sobota, 2 lipca 2016

WAKACJE!!!!!


WAKACJE!!! Czas, na który czekamy cały rok, a jak już nadejdzie mijają szybciej niż byśmy chcieli. Jeszcze pół biedy jeśli przedłużamy sobie te wakacje w miesiącu wrześniu lub październiku i wtedy jedziemy gdzieś nad ciepłe morze pomoczyć tyłki... A jeśli nie i jesień zagląda do nas szybciej słotna i zimna? Wtedy lipa.
Gdy byłam dzieciakiem nie jeździłam na wakacje. Tak po prostu było. Moje dwie ciotki Olka i Elka zabierały mnie za to na basen do Szczawna Zdroju i tam spędzałam swój letni czas. Basen w Szczawnie to naprawdę moje świetne dziecięce wspomnienia- pamiętam ciepło brodzika po wyjściu z głębszej wody, a także smak chleba z roztopionym od upału masłem, ciapowatego pomidora i do tego herbata z cukrem z butelce po oranżadzie... PYCHA!!! :) Siedziałam w tym basenie dopóki nie miałam sinych ust i nie trzęsłam się jak galareta....A dzisiaj basenu już nie ma. Ilekroć przejeżdżam obok, jest mi strasznie żal tamtego czasu. Komu ten basen przeszkadzał??? Dziadostwo.

 Biegałam z koleżankami  po łąkach u babci i udawałam Indianina na koniu, dzikiego Apacza, najlepiej Winnetou. No ewentualnie Apanaczi :)  Bawiłyśmy się w ciotki, (czyli takie koleżanki co to mają dzieci i nie mają chłopa ) Sklep, gdzie czarna ziemia robiła za kawę, piasek za cukier, liście łopianu za sałatę, a kwiaty szaleju jadowitego za kalafiory (ha!!!) i gdzie walutą były drobne kamyki i liście bzu. Natomiast wagą był kawałek deski położony na kamieniu :) Robiłyśmy też tzw. widoczki, czyli w dołku wykopanym w ziemi układałyśmy jakieś kolorowe szkiełka, kwiatki, listki, jak ktoś miał to muszelki i nakrywałyśmy to kawałkiem szkła, najlepiej szybką. I zasypywałyśmy to na chwilę, żeby za moment odkopać i napawać się naszym ślicznym widoczkiem :) Wracałam do domu czarna jak diabeł!!! Pamiętam jak babcia myła mnie potem i szorowała, bo tylko ślepia mi się świeciły, a reszta jakbym w kominie urzędowała. I tak mi zlatywało lato.


Jak podrosłam starzy zaczęli wysyłać mnie na kolonie. Byłam 3 razy. Serdecznie nie znosiłam tego czasu- poranne apele i gimnastyka, śniadania z niesłodką zbożową kawą z mlekiem, zupa mleczna z makaronem lub ryżem, kasza na obiad....Jakieś durne dyskoteki i wybieranie miss kolonii... O masakra! Dzieciaki też jakieś nie z mojej bajki. To co zawsze z tych kolonii przywoziłam, to nagrodę w konkursie wokalnym :) Tak, śpiewałam bardzo ładnie. I zawsze tę samą piosenkę- "Wybaczcie piechocie" Bułata Okudżawy. Oczywiście z polskim tekstem. Na ten kawałek bata nie było :) To zawsze była pierwsza nagroda, chociaż nikt nawet nie przypuszczał, że ja tak  śpiewam :) Pamiętam minę swojej konkurentki, czempionki, faworytki podczas ostatniej z tych kolonii... Miała wygrać, była pewna, że wygra... A tu figa :) Oj tam :) To tylko piórnik, albo książka.



No dobra, kolonie trwały  2 tygodnie, a potem hulaj dusza piekła nie ma. Na podwórku się działo!!!
Dzieciaki z trzepaka, gdzie bawiliśmy się w 1,2,3 idzie ciemna noc. Jedno z nas było na ziemi i miało zawiązane oczy, a reszta na trzepaku musiała tak uciekać, zawieszać się i łazić po tym trzepaku, żeby nas ta osoba, zwana ciemną nocą nie złapała. Dodatkowo musiała odgadnąć kogo złapała. Zabawa w puszkę, w chowanego po piwnicach i gra w karty do późnego wieczora... Wycieczki na tory, do Brzozowego lasku, na hałdy. Nigdy nam się nie nudziło i zawsze mieliśmy co robić. Na korytarzach były krany z wodą, gdzie tankowaliśmy prosto do gardła. I NIKT nie chorował!!!! Wpadaliśmy na chwile do domu po chleb z masłem i cukrem i to było pycha żarcie!!! Kilogramy łupanego słonecznika i któregoś lata korale z makaronu przypalanego na patelni :) Hit lata! Wakacje na podwórku to były  fantastyczne wakacje!!!
No ale czas szybko leci, podrosłam i nadszedł czas na pierwsze wakacje z chłopakiem. Żeby nie było -miałam już skończone 20 lat :) To były najpierw Mazury, a potem Łeba. Do dzisiaj mam niezwykły sentyment do tego miejsca. Uwielbiam Łebę. Jest przecudnym, maleńkim miasteczkiem z wielkimi plażami. Nie ma tam (przynajmniej wtedy nie było) miliona turystów, gdzie o miejscu na plaży można było sobie tylko pomarzyć.
Dodatkowo park narodowy z wielkimi wydmami ruchomymi... Fantastyczne miejsce. Chociaż z chłopakiem zerwałam, do Łeby jeździłam jeszcze dobrych kilka lat, najczęściej z moją przyjaciółką Ewą. Zawsze wybierałyśmy to samo pole namiotowe. Pamiętam, że raz dojechałyśmy do Lęborka i koniec pieśni- do Łeby już nic nie jechało. Jakaś ciemna noc, żywego ducha. Nie wiem dlaczego właśnie o tej porze tam dotarłyśmy, ale miny miałyśmy nietęgie. Ale stał się cud- akurat w tamtym kierunku (a to już ostatni przystanek przed końcem Polski) jechała lokomotywa. Pan maszynista zaproponował, że nas tam zawiezie, jeśli chcemy. I 2 wariatki, wsiadłyśmy do tej lokomotywy, na węgiel, takiej co to kiedyś stała na stacji i buchała i pufała!!! Wiatr we włosach, wszystko czarne wkoło... Pomijam noc :) Maszynista przesympatyczny, starszy pan, dowiózł nas na miejsce. W Łebie  Ewce urwało się kółko do walizki i szłyśmy przez całe miasteczko jak stare koronki klekocząc, postukując i szurając walizą.

Plaża w Łebie. 91 rok :)
Właśnie w 1991 roku znowu wybierałyśmy się z Ewcią do Łeby na kilka dosłownie dni. Chyba to nie był nawet tydzień. Nasi dwaj kumple zapytali, czy mogą do nas dojechać jakby co i czy jak już dojadą będą się mogli kimnąć, bo oni tylko na weekend. Miałyśmy małe igloo, takie dwuosobowe, ale co tam. Koledzy niewielcy- Mały Piotrek i Adaś Ant. Jak sama nazwa wskazuje -mikrusy :) Zgodziłyśmy się. Już myślałyśmy, że oni sobie tę Łebę odpuszczą, ale zjawili się ... Całą drogę drinkowali, a jak już dojechali zapytali, czy mogą do nas dokwaterować koleżankę, którą poznali w pociągu... Lałam... Oczywiście, nawet 2, a my z Ewką pójdziemy spać na plażę. Mamy wszak dobre serca. Więcej ich nie było niż byli, bo to przecież nasi kłusownicy sexualni i przyjechali na łowy :) Strasznie to były fajne wakacje. Pamiętam smak ciepłej wódki z metalowego kubka...o fuj!!! Piliśmy ją na schodach do tej słynnej willi na plaży. Potem Ewa poszukiwała swojej ukrytej osobowości :). Wycieczki na ruchome wydmy, gdzie udawaliśmy, że jesteśmy w Kapsztadzie :) Oczywiście powrót plażą na piechotę. Śmieszne sytuacje przy śniadaniu składającego się z mleka i słodkich bułek z jagodami :) Pamiętam któregoś razu  Ewa żuła gumę, a Adaś zapytał, czy da mu kawałek-na co Ewka wyjęła ją z ust, odgryzła połowę i podała Adasiowi, a swoją połowę znowu zaczęła żuć. Bardzo mu smakowało... Lałam z nich po prostu. A gofry z bitą śmietaną i jagodami???!!! O masakra!!! No i kąpiele w zburzonym morzu czy lał deszcz czy świeciło słońce ... A co nam tam deszcz :) To były naprawdę udane wakacje i w sumie fajnie, że te 2 fisie do nas dojechały. My z Ewą potem jeszcze pojechałyśmy do Koszalina odwiedzić fankę Duran Duran Agnieszkę, a chłopaki wrócili najprawdopodobniej pełni wrażeń do domku :)

Z Adamem Antem . Strasznie to był pocieszny koleś :)

Do Łeby pojechałam też w podróż przedślubną i też zabraliśmy z Mariem ze sobą Ewę. To był lipiec 92 roku i było strasznie gorąco!!! Pamiętam, że Ewa spaliła nam się na skwarkę :) Doszło do tego, że zaczęliśmy się bać, czy nie trzeba będzie gdzieś jej do lekarza zawieźć. Miała dreszcze i na drugi dzień była ubrana jak na Syberię. Wszystkie części ciała były zakryte. Ale pomijając ten wypadek,  to też były świetne wakacje. Bardzo miło je wspominam :) Dużo śmiechu, pozytywnej energii i słońca.

Cudowny, biały piach!!! Nigdzie takiego nie ma... No może w Tajlandii, ale jak to daleko!

 Po ślubie też gdzieś tam sobie jeździliśmy - byliśmy w Świnoujściu i w Beskidach. Gdy pojawiła się Marcela rodzinnie pojechaliśmy do Jarosławca. Zapakowaliśmy Malucha po sam czubek i ruszyliśmy przez całą Polskę nad morze do agroturystyki prowadzonej przez państwa Szymańskich. Mela była słodkim maluchem i zachowywała się grzecznie, ale ja byłam właśnie w ciąży z Małgosią i całą drogę rzygałam jak kot. Dojechałam na miejsce zielona jak sałata w lesie..Koszmar jakiś. Ale u państwa Szymańskich super fajnie- stado kóz, a co za tym idzie świeży serek kozi na śniadanie. Dodatkowo stado szczeniaków, mieszańców rottweilerów z wilczurem, czyli spore, które wywracały Marcelę, żeby ją zalizać na śmierć. Koty, kury i wszystko swojskie. Jedzenie pyszne gotowane przez panią Szymańską i ZAWSZE do obiadu kieliszek białego wina :) Upalnie, ale za to temperatura wody jak w górskim strumieniu...Może 7-8 stopni. Tragedyja. Gdy wracaliśmy do domu, właśnie opadała woda po wielkiej powodzi w 1997 roku. Zatrzymaliśmy się nocą na chwilę na siku niedaleko Wrocławia.... Trzeba było widzieć jak wialiśmy w podskokach, gdy komary chciały nas porwać i unieść w knieje, żeby zeżreć na żywca...

Plaża w Jarosławcu. Mina Melki rewelacja. Gocha obecna jako fasolka w brzuchu :)
Rok później była z nami już Małgosia i znajomi namówili nas na wyjazd do Chorwacji. Pomysł absurdalny nieco, bo tam było świeżo po wojnie, ale był znajomy znajomego i zdecydowanie polecał. Niskie ceny, piękne, ciepłe  morze i cudowne chorwackie miasteczka. Popatrzyliśmy na mapę- straszna odległość. I trzeba pamiętać, że nie było wtedy autostrad, a my mieliśmy auto Tico (było kiedyś takie autko) bez klimatyzacji!!!!. Ale odważyliśmy się. Marcela 2 i pół roku, Gosia 6 miesięcy. Zapakowaliśmy manele, jedzenie, bo podobno w Chorwacji jest drogie i ruszyliśmy na 2 auta. Znajomi też 2 dzieci. Dojechaliśmy po 15 godzinach. Ja kompletnie nieprzytomna, blada, padnięta na pysk. Najlepiej podróż przeżyła Małgosia, ponieważ spała większość czasu i miała w nosie całą wyprawę. Miejscowość do której przyjechaliśmy cudna- Biograd nad morzem, tuż za Zadarem. Zamieszkaliśmy u najprawdziwszego kapitana żeglugi Morskiej- Lucjena Barani, który za żonę miał Polkę Krystynę. Fajni ludzie, zwłaszcza kapitan przecudowny gawędziarz, obieżyświat i doskonały kompan do wina wieczorem. Byliśmy u niego jeszcze kilka razy i za każdym razem było cudownie, przezabawnie i rodzinnie. Zabierał nas na swoją łódkę o nazwie Krysia (bo jakże by inaczej?) i pokazywał cuda Adriatyku. Gdy byliśmy u niego za drugim razem odważył się nawet zabrać nas do parku narodowego Kornati- przepięknych wysp rozrzuconych na błękitnym morzu. Na jednej z wysp, na środku słone jezioro. Tak słone, że nie sposób było się w nim zanurzyć. Oczywiście nie wolno było się tam kąpać, ale kapitan stwierdził, żebyśmy poszli, bo on nas wytłumaczy, że my jesteśmy biedne Polaki i my nie wiedzieliśmy... A potem wejście na klif i dech zaparło... Co za widok!! Obiecałam sobie, że jeszcze kiedyś tam wrócę.
Gdy byliśmy pierwszy raz w Chorwacji pojechaliśmy tam w połowie września, ale pogoda była idealna. Nie za gorąco, za to morze cieplutkie. Gdy pewnego dnia przyjechał listonosz na plażę i zdjął skrzynkę pocztową pomyśleliśmy, że to chyba jednak już koniec sezonu. Do domu wróciliśmy 3 października w krótkich spodenkach, a u nas już była złota, słotna jesień. Szok termiczny :)

Melka uczy się pływać w Adriatyku, spokojnym niczym jezioro ..kilka lat później zdobywała medale na zawodach w pływaniu :)

Pierwsze wakacje Gosi i od razu w ciepłym kraju :)

Rok później i nadal to samo miejsce ... Spodobało nam się pomimo odległości. 










To już Chorwacja chyba 2001 rok z moją Fatmą :)

A tutaj Mario wyszedł do połowy Adriatyku i nadal miał wody do pasa :)
I Kornati - wyspa z jeziorem i tym pięknym klifem . Zdjęcie z netu.
Chorwacja piękna jest i nie ma dwóch zdań w tym temacie. Wodospady Krka, Split, Zadar, Makarska- wszystko przecudne, ale z roku na rok coraz droższe i dojazd, chociaż pojawiły się w międzyczasie autostrady, męczący. BARDZO!!! Na dodatek zmarł nasz kapitan, a sama Krysia to już nie to samo. Pożegnaliśmy Chorwację... Na razie.
Potem zaczęliśmy jeździć znowu nad polskie morze. Byliśmy kilka razy w Ustce. Któregoś roku nawet 2 razy w sezonie. Mario pracował wtedy w Super Expressie i miał tzw. akcję lato. Zabierał nas ze sobą. On pracował, a my plażowałyśmy :)


Pamiętam fajne wakacje w Sławie w tzw. deszczowym lesie. Praktycznie co noc padał deszcz... Byliśmy z Ewą i jej przyszłym mężem oraz moją Fatmą z rodziną. Świetne wakacje całą kupą. Śmiechu było mnóstwo. Rano zbieranie grzybów, łowienie ryb (ha, ha), pływanie rowerem wodnym po jeziorze, a wieczorem, gdy dzieciaki zasnęły grzybowa wyżerka i kalambury do późnej nocy. Baby kontra faceci... Oni raczej przegrywali :)
 Tą samą ekipą byliśmy rok później na Węgrzech w okolicach Hajduszoboszlo. W każdej nawet najmniejszej wiosce kompleks basenów z wodą o przeróżnym działaniu, w tym źródła termalne. W sumie fajnie, tylko drogo. I za diabła  z Węgrem w normalnym języku dogadać się nie można. Nie ma takiej możliwości. Dodatkowo wycieczka do przepięknego Budapesztu. Wizyta w lunaparku i mój pierwszy zjazd rollecoasterem- darłam się!!!! DARŁAM SIĘ!!!! Ale bardzo mi się spodobało. Mogłabym testować nowe kolejki na całym świecie :) No i Węgrzy mają genialną kuchnię!!Genialną! Pychota, chociaż nie wiedzieliśmy co zamawiamy z karty, tylko na chybił trafił, nigdy nie trafiliśmy na minę. Wszystko było wyśmienite!!!

Deszczowy las w Sławie i partizany :)
I Melka czeka aż wyleje się na nią ten gar wody powyżej :)

Właściwie nie pamiętam czy my co rok jeździliśmy na wakacje, ale raczej tak. Któregoś roku trafiliśmy na świetną ofertę do Czarnogóry. 2 tygodnie za jakieś psie pieniądze ze śniadaniem i obiadokolacją. Fajnie, tylko znowu cholera jak daleko!!! Pół Europy i cała Chorwacja do przejechania. Autostrada była wtedy tylko do Splitu, a potem żegnaj Gienia... Droga dwupasmowa aż do samego końca. I co z tego, że cały czas piękne wybrzeże, ale ta prędkość i dłużyzna. Jak jechał przed nami jakiś grzmot, to wyprzedzić się go nie dało. Niestety. Dojechaliśmy. Ośrodek typowo postkomunistyczny, ale okolica piękna. Majestatyczne góry,  fajna plaża i piękne stareńkie miasteczko Budwa. Do plaży na rzut kamieniem. W ośrodku 2 fajne okrągłe baseny, więc większość czasu nasze panny spędzały właśnie tam. Nie wiem co Mario załatwiał z obsługą basenu, ale byliśmy traktowani jakbyśmy mieli all inclusive. A to ciasteczko, a to kawka, a to winko, a to jakiś inny alkohol..Przysięgam, że na kolację wchodziłam  przez większość czasu nafazowana na totalnym luzie rechocząc jak wariatka :) I wszystko mi smakowało ... Chyba?
Oczywiście zwiedzaliśmy i Czarnogóra piękna jest. Tylko biedna. Walutą nieoficjalną jest tam euro. Dziewczyny tylko przybiegały i mówiły- tato daj złotówkę na loda... Złotówkę wartą 4 złotówki :)
Ale mieli tanie papierosy (my nie palimy), tanie paliwo i dobre piwo :) Burza w Czarnogórze, w górach jest czymś o czym nie można zapomnieć... Takich grzmotów jeszcze nigdy nie słyszałam... Jakby artyleria strzelała. A przy okazji Czarnogóry byliśmy także w Dubrowniku- przecudnym!!!Mieliśmy dużo bliżej do tego miasta z Budwy niż z Biogradu, więc nie sposób było nie skorzystać.

Budwa
Św. Stefan.







Moje chudzielce z Mariem na basenie, na którym właściwie byliśmy tylko my :)


kąpiel w morzu, a my na pedalinie :)
Naprawdę piękne miejsce... i Gocha chudzina.

Dubrownik
i na tle Dubrownika 

Ale następne wakacje już w Polsce. Gdzie?W Łebie oczywiście!!!!Wybraliśmy kiepski czas, bo końcówkę sierpnia. Było tak sobie, a 2 dni kompletnie zrypane i zalane deszczem. Ale nasze panny zachwycone Łebą. Nigdy wcześniej nie widziały takich fal i tak wielkich plaż z białym piachem!!! Bałtyk zasysał je powoli  i na kwaterę  wracały przeszczęśliwe i przemoczone do suchej nitki. To nic, że było zimno- wcale im to nie przeszkadzało- Bałtyk był najcudowniejszym morzem jakie kiedykolwiek w życiu widziały. Właściwie się nie dziwię :) :) :) No i te ruchome wydmy, latarnia morska i skansen domów w kratkę. Podobało się strasznie. Sporo łaziliśmy- stopy spilingowane słoną wodą i piachem na cały rok :)


A kolejne lata to już przepiękna Turcja. Najpierw okolice Bodrum. Fajny hotel. Dostaliśmy właściwie dom z 2 łazienkami, z tarasami, sypialniami- na najwyższym punkcie wzgórza. Problemem było dojście, bo to ponad 100 schodów, ale za to jakie widoki!!!! Okazało się, że na spotkaniu z rezydentką byliśmy jedynymi turystami z Polski, którzy byli zadowoleni :) Reszta jak to Polacy- marudzili :) Nam się bardzo podobało- i jedzenie i położenie i plaża i okolice. Naprawdę super!!! Pamiętam jak wybraliśmy się dolmuszem na Króliczą Wyspę. I niestety był to jedyny dzień kiedy padało... Do wyspy szło się przez morze po prostu, ale tak zaczęło lać, że zrezygnowaliśmy w połowie drogi. Gośka w morzu zgubiła klapek, więc dałam jej swoje, a ja dojechałam do hotelu na bosaka :)

widok z naszej sypialni :)
syrenki- 2 i jedna foczka :)



 i po prostu szczęśliwi ludzie :)
Niestety były to nasze jak dotąd ostatnie wakacje z córkami. Rok później okazało się, że mają nieaktualne paszporty i w ostatniej chwili już nic nie dało się zrobić, więc zostały same, a my polecieliśmy do antycznego Side.Na  kolejne wakacje już po prostu z nami jechać nie chciały. Trudno, nic na siłę, choć muszę przyznać, że było mi bardzo przykro. Ale nie ma się co czepiać-bycie nastolatką ma swoje prawa, a wakacje z wapnem niekoniecznie były tym o co im chodziło. Zaczęły się wakacje z przyjaciółmi i chłopakami. I taka jest kolej rzeczy.
W Turcji z Mariem sami byliśmy już w sumie 3 razy i raczej więcej nie polecimy. ISIS zrobiła swoje. A szkoda wielka, bo Turcja ma niezwykły potencjał turystyczny, jest gościnna i przepiękna. Pomijam stada Rosjan, którym wydaje się, że są panami świata, ale ogólnie są do przełknięcia. Nie przeszkadza mi to wcale, że Turcja to kraj islamski, ponieważ religia nie jest tam dominującym czynnikiem. Póki co, a do zaoferowania turystom mają nie tylko antyk, ale też przepiękna przyrodę i doskonałą kuchnię.

Antalya 2 lata temu 
Przy bramie Hadriana
Muzealny antyk :)

Wodospad w Manavgat
Alanya
Restauracja na rzece w okolicy Alanyi
Mario w amfiteatrze w Side

Świątynia Appolina w Side
Wakacje fajne są. Jest tyle pięknych miejsc na tej planecie wartych obejrzenia, tylu ludzi wartych poznania, ale niestety na naszych oczach świat się zmienia. Terror, zastraszanie, ataki bombowe, strzelanie do niewinnych ludzi. Jestem coraz bardziej przerażona. Strach gdziekolwiek wyjechać. Najpierw nie mogliśmy, bo granice były zamknięte, a teraz znowu nie możemy, bo być może na naszej drodze stanie fanatyk religijny, który bez zmrużenia okiem odstrzeli nam łby w imię jego racji, albo wysadzi w powietrze samolot, którym właśnie lecimy... Jakiś horror.
Ale moi drodzy- nie dajmy się zwariować. Wakacje to ten szczególny czas, kiedy naprawdę można mieć wiele rzeczy w głębokim poważaniu, wyluzować się i zapomnieć o całym syfie tego świata. Jeśli nie macie gdzie pojechać- ZAWSZE proponuję Dolny Śląsk. Tutaj mamy pomnik Srającego Chłopka, któremu możemy potowarzyszyć w kontemplacji nad tym światem, wyrażając tym samym stosunek do tego co się teraz dzieje :) Zapraszam serdecznie :) Ps. Chłopek jest już po renowacji... Teraz wygląda jak po liftingu i ma nawet papier w okolicy siedziska :)

Srający chłopek i my... Wakacje w miejscu zamieszkania też mają swoje uroki... nieodparte :)

4 komentarze:

  1. Naprawdę bardzo fajny wpis. W niektórych zdaniach, zwłaszcza w tych z dzieciństwa odnalazłam siebie. Zabawy, chleb z cukrem, trzepaki.. coś cudownego. W każdym razie pozdrawiam i życzę udanych wakacji.

    Puchowa czapka blog

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie dziękuję... To naprawdę miłe.Jesienią napiszę jak było :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie opowiedziane :) U nas na podwórku te "widoczki" zakopane pod szkiełkiem nazywały się "niebka" :)Reszta była taka sama :)

    OdpowiedzUsuń