czwartek, 21 grudnia 2017

5 dekad....Dzieciństwo.


Urodziłam się 19 grudnia 1967 roku, 5 dekad temu. 50 lat. Pół wieku. Całe pół wieku!!! Przeżyłam 18 tysięcy 250 dni, 438 tysięcy godzin. Brzmi nieprawdopodobnie, ale miało miejsce :) Nie będzie takiej drugiej 50tki. Nierealne. I ma to swoje uzasadnienie i ma swoją rację. Nie mam najmniejszego zamiaru z  tym walczyć i na siłę trzymać się życia, które powoli, acz nieustannie będzie ze mnie ulatywać. Tak się po prostu stanie.
Póki co chyba małe podsumowanie tego półwiecza? Sama z chęcią powspominam i uszereguję kilka rzeczy.

- W 1967 roku runęła wieża ratuszowa w Świdnicy
- na Dworcu Głównym we Wrocławiu zginął Zbigniew Cybulski

- Leonid Teliga opłynął jachtem "Opty" cały świat,


- w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki wystąpił zespół The Rolling Stones,

- odbyła się premiera filmu "Sami Swoi" i ukazał się serial "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa".


-W fabryce FSO powstał pierwszy fiat 125 p.


 Na świecie?
- spłonęła załoga statku kosmicznego Apollo.


- powstał koncern Daewoo i odbył się pierwszy lot samolotu Boening 737.
- Oscara za najlepszą rolę żeńską otrzymała Elizabeth Taylor za rolę w filmie "Kto się boi Wirginii Wolf",  a za muzykę otrzymał Oscara John Barry i jego "Elza z Afrykańskiego buszu".

- w Las Vegas odbył się ślub Elvisa Presleya z Priscillą,


- muzycznie miała miejsce premiera piosenki "A whiter shade of pale" grupy Procol Harum i ukazał się  album The Beatles "Sgt. Peppers's lonely hearts club band".



 - Sean Connery po raz kolejny zagrał Bonda w filmie " Żyje się tylko dwa razy".


 - w nocy z 4 na 5 października do oceanu w wybrzeży Szkocji w okolicach miejscowości Shag Harbourn,  wpadł i zatonął niezidentyfikowany obiekt latający.


 - Boliwijscy żołnierze aresztowali, a następnie rozstrzelali rewolucjonistę Che Gevarę,


 - ukazała się premiera bajki dla dzieci "Rozbójnik Rumcajs"


 - wypuszczono na świat pierwszy numer muzycznego magazynu The Rolling Stones,


 - Aborygeni otrzymali pełne prawa obywatelskie


 - kobiety  legalnie na wolnym rynku mogły zakupić tabletki antykoncepcyjne...



 Poza tym katastrofy lotnicze, polityczne zawirowania, pożary, huragany... i pozytywnie rekordy świata w sporcie :)  Myślę, że to był dobry rok. No a poza tym, jak już wyżej wspomniałam, urodziłam się ja, a to była najważniejsze wydarzenie na świecie. Przynajmniej dla mojej mamy :)



1967-1977 Dzieciństwo

Pierwsze wspomnienie? Nie wiem które było pierwsze, ale mam ich sporo. Pamiętam jak wbiegłam na podmokłą łąkę i okazało się, że nie mogę ruszać nogami, bo błoto nie chciało mnie puścić. Darłam się... MOCNO! Albo w klubie, w którym pracowała moja mama (to była klubokawiarnia, a nie klub ze striptizem) włożyłam łeb pomiędzy kraty w oknie i okazało się, że wejść wlazł, ale wyjść? Mowy nie było. Na dodatek na łące była łaciata krowa, która postanowiła za mną zawrzeć bliższą znajomość... Darłam się. Darłam się tak mocno, że mój dziadek chciał tę krowę od razu przerobić na bigos.
W ogóle byłam pupilkiem mojego dziadka, dopóki nie urodził się mój kuzyn Marcinek (kretynek). Wtedy zostałam dosyć drastycznie odstawiona na out i musiałam się przyglądać jak wszelkie łaski, które do tej pory były przeznaczone dla mnie, spływają na tego zdechlaka.
Ale wcześniej dziadek był cool. Jeździłam z nim na motorze, jadłam gorące skwarki prosto z patelni i popijałam ciemnym piwem, temperował mi kredki scyzorykiem, kupował cukierki, robił mebelki dla lalek z deszczułek i głaskał po grzywce. Mieszkaliśmy z dziadkami kilka dobrych lat, a moim wychowaniem zajmowała się głównie dziadek Zygmunt i 2 postrzelone ciotki w wieku nastoletnim Olka i Elka. Byłam też oddawana na "służbę" do  mamy mojej mamy, czyli  babci Jadzi i do jej mamy, prababci Anieli. Ojca z tego okresu nie pamiętam prawie w ogóle i może to i lepiej.
Na parterze u dziadków mieszkał starszy pan Łukaszewicz. Był schorowany i wychodził tylko w słoneczne dni na schodki, ubrany w piżamę, brązowy szlafrok, zaopatrzony w drewnianą laskę. Gadaliśmy sobie z panem Łukaszewiczem o życiu, a on przynosił z szafki w kuchni puszkę z landrynkami i mnie nimi częstował. Najpierw wyżerałam te białe, migdałowe, a jak się skończyły, dopiero sięgałam po resztę. Pan Łukaszewicz powiedział mi kiedyś, że wyrosnę na ładną i mądrą kobietę... Hm... To było miłe, chociaż miałam wtedy jakieś 5 lat, pamiętam to do dzisiaj.
A na piętrze drzwi w drzwi mieszkali sąsiedzi, którzy mieli dwójkę dzieci trochę starszych ode mnie. To byli fajni sąsiedzi i chodziłam do nich na budyń z sokiem malinowym. Poza tym oni mieli dosyć szybko telewizor, a my nie, więc to była dla mnie dodatkowa atrakcja. Pierwsze programy dla dzieci oglądałam właśnie u nich. Mój ulubiony program to była Pora na Telesfora. Prowadzącym był młody Damięcki i smok Telesfor. Mieli fantastyczne piosenki, które pamiętam do dzisiaj :) Potem do Telesfora doszedł smok Teodor, a Damięckiego zastąpił Zygmunt Kęstowicz, który chyba wolał psy od smoków, bo smoki wyparowały, a na ich miejsce wszedł Pankracy.



Mój sąsiad był majsterkowiczem i lubił grzebać w silnikach i innych fajnych urządzeniach. Pamiętam, że pewnego razu znalazł na strychu stary rzutnik i całe pudełko kolorowych slajdów na małych szybkach. I to nie były tylko zdjęcia- to były także obrazki malowane specjalnymi farbami. Strasznie mi się to podobało. Dostałam podobny rzutnik od mojej babci Jadzi, gdy wróciła z ZSRR. Zakupiła mi takowy podczas wizytowania rodziny na Litwie i nawet kupiła kilka filmów. Oczywiście z napisami w języku rosyjskim. Ciotki czytały mi te teksty strasznie kalecząc język naszych "braci".
Prawdę powiedziawszy byłam bachorem. Tupałam nogami i darłam się jak coś było nie po mojej myśli. I pyskowałam!!! Do prababci Anieli, która mieszkała w Szczawnie Zdroju  przychodziła Burba. Baba, która zlatywała całe miasteczko i znosiła wszelkie ploty jakie tylko wpadły w jej uszy. Serdecznie tej Burby nie znosiłam i dawałam jej naprawdę nieźle do wiwatu. Co to był za durny babsztyl. Tragedia. U Anieli dużo się śpiewało i jadło się tam najlepsze bliny na świecie- z masłem, ze skwarkami, z twarogiem...i do tego kubol czarnej herbaty z cukrem. Pychota :)
Kazałam na siebie mówić Kika, bo mieliśmy psa Kikusia i bardzo to imię mi się podobało. To był w ogóle pierwszy wyraz jaki w życiu napisałam- KIKA :)
Ale miałam też zalety- byłam ciekawska i odważna (czytaj: jak większość dzieci nie wiedziałam czym jest konsekwencja). Łaziłam po drzewach, po garażach, przechodziłam po jakiejś rurze na drugą stronę rzeki Pełcznicy. Sama wracałam ze szkoły, która była dosyć oddalona od domu, a nie miałam jeszcze 7 lat. Gdy się wyprowadziliśmy, dojeżdżałam autobusem ze szkoły w Szczawnie Zdroju do Wałbrzycha. Raz zabłądziłam i miałam naprawdę pietra, że nie wrócę do domu, ale jakoś trafiłam, chociaż zaryczana i przerażona. Pomyliłam autobusy...po prostu.
U dziadków miałam też stada koleżanek -siostry Marzenę i Iwonę po lewej stronie od domu i Dorotę, Krystynkę i Izę po prawej stronie. Nigdy nie bawiliśmy się razem, bo siostry uważały te drugie za głupie, ale ja lubiłam się z nimi bawić. Była tam też taka mała Ewa (mała, bo pokurcz, chociaż starsza ode mnie) i nie wolno mi było się z nią bawić, bo podobno miała wszy. To była naprawdę biedna dziewczynka i mieszkała w strasznych warunkach. Pamiętam jej dom pełen starych kołder, brudnych firanek i pijanego ojca. I tak się z nią bawiłam. Wszy nigdy do domu nie przyniosłam.


Od dziadków wyprowadziliśmy się gdy miałam 7 lat i od drugiej klasy zmieniłam szkołę. Już trzecią w ciągu 12 miesięcy. Tym razem do szkoły miałam na rzut kamieniem, ale jej nie lubiłam.
Na podwórku była cała masa dzieciaków i szybko się tam zaaklimatyzowałam. Bawiliśmy się w puszkę, ganianego, graliśmy w piłkę, buszowaliśmy po Brzozowym Lasku i po stadionie. W zimie z sanek wracałam totalnie przemoczona- rajtuzy i spodnie, buty, rękawiczki zajeżdżałam. Ile zgubiłam kluczy powieszonych na sznurku przy szyi? Nikt tego nie wie. Wielokrotnie ojciec otwierał drzwi siekierą, bo klucze kurczyły się w zastraszającym tempie. Dopiero po jakimś czasie zostawiałam klucz u sąsiadki tak na wszelki wypadek:) I to działało.
Nie miał mnie kto pilnować. Mama pracowała w sklepie do 18-tej i dopiero wtedy ogarniała rzeczywistość, a ojciec średnio poczuwał się do roli ojca. Więcej go nie było niż był. Musiałam być samodzielna, bo innej opcji nie było. Sama nosiłam węgiel na 2 piętro z piwnicy i sama rozpalałam w piecu. Inaczej marzłam. Gdy zachorowałam, sama rejestrowałam się do lekarza i sama do niego szłam. Na szczęście przychodnia była na tej samej ulicy. Zastrzyki z penicyliny w dupsko pamiętam bardzo dobrze. Wcześniej trzeba było zrobić tzw. próbę czy aby nie byłam uczulona. To samo było z dentystą. Dzisiaj to jest po prostu nie do wyobrażenia.
Gdy miałam 9 lat urodziła się moja siostra Dorota i zastępowałam jej długie lata matkę i ojca.... ale to opowieść na kolejną dekadę :)


A póki co pora kończyć. Za jakiś czas pewnie napiszę o kolejnej dekadzie, a teraz pora pocelebrować urodziny.... 50 lat, cholera... ;)


                                                                          

3 komentarze:

  1. Ej, patrz, znam Cię jedną dekadę, a paru rzeczy nie wiedziałam. No dobra, zaczęłaś tak ciekawie, że tupię nóżkami prosząc o ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Marzko, miałaś barwne dzieciństwo. Czytało mi się świetnie, trochę podobne do mojego, z tym, że ja nie mialam tylu przygód, chociaz było tego sporo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przygód to ja miałam jeszcze całe mrowie, ale nie sposób opisać wszystkiego w jednym poście i własciwie chyba nawet nie wypada. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń