środa, 13 lipca 2016

Spacer w chmurach :)


Jest takie opowiadanie Marka Hłaski "Pierwszy krok w chmurach"- niezwykle gorzkie i smutne w odbiorze. Opowiadanie o 3 mężczyznach, którzy postanowili na pobliskich ogródkach działkowych podglądać zakochaną parę, która zdecydowała się na pierwsze miłosne igraszki. Faceci  zachowali się  jak ostatnie świnie, a czytelnikowi po ostatnim zdaniu zostaje niesmak i rozgoryczenie.... Tyle skojarzeń z krokami w chmurach.
Jednak  nasze pierwsze kroki w chmurach były zdecydowanie z innej bajki wyjęte i bardzo przyjemne.
Już od jakiegoś czasu umawialiśmy się na wycieczkę  z rodzicami Bartka, chłopaka mojej Gosi i ciągle jakoś nie było okazji. Na jakąkolwiek wycieczkę. Od ubiegłego roku ciągnęło mnie na najnowszy punkt widokowy po stronie czeskiej, który wyglądem przypominał mi powichrowane DNA. Chciałam tam jechać z Bebe, z którą co lato podróżuję po Dolnym Śląsku, ale ona ma lęk wysokości, więc stwierdziłam, że dziewczyna użyje tam jak pies w studni- mało tego, że wyciąg, to jeszcze te przestrzenie na wielkiej górze i jeszcze wyższym punkcie widokowym.
Spytałam rodziców Puszaszkowych, czy by nie pojechali- a i owszem z wielką chęcią :)

Umówiliśmy się na sobotę 9 lipca i wyjechaliśmy przed południem w stronę Kotliny Kłodzkiej.  Przejechaliśmy przejście graniczne w Boboszowie i po niecałych 2 godzinach po wyjeździe z domu, byliśmy na miejscu. Dolni Morava i największa atrakcja turystyczna, czyli Ścieżka w chmurach.
Już z daleka widać to pokręcone DNA na wysokiej górze :) Ludzi MROWIE!!!! Jakby coś rozdawali za darmo. Całe rodziny z wózkami, w których leżały najmniejsze  maluszki, szaleni rowerzyści i ambitni turyści, którzy postanowili wleźć na ten punkt na piechotę. MY jako normalni przedstawiciele gatunku homo sapiens poszliśmy do kasy biletowej i postanowiliśmy wjechać wyciągiem. Nowiutkim... 4 osobowymi gondolkami :)

Niby nie wysoko... WYSOKO!!!!

Bartek z rodzicami... Zaraz na początku podróży w górę...
hoopsa :)

Robi wrażenie!!!!

Wieża ma 55 metrów wysokości (jakiś 20 piętrowy budynek) i postawiono ją na zboczu góry Slamnik 1116 m.n.p.m. Wchodzi się na szczyt drewnianymi trapami połączonymi co jakiś czas skrótem z ażurowej siatki, z której najczęściej korzystały małe dzieci. Przysięgam, że nigdy nie wpuściłabym tam swojego dziecka, nawet gdyby mi ktoś gwarantował 1000% bezpieczeństwa. Patrzyłam na te dzieciaki z przerażeniem w oczach... a one, jak to dzieciaki- jest ryzyko, jest zabawa :)

na razie odważnie :)





Z minuty na minutę wiało coraz bardziej. W połowie drogi omal nam łbów nie poodrywało i może nie było bardzo zimno, ale wiało potwornie!!! Okazało się, że im wyżej tym słabiej. Nie wiem, czy to jakaś anomalia?
I udało nam się dojść na sam szczyt Ścieżki w chmurach. Przestrzenie jakie się stamtąd rozciągają fantastyczne. Widać cały masyw Śnieżnika z niezwykle malowniczą doliną rzeki Moravy. W tle grzbiety Jeseników, Suchy Vrch i Karkonosze. Warto było wchodzić na tę spiralkę :)

Z Beatą na samiuśkim szczycie :)

Obłędne widoki.
A chłopcy na samym szczycie zaszaleli. Tam jest rozpostarta taka dosyć spora siatka ma którą można wejść, a nawet się na niej położyć. Oczywiście Bartek z ojcem zaszaleli i nie odpuścili sobie tej dawki adrenaliny. Nigdy w życiu nie wlazłabym na te siateczkę i za żadne pieniądze :) Pod spodem prawdziwa przepaść, a oni leżą, stoją jak potulne baranki AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!



aż mam mrówki na stopach jak patrzę na to zdjęcie....

Podobno do wybudowania tej wieżycy użyto około 380 ton stali, 300 m3 drewna modrzewiowego. Jest zaprojektowana tak, że ma wytrwać wichury, które będą wiały do 200km/h. Przewidziana jest maksymalna ilość turystów na ok.4000 tysiące przy dobrych warunkach pogodowych. Tylko zwiedzać i tylko wchodzić na tę dziwaczną budowlę.
Zejście na dół odbywa się dwoma sposobami-za dodatkową opłatą można sobie zjechać stalową rurą, która ma ponad 100 metrów długości na specjalnym materacyku w dół, osiągając przy tym zawrotną szybkość i z tej opcji skorzystał Bartek :) :) :) Albo normalnie zejść sobie spacerkiem na dół tą samą drogą którą weszliśmy.
Na górę Slamnik wyciągiem wjeżdżają sobie szaleni rowerzyści, żeby od razu po wylądowaniu na szczycie zjechać na złamanie karku na dół specjalną ścieżką rowerową. To jest dopiero adrenalina!!! Strach było na nich patrzeć.
Cena za tę atrakcję turystyczną plus kolejka w obie strony to 290 koron czeskich za osobę dorosłą. Niemało, ale warto.
Tutaj link do oficjalnej strony http://www.dolnimorava.cz/stezka-v-oblacich/
Znalazłam na youtube filmik z drona, który pięknie dokumentuje ten punkt widokowy. Życzę pięknych  wrażeń podczas oglądania :)



Po zjechaniu na dół postanowiliśmy zjeść jakiś pyszny czeski obiadek, a następnie mieliśmy ruszyć w stronę zamku... Tylko zapomnieliśmy jak się nazywa miejscowość, gdzie ten zamek. To znaczy ja zapomniałam :) :)
W końcu metodą prób i błędów, że to miała być polska nazwa przypomnieliśmy sobie- zamek w Litomyślu, ale w Czechach.
Ruszyliśmy. Ale najpierw ten obiadek-my oczywiście grzesznie:smażony ser, frytki, suróweczka plus wielki kufel czeskiej coli o nazwie Cofola. Mario obowiązkowo piwo. Cofola ma lekko anyżowy smak. Generalnie nie znoszę anyżu, ale w tej kombinacji jest to do zniesienia. Puszaszki zdrowiej-Beata smażony pstrąg z surówką, Bartek kurczaczka w sosiku z ziemniaczkami, a Tomasz grillowany karczek też z kartofelkami i surówką plus piwo- jakieś niezwykłe, bo ciemne i z cytryną. Przepyszne. Tylko oczywiście zapomniałam jaka nazwa piwa.
No i najedzeni do nieprzytomności (przynajmniej ja) pojechaliśmy w stronę zamku, choć było już późno. Dojechaliśmy do jakiegoś miasteczka, gdzie w markecie Penny (oni mają Penny, a my Biedronki) zrobiliśmy podstawowe zakupy, czyli skrzynka piwa, jakieś wino i orzeszki i stwierdziliśmy, że chyba do zamku jest za daleko i za późno. Postanowiliśmy wracać do domu, ale inną trasą. Zdecydowanie za długą, ale co tam. Nikt nas przecież nie gonił. Na chwilkę wjechaliśmy do miasteczka Dlouhoňovice. Wiele przygranicznych miasteczek czeskich jest do siebie podobnych. Malutkie, czyściutkie, z ryneczkiem i kamienicami z arkadami, ze św. Nepomucenem w centrum tegoż ryneczku. Tutaj dodatkowo pałac w którym znajduje się muzeum. Oczywiście zamknięte, bo jesteśmy za późno.


maleńkie fontanny w muzealnym parku....
W miasteczku byliśmy tylko chwilkę, żeby po 20 minutach wylądować w miejscowości Potstejn. Tutaj już z daleka widać na wysokiej górze ruiny średniowiecznego zamku. Podpytaliśmy tubylców jak tam dojechać autem, bo góra wysoka, a my już powoli opadaliśmy z sił i podjechaliśmy prawie pod samą bramę zamku. Po drodze droga krzyżowa. Pierwsze u Czechów widziałam. Oni są raczej świeccy, ale skoro jest, to widocznie ktoś z niej korzysta i chadza.


zamknięte, wiec tylko przez szparę w bramie....
a brama wyglądała tak
rzut oka na okolicę
i pamiątkowe zdjęcie ferajny.
Szkoda, że zamek był zamknięty, podobnie jak barokowy pałac, który znajduje się w tej miejscowości, no ale trudno. Nie można mieć wszystkiego w ciągu jednego dnia. Żeby tylko uzmysłowić jak wygląda średniowieczny zamek wrzucam fotkę z netu z lotu ptaka. Fajny.


Gdy dojechaliśmy do granicy w Mezimesti jeszcze ostatnie zakupy za najostatniejsze korony. Kupiłam przy okazji czeskiego knedlika. A skoro mam knedlika, trzeba zrobić z niego obiad. Niniejszym wklejam przepis.

Przepis jest prosty, ale garów trzeba nabrudzić i nie ma zlituj się.
Po kolei :

SOS PIECZARKOWO-SEROWO-ŚMIETANKOWY


Składniki:


  • 1 łyżka masła
  • 1 średnia cebula
  • 5-6 średniej wielkości pieczarek (zależy na ile osób ten sos- mój był na 3 osoby)
  • 1 serek topiony śmietankowy
  • pół kartonika śmietany 30%
  • 1 szklanka wody
  • przyprawy według uznania-sól, pieprz (może być biały), chili w płatkach, lubczyk..no co tam kto lubi. Można dodać ociupinkę gałki muszkatołowej.

Przygotowanie:

Na roztopionym maśle szklimy cebulę z czosnkiem. Dodajemy pokrojone w kosteczkę pieczarki i smażymy kilka minut razem. Dodajemy szklankę wody i wrzucamy pokrojony w kostkę serek topiony. Po prostu wtedy szybciej się rozpuszcza. Gdy sos ma już odpowiednią konsystencję dodajemy śmietanę, ale najpierw ją hartujemy, żeby nam się nie zważyła .Hartowanie jest proste- do kubka ze śmietaną dodajemy po 1 łyżce  sosu, do którego za chwilę wlejemy śmietanę. Powoli i po każdej łyżce mieszamy i sprawdzamy, czy nam się nie zważyła. Tych łyżek z 5-6 maksymalnie. Jeśli wszystko jet Ok, wlewamy śmietanę do sosu i intensywnie mieszamy. Dosmaczamy czym tam lubimy najbardziej. Sos musi trochę odparować, żeby zgęstnieć.

ROLADKI Z INDYKA Z SEREM MOZARELLA


Składniki:


  • tacka sznycli w indyka (moje były z Biedronki)
  • kilka plasterków polędwicy łososiowej (może być boczek w plastrach lub inna wędlina- co tam macie w lodówce)
  • gomułka sera mozarella
  • musztarda miodowa
  • przyprawy
  • 1 jajko
  • panierka z mąki, łyżeczki proszku do pieczenia, soli, majeranku i przyprawy do drobiu.
  • olej do smażenia

Przygotowanie:

Mięso tłuczemy tak jak na kotlety schabowe. Posypujemy przyprawami (w moim przypadku sól, przyprawa do drobiu, majeranek, słodka papryka). Wewnętrzną stronę smarujemy musztardą miodową, na to nakładamy po plastrze polędwicy, dodajemy spory, ukrojony słupek sera Mozarella i zawijamy w roladkę.
Panierujemy w panierce z mąki z przyprawami i łyżeczką proszku do pieczenia, w rozbełtanym jajku i jeszcze raz w panierce. Smażymy z każdej strony na rozgrzanym oleju na złoty kolor. W tym samym czasie rozgrzewamy piekarnik, ponieważ roladki należy dopiec w  piekarniku przez dosłownie kilka minut.

FASOLKA SZPARAGOWA Z MASŁEM I SEREM CHEDDAR


Składniki:

fasolka szparagowa- ile tam chcecie
pół łyżeczki soli
woda
łyżka masła
odrobina sera cheddar startego na drobnej tarce.

Przygotowanie:

Banał!!!Do gotującej się, posolonej wody wrzucamy fasolkę, gotujemy al dente. Odcedzamy, wrzucamy z powrotem do garnka i dorzucamy do tego łychę masła, aby się stopiło i oblepiło nasza fasolkę. Tuż przed podaniem posypujemy odrobiną startego sera.

KNEDLIK


Knedlik to taka nasza bułka na parze. Można go jeść i na słodko i na pikantnie. Co kto lubi. Jeśli nie macie knedlika, zakupcie lub zróbcie, jeśli potraficie  bułki na parze. Pokrójcie je tylko w kromeczki i na sicie, na odrobinie wody ugotujcie na parze. Dosłownie parę minut to zajmuje. Należy tylko pamiętać o przykrywce.

No i podajemy!!!
Kromeczki knedlika polewamy naszym sosem, dodajemy do tego fasolkę szparagową z masełkiem i odrobiną sera cheddar, wrzucamy na talerz naszą usmażoną  i dopieczoną  roladkę... Do tego piwo, nawet niekoniecznie czeskie i SMACZNEGO!!!
Rzeczywiście garów do mycia sporo, ale za to jakie smaczne:) Tzn. jedzenie, nie gary :)



Ps. Admin z Insta mnie tu opiórkał, że nie ma linka ... proszę bardzo
https://www.instagram.com/bfoh.blog/

1 komentarz:

  1. Strasznie piękne te widoki, szkoda, że mam te dziwne lęki.
    Ale mając wizję spożywania jedzonka czeskiego, pewnie bym się skusiła :)

    OdpowiedzUsuń