poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Adrian, czyli o tym, że bycie przyzwoitym się nie opłaca....

Jestem, jestem. Nadal żyję, nie zapadłam na złość niektórym na koronawirusa, mam się świetnie, tylko tradycyjnie nie mam czasu. Zaniedbałam tego bloga, ale już odgruzowuję. Mam rozpaprany inny temat (miejscowy), ale pomimo domu wariatów, pandemii i teoretycznego końca świata "trwa kampania prezydencka", więc Adrianowi nie odpuszczę i poświęcę chwilkę na podsumowanie jego tzw. prezydentury. Ha, jak to w ogóle brzmi? Prezydentura Adriana?



5 lat temu ludzie od kampanii Komorowskiego spieprzyli po całości, więc nie było wielkiego zdziwienia, że wygrał ten wymuskany "profesor (ha, ha) z Krakowa. Polacy po dosyć miałkiej i spokojnej prezydenturze Bronisława myśliwego, zagłosowali w ilości 8 milionów na niejakiego Adriana. Prawnika. Doktora podobno. Ha, ha... teraz jak o tym pomyślę, to pusty śmiech mnie ogarnia. 8 milionów to jest akurat elektorat PIS. Jest ich mniej więcej taka ilość. W ostatnich wyborach do parlamentu zagłosowali w tej samej ilości na swoich ludzi pod przywództwem dziamgającego dziada. W sumie przegrali, bo opozycja, bez Konfederacji dostała o milion głosów więcej, więc  sporo, ale ordynacji nie przeskoczysz. Nadal rządzą i niszczą Polskę, chociaż odebrano im senat. Obesrałek Karczewski nie może się z tym cały czas pogodzić. Jak on dziamgoli, jak płacze, jakiego dziada bez honoru z siebie robi, to obrzydzenie patrzeć. No, ale taki to już człowieczyna. Słów szkoda, a ja mam odruchy wymiotne.