niedziela, 5 maja 2024

Sycylia 2024-Dolina Świątyń, Schody Tureckie i Palermo. Część 2.


 Kolejnym punktem na naszej mapie miejsc, które koniecznie trzeba zaliczyć na Sycylii została Dolina Świątyń w miejscowości Agrigento. Żeby tam dojechać, musieliśmy wkroczyć na teren interioru Sycylijskiego, który zdecydowanie skojarzył mi się ze Szkocją, a chwilami z Australią. Wysokie, okryte zieloną (wiosna, wiosna) trawą góry i praktycznie zero cywilizacji i bardzo skromna szata flory pod postacią niskich chaszczorów. Jakieś pojedyncze chałupki, ale większych miejscowości brak. Część drogi autostradą, a część lokalnymi szosami. Podróż trwała niecałe 2 godziny. W ogóle to co na Sycylii jest fajne, to fakt, że nigdzie nie jest za daleko. Można wsiąść w samochód i w jeden dzień objechać całą wyspę (na upartego), ale bez wysiadania z auta. No średnia by to była przyjemność, ale do zrealizowania. 

Zanim trafiliśmy do kas biletowych parku archeologicznego Akragas (taką nazwę nosiło to miejsce za czasów Wielkiej Hellady) oczywiście najpierw wysiedliśmy w jakichś malinach (to już taka nasza świecka tradycja), gdzie trafiliśmy na antyczny teatr (kolejny) i zamknięty oczywiście, stareńki kościół Św. Mikołaja. Szkoda, że zamknięty. Potem znowu zamiotło nas do jakiejś chaty słynnego sycylijskiego poety czy tam innego pisarza, ale nawialiśmy stamtąd, bo szkoda czasu. Ani nie znaliśmy poety, ani jego twórczości. W końcu za trzecim razem trafiliśmy na parking należący do Doliny Świątyń. Ekipa tradycyjnie zasiadła na kawkę, a ja kupiłam kilka magnesików na lodówkę. Tomek natomiast jakiś dziwaczny instrument ustny, który mnie się skojarzył z Mongolią, a Sycylią w żadnym przypadku. Pan sprzedawca grał na tym jak wirtuoz, Tomek wydał tylko kilka dźwięków.

Dolina Świątyń tak naprawdę na moje oko doliną nie jest, tylko płaskowyżem. Zajmuje ponad 1800 hektarów i znajdują się w niej pozostałości starożytnego miasta Akragas, założonego w VI wieku przed naszą erą przez mieszkańców Gelai i kolonistów z Rodos i Koryntu. Placówka dyplomatyczna Greków na dalekiej Sycylii. U szczytu swojej potęgi, miasto obejmowało swoimi granicami tereny między Etną a Himerą, aż do Selinuntu i Gelai. (patrzyłam na mapie, strasznie olbrzymi teren). Rozwijało się gospodarczo, głównie dzięki eksportowi wyrobów skórzanych, oliwy i wina. Otaczały je mury obronne o długości ok. 12 km z dziewięcioma bramami. W ich obrębie znajdowały się wspaniałe zabudowania świątynne (w południowej części), administracyjne i mieszkalne.

Zniszczone przez Kartagińczyków (dzisiejsi Tunezyjczycy) w 406 roku p.n.e., odbudowane i ponownie zniszczone  w czasie wojen Punickich (Rzym konta Kartagina). Potem rabowali je barbarzyńcy, było pod panowaniem Bizancjum, by wpaść w łapy Arabów, a następnie Normanów. No działo się. Za każdym razem zmieniano nazwę miasta na pasującą do aktualnie panujących najeźdźców.

Chodziliśmy sobie po tym olbrzymim terenie wśród zieleni, niezwykłej urody roślin i tych zamierzchłych, antycznych świątyń, w większości w ruinie, co jest wynikiem nie tylko czasu i burzliwej historii, ale także trzęsień ziemi. 

 

Szkocja

Szkocja

Australia


Świątynia Junony Łacińskiej z dołu

                                                                                                                                                                       

Ruiny Świątyni Herkulesa.

i nasza ekipa przed nią.

Świątynia Concordii (Zgody) najlepiej zachowana. Przez jakiś czas była kościołem katolickim, stąd w najlepszym stanie.

tuż przed tą świątynią platforma, na której można cyknąć sobie fajne foty.


My przed świątynią Junony, czyli w greckiej mitologii Hery, żony Zeusa.



w tych murach po prawej stronie znajdowały się grobowce.

Pocztówka- w dole świątynia Zgody


Ruiny świątyni Diskurów, czyli Kastora i Polluksa, herosów i synów Zeusa.

widok na współczesne Agrigento

Oliwka starsza niż te antyki chyba.


no, no...

schodami do Junony, czyli Hery. Basia nap.... dala zen.


jeszcze jedna pocztówka

i nasi tu byli.

 

amfiteatr

wejście do Kościoła Św. Mikołaja, tego zamkniętego.

Złaziliśmy się po tym terenie wte i nazad przez kilka godzin. Naprawdę fantastyczne miejsce warte obejrzenia nie tylko dla poczucia starożytnego antyku, ale też przepięknych widoków. 

Naszym kolejnym punktem do zobaczenia były Schody Tureckie, czyli biały wapienny klif, w kształcie olbrzymich schodów, które spływają kaskadą do lazurowego morza. Na zdjęciach wyglądało to fantastycznie, więc nie mogliśmy sobie odmówić zobaczenia tego cudu. Dojechaliśmy dosyć szybko, bo to w okolicy Świątyń, ale okazało się, że miejsce można zobaczyć tylko z góry, ponieważ drewniane schody, które tam prowadziły właśnie były w remoncie i koniec pieśni. Nie dostaliśmy się na miejsce od dołu. Za to zaliczyliśmy plażę obok w maleńkiej miejscowości, której nazwy nie pomnę, gdzie Basia jako wytrawny Mors zaliczyła kąpiel, w przeciwieństwie do mnie, ponieważ zimna woda do kąpieli jest dla mnie zjawiskiem irracjonalnym. Bardzo nie lubię moczyć się w zimnych akwenach, z wyjątkiem Bałtyku w sierpniu, co i tak jest dla mnie wyczynem z gatunku invincible. Basia pomoczyła tyłek, a my z Kamilą, Piotrem i Mariem tylko nogi. Nawet po chwili ta woda nie wydawała się taka zimna, ale na plaży wiało, więc odpuściłam. Zapalenie pęcherza na wyjeździe nie jest mi do niczego potrzebne. 

prawie widok na Schody Tureckie po prawej stronie

i po lewej





plaża do morsowania

Szkoda, że tam nie weszliśmy, ale co zrobić? Za to po zrobieniu zakupów w jakimś sklepiku, też w okolicy zaliczyliśmy piknik na zupełnie innej plaży, płaskiej i piaszczystej. Z winem, pomidorkami, prosciutto, serem i słodyczami made in Italy. Czy ja pisałam, że oni mają przepyszne czerwone pomarańcze? Przepyszne, a z nich soki, które są obłędne. Zdecydowanie polecam. Ostatnio Mario kupił w Kauflandzie. Smak prawie ten sam. 

Po powrocie do domu zeżarliśmy kolejną porcję owoców morza z Syrakuz i zaliczyliśmy kolejne litry wina, tudzież chłopcy weszli w lokalne trunki wysokoprocentowe typu grappa. Ja dziękuję. Ale im wchodziły.

Rano Baśka znalazła w drewutni sanki. Drewutnia to takie miejsce, gdzie trzyma się drewno na ognisko albo do kominka, jakby ktoś nie wiedział...Najprawdziwsze sanki z płozami, hamulcem i w ogóle sanki na śnieg, a nie na piasek. Stwierdziłyśmy, że super i będą na Etnę. Bo tylko tam na Sycylii w naturalnej odsłonie występuje śnieg. Po co naszej donnie sanki w chałupie? Zagadka. 


 Rano, szybciej niż zwykle zwinęliśmy mandżur, bo przed nami Palermo, stolica wyspy. Na dodatek to najdalej wysunięty punkt, który mieliśmy zaliczyć w ogóle, więc sam dojazd zajmował ponad 2 godziny. Ale daliśmy radę, ogarnęliśmy się w mig i ruszyliśmy na północy zachód w stronę Palermo, kojarzone w Polsce głównie z sycylijską mafią. Zupełnie niepotrzebnie. Zupełnie!!!!

Do Palermo jedzie się fajną autostradą w ogóle pozbawioną cywilizacji, w tym stacji benzynowych (znikome ilości), więc jakby co, to lipa. Zatankować trzeba wcześniej. Podróż lekka, łatwa i przyjemna wśród wysokich gór z białymi czapami chmur. Zielone te góry i malownicze. Wczesną wiosną oczywiście.

W samym Palermo poprosiliśmy Antoniego o wskazanie miejsca do parkowania i święty jak zwykle znalazł dla nas dogodne miejsce wśród zieleni i palm, niedaleko portu pełnego żaglówek, dzieciaków haratających w gałę i piknikujących rodzin. Ruszyliśmy raźnie do centrum pięknymi bulwarami pełnymi tych olbrzymich fikusów, pałaców i pomników. Piękne to Palermo. I wcale nie takie brudne i zaśmiecone. No, może trochę, ale bez przesady. Zaliczyliśmy targ rybny pełen życia, muzyki, grillów  i roześmianych ludzi. Jakimiś uliczkami pełnymi gwaru doszliśmy do miejsca, gdzie 4 identyczne kamienice tworzą plac, wokół którego toczy się całe życie turystyczne Palermo. To miejsce nazywane jest 4 Kantami, gdzie tuż obok znajduje się jedna z najpiękniejszych fontann na Sycylii o nazwie Pretoria. Fontanna ma bardzo ciekawą historię. Przybyła do Palermo w drugiej połowie XVI wieku z Florencji, gdzie stała sobie w prywatnym ogródku. No heloł, nie w kij dmuchał ten akwenik!!!Fontanna została wykonana przez toskańskiego rzeźbiarza Francesco Camilianiego na zlecenie wicekróla Neapolu, którego nazwiska nie będę podawać (wikipedia się kłania, a mi szkoda czasu), a sprzedana z powodu sporych długów, w jakie – po jego śmierci – popadł jego syn, który był z kolei bratem wicekróla Sycylii w latach 1564-1566,(krótko!!!) który to przekonał Sycylijski senat do kupna tego arcydzieła. Fontanna przypłynęła do Palermo w 644 częściach, na dodatek zdekompletowana. Część trafiła do Florencji i znajduje się teraz w muzeum, a część do Hiszpanii. Fontanna nazywana jest fontanną "Wstydu", tylko nie bardzo wiadomo co jest tego przyczyną, czy nieprzyzwoicie wysoka kasa jaką na nią wydano, czy rzeźby antycznych golasów stojące wokół lejącej się wody? Gdy kupiono tę fontannę wydatek na nią był zupełnie niepotrzebny, ponieważ miastem targał wtedy głód, bieda i epidemie. Poza tym, żeby ja postawić, trzeba było wyburzyć kilka budynków. Ale zastaw się, a postaw się. Skąd my to znamy?

Podobno jeszcze inna historia opowiada, że z klasztoru Św. Katarzyny Aleksandryjskiej, mniszki z młoteczkami po nocy, chodziły obtłukiwać męskie organy ile sił w paluszkach. Biedne dziewczyny tłukły w fallusy, na które nie mogły patrzeć, bo to grzech. Masakra jakaś. Podobno niektóre zamiast w wacki dowalały w bardziej neutralne miejsca, czyli w nosy. A wiadomo, im większy nos...tym większy...No jakoś tak. Czy to o stopach było?

Fontanna jest zbudowana na trzech poziomach, gdzie na jej szczycie stoi sobie satyr Bahus , który w łapkach trzyma róg obfitości, potem jeszcze 2 miseczki, a wokół bogowie i boginie z Olimpu w pełnej krasie swojej nagości plus inne zwierzęta do wyboru do koloru. 

Fontanna stoi w miejscu, gdzie na przeciwko siebie stoją dwa olbrzymie kościoły z wielkimi kopułami. Jeden to kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej plus zakon Dominikanek, a drugi to Kościół Św. Józefa od czegoś tam. Kamila i Piotr poszli do Dominikanek, a my z Basią do Józefa. Chłopaki zostali na schodach z golasami z marmuru. 

Wejście do Józefa kosztowało 4 Euro i warte jest każdego centa, bo kościół jest przepiękny, barokowy i zdobny do przesady. Okazało się, że Dominikanki też w biedzie nie żyły. Weszłyśmy z Basią na dach wokół kopuły kościoła, skąd rozciągał się przepiękny widok na całe Palermo. 

Kościół Santa Maria Della Pieta




fikusy jak baobaby

Targ Rybny



4 Kanty





no i fontanna Wstydu, bez wody niestety





Na dachu Józefa

Fontanna wstydu z dachu św. Józefa





Św. Józef



trup w akwarium

kanał lewy

kanał prawy




Fontanna Wstydu z dachu Św. Katarzyny

w ogródku u mniszek

i Św. Katarzyna






Z Basią na dachu Józefa. w tle Palermo cudne.

I Piotruś z Kamilą w ogródku u zakonnic...tych od młotków po nocy. Mina Piotra wiele mówi. Kamili zresztą też.

Złaziliśmy się po tym Palermo i naprawdę, jeden dzień to jest zdecydowanie za mało, bo ja uwielbiam takie stare miasta, z zaułkami, zapachami, klimatem, gdzie zawsze można znaleźć coś fajnego, zadziwiającego lub ciekawego, a to kapliczkę, a to małą restauracyjkę, a to występy jakichś dziwaków, którzy zachwycają oryginalnością. Pełno tam straganów, kawiarenek, ulicznej sztuki, śpiewaków, grajków i tancerzy. Z chęcią zostałabym tam na kilka dni i obejrzała to miasto dokładniej, a tak to jeszcze polizaliśmy teatr, a właściwie jego schody, katedrę, przecudowną z wierzchu, ale w środku już nie aż tak bardzo, oraz średniowieczną bramę Puorta Nuova, która znajduje się przy Urzędzie Miasta. 

A gdy poszliśmy coś zjeść, a były to italiańskie frykasy pod postacią ich fantastycznych kanapek z magicznym, rozpływającym się w ustach nadzieniem oraz największy hamburger jakiego w życiu widziałam i ponieważ to ja go zamówiłam, oczywiście go nie zjadłam, przysiadł się do nas pan właściciel, bardzo sympatyczny i zaproponował, żebyśmy koniecznie pojechali zobaczyć tutejsza plażę Spiaggia di monello. Pan Italian porównał tę plażę do Malediwów, dzięki turkusowej krystalicznie czystej wodzie. Dodatkowo wkręcił sobie w policzek palec wskazujący, komicznie go przekręcając, co w symbolice sycylijskiej oznacza BELLA!!!!  Postanowiliśmy zobaczyć, a co tam.  Aha, do picia koniecznie lokalne soki z czerwonych pomarańczy. Obłęd. Gdy wcześniej weszliśmy na kawę, ja zamówiłam arancionę, czyli ryżową kulkę z nadzieniem, panierowaną i smażoną na głębokim tłuszczu. Smak? Rewelka!!!!Proste i przesmaczne danie. Genialne!

Katedra w Palermo na zewnątrz





i w środku

lipa jakaś



Baptysterium, trochę nie w kadrze



wodnik i strzelec jak zwykle się przenikają

Ruchu kiosk...

robimy focie na schodach teatru


teatr z daleka

powała teatru


pstryk i jest focia

port

santa mortadella

koniki, które w marcu mają bardzo fajnie, ale gdy temperatura wzrasta do 50 stopni, to mają przesrane.



w restauracji taka miniaturka

Brama Puorta Nuova


Magistrat

brama strona lewa

i prawa.

I pojechaliśmy na te Malediwy, co trwało krótką chwilkę, zdecydowanie krótszą, niż wyszukanie miejsca do zaparkowania przy tejże plaży. A jesteśmy poza sezonem!!!!! Heloł! Tutaj już na bogato, wille, palmy, ogrody, rezydencje. No jeśli tak ma wyglądać Sycylia, to proszę bardzo, lipy nie ma. Chociaż trzeba mierzyć siły na zamiary. Nie na naszą kieszeń ta plaża, ale póki co jest zupełnie za darmo, piękna, z obiecaną krystalicznie turkusową wodą i może niezbyt duża, a spodziewałam si.ę łach piachu jak w Łebie, ograniczona dwiema skałami i osiedlami willi z każdej strony. Ale woda cud miód. Takiej w Polsce nie zobaczysz. Na Sycylii to normale 👍

A w domu zjedliśmy znowu owoce morza z Syrakuz... nadal smaczne. 



Piotr łapie kadr, Kamila moczy kończyny, a ja jestem happy.

Zastanawiałam się czym skończyć ten post, bo przecież nie łzawą ballada z Ojca Chrzestnego?  Ale ostatnio TTBZ przypomniało mi zespół I Ricchie e Poveri i pomyślałam, czy jest coś bardziej włoskiego od tego zespołu? 

Proszę bardzo...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz