Rocznicę mieliśmy 8 sierpnia (jak co roku zresztą), ale w sierpniu większość naszych znajomych i przyjaciół wyjechała na wakacje. Wymyśliłam więc, że w sumie nie czas jest najważniejszy, a nasi goście i przestawiłam imprezę rocznicową na 2 września. Nie miało być żadnej pompy, ale normalne spotkanie i biesiadowanie. Znalazłam lokal, gdzie na pięterku mogliśmy sobie gadać, a na parterze odbywały się tańce. Ale o tym za moment.
Udało nam się zebrać prawie 90% przyjaciół i uważam to za spory sukces. I tak moja najstarsza starowinka (czyli Fatma, z którą kumpluję się już od 43 lat!!!) wyjechała na spóźnione wakacje do Holandii i zabrakło rodziny Moczusiów, w tym mojej chrześnicy Madzi, bo też część rodziny pojechała nad morze, a część na jakieś integracje pracownicze. I tak cud, że był reprezentant tej rodziny w postaci Łukasza! Super.
Oczywiście nie mogło zabraknąć moich starych i siostry Doroty. Oni (tj. moi starzy) w tym roku mają 50-tą rocznicę pożycia!!! W listopadzie, a ja jeszcze kompletnie nie wiem co im w związku z taką pełną pięćdziesioną zafundować? Może portret papieża ??? (Leję, to żart oczywiście!). Pomyślę, jest jeszcze chwila czasu.
Wracając do naszych - ogarnęłam towarzystwo, które przewinęło się przez całe nasze małżeńskie życie. Przyszli ci, których znamy po 30 lat i więcej. Kumple ze szkolnej ławy Maria z partnerkami, z żonami, z którymi ja też zdążyłam się zakumplować: Adaś z Madzią i aniołami, oraz Radek z Jolą :) Kumple ze studiów z rodzinami całymi- Piotr i Beata z dzieciakami i Artur z moją starą przyjaciółką Ewą. Tutaj nawet pewien mój sukces, bo ponad 12 lat temu udało mi się ich zrajfurzyć!!! Udało się pięknie bardzo, bo z tego związku 2 fajnych dzieci- Kuba i Nadia i małżeństwo bardzo udane. Moja to zasługa. MOJA!!! I też oczywiście nie mogło zabraknąć starych znajomych, którzy grali z Mariem w siatkówkę w Chełmcu Wałbrzych. Adaś z żoną Mirelką i Bogucha z Anetką. Znamy się już strasznie, strasznie długo. I różnie to bywało. Na samym początku kumple z klubu specjalnie nie wróżyli nam długiego pożycia. Zwłaszcza ich partnerki. Wiem to i nawet mnie to śmieszy. Małpy jedne he, he... No ale w sumie się nie dziwię. Gdy zobaczyły mnie pierwszy raz byłam bardzo skąpo odziana, a na dodatek przyszłam z innym siatkarzem, a ten Mario to się po prostu rozwinął z biegiem czasu. Z tymi małżeństwami spotykaliśmy się raz na jakiś czas, było sympatycznie, ale bez fanfar. Ale teraz, od kilku lat widzę, że jest naprawdę fajnie. Mam wrażenie, że w końcu ich do siebie przekonałam. Jakby coś się przełamało. Trochę to trwało, ale było warto. Bardzo mnie to cieszy.
Nasza pierwsza parapetówka.Adaś, Ewa, Anetka, Boguś,Robert i Wojtek. W środku moja siostra z Mirelką, a na dole mały Piotruś, Tomek(Ex mojej siostry), Ciamajda, Fatma i moja. |
Super, udało nam się naprawdę skompletować doborowe towarzystwo. Ludzi, których lubimy. Takich, z którymi warto spędzać czas.
Zanim doszło do tej imprezki, w środę poczułam, że rozbiera mnie jakieś choróbsko i jeńców nie bierze!!! Zaczęłam pięknie zdychać, gile do pasa, 18 poty - jakaś tragedia! Nażarłam się wszystkich możliwych medykamentów, w tym oczywiście osławionej witaminy C- lewoskrętnej. Do ucha woda utleniona, bo z nosa jak z kranu. W piątek rano łzy z oczu, z lustra patrzyła na mnie jakaś chora kobieta. Dosłownie.
Pomyślałam, że pora znowu na wodę utlenioną. Złapałam plastikową buteleczkę i psiknęłam sobie w prawe ucho.... Po kilku minutach ból taki, że aż mnie w szczęce ściskało! Patrzę co ja sobie zafundowałam do tego ucha, a tu czytam- spirytus salicylowy!!! No czy ja mądra jestem? Butelki pomyliłam!!! No i cóż było robić. Pobiegłam po odkurzacz, zdjęłam szczotkę i przyłożyłam rurę do tego bolącego ucha. Wyssałam ten spiryt odkurzaczem i ... PRZESZŁO!!!Geniusz po prostu!!!
W sobotę rano jako tako!!! Mario przytachał 4 bukiety czerwonych róż, więc poszłam do ogrodu po jakieś chaszczory, żeby zrobić sobie wianek. Chciałam taki wianek, a chcieć to móc. Narwałam paproci i winobluszczu i ukręciłam z tego wianek, do tego wplotłam róże od Maria. Wyszedł trochę cmentarny, ale bez wstążek, więc uszedł :)
Zabrałam się za jakiś makijaż- no cholera jak krew z nosa. Oczy czerwone jak u królika. Nalałam kropli. Sprawdziłam, czy nie spirytus znowu. Na szczęście krople. Pomogło jak umarłemu kadzidło. I tak od 2 dni smarowałam miejsce pod nosem obdarte do krwi, maścią na odleżyny, więc nie było tak źle jak zazwyczaj.
Moja Gocha jak zobaczyła ten makijaż to się lewą nogą przeżegnała. Zmyła 3/ 4 (oprócz oczu) i zaczęła od nowa. Nawklepywała mi podkładów i fluidów, potem coś konturowała... Normalnie makijaż robię z 5 minut. Tutaj siedziałam ponad 30. Wyszło na blado i lekko upiornie, ale co tam. CHORA JESTEM!!!
Pojechaliśmy na iprezkę. Ludzie przyszli punktualnie. Dostaliśmy mnóstwo prezentów, całe tony kwiatów, cudne życzenia. Było wzuszająco i pięknie.
Po posiłku i pierwszych toastach Mario postanowił wygłosić mowę. Nawet sama chciałam zagaić jakieś przemówienie, ale zapomniałam broszki.. Wiecie- Przez 8 lat Polcy i Polacy byli ignorowani przez rząd Platformy Obywatelskiej... ble ble ble...
Co Mario powiedział dokładnie tego nie powiem, ale ogólnie- Że było wiele dni, ale 8 sierpnia 92 roku pamięta bardzo wyraźnie. Było bardzo gorąco i że bez wątpienia był to jeden z najpiękniejszych dni w jego życiu.
Podziękował swoim przyjaciołom za to, że wszyscy są i że mogą mu przypomnieć wszystkie piękne chwile których on nie pamięta i że jest najszczęśliwszy mogąc kochać tą samą kobietę od tyłu lat... Kurtyna. Połowa sali płakała. Moja matka zwłaszcza!!! No ja też oczywiście.
Potem były tańce i hulanki, ale niestety DJ nie ogarnął, że my jesteśmy już starszymi ludźmi i dla nas muzyka powinna być z innej epoki. Kilka razy go upominałam, Mario też, a Maria się słucha. W końcu Boguś i Adaś stwierdzili, że jak ta muza powstawała, to DJ nawet nie był jeszcze plemnikiem. Hm... popatrzyłam na onego i stwierdziłam, że chyba nawet ojciec DJ -a nie był wtedy plemnikiem. Goście się rozeszli, a my około 24-ej z restauracji pełnej małolatów i wściekłej muzy pojechaliśmy do domu, gdzie wypiliśmy jeszcze wino gadając parę godzin. Fajna impreza i mam nadzieję, że moi goście też ją tak odebrali.
Lata lecą, przemijają pory roku, a my wraz z nimi. Starzejemy się. Niestety czuję to coraz wyraźniej. Dzieciaki dorosły i mają już swoje życie. Właściwie zostaliśmy z Mariem już sami. Gosia wyleciała do Mediolanu w poniedziałek na 2 miesiące. Melka jak wróci i tak wyląduje we Wrocławiu, gdzie studiuje i pewnie będzie pracowała. Mamy 3 koty, Misia uciekiniera i od 2 tygodni chomika!!! (to inna rozmowa!) ale przede wszystkim mamy siebie... I naszych przyjaciół. Za rzadko się spotykamy, za krótko. Czas biegnie jak zwariowany!!!
A co ze mną i Mariem? Mam nadzieję, że będzie ok przez kolejne lata. To facet, który jest moim najlepszym przyjacielem. Facet, który widział mnie w czasie najgorszej, czarnej rozpaczy i w czasie najbardziej euforycznego szczęścia. Zna mnie jak nikt inny na świecie. Jest ojcem moich pięknych i mądrych córek. Jest moim mężem, partnerem, wsparciem i zapleczem. Jest moim dopełnieniem. 25 lat to dużo...ale nie za dużo. Oby trwały.
Friends of mine... Nie, to nie będzie ten tekst. Mamy fantastycznych, pięknych i mądrych przyjaciół. Cieszę się...Cieszymy się, że przyszliście na naszą imprezę i mamy nadzieję, że jeszcze kolejne przed nami. Tego sobie i wam życzę :)
Przeczytałam jednym tchem "Friends of mine..." łza ze wzruszenia i szczęścia Waszego mi się zakręciła. To srebrna rocznica była :)
OdpowiedzUsuńMarzko, Mario, życzę Wam kolejnych srebrnych, perłowych, koralowych , cudnych lat w szczęściu, zdrowiu i miłości. Tak trzymać ! :)
Dzięki kochana :)
OdpowiedzUsuń