociaż???). Brykali w tej wodzie jak syrenki i podobno woda była cieplejsza, niż dzień wcześniej. Pewnie o pół stopnia... Cudowne chwile na rozgrzanym piachu, w doborowym towarzystwie, z szalejącym psiakiem, który przybiegał do nas co chwilę demolując porządek rzeczy, wylewając wino i merdając ogonkiem. Przesłodziak. Już bym go brała. Na plaże wjechały także konie z tej stadniny, którą mijaliśmy. Dodatkowa atrakcja jak z pocztówki. Szkoda, że były z jeźdźcami, ale nie można mieć wszystkiego.
Plażą wróciliśmy na Białogórski deptak, gdzie czekali już na nas Riwana z mężem, Gosia z Markiem i Grzesio od Moniki i Adama, tegoroczny maturzysta. Przypomnę tylko, że Grześ na swoim pierwszym zlocie był w 2007 roku i miał wtedy pół roczku. Teraz to fajny, przystojny i ogarnięty chłopak. Na dodatek bardzo miły dla wszystkich swoich starych ciotek... 😇 Zresztą wszystkie duranowe dzieci robią wrażenie. Patrzyliśmy przez te wszystkie lata, a było ich 18, na to jak dorastali, nabierali szlifów i cierpliwie znosili nasze wygłupy. Serdecznie ich z tego miejsca pozdrawiam, bo zostało ich już niewielu. W tym roku Kuba (perkusista metalowy) z Tomkiem harcerzem, Piotruś, który właśnie rozpoczął naukę w liceum, z Grzechem, który liceum będzie kończył i oczywiście nasza juniorka Magdalena, która rośnie i z roku na rok zaskakuje nas postępami. Ciekawe czy jak zostanie nastolatką też będzie chciała jeździć na te spotkania. I w ogóle ciekawe jak długo jeszcze będziemy się spotykać? Zostało nam jeszcze kilka płyt, których nie oceniliśmy w corocznym topie. W tym roku na tapetę wzięliśmy album Big Thing z 1988 roku, który wszyscy bardzo lubimy. A sam top wyglądał tak, wklejam za Adamem.
"Top 10 Big Thing
Głosowały 44 osoby 👍 1.465 Do you believe in shame 11-33 2.414 Too late Marlene 6-25 3.402 Palomino 9-19 4.383 All she wants is 11-21 5.368 I don't want your love 5-17
6.245 The Edge of America 1-4 7.241 Land 0-9 8.216 Big Thing 1-3 9.120 Lake Shore Driving 0-0 10.82 Drug 0-1
Przed piosenką ilość punktów, a za nią ilość pierwszych miejsc i ile razy w Top 3... Czyli np. Do you believe....u 11 osób było na 1, a w sumie aż 33 razy w Top 3 !... All she wants is też 11 razy na 1, ale punktowo dopiero 4..." (no i bardzo dobrze)
Land na 7??? Mam focha do dzisiaj i wnioskuje o reasumpcję. 👿😈😵. No, ale co ja mogę, popisać sobie tylko, pomarudzić i tyle. Głos ludu zdecydował. Bardzo niesprawiedliwa ocena, bo piosenka jest w stylu starego, dobrego Duran Duran i jest po prostu piękna.
No i niniejszym wklejam filmik, zresztą poetycko zrealizowany z tymże utworem. Love is land.
Wieczorem, znowu przy ognisku, Adam odczytał top z adnotacjami ile razy gdzie co było i ile osób oddało na daną piosenkę swoje głosy, gdzie z Agnieszką wybuczałyśmy miejsce 7, jak już wspomniałam zupełnie niezasłużone (w naszej opinii). Oczywiście nie traktuję tego jakoś śmiertelnie poważnie. To tylko zabawa i co roku bawimy się w nią od lat. Nie wiem, czy w przyszłym roku Liberty?? Zobaczymy.
Był tez konkurs, który, co już staje się nudne, wygrałam. Co tam, nudne, nie nudne, ale to miłe. Dostałam analogową płytę Duran Duran z koncertu w Hammersmith Odeon w 82 roku. Bardzo lubię ten koncert, jest na DVD i można go zobaczyć na youtube. Polecam. Takie młode gówniaki. A jakie zdolne.
Siedzieliśmy przy tym ognisku bardzo długo śmiejąc się w głos, wspominając nieobecnych: Yaskę, Asię Czarną, Rio, Sikora i Maćka, za którego cały czas i bez przerwy trzymamy kciuki. I jeszcze wielu innych fanów, o których pamiętamy, a którzy z jakichś powodów nie mogli lub nie chcieli przyjechać. Gardziela naszego zmógł covid. Szkoda, bo bardzo chciałam usłyszeć relację o zakopanym Niemcu na podwórku u tegoż obywatela z ust jego żony.
Uśmiałam się podczas tych kilku dni tradycyjnie po same pachy, bo to są strasznie fajni ludzie. Nadajemy na takich samych, lub bardzo podobnych falach i jest to naprawdę jakiś kosmiczny cud, że znaleźliśmy się gdzieś w internetach, w czasach, gdy one jeszcze raczkowały i spotykamy się od 18 lat, ciągle nie mając tego dosyć. To naprawdę jest niewyobrażalne.
a na plaży mi się marzy taniec w słońcu i bez końca (Randes Vous "Anna")
koniki się przyszły wykąpać
first impression
Bracia Brothers
kanał prawy
i kanał lewy
znowu konie
a nawet jeden Arab
pełny chill, a w tle nasze Trytony
normalnie Bułgaria albo co...
Madziula jako syrenka
nocne rodaków rozmowy
Ognisko zobowiązuje- jestem niczym wódz Apaczów
Adam odczytuje top na ławce
a nagroda idzie do....
Dziękuję Akademii, panu Bogu oraz mojej rodzinie za tę nagrodę...😇 Z boku siedzi Wojtek, który jako nie fan, też wziął udział w konkursie i z lekkimi podpowiedziami poszło mu całkiem dobrze. Brawa.
Jak Polak z Polakiem...
siostry sisters
z Riwanką
po bombardowaniu
z Agą i Riwaną
i nasze coroczne wspólne zdjęcie z Agnieszką. W uszach mam kolczyki zrobione przez jedną z fanek w 2012 roku z Johnem Taylorem. Wylądowały u Rio w Szczecinie, potem u Bebe na Warmii i teraz są u mnie na Dolnym Śląsku.
Dobra, kończę, bo czas mnie pogania. Tegoroczny zlot uważam za wyjątkowo udany, obfitujący w pozytywne wrażenia, cudownych ludzi, także tych nowych, których poznałam z wielką przyjemnością i mam nadzięję, że będą chcieli się jeszcze z nami kiedyś spotkać.(Bo wiadomo, że co złego, to nie my) Uśmiałam się, naładowałam tradycyjnie akumulatory i pełna endorfin wróciłam do domu na Dolnym Śląsku, który po powodzi, jeszcze długo będzie dochodzić do siebie.
Chcę jeszcze dodać, że dzisiaj ten blog obchodzi 9 urodziny, więc happy Birthday to me and Box full of honey.!!!!🎆🎇🎇🍷🎂 Dzisiaj swoje urodziny, już 66 (diabelskie trochę) obchodzi także Simon Le Bon, wokalista Duran Duran, więc dla niego również najlepsze życzenia. No i jakimś cudem jest to mój 200 tekst na tym blogu. Jak do tego doszło, nie wiem 😀 Kumulacja. Na koniec wygrany tegorocznego topu, czyli "Do you Belive in shame, do you belive in love?"I belive. Pozdrawiam z tej strony monitorka, a następnym razem będzie post o Sri Lance, bo tak... BYŁAM!!!!!