czwartek, 20 stycznia 2022

2021 podsumowanie.


 

Właściwie miałam pisać o wycieczce do Italii (Bolonia i Wenecja) i nawet rozpoczęłam już wątek, ale na początku grudnia, wieczorem poślizgnęłam się na swoim własnym podwórku na lodzie i tak nieszczęśliwie upadłam, że zwichnęłam staw łokciowy, dodatkowo poszły w to jakieś kostne odpryski, więc summa summarum, wylądowałam na SORze, co w konsekwencji skończyło się gipsową, ciężką jak jasna cholera szyną i unieruchomieniem całej ręki na 4 tygodnie...w porywach. Cudownie. Po prostu bajka, jednorożce, tęcza i zachód słońca nad oceanem Indyjskim. Tak to wtedy widziałam. 🌞🌅🌈🌊🐋. Oczywiście żartuję. Byłam załamana, obolała i przestraszona, bo w szpitalu nagadali mi, że to jest poważna kontuzja i ręka wcale nie musi kiedykolwiek wrócić do swojej pierwotnej sprawności. Na SORze oczywiście apokalipsa, ludzie czekali po 12 godzin. Na moje szczęście w nieszczęściu, siedziałam tam tylko 3 godziny, bo dostałam pomarańczową opaskę, która jest oznaką pierwszeństwa przed opaską zieloną. Chociaż 3 godziny zwijając się z bólu to naprawdę średnie pocieszenie. No i ta miła pani na prześwietleniu promieniami X. Empatyczna, miła, pomocna... Wróżka chrzestna. Delikatna niczym atomowa wojna. Oby ją też kiedyś ktoś tak potraktował. Może zrozumie?

 No to pięknie, po prostu fantastyczne. Na 18 grudnia miałam zaproszoną całą chatę ludzi z okazji kolejnych urodzin, których od lat nie obchodzę, a ja byłam jak jednoręki bandyta, tylko nie wydawałam drobnych. Odwołałam imprezę, chociaż z bólem serca. Na szczęście i tak 18-tego przyszły moje najstarsze starowinki Fatma z Mirelką i swoimi małżami, a Mirelka nawet z wnusiem, oraz moje dziewczyny z pracy: Agatka, Anielka i Kasia z Krzysiem plus malutka Hania. Spora gromadka, ale co z tego, skoro wszyscy wyszli od nas o ósmej wieczorem, jak od jakiejś emerytki??? Miazga jakaś. 

No dobra, na dzień dzisiejszy jestem już bez gipsu, w miarę sprawna, chociaż i tak przede mną rehabilitacja. Ręka nie prostuje się ani nie zgina tak jak powinna, chociaż i tak nie jest najgorzej. Nadal siedzę w domu. Ostatni miesiąc zlał mi się w jeden długi tydzień z jakimiś przebłyskami na święta, Sylvestra i właśnie urodziny. Chore to jest.

No, ale ja miałam o roku 2021. Proszę bardzo. 

 

1. ZIMA.

Rok temu nie byliśmy na żadnym Sylwestrze, ale umówiliśmy się ze znajomymi, że 1 stycznia wejdziemy sobie na Wielką Sowę z grzanym winem, jakimiś innymi trunkami, kiełbaską na ognisko i takim oto optymistycznym akcentem rozpoczniemy ten nowy roczek. Z Ewą i Arturem oraz Puszaszkami weszliśmy tam na zupełnym luzie. Z Misiem oczywiście, bo bez Misia to żadne wchodzenie. Pogoda była super, ale szlak mało przyjazny, bo mocno oblodzony. Kilka razy z Ewą wolałyśmy wejść na czworakach, niż na dwóch nogach. Na górze sporo ludzi, zamieszanie, kilka ognisk, sporo psów. Wszyscy uśmiechnięci, zaangażowani z rozpalanie ogniska. Postaliśmy, zjedliśmy, wypiliśmy po grzańcu i gdy dupska nam zmarzły ruszyliśmy w dół. I gdzieś w połowie drogi dałam na chwilę Mariowi Misia, żeby go poprowadził, bo ja w jakichś totalnych krzaczorach byłam po prawej stronie, a on po lewej bardziej w cywilizacji. I tylko dałam mu tego psiaka, jak nie wyrżnie Mario jak długi na kolana.... No i z Sowy zszedł już kulejąc, opierając się na wielkim kiju, a po wyjściu z auta na podwórku, to już była miazga. Kaplica. Obłożony lodem doczekał do rana, a potem 3 miesiące na L4. I tak szczęście w nieszczęściu, że nic nie ponadrywał, nie połamał, nie pogruchotał. Tak więc on zaczął rok od zwichniętej kończyny dolnej, a ja zakończyłam na kończynie górnej. Jakaś równowaga w przyrodzie musi być.  

Nasze stado pod wieżą Bismarcka


Czyż nie pięknie?





Skoro Mario kontuzjowany, to żadne inne wycieczki nie wchodziły specjalnie w grę tej zimy, a już na pewno nie górskie. Poza tym wariactwo covidowe też robiło swoje. Zima, której serdecznie nie znoszę była nudna i monotonna, ale śnieżna i zimna. Może bez szaleństw z tym śniegiem, ale mimo wszystko było biało. Generalnie zima 2021 to droga na Ostrołękę.

 



Kudłate zimowe Misio


I nasze coroczne, zimowe zdjęcie kanapowe. Tzn. Miś w zimowej odsłonie kudłatej.

Na początku lutego trochę zelżały obostrzenia covidowe i otworzono teatry, a my dostaliśmy w prezencie urodzinowym od Agnieszki bilety do teatru Capitol we Wrocławiu na "Lazarusa" Davida Bowie. Oczywiście pojechaliśmy z Agnieszką. Okazało się na miejscu, że spektakl jest po prostu genialny, a wszystkie wykonania piosenek absolutnie na najwyższym światowym poziomie. Przy "Absolute Begginers" i "This is not America "płakałam rzewnymi łzami. Scenariusz musicalu został oparty na filmie w którym wystąpił David Bowie"Człowiek, który spadł na Ziemię" z 1976 roku, w którym Bowie zagrał główną rolę... kosmity. Jakoś mnie to nie dziwi 👽. Nasz gość nazwał się Thomasem Newtonem i w ludzkim przebranku, wykorzystując swoją wiedzę, umiejętności i wpływy zdobył fortunę, co w konsekwencji niweczyło wszelkie plany misji, którą było zdobycie wody dla rodzimej planety. Pan Newton nabywa najgorszych ludzkich przywar takich jak chciwość, egoizm, lenistwo i popada w alkoholizm. Rakieta niestety już nie odleci. Wrocławscy aktorzy naprawdę genialni i byłam przekonana, że o ile oni śpiewali na żywo, to muzyka jest z playbacku i jakież było moje zdziwienie, gdy przy ostatnim kawałku, a był to "Heroes" kurtyna za sceną poszła w górę, a tam cała orkiestra!!!! No brawa na stojąco. Było pięknie i owacje, owacje!!!!






Jakoś pod koniec lutego ruszyliśmy jednak przewietrzyć pierze do Gross Rosen, bo pogoda jak widać na fotkach powyżej dopisała. Muzeum było nieczynne, ale można było obejrzeć baraki obozowe z zewnątrz i zobaczyć zbiornik po kamieniołomie, niezwykłej urody, chociaż okupiony krwią więźniów obozu koncentracyjnego. Tego samego dnia zajrzeliśmy jeszcze nad zalew w Mściwojowie, którym byliśmy mile zaskoczeni. Nawet nie wiedziałam, że mamy w okolicy taki fajny zbiornik. No cóż, lepiej późno niż wcale. 

Z Betty Puszaszkową na wieży widokowej nad zalewem Mściwojowskim


w samej wsi piękny staw i zniszczona altana na środku wysepki.

Nasza córka Gosia z Bartkiem także w lutym, w końcu po wielu trudach i ciężkim covidowym czasie otworzyli swój projekt pod nazwą catering Babette. Można u nich zamówić nie tylko wegańską dietę pudełkową, ale także kilka fajnych produktów, takich jak pasty bulionowe, marchew łososiową, smalczyki: wegański i chamski (przepyszne obydwa) oraz ostatnio masełko dyniowe. Wszystko autorstwa Małgosi, w wykonaniu jej i Bartka. Polecam https://www.facebook.com/CateringBabette/  oraz instagram https://www.instagram.com/cateringbabette/?fbclid=IwAR1ZDWchWX94qQQLTFVuMgBQY4b5hj6UN1WE4GcjuG5Kxoiz_da9vEGkLqI Wysyłka na terenie całego kraju

 



 


No i wyglądałam tej wiosny, wyglądałam.... 

2. WIOSNA


Zawsze gdy dni robią się dłuższe, a słońce świeci chętniej, wchodzi we mnie dobra energia, mam ochotę na zmiany, rewolucje i w ogóle mi się chce. W ubiegłym roku było podobnie. Ponieważ moje córki się wyprowadziły, postanowiliśmy zaanektować ich pokój. Wysłałam Maria po farbę i w 2 dni zmieniliśmy pokój dziewczyn na naszą nową sypialnię. Wyszło zielono, bo taki był zamysł. I jestem zadowolona. Więcej kwiatów by się przydało. Pracuję nad tym, chociaż wychodzi mi to średnio. Chyba mam tendencję do przelewania badyli... 


Ramki przywiezione w zimie od kobiety, która miała pierdylion świętych "obrazów." Syn postanowił się tego pozbyć, a ja przytuliłam. Ramki, nie obrazy.

w pudełeczku nasz nowy kotek Maurycy


A skoro ruszyłam sypialnię, to ruszyłam też kuchnię. Tak, jest kolorowo, ale ja lubię kolor. Beże, szarości i zgniłe kolory odpadają.



Już mi się ten blue znudził, a wiosna idzie... :)

Wiosna to oczywiście wycieczki, nawet te w najbliższe okolice takie jak Góry Stołowe czy Góry Suche. W Karłowie i Andrzejówce nie byliśmy od lat, bo zawsze jakieś inne miejscówki były ciekawsze, ale obiecaliśmy sobie, że przynajmniej raz w roku ruszymy tyłki w tamtych kierunkach. Jest tam naprawdę przepięknie, czysto i przede wszystkim szlaki nie są zadeptane milionem turystów, tak jak w Tatrach, Karpaczu czy Szklarskiej. 

Z Nadią i Ewą na tle wieży warownej w ruinach zamku Radosno


Na tle Szczelińca Wielkiego w forcie Karola z Arturem, Ewą, Nadią i Kubą.


Szczeliniec Wielki

Wiosna to też oczywiście ogród. W roku 2021 postawiłam na pomidory i dynie. Ale na początku zasialiśmy dużo więcej zielonego, które wpieprzyły mrówki i ślimaki, chociaż zgodnie z logiką Mai Popielarskiej i właścicieli jednego z ogrodów z jej programu, zrobiliśmy okrągłe grządki. Podobno mrówki nie ogarniają okręgów, więc powinny ogłupieć i dać nam spokój. Akurat... wpieprzyły wszystko dokumentnie oprócz szczawiu, a dynie musiałam wysiać drugi raz i dopiero wtedy dały sobie radę. Nie stosuję jakichś potwornych metod typu polać mrowisko wrzątkiem czy kwasem, a ślimaki solą... Jakoś to do mnie nie przemawia. To jakieś faszystowskie metody. W zamian pomidory urosły jak głupie, naprawdę prawdziwe szaleństwo, ale co? Przyszła zaraza i zniszczyła wszystko. Płakać mi się chciało, jak zobaczyłam ogrom zniszczeń. Tyle roboty i wszystko w pizdu... a podlewałam gnojówką z pokrzywy. Nic to nie dało. Nie wiem czy w tym roku zasieję cokolwiek. Człowiek się narypie, a pożytku z tego nie ma żadnego. Ewa mnie pociesza, że trzeba jeszcze spróbować wbić obok każdego krzaczka miedziany drucik i to pomoże. No nie wiem. Podoba mi się projekt TRAWA WSZĘDZIE... I chyba wiosną tego roku właśnie ten projekt wdrożę w życie. 

Malutka Hania w melisie. Ta też rośnie jak nawiedzona. Melisa, nie Hania. Tzn. Hania też, ale w swoim tempie

3. LATO

 


 

O lecie pisałam na tym blogu w ...lecie 🌞🌈. Wyjazd nad morze z Misiem, grille, wycieczki, wakacje w Turcji. To wszystko już jest opisane na stronach sprzed kilku miesięcy, więc kto ciekawy znajdzie i poczyta. Na pewno warto przypomnieć sobie naszego rocznicowego grilla, gdzie poprosiliśmy naszych znajomych, żeby założyli na głowy jakieś peruki i glam... No i jak zwykle zaszaleli. Uśmiałam się tak  serdecznie jak rzadko. Szczególnie Ewa w długich blond włosach poczuła się jak ryba w wodzie. Artur nawet stwierdził, że zaczyna się zastanawiać z kim przez tyle lat mieszkał pod jednym dachem. Ja turlałam się ze śmiechu po trawie. 


Mamy też wokalistę zespołu Whitesnake

Madzia do afro się urodziła..tak jak Ewa do blondu.


Takich dwóch jak nas 3 to nie ma ani jednej.

jeszcze pomyślę nad taką fryzurą.

Ławeczka w okolicach Scinawki z Nadią i Arturem


i widok z wieży widokowej w Swierkach na góry Sowie

Pod wieżą widokową siedzimy    


Pod tą wieżą

i jeszcze raz widoczek.

Na początku września, więc to jeszcze astronomiczne lato, poszła wieść, że pod schroniskiem Orzeł na Wielkiej Sowie odbędą się 2 koncerty- Skubasa i Renaty Przemyk. Skubasa biorę w ciemno, bo uwielbiam pasjami, ale Renaty też byliśmy ciekawi. Zorganizowaliśmy szybką ekipę i ruszyliśmy w piękny wieczór pod Orła. Na górze bardzo piknikowo. Sporo ludzi na leżaczkach i hamakach, dzieciaki, psiaki, ognisko, piwko i generalnie biwak. Scena spora, co nas pozytywnie zaskoczyło. Przyszła pani burmistrz Nowej Rudy i powiedziała, że odbędzie się to co można nazwać cudem, bo nikt się nie spodziewał, że Skubas i Renata Przemyk wystąpią w takich okolicznościach przyrody. Podobno te koncerty mają być cykliczne, więc czekam też na ten rok. Zajęliśmy miejsca dosyć blisko sceny, a że mieliśmy ze sobą jakąś cytrynówkę, czy inne białe wino, dodatkowo humory dopisywały nam przednie. Skubas wystąpił tylko z jednym muzykiem i dali przepiękny, klimatyczny i przestrzenny koncert gitarowy z największymi hitami artysty. Kto nie znał tego wokalisty, na pewno był bardzo pozytywnie zaskoczony jego wirtuozerią, tekstami i klimatem koncertu. Oczywiście, gdy tylko występ się skończył pobiegłyśmy z Agnieszką i Betty za scenę, żeby podziękować za ten czad i zrobić pamiątkowe zdjęcie. Na nasze nieszczęście nie zabrałyśmy Tomka fotografa, ale zdjęcie jest, chociaż kiepskie. Fotki poniżej znalazłam w necie na oficjalnej stronie "Kłodzko nasze miasto"

Dawaj Skubas, dawaj!!!!

Tutaj też nas trochę widać po lewej stronie w ostatnim rzędzie

Betty i Mario za laptopem




w takich okolicznościach przyrody odbywały się te koncerty

i z muzykami...słaba jakość, ale to nic.

 Jak już wspomniałam koncert był przepiękny, ale przed nami jeszcze była Renata Przemyk. Tutaj już zagrała cała kapela na pełnym wygarze. Renata weszła oczywiście cała w czerni w obowiązkowych glanach i pięknie się z nami przywitała. Zaśpiewała praktycznie same swoje najpopularniejsze utwory plus kilka w nowych aranżacjach z płyty "Renata Przemyk i Mężczyźni". Co fajne, miała też duet ze Skubasem, który oczywiście odegrali. 

Zaśpiewali tę piosenkę. Tutaj w wersji pierwotnej.



Koncert świetny, artystka bardzo charyzmatyczna i miała naprawdę świetny kontakt z publicznością, której pojawiło się jakby więcej. Cóż, Renatę Przemyk zna każdy (chyba?), a Skubasa niekoniecznie. Nawet z Agnieszką stanęłyśmy pod sceną, samiuśką, ale nic tam nie było słychać, więc wróciłyśmy na swoje pozycje, gdzie może widać było gorzej, ale dźwięk to była żyletka. Zwłaszcza w tych górach i dolinach rozchodził się przecudnie. Na koniec Renata wyszła ze sceny, gdzie już na nią czekałyśmy. Wyściskałam tę chudzinę i podziękowałam za taki piękny koncert...Była zaskoczona, ale myślę, że pozytywnie.

W doskonałych humorach zeszliśmy z tej góry na parking i padło hasło- idziemy na siku. No ok, przyda się przed podróżą... I gdy większość poszła w lewo do lasku, ja geniusz, postanowiłam iść w prawo w jakieś chaszczory. I tylko wlazłam w te knieje dzikie, ziemia się pode mną zapadła i wylądowałam po szyję w jakimś bagnie. Dosłownie po szyję. Trochę się nawet zdziwiłam, ale było to tak komiczne, że zaczęłam się śmiać jak nawiedzona pełnym gardłem na całą Rzeczkę i Sokolec, wyłażąc z tego błota cała, niczym Jożin z Bażin. Jak mnie moi znajomi zobaczyli taką w błocku, jakiejś mazi i wodorostach to zaczęli się turlać ze śmiechu po parkingu jak świnki morskie z japońskiej kreskówki. Tomek na szczęście miał w bagażniku wielki worek, więc zawinęłam się w ten wór i taką ubłoconą i mokrą zawieźli mnie do domu, całą drogę płacząc ze śmiechu. W czym wtórowałam. A co tam, czasami potrafię zorganizować przyjaciołom rozrywkę i tak było właśnie tego wieczoru. Szukając pozytywów, dobrze, że nie wróciłam w worku zapinanym na suwak... Następnego dnia spotkaliśmy się na targach zdrowej żywności, Betty spojrzała na mnie i mówi- Fajne masz buty... Suche... i ryknęłyśmy śmiechem.

jeszcze zupełnie sucha wchodzę na górkę...


 Tak mi się jeszcze przypomniało, że w maju poszłam z Misiem zbierać bez. Znam jedno takie miejsce, gdzie rośnie i biały i fioletowy taki potrójny z wielkimi girlandami kwiecia. Bez rośnie nad srutumykiem, do którego co? Wpadłam oczywiście też po szyję. Wróciłam do domu z bukietem bzu, cała w błocie i mokra w cholerę. Mario spojrzał i zapytał- To Misiek ci to zrobił? Odpowiedziałam tylko- Jaki Misiek?Nie, to ja tak sama lubię sobie wiosną popływać w strumyku.... Czas było utopić Marzannę, bo wiosna była w cholerę zimna tego roku... 

letnie Misio po fryzjerze.

4. JESIEŃ

Jesienią postanowiłyśmy z Marcelą zostać postaciami z Disneya. Czekamy na angaż i propozycje.


Tak naprawdę jesień była bardzo intensywna, zwłaszcza październik. Zaczęliśmy od Duranowego zlotu nad morzem, o którym zresztą pisałam na tym blogu, jak co roku zresztą, w potem wylot na szybki weekend o Italii, za którą bardzo się stęskniłam. Polecieliśmy oczywiście z naszym obieżyświatem- Agnieszką. Niby 4 dni, ale tak naprawdę 2, bo przylecieliśmy w niedzielę wieczorem, a wylecieliśmy do domu w środę wczesnym świtem. Tym razem odwiedziliśmy Bolonię i mieliśmy do wyboru albo Florencję, albo Wenecję. Moja Małgosia była kilka lat temu w Wenecji i stwierdziła, że co jak co, ale to miasto muszę zobaczyć, bo jest przepiękne. OK, mnie dwa razy namawiać nie trzeba. Miałam napisać o tej wycieczce całego posta, ale jak wspomniałam na początku, zwichnęłam staw łokciowy i z pisania nici, a potem zmysły prysły. Jak od razu czegoś nie ogarnę, to potem mogę psa w nos pocałować. Już nie ma kleju do pisania. Tak było z Barceloną, Gironą, Figueres i Costa Brawa. Spłodziłam jednego posta i puff... czar prysł. Dlatego teraz tylko w slajdach o tej Italii. Chociaż tyle.

 Bolonia przepiękna, stareńka, ceglasta, pełna podcieni, arkad, zabytków, kościołów, zaułków i czworobocznych wież aż do nieba. Złaziliśmy ją wte i nazad przez cały dzień zaglądając na Uniwersytet Boloński z odwiedzinami u Kopernika, do biblioteki pełnej fresków heraldycznych, katedr i kościołów, oraz wchodząc na najwyższą wieżę na jaką kiedykolwiek wlazłam w życiu. Krzywa jak jasna cholera, patrząc na nią od dołu miało się wrażenie, że zaraz obali nam się na głowy. Wieża o nazwie Asinelli ma ponad 97 metrów wysokości, czyli jakieś 30 pieter. 498 schodów do góry i tyle samo na dół. I my tam weszliśmy, jeszcze za to płacąc 😱 No to był wyczyn. Mario trochę w połowie spękał, ale jak mu uświadomiłam, że przeszedł już 20 pieter, to poszedł dalej. Na górze widoki przecudne. A poza tym w Bolonii spotkaliśmy naszą forumową Yasminę, fankę Duran Duran razem z koleżanką, więc resztę wieczoru spędziliśmy już razem na pysznym jedzonku i domowym winie w jednej z bolońskich knajpek. 


Rynek... u nas tak by się to nazywało

wejście do najstarszego kościoła w Bolonii, który budowany jest od 600 lat.. z okładem jakimś.

wnętrze, bez szału


wodnik i strzelec w jednym stały domu

sufit biblioteki. Jeden z wielu.


kanał wenecki, jak widać bez wody.

w kaplicy św. Cecylii. Piękne freski.

kupiłam tam sobie świetny obrazek z Bolonii i zgubiłam na lotnisku w drodze do domu. SHIT!!!


zamorskie frykasy



miazga, jak oni to zbudowali?







Dzielna Agnes


Shrek ja w dół patrzę








Z Yasminą i jej przyjaciółką oraz my w czerwonych szaliczkach. Nie umawiałyśmy się.

z naszym wielkim rodakiem Mikołajem na Uniwerku.

mityczne spaghetti Bolognese

I Jezus, którego spotkałyśmy na drodze... Ktoś wyrzucił, a Agnes przytuliła. Piękny ten Jezus.


Następnego dnia rano, uzbrojeni w wino lambrusco zapakowaliśmy się do pociągu, zresztą bardzo nowoczesnego i cieplutkiego (aż za nadto) w kierunku jedynym i słusznym czyli do Wenecji. Po drodze wiele pięknych i wartych obejrzenia miasteczek, ale nie tym razem. Po godzinie z okładem wylądowaliśmy na nowoczesnym dworcu kolejowym, a którego bezpośrednio wychodzi się na przystanki wodnych tramwajów. Widok od razu zapiera dech w piersiach, bo przed nami Grande Canale i najcudowniejsze zabytki na wodzie jakie widziałam w życiu. Szczęka zbierana z trotuaru. Oczywiście na początek wsiedliśmy do tramwaju nie w tym kierunku co trzeba, czyli na pełne morze... No trudno, wróciliśmy po jakimś czasie wysiadając niedaleko Placu św. Marka i jednego z największych mostów na Grande Canale. Teraz już na piechotkę po tych maleńkich uliczkach poprzecinanych kanałami wszelkiej różnorodności. Turystów sporo, chociaż podobno i tak niewielu. Agnes była 2 lata wcześniej i twierdziła, że wtedy było jak w mrowisku. Jakoś trudno było mi sobie to mrowisko na tych maleńkich uliczkach wyobrazić. 

Wenecja podobała mi się BARDZO. Przepiękna, wymyślona od początku do końca, misterna, niezwykła i zaczarowana. Te pałace!!!!Co chwilę zbierałam szczękę z podłogi, bo byłam czymś zachwycona. Architektura jedyna w swoim rodzaju. Wszystko stareńkie, pachnące historią i wcale nie bagnem i kanałami. Poza tym woda w tych kanałach była naprawdę czysta. Może byliśmy o właściwej porze roku, ale nic nie waliło, nie widziałam szczurów ani innego robactwa, a tyle się nasłuchałam od znajomych, którzy byli, że nic specjalnego i śmierdzi. Ci ludzie chyba w dupie byli i gówno widzieli, bo nie widzę innego wytłumaczenia. Dla mnie Wenecja to najpiękniejsze miasto na świecie, chociaż bardziej przypomina skansen, niż miasto w którym mógłby mieszkać współczesny człowiek, bo jak tam się przeprowadzać, kupować nowe sprzęty czy wyprowadzać psa? Wszystko łodziami, bo gruntu jest niewiele, podobnie jak zieleni. Byłam też zszokowana widokiem małych dzieci, które nie miały się gdzie bawić, więc charatały w gałę, waląc piłką w mury XV wiecznych kościołów, bo w co mają walić? Placów zabaw brak. Ale ogólnie na pewno wrócimy, bo byłam oczarowana i zachwycona. Wenecja piękna jest i basta!!!

First impression

woda w Grande Canale- czysta








Plac św. Marka


i katedra, ta najczęściej zalewana na świecie. W remoncie.


w środku bez szaleństw

za dużo brudnego złota. Dosłownie.












ostatnie zdjęcie...

i typowe pocztówki


Na koniec jeszcze filmik z youtube pokazujący jak Wenecja wygląda z lotu ptaka. Naprawdę zachwyca. Obejrzyjcie.




Italię pożegnaliśmy z żalem, ale nie na zawsze przecież. Trzeba wrócić. Koniecznie. Zwłaszcza do Wenecji, bo ją trzeba obejrzeć  dokładnie, a nie po łebkach. Kilka godzin to za krótko.

A wracając do mojej jesieni, to chwilę po Wenecji wylądowaliśmy w Łodzi na koncercie Almonda i Midge Ure, o których pisałam także na tym blogu, a kilka dni później razem z moją ekipą z roboty odwiedziliśmy Swieradów Zdrój. Do wyboru mieliśmy albo kolejkę linową i widoki stamtąd, albo nową wieżę widokową, dopiero co wybudowaną i jeszcze pachnącą świeżością. Wybraliśmy oczywiście kolejkę i słusznie, bo okazało się, że wieża leży w... dolinie. Miazga. Było super. Wycieczki  fajne są. 



z Kubusiem


and... ACTION :)


I co by tu jeszcze jesienią? Marcela obroniła pracę dyplomową i została magistrem psychologii. Brawo, brawo brawissimo!!!


No i przybłąkał się do nas kolejny kot, więc mamy już wesołe stadko w ilości sztuk 4 plus Misio.

Na szczęście Gosia i Bartek postanowili się nim zająć i go adoptować, ale kocurek o imieniu Bułek i tak większość czasu spędza u nas. Ma tutaj nieograniczone jedzenie i picie, oraz koleżkę do bójek w postaci Maurycego. W poniedziałek będzie kastrowany. Czas najwyższy. 

od lewej Bułek, Maurycy, Mania i na dole Koko


stado... pokaźne.


No i czas chyba kończyć. I tak pisałam tego posta kilka dni, bo zanim ogarnęłam cały rok, to jednak trochę czasu zajęło. A i tak tylko wybiórczo.

A ogólnie jaki był rok 2021? 

- w styczniu Wielka Brytania oficjalnie opuściła Unię Europejską. Dobrze im tak. Sami chcieli.  

- także w styczniu szturm zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol. Aresztowania, strzelanie, chaos. Amerykanie chyba w końcu zobaczyli do czego może prowadzić brak demokracji. Rychło w czas.

- również w tym miesiącu 10 szerpów z Nepalu weszło na K2 zimą. Jako pierwsi na świecie.

- w lutym w Polsce większość mediów radiowych i telewizyjnych zaprotestowało przeciwko wprowadzeniu podatku od reklam. Na ekranach i w eterze był tylko jeden komunikat- walcie się. Oczywiście napisane bardzo poprawnie. 

- w marcu były prezydent Francji Nicolas Sarkozy został oskarżony i skazany za korupcję oraz nadużywanie wpływów politycznych. Czekam kiedy u nas. 

- w lipcu pierwszy miliarder wystrzelił się w kosmos. Richard Branson zorganizował sobie i kolegom wycieczkę.

- w Europie zachodniej potworne powodzie. Zginęło ponad 200 osób.

- a tym czasem Jeff Bezos też wystrzelił się w kosmos... szkoda, że nie został tam na zawsze.

- w sierpniu sejm przyjął ustawę Lex TVN- protesty w całej Polsce

- Talibowie zdobywają władzę w Afganistanie. Chaos, strzelanina, powrót do średniowiecza.

- potężne pożary w Turcji, Grecji i Krecie.

- także w sierpniu wprowadzono stan wyjątkowy na granicy z Białorusią. Ludzie do dzisiaj koczują tam w lesie, umierając bez jakiejkolwiek pomocy. W tym kobiety w ciąży i dzieci. Wstyd.

- wrzesień to śmierć pani Izabeli, która zmarła w szpitalu z powodu sepsy spowodowanej obumarciem uszkodzonego płodu. Kobieta miała tylko 30 lat, a lekarze nie zrobili nic, obawiając się konsekwencji wynikających wykonania nielegalnej aborcji, którą kobietom w Polsce zafundował Ordo Iuris rękoma pani Przyłębskiej. Protesty na ulicach.

- w październiku tzw. trybunał konstytucyjny ogłosił wyrok o niezgodności wyroków Traktatu Unii Europejskiej z Polską Konstytucją. Znowu protesty na ulicach. Pierwsze kroki do Polexitu.

- Donald Tusk wraca do gry. Czekam.

- Grudzień- pożary w Kolorado... Bardzo zły, niedobry rok. 

Polecam na Netfixie Die 2021. Bardziej się rozjaśni. 

No, to by było na tyle. Zegnam czule rok 2021 i  do poczytania. 




 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz