Italia 2023, czyli wiosna, wino i śmiech. Część druga- Rawenna, San Marino, Chioggia, Wenecja i Ferrara.
San Marino- widok na Apeniny
Tradycyjnie wiosną nie mam czasu na pisanie właściwie już niczego, a to z powodu wszelkiej maści porządków w ogrodzie i porządków ogólnych. Jednak wiosna jest w tym roku wyjątkowo niemrawa, słotna i zimna. Spóźniona o kilka tygodni. Dlatego mam nadzieję, że temat Italii z powodu aury załatwię w 2 dni, a potem jak już ruszę w ten ugór... 🐴🍓🍒🍆🍅🍎🌿 to tylko świst.
No dobra, skończyłam na powrocie z przepięknej Florencji, a już następnego dnia rano wyruszyliśmy w stronę Rawenny, chociaż w pierwotnych planach w ogóle jej nie było. Jednak okazało się, że to stareńkie miasto znajduje się na trasie, więc zajrzeć tam zdecydowanie warto. Tradycyjnie po zakupach w Lidlu, zaopatrzeniu się w italiańskie frykasy typu mini pizze calzone, wszelkiej maści prosciutto, pomidorki, najsłodsze pomarańcze jakie kiedykolwiek jadłam oraz oczywiście wino, ruszyliśmy w świetnych humorach w stronę Adriatyku.
Rawenna i jej okolice były zamieszkałe już ponad 1400 lat przed naszą Erą, ale jej rozbłysk nastąpił w V wieku naszej Ery, gdy cesarz Flawiusz Honoriusz zwiał przed Wizygotami (Niemcami!!!Tak) z Mediolanu właśnie do Rawenny położonej wtedy na rozległych lagunach. Przez 75 lat była miastem w którym rezydowali cesarze zachodniorzymscy. Od 540 roku była pod panowaniem władców Bizancjum, co widać po jej zabytkach aż nadto wyraźnie i trwało to ponad 200 lat. Potem jak to w Europie... wichry wojny, zmiana administratorów od Wenecjan aż do Bonapartego, by ostatecznie miasto skończyło w Królestwie Włoch. Mieliśmy zamiar zobaczyć jej największe atrakcje w postaci przecudnych bizantyjskich i pieczołowicie wykonanych, misternych mozaikowych obrazów znajdujących się w kilku obiektach sakralnych, dokładnie w 8, które od wielu już lat znajdują się pod patronatem Unesco.
Był piękny, słoneczny poranek, a my byliśmy bardzo wcześnie, więc w mieście nawet było gdzie zaparkować. Rawenna w przeciwieństwie do Florencji to senne miasteczko, które być może w lecie jest zatłoczone, ale wiosną tego roku napotkaliśmy tam tylko szkolne wycieczki. Dużo szkolnych wycieczek. Na pierwszy ogień weszliśmy do najbliższego kościoła, który z wierzchu wyglądał dosyć atrakcyjnie, a przed nim stał olbrzymi konik i wielka bala złotej słomy. Nawet chcieliśmy trochę tej słomy włożyć do butów, żeby było na bogato. Niestety słoma była solidna i nie nadawała się do obuwia, a kościół w środku bez szaleństw. Oczywiście nasi musieli iść na kawę, bo bez tego napoju jakoś niemrawo im szło, więc weszliśmy do najbliższej kafejki, gdzie obsługiwała Rosjanka, która zaczęła do nas przemawiać w swoim rodzinnym języku. Oj, trochę się zagalopowała. Jak słyszę teraz ten kaprawy język, to nieco mną trzepie, a to, że jesteśmy Słowianami chyba nie obliguje nas automatycznie do lubienia tego języka. Zrobiło się średnio miło.
Po wypiciu kawy ruszyliśmy do położonej nieopodal Bazyliki Sant'Apollinare Nuovo, gdzie w kasie można kupić od razu bilet na 5 najpopularniejszych atrakcji w Rawennie, co oczywiście zrobiliśmy, bo skoro już tu jesteśmy, trzeba zobaczyć co się da.
Zaczęliśmy właśnie od tej stareńkiej bazyliki, która powstała na początku VI wieku jako kaplica pałacowa, zbudowana przez króla Teodoryka, który był znowu jakby Niemcem... Po zdobyciu przez Bizancjum Rawenny, kościół został na nowo konsekrowany na obiekt katolicki i po przywiezieniu do niego trupich szczątków św. Apolinarego, został pod jego patronatem. I tak mu zostało do dzisiaj. W środku rzeczywiście pięknie, a mozaiki po prostu fantastyczne. Wiele scen ze starego testamentu, ale także cesarz Justynian oraz jego szanowna małżonka Teodora w nimbach świętości. Taka sytuacja. Ale tak ogólnie, to naprawdę zjawiskowe to mozaiki i zobaczyć je po prostu trzeba. To nieprawdopodobne z jaką dokładnością i pietyzmem wykonano te obrazy z kamieni szlachetnych, półszlachetnych i złota.
Basia i Kamila w słonku
bela złotej słomy
Właściwie to nie wiem. Koń czy baranek a'la płonąca żyrafa Dalego?
tak jak pisałam, szału nie ma
za to mają trupią pamiątkę po naszej Faustynie.
Pierwsze wrażenie Sant'Apollinare
w środku
na górze róże, znaczy aniołki
na dole powinny być fiołki, a tu jakieś włoskie generalissimusy. Makabra.
widok od strony ogrodu
No robi to wrażenie.
W kasie dostaliśmy mapkę, gdzie są nasze kolejne cuda do obejrzenia, a że było trochę daleko pojechaliśmy autkiem. Po drodze spotkaliśmy bardzo elegancką Bella Donnę, z która Basia chciała mieć koniecznie fotkę, którą niniejszym zamieszczam. Rzeczywiście kobietka cudna. Wszystko dobrane w punkt.
Naszym następnym przystankiem była Bazylika św. Witalisa. Bryła już z daleka robi niesamowite wrażenie, chociaż w ogóle i ani przez sekundę nie spodziewałam się, jakie cuda kryje w środku. Najpierw przebiliśmy się przez tłum wycieczek szkolnych, a było tego naprawdę sporo i zajrzeliśmy do mauzoleum Galii Placydii, córki cesarza Teodocjusza, która znajduje się tuż obok bazyliki. Dzieciaków w wieku gimnazjalnym stada!!!! Trudno było się przez nich przebić i chociaż z zewnątrz znowu kaplica wygląda mizernie, w środku przepiękne mozaiki rekompensują wszystko. Błękitny sufit ze złotym krzyżem i gwiazdami, apostołowie oraz gołębie pijące wodę życia. No naprawdę cuda, cuda...
A potem przyszła już kolej na samą bazylikę. Kopara mi opadła, bo z zewnątrz to wszystko jest takie kanciaste i ceglaste, a w środku arkady i łuki, które zupełnie zaburzają pierwsze wrażenie. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, że ten wielki, ceglany kościół budowano tylko 15 lat!!!! Rozpoczęto w roku 1532, a zakończono w 1547. Jak na tamte czasu to po prostu piorunem im poszła ta budowa. Sama bazylika zbudowana jest na planie 8-kąta i zwieńczony kopułą o tym samym kształcie. Mozaiki, łuki, arkady, światłocienie i baptysterium wielkości sporego brodzika, z kamiennymi schodami, z wodą i pieniążkami na dnie, na szczęście. W głównej nawie za ołtarzem olbrzymia mozaika z Chrystusem bez wąsów i brody, za to siedzącym na błękitnej planecie. Chyba, że to gumowa piłka do ćwiczeń, bo mam taką samą. W rękach 5 pieczęci i korona, którą przekazuje św. Witalisowi jak mniemam, 2 anioły ze skrzydłami i jakiś koleś z atrapą banku... albo kościoła. No, wiem, żarty sobie robię. Swoją drogą, skąd wiedzieli w VI wieku, że Ziemia jest okrągła?
Oczywiście Teodora i jej stary. I tutaj ciekawostka, bo kobieta ma w połach płaszcza na dole ukrytych 3 króli z darami. Taka niespodzianka. Bardzo to wszystko misterne i kunsztowne, chociaż sztywne, ale tak wtedy przedstawiano postacie. Mimo wszystko niezwykle piękne są te kamykowe obrazki, a sama bazylika zjawiskowa. Niestety nazwisko architekta zaginęło w odmętach historii, a facet odwalił kawał świetnej roboty.
Główna nawa w Bazylice, a w tle Jezus bez brody.
Teodora i jej płaszcz
Baptysterium z pieniążkami
Kamila nas ustawia, dlatego jeszcze niewyraźnie
ustawieni, ale nadal niewyraźni, bo widocznie tego poranka tak mieliśmy, po tym winie, ale pamiątka zacna
Hm..niby cherubin, ale słaby. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że aniołowie według Biblii to nie były małe, tłuste bachory ze skrzydłami, tylko przyboczna straż Jahwe. Napieprzali kamieniami i promieniami śmierci we wrogów Izraela, ale także pomagali w zniszczeniu Sodomy i Gomory i w ogóle mają kilka "fajnych" rzeczy na sumieniu... np. pukali się z ziemskimi kobietami. A Cheruby? Hm, wprawdzie ten tutaj jest w bazylice romańskiej, a sam pomysł tłustych dzieci to wymysł renesansu i moim zdaniem pedofilskich fantazji ówczesnych artystów, ale co ja tam wiem. Tutaj oderwali dziecku ptaka. Pewnie to ten Pius IX, co to wszystkim dziełom sztuki kazał ptaki poodrywać.
a obok bazyliki sklep z pamiątkami. Fajny, mozaikowy.
Po bazylice postanowiliśmy zajrzeć jeszcze do Baptysterium Ortodoksów i do miejscowego muzeum. My poszliśmy na piechotkę zwiedzając uroki Rawenny, oraz mijając po drodze dom, w którym zmarł Dante, a Mario pojechał autkiem, żeby znaleźć dobre miejsce, z którego po zwiedzaniu moglibyśmy w szybkim tempie spłynąć. Trochę go nie było, więc zasiedliśmy na murku przed muzeum i dostawałyśmy w tym szalonym słonku głupawki. Niestety nie miałyśmy wina, bo byłoby przynajmniej wytłumaczenie na niecne i mało adekwatne do wieku pań zasiadających na tymże murku zachowanie. Samo muzeum fajne, umiejscowione w pałacu arcybiskupim. W środku piękne marmurowe rzeźby, szaty liturgiczne wyszywane z takim pietyzmem, że nawet teraz maszyna zaprogramowana przez komputer, miałaby kłopot z odwzorowaniem wzoru tak symetrycznie jak to zostało ręcznie wyszyte wtedy. Trochę mebli, przedziwny zegar marmurowy, oraz rzeźbiony tron, a także jeszcze jedna mozaikowa kaplica, tym razem św. Andrzeja. Spędziliśmy w tym muzeum trochę za dużo czasu, więc potem tylko zajrzeliśmy do baptysterium Ortodoksów, także usianego przepięknymi mozaikami i do Bazyliki San't Apollinare in Classe już nie zdążyliśmy. Powąchaliśmy klamkę i trudno.
Po prawej stronie baptysterium
sklepienie kaplicy św. Andrzeja
sklepienie w kaczuszki
sklepienie baptysterium Ortodoksów
I teraz tak, konia z rzędem temu, kto odpowie kim jest ten wodnik Szuwarek z zieloną płachta po prawej stronie w wodzie? Bo na pierwszym planie wiadomo Jan Chrzciciel i Dzizas, a nad nim duch pod postacią ptaka. Nawet nie zwróciłabym specjalnie uwagi na tego kolesia po prawej, ale akurat moja córka Gosia siedzi w tych mozaikach i to mocno, więc zadała nam to samo pytanie- kim jest ten koleś? Okazało się, że ten oto osobnik z praniem, jak twierdzi Kamila, to personifikacja rzeki Jordan, w której chrzest się odbył. W życiu bym na to nie wpadła. Trochę jak Tryton, trochę jak Neptun, a trochę jak wodnik, a tu Jordan po prostu. Rzeka taka pod postacią chłopa z praniem..
Wszystkie zabytki Rawenny, o których pisałam pochodzą z tego samego okresu, czyli z V i początków VI wieku naszej ery, a z tego co wyczytałam akurat w baptysterium Ordosoksów za czasów Rzymskich znajdowała się łaźnia. W sumie podobna. Piękna ta Rawenna i ani trochę nie przereklamowana. Mozaiki zadziwiają swoim kunsztem, kolorami, dokładnością oraz misternością. Absolutnie warto tam zajrzeć i zobaczyć te wszystkie cuda. My spędziliśmy w Rawennie ponad 3 godziny i zostaliśmy oczarowani.
Ponieważ postanowiliśmy część trasy przejechać wewnętrznym interiorem Italiańskim, żeby zobaczyć jak ludzie na wsi żyją, okazało się, że trasa będzie wiodła nad morzem Adriatyckim, więc miejsce na piknik idealne. Potem trochę żałowałam, że nie wjechaliśmy na plażę w Rawennie, żeby chociaż zobaczyć, ale co tam. Też wylądowaliśmy na pięknej, piaszczystej, wielkiej i przede wszystkim słonecznej, a o tej porze roku kompletnie pustej plaży w Cervii, wcześniej przechodząc przez przez piękny piniowy las, który okazał się ich parkiem naturalnym. Miasteczko jak pudełeczko, czyściutkie i ukwiecone, nawet jak na środek marca. Walnęliśmy się na tej plaży z tobołami, powyciągaliśmy w końcu te zamorskie frykasy i wcześniej obowiązkowo mocząc giczoły w zimnym jak Bałtyk Adriatyku, zasiedliśmy do najfajniejszego pikniku na plaży, na jakim byłam od kilku lat. Ostatni taki super piknik zaliczyłam w Łukęcinie nad Bałtykiem 3 lata temu. Też było zacnie, ale inaczej. Teraz to słońce, wino, głupoty przez nas wygadywane nakręciły nam humory, jak małe spiralki w zegarkach i czas spędzony nad tym morzem, był chyba najfajniejszym naszym czasem w Italii w ogóle podczas tego pobytu. To oczywiście nie znaczy, że w miastach było gorzej, ale tutaj włączyliśmy totalny luz, a Baśka to nawet latała. Najchętniej spędziłabym na tej plaży jeszcze kilka godzin, ale czekało na nas San Marino i niby nie tak daleko, a jednak trochę drogi było jeszcze przed nami.
pójdźmy na wschód, tam musi być jakaś cywilizacja....
On the beach... Chris Rea. Polecam.
a teraz pajacyki....
gdy dwie blondynki równoważą jedną brunetkę :)
I załoga G klatka po klatce
i pięknie jest, nieskromnie bardzo jest
i Basia nam odlatuje...
Oraz klasyk Disneya. Leję...To prosciutto, a nie personifikacja duszy Piotra pożerana przez Kamilę. Naoglądałam się starych obrazków.
No dobra, po jakimś fajnym i wesołym czasie dojechaliśmy do San Marino. Już z daleka widać ten masyw z bardzo charakterystycznymi trzema wieżycami, który góruje nad okolicą. Obawialiśmy się trochę, że nie będzie gdzie zaparkować, ale mało tego, że parking był dostępny i spory, to jeszcze niezbyt drogi. W ogóle to San Marino to jakaś strefa wolnocłowa, bo tam tanio jest. Normalnie w dużym mieście byle jaka pizza kosztuje 10 Euro, a tutaj o połowę taniej. Wjechaliśmy prawie na sam szczyt tego księstewka, które swoje początki datuje na rok, uwaga, uwaga 301 n.e. U nas jeszcze biegaliśmy po drzewach za niedźwiedziami, a tam już takie księstewko założone przez św. Maryna (no chyba nie tego od Janosika?😜Dobra, kompletnie nie wiedziałam, że taki święty w ogóle funkcjonował, chociaż nazwa księstwa jakby mówi sama za siebie, ale mi się to z morzem bardziej kojarzyło. Mniejsza z tym. Historia księstwa do poczytania w internecie. Ja tylko napiszę, że po Watykanie i Monako to najmniejsze państwo w Europie, które zamieszkuje 29 tysięcy osób, w tym 1000 obcokrajowców, a w tym oczywiście Polacy. No bo jak inaczej? I jest to prawie tak bardzo katolicki kraj jak Watykan. No żartuję, ale niewiele mu brakuje. Samo państwo- miasto czyściuteńkie, śliczne, a widoki zwalają z nóg. Byliśmy już trochę późno, więc większość atrakcji była pozamykana, ale przebiegliśmy się masywem od pierwszej do ostatniej wieżycy, które same w sobie są małymi fortecami i przy ostatniej znowu zasiedliśmy na piknik, wspominając stare czasy i śpiewając piosenkę z filmu "Stawiam na Tolka Banana"
Na tym skraju państwa- miasta, za tą ostatnią wieżycą, jest tylko drewniana balustrada, ledwo się zresztą trzymająca kupy, a tuż za nią 700 metrowa przepaść. Naprawdę można się zdziwić. Nad nami latali akurat lotniarze, niewiele wyżej od miejsca w którym staliśmy, więc dodatkowa atrakcja. San Marino piękne jest, chociaż na mnie sprawiło wrażenie opuszczonego, ale to tylko na plus. Może taka pora roku. No i każdy ma tam albo pod górkę, albo z górki 😅 Na koniec Kamila, Basia i Piotr poszli zapoznać się z właścicielami sklepu monopolowego, polskiego o nazwie Montana? WTF? Dlaczego nie Mazowsze? Ludzie z łodzi to prowadzili.
środkowa wieżyca czyli kanał prawy
wieżyca pocztówkowa, czyli kanał lewy
za nami Adriatyk...
Kamila z Piotrem nad przepaścią, ale micha się cieszy
zazwyczaj są 3 mądre małpki, tutaj 5...🙈🙉🙊🙈🙉
no, tam pod nami to już arrivederci
Ryzykanci. Jest adrenalina, jest po co żyć
z rogami
i bez
Polski sklep monopolowy. Polacy są wszędzie
widok z parkingu
no i trochę wystaw
nie wiem, para książęca z potomkiem?
Wieczorkiem wróciliśmy do Bolonii, a w planach na kolejny dzień mała Wenecja czyli Chioggia i duża, normalna Wenecja w... Wenecji 😜Dobrze, że mieliśmy to auto, bo pierwotne plany zakładały dojazd do Chioggi pociągiem, potem 2 godziny tramwajem wodnym do Wenecji i nazad. Kurczę, 4 godziny na wodzie, trochę lipa. Więc to auto to było wybawienie. Dlaczego Chioggia? Jakiś czas temu zobaczyłam na Netflixie serial o swojsko brzmiącym tytule "I Hate Christmas:" Patrzę na otoczenie filmu i myślę- Wenecja, ale po chwili, kuchnia Olek, jaka Wenecja??? Jakaś licha i mała. Poszperałam w necie i okazało się, że jest takie miasteczko o nazwie Chioggia, też położone nad kanałami i wygląda zjawiskowo. I jest całkiem(he, he) niedaleko Wenecji. Pomyślałam, że muszę zobaczyć. I tak jest cały czas. Co zobaczę w internetach lub TV, a o czym nie miałam pojęcia, wprowadzam w czyn. Chioggia stała się ciałem. W planach Sycylia i Portugalia. Sycylia cała, a Portugalia na pewno Nazare i olbrzymie fale na Atlantyku. Jak je zobaczyłam, to sobie usiadłam, a to tylko na monitorku. Znaczy zobaczyłam, a nie usiadłam. Chciałabym jeszcze do Kambodży i Peru. No i na Sri Lankę, ale o tym mogę sobie póki co pofantazjować.
Opuściliśmy mieszkanie w Bolonii beż żalu najmniejszego. Do Chioggi, po wcześniejszych obowiązkowych zakupach w Lidlu też dojechaliśmy interiorem i Basia co chwilę po drodze kupowała panderozy za 1 Euro, z tym, że trzeba by było włożyć w nie jeszcze jakieś 50 tysięcy, żeby stanęły na nogi. Ale marzenia fajna rzecz. Mieć panderozę w Italii z winnicą? Kto by nie chciał?Po drodze obowiązkowa kawa i w jednym z sennych miasteczek na takąż się zatrzymaliśmy. Generalnie nie wiem co ze mną jest nie tak, ale na wyjazdach nie pijam kawy. W ogóle prawie, chyba, że padam na pysk. Wszystko jedno, czy jest to jakieś all inclusive, czy wycieczka organizowana indywidualnie, kawa może dla mnie nie istnieć, ale Basia, Kamilka i Piotr to kawosze. Zatrzymaliśmy się więc w jakimś kurwidołku nad rzeką z pięknym, startym, ale nieczynnym dla ruchu mostem. Nasi poszli po kawę, gdzie obsługiwała jakaś Azjatka, która na widok Maria zaczęła śpiewać peamy w języku mandżurskim, albo seczuańskim (słabo rozróżniam, więc mogę się mylić), bo przecież w Italii nie ma takich wysokich facetów 😆 Zerkała na nas jak na eksponaty z muzeum. Na Maria zwłaszcza. Potem Basia poszła po drugą kawę i zakupiła 5 cukierków w "pazłotkach". Normalne czekoladki. Okazało się, że Azjatka otworzyła każdy cukierek, powiedziała "uno", po czym go zakręciła jakby był nigdy nie odkręcany, następnie dołożyła jeszcze 5 takich samych cukierków i policzyła PI razy oko na kasie. To się nazywa kreatywna księgowość, tylko nie wiem co na to właściciel, bo ona właścicielką nie była na pewno. Odjechaliśmy po zeżarciu po jednym z cukierków, które były dosyć smaczne, ale o co Azjatce chodziło, Basia chyba nie dojdzie nigdy.
Zanim wjechaliśmy do Chioggi pobłądziliśmy. Na wielkim moście musieliśmy zawracać. A samo miasteczko cudowne, spokojne, stareńkie, cisza i spokój. Z wielką przyjemnością złaziliśmy je od kanału do kanału. Gacie na sznurkach, mewy, bryza od morza. Italia!!! Po prostu Italia!Byliśmy we właściwym czasie i we właściwym miejscu. Bardzo podobało mi się to miasteczko. Wprawdzie z tego filmowego miało niewiele, ale było cudowne. Oczywiście piknik na ławeczce nad kanałem obowiązkowy. A słońce nadal było łaskawe.
Chioggia, pierwsza uliczka na prawo...
klasycznie kanał prawy na moście zwodzonym
i kanał lewy
mała Wenecja
jedno z nielicznych fotek tylko razem
załoga G na moście
gacie
no jakby oko jedno zamknął, to nie Wenecja?
Kościół po drodze. Mario tak jak w Bergamo, w końcu przestał wchodzić do kościołów. Poddał się.
Jeszcze raz powtórzę, że Chioggia jest prześliczna i bardzo polecam, jeśli ktoś o tym miasteczku jeszcze nie słyszał, chociaż ostatnio jest o nim w Polsce głośno, a to dlatego, że właśnie tam budują dla Polskiej Żeglugi Morskiej wielki prom, który ma 216 metrów. Te promy miały być budowane w Szczecinie, nawet Matołusz stępkę odsłonił z wielką pompą i co?? No właśnie pstro. Pierdolenie jak zawsze. Włosi budują dla nas promy. Taka sytuacja.
Przyszedł czas na dużą Wenecję. Zostawiliśmy autko na parkingu, na stałym lądzie i tramwajem (jednoszynowym) pojechaliśmy na wyspę, nie płacąc za bilet, bo bileciarnia akurat wysiadła i biletów po prostu nie było, z powodu braku papieru. No i super. Nie, to nie. Najwyżej będziemy się tłumaczyć.
No tym razem Wenecja mnie zniechęciła. Ostatnio, gdy byliśmy z Agnieszką, tłumów nie było z powodu pandemii, ale teraz proszę bardzo- tysiące!!!!Wielokrotnie pisałam, że nienawidzę tłumów i jest to dla mnie najgorsze zło, jakiego mogę doświadczyć, no ale to Wenecja, więc czego ja się głupia spodziewałam? No właśnie, chyba tego co ostatnio. Niestety nie ma tak dobrze. Zlecieliśmy Wenecję w stronę Placu św. Marka, przysiadając na kolejny piknik z winem zagryzając paluszkami i coś mi odbiło, żeby rzucić troszkę gołębiom ... O masakra. To był błąd, bo nastąpił lotny desant tych ptaków na naszą pozycję. Proponuję w Wenecji nie rzucać gołębiom nic, jeśli życie jest wam miłe. To ptaki drapieżne i krwiożercze, nie wahające się przed niczym. Udało nam się przeżyć i dotrzeć do Bazyliki, a nawet do Mostu Westchnień. Dlaczego on się nazywa Mostem Westchnień? Myślałby ktoś, że to jakaś romantyczna sytuacja, a tutaj proza- most łączył Pałac Dożów z więzieniem i właśnie na tym moście, skazańcy po raz ostatni mogli sobie popatrzeć na skąpaną w słońcu lagunę i wyspę św. Jerzego przed opuszczeniem tego świata na zawsze. Jednak istnieje popularny przesąd, że jeśli przepłyniecie z ukochaną osobą pod tym mostem, gondolą oczywiście, a nie wpław, będziecie mieli zapewnioną wieczną miłość. Podobno most w środku składa się z dwóch oddzielonych od siebie korytarzy. Pewnie można to zobaczyć, gdzieś w internetach, do czego serdecznie zachęcam.
W międzyczasie dostaliśmy sms-a, od właściciela domu, w którym mieliśmy przenocować, gdzie my jesteśmy, bo on czeka. Ale jak to czeka?Nikt nie pisał, że będziemy równo o 18-tej. Policzyliśmy ile czasu zajmie nam dojście do przystanku tramwajowego i dojazd do chaty, przeznaczonej nam na nocleg i okazało się, że 20-ta, to absolutne minimum. Ruszyliśmy z kopyta przez tę Wenecję, a tu kurczaki popieprzone ani nawet, żeby stamtąd się wydostać. Szliśmy z gps-em, a i tak błądziliśmy co chwilę albo w jakiejś zamkniętej uliczce, albo nad kanałem. Już mnie to trochę zeźliło, bo czy my jesteśmy tacy popieprzeni, żeby nie wyjść z tego miasta, czy ono tak zostało zbudowane, żeby właśnie z niego tak łatwo nie było się wydostać. Właściwie Baśka chciała tę Wenecję zwiedzać po nocy, więc prawie się udało. Sumarycznie zrobiliśmy po tym mieście ponad 20 tysięcy kroków, gdy wylądowaliśmy na przystanku tramwajowym i znowu bez biletów, bo wiadomo... Italia!!!!. W kwaterze wynajętej przez nas na stronie Airbnb byliśmy o 20;30 z minutami i okazało się, że ten właściciel niepotrzebnie nas tak ścigał, bo mieszka piętro wyżej, więc co to dla niego za różnica, czy my byliśmy godzinę wcześniej, czy później? Na miejscu zrobiłam z Kamilą kolację składającą się z makaronu i sosu składającego się pasaty, cebulki, czosnku, parmezanu i resztek szynki prosciutto. Dodałam do tego ziół znalezionych w ogrodzie właściciela, chociaż Basia upierała się, że to liście chryzantem... No mogłam dodać, ale znalazłam szałwię i miętę, więc jakoś bez kwiatowego posmaku się obyło. Trochę gadaliśmy po drodze o truciznach, ale nie wiem czy chryzantemy mają takie właściwości. Sprawdzę.
Rano wykąpani, wyspani polecieliśmy jeszcze do Ferrary, ale to tylko na jednej nodze i szybciorem nie wgłębiając się specjalnie w architekturę. Przed lotniskiem jeszcze ostatnie zakupy w Lidlu hy, hy... i powrót do domu, gdzie słotnie i wietrznie przywitał nas Wrocław.
Cała wycieczka moim zdaniem niezwykle udana. Zobaczyliśmy razem tyle pięknych miejsc, tyle fantastycznych zabytków, zaliczyliśmy jedne z najcudowniejszych kościołów w Italii racząc się słońcem, winem i swoim towarzystwem. Włosi chodzili jeszcze w futrach i kurtkach puchowych, a my jak te słowiańskie matoły, w krótkich rękawkach. Nam było ciepło, a 19 stopni to wystarczająca temperatura na wszystko, zwłaszcza na wylegiwanie się na włoskich ławkach lub piachu na plaży.
Bardzo dziękuję Kamili, Basi, Piotrowi i mojemu Mario za te kilka dni totalnego luzu, śmiechu i wędrówek. Bardzo mi było to w tamtym momencie potrzebne i na pewno jeszcze się razem gdzieś wybierzemy. Ta Sycylia czeka no i Portugalia. Buziakuje i ściskam i mam nadzieję, że niczego istotnego nie pominęłam? Jeśli tak, da się edytować.
trochę weneckich wystaw
Most Westchnień
z nami
i bez nas
dla odmiany trochę gruntu pod nogami
tuż przed desantem gołębi
na moście handlowym... dzikie tłumy
uno, uno, uno, uno ...e uno.
wnętrze jednego z 71 kościołów
żeby było śmiesznie, 2 lata temu też zrobiłam fotkę temu Murzynkowi
i jeszcze raz widok z mostu handlowego
Plac wiadomo kogo
a tutaj nie wiadomo kogo....
Bazylika wiadomo kogo.
Most Rialto oblepiony turystami
i jeszcze Ferrara na zamku D'Este
jeszcze armata, o jaka wielka, pod każdym kołem żelazna belka
centrum Ferrary
czekałam aż miś zacznie robić bańki mydlane, ale chyba był zepsuty.
Byłabym zapomniała, że po drodze odwiedziliśmy też cmentarz... taki wioskowy.
I na koniec nie byłabym sobą, gdybym nie skończyła piosenką, chyba jedną z najbardziej włoskich melodii jakie znam...
"Pozwólcie mi zaśpiewać Z gitarą w ręku Pozwólcie mi zaśpiewać, Jestem Włochem! Witaj Italio ze spaghetti al dente I z partyzantem jako prezydentem, z radiem samochodowym zawsze w prawej dłoni z kanarkiem w oknie. Witaj Italio z twoim artystami, ze zbyt dużą ilością Ameryki na plakatach z piosenkami, z miłością i z sercem,dziewczynami będącymi coraz mniej zakonnicami Witaj Italio ,witaj Mario z oczami pełnymi melancholii Witaj Boże... Ty wiesz, że ja także tutaj jestem. Pozwólcie mi zaśpiewać Z gitarą w ręku, Pozwólcie mi zaśpiewać jedną piosenkę, cicho, cicho. Pozwólcie mi zaśpiewać.Ponieważ jestem z niej dumny, że Jestem Włochem Prawdziwym Włochem. Witaj Italio, która się nie lęka. Z miętowym kremem do golenia. Z garniturem w prążki w niebieskim kolorze z powtórkami meczy w każda niedziele. Witaj Italio z caffe ristretto Z nowymi skarpetkami w pierwszej szufladzie. Z flagą w farbiarni. Z używanym seicento (to o nas!!!)Witaj Italio Witaj Mario Z oczami pełnymi melancholii. Witaj Boże. Wiesz, że ja także tutaj jestem. Pozwólcie mi zaśpiewać. Z gitarą w ręku. Pozwólcie mi zaśpiewać jedną piosenkę, cicho, cicho Pozwólcie mi zaśpiewać Ponieważ jestem dumny, że Jestem Włochem Prawdziwym Włochem Pozwólcie mi zaśpiewać Z gitarą w ręku Pozwólcie mi zaśpiewać jedną piosenkę, cicho, cicho Pozwólcie mi zaśpiewać Ponieważ jestem dumny, że Jestem Włochem Prawdziwym Włochem"....
No i jak tu nie zakochać się w Italii? Zwłaszcza, że po powrocie spadł u nas śnieg...
i na koniec jeszcze ostatnie spojrzenie na Wenecję z okna samolotu autorstwa Kamili. Arrivederci. Jeszcze wrócimy.
Pozwólcie mi zaśpiewać
Z gitarą w dłoni
Pozwólcie mi zaśpiewać
Jestem Włochem!
Witaj Italio ze spaghetti al dente
Z partyzantem jako prezydentem
Z radiem samochodowym zawsze w prawej ręce
Z kanarkiem w oknie
Witaj Italio z twoimi artystami
Z nadmiarem Ameryki na afiszach
Z piosenkami tworzonymi z miłością i sercem
Z kobietami, które są coraz mniej święte
Witaj Italio, witaj Mario
Z oczami pełnymi melancholii
Witaj Boże… wiesz, że jestem tu także ja
Pozwólcie mi zaśpiewać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz