czwartek, 27 października 2016

W miasteczku Frankensteina :)

 Co za ohydna jesień jest za oknem w tym roku. Ubiegłe lata mocno mnie rozpieściły, bo jesienie były cudowne, złocisto- czerwone i ciepłe, a to co mamy od 3 października woła o pomstę do nieba. Miałam nadzieję, że jeszcze w tym roku ruszę z jakąś trasą na dolnośląskie pałace, zwłaszcza te w okolicach Sobótki, bo czaję się na nie od wiosny, ale chyba w tym roku nie będzie już okazji... No, ale zobaczymy. Póki co zostają wakacyjne wspomnienia, wizyta Bebe i Daniela.
Dzisiaj szybciutkie wspomnienie o Ząbkowicach Śląskich, które co jakiś czas odwiedzam, najczęściej z powodów koncertowych  na Weekendzie z Frankensteinem.
Właściwie o tym, że miasteczko Ząbkowice nazywało się kiedyś Frankenstein dowiedziałam się dopiero 2 lata temu. Tak to bywa... cudze chwalicie, a swojego nie znacie. Niedawno zaczęłam szperać  skąd autorka książki o doktorze Frankensteinie mogła wpaść na takie, a nie inne nazwisko. Powieje horrorem....za chwilę halloween, więc temat jak najbardziej na czasie.

Mary Shelley, autorka Frankensteina, spędzała zimne i dżdżyste lato 1816 roku w Szwajcarii, w okolicach Genewy razem ze swoim  mężem, poetą Percy Shelleyem i ich przyjacielem, lordem Jerzym Gordonem Byronem, brytyjskim dramaturgiem i poetą, oraz synem lekarza, Williamem Pillidorim. Żeby uprzyjemnić sobie czas podczas zimnych wieczorów, siadali przy kominku i opowiadali sobie straszne historie. Rozmawiali o zjawiskach paranormalnych, truciznach i wampirach, a Pollidori dostarczał na te wieczory odpowiednią lekturę.
Trudno powiedzieć, czy miał w posiadaniu artykuł, który ukazał się  ponad 200 lat wcześniej w Augsburskiej gazecie Newe Zeyttung, dotyczący grabarzy ze Śląskiego miasteczka Frankenstein, czy może słyszał gdzieś tę historię i tylko ją opowiedział...Przeczytajcie o horrorze, który wydarzył się naprawdę ...

Mary Shelley

W 1606 roku w miasteczku Frankenstein panowała zaraza. Dżuma szerzyła się w zastraszającym tempie. W jej wyniku zmarło ponad 2060 osób, co stanowiło 1/3 populacji miejscowości. W sumie zaraza, jak zaraza. W tamtych czasach co chwile wybuchały jakieś epidemie, jednak ta wzbudziła podejrzenia, więc rozpoczęto poszukiwania winnych.
10 września 1606 roku aresztowano dwóch ząbkowickich grabarzy-Wacława Forstera oraz jego pomocnika, pochodzącego ze Strzegomia, Jerzego Freidigera. Wydał ich parobek, który twierdził, że grabarze mieszają i preparują trucizny. Do grona podejrzanych  doszło jeszcze 4 mężczyzn i 2 kobiety. Po ich aresztowaniu, powołano komisję, składająca się z kilku miejscowych i zamiejscowych lekarzy, której dowodził Świdniczanin Johan Schweps ( jakoś mi się z napojem gazowanym kojarzy) Komisja miała zbadać tajemniczą sprawę. Początkowo lekarskie konsylium potraktowała wydarzenia  jako przesąd.
Jednak po przeprowadzeniu rewizji u jednego z grabarzy, znaleziono tajemnicze pojemniki z trującymi proszkami, zrobionymi ze sproszkowanych ciał ludzkich (!!!)
Oczywiście jak przystało na tamte czasy, podejrzanych poddano torturom, po których przyznali się, że proszek ten rozsypywali w różnych domach, na ich progach, smarowali nim klamki i kołatki, przez co wielu ludzi zatruło się i zmarło. Poza tym, w domach tych umarlaków obdzierali trupy z odzieży. Rozcinali także zmarłe kobiety w ciąży, wyciągali z nich martwe płody, z których wycinali serca, a potem zjadali je na surowo.
 Ponad to plądrowali kościoły, skąd kradli obrusy, a z ambony zawinęli 2 zegary, które także sproszkowali i używali do swoich czarów.(zegary były kiedyś drewniane). Nowy grabarz pochodzący ze Strzegomia, zhańbił w kościele ciało młodej dziewicy. " Inni jeszcze różnie niesłychane i straszne czyny popełniali"....
Proces odbył się 20 września 1606 roku i oczywiście wykazał winę oskarżonych. Sprawcy zostali skazani na śmierć, przez okaleczenie i spalanie żywcem na stosach.
Jak to opisała Augsburska gazeta? Proszę bardzo:
„Najpierw ich wszystkich oprowadzano po mieście. Potem rozdzierano ich rozżarzonymi obcęgami i oderwano im kciuki. Starszemu grabarzowi oraz jednemu z pomocników mającemu 87 lat obcięto prawe dłonie. Potem obu razem przykuto do słupa, z daleka zapalano ogień i ich upieczono. Nowemu grabarzowi ze Strzegomia rozżarzonymi obcęgami wyrwano członek męski. Potem i jego wraz z innymi przykuto do słupa, gotowano i pieczono. Pozostałe osoby wprowadzono na stos i spalono”.
5 października tego samego roku trwał jeszcze proces wspólników, których grabarze wskazali na torturach. Ich również skazano na śmierć. Ostatnia egzekucja odbyła się 13 lutego 1607. Łącznie stracono w tym czasie 17 osób. Mimo wykonania tych wszystkich strasznych i odrażających rzeczy, zaraza trwała jeszcze do początku 1607 roku.
Rok po tych wydarzeniach, 15 marca 1608, pastor Heinitz poświęcił kaplicę św. Mikołaja, którą sprofanowali grabarze, znajdującą się na jednym z cmentarzy....

No i jak? Historia żywcem wyjęta z horroru. Nie twierdzę, że była na pewno inspiracją dla młodziutkiej Mary Shelley, bo podobno stwór doktora Frankensteina jej się przyśnił, ale sama nazwa musiała gdzieś jej zostać w głowie. Poza tym te klimaty grabarskie, członkowanie ciał i fascynacja śmiercią?Takie zimne lato i wieczory spędzone przy kominku w szwajcarskiej willi Diodati nad jeziorem Genewskim, z facetami, którzy z pewnością chcieli ją przestraszyć, musiało mieć swoje konsekwencje. W tym przypadku była to książka, która doczekała się wielu adaptacji filmowych, w tym tej moim zdaniem najlepszej, z Robertem De Niro i Kenethem Branaghem z 1994 roku. Jednak chyba najbardziej znany wizerunek Frankensteina pochodzi z  głośnego już dziś filmu o tym stworze z 1931 roku- "Baron Frankenstein". Strasznego, pozszywanego z przeróżnych trupów stwora, zagrał legendarny już dzisiaj Boris Karloff. Pamiętam, że gdy byłam dzieciakiem (lato 76/77) telewizja puściła tego starego Frankensteina, Narzeczoną Frankensteina i Mumię w czasie wakacji i byłam naprawdę zdrowo przerażona tym, co oglądałam na ekranie. Gadaliśmy o tym z dzieciakami na podwórku godzinami!!!
Chociaż patrząc na to co teraz pokazywane jest w TV lub w internecie, to wtedy te filmy były naprawdę infantylne i porównując je do współczesnych horrorów japońskich, przezabawne.


Tak więc drodzy państwo, nazwisko doktora, który chciał się zmienić w Boga i wyręczyć go we wskrzeszeniu umarłego ciała, poskładanego z członków wielu trupów i  mózgu złoczyńcy, wzięło się najprawdopodobniej właśnie od starej nazwy Ząbkowic Śląskich, czyli Frankenstein. Taka niespodzianka :)
W tym roku miasteczko odwiedziłam z Bebe i Danielem wracając od księżnej Marianny Orańskiej i jej pałacu w Kamieńcu Ząbkowickim. Pogoda była bardzo wycieczkowa, więc nawet w głowie nam nie zaświtały umarlaki, trupy, trucizny i grabarze ząbkowiccy.
Zjedliśmy pyszną pizzę i poszliśmy zwiedzać.
Już kiedyś pisałam, że najpiękniejszy budynek w Ząbkowicach, to ich niezwykły  ratusz. Oczywiście na przestrzeni lat kilkukrotnie przebudowywany, aż do wielkiego pożaru w 1858 roku. Wtedy to, po pożarze został rozebrany z wyjątkiem wieży i odbudowany na podstawie fantastycznego projektu jednego z najznamienitszych architektów dolnośląskich- Alexisa Langera. Jego dziełem jest między innymi Kościół Św. Trójcy w Legnicy i strzelisty, piękny kościół Aniołów Stróżów w Wałbrzychu. Naprawdę jego projekty zachwycają.


Ruszyliśmy w stronę ząbkowickiej krzywej wieży. Miejscowa dzwonnica jest najbardziej odchyloną krzywą wieżą w Polsce. W tej chwili jej odchylenie wynosi aż 2,14 m i nadal rośnie. Podczas pomiarów w 1977 roku wynosiło ono tylko 1,98!!!. Tak naprawdę nie wiadomo dlaczego ją tak pogięło, ale najprawdopodobniej wynikiem tego odchylenia było trzęsienie ziemi w 1598 roku, a właściwie wcześniejsze wstrząsy następujące jeden po drugim, które osłabiło stabilność budynku. Nie jest tak piękna jak ta słynna wieża w Pizie, ale za to wstęp na nią kosztuje tylko 6 pln :) Znajduje się tam muzeum z przedmiotami służącymi do torturowania ludzi. Być może właśnie tymi eksponatami męczono miejscowych grabarzy????Któż to wie?

zanim na nas runie...machamy :)

Daniel, który bicepsami podtrzymuje staruszkę :)

klatka hańby, tylko dlaczego Gąsior?
i fotelik dla fakira :)
a ze szczytu wieży widok na Kościół Św. Anny i Góry Bardzkie.
W wieży, bilety sprzedawał bardzo miły pan. Zawsze, gdy kasjer  pyta mnie jakie chcemy bilety, odpowiadam, że oczywiście szkolne, co mnie osobiście bawi, bo sprzedawca patrzy jeszcze raz na mnie uważnie i widzę, że mocno się waha, czy poprosić o legitymację. Za każdym razem mam z tego polewkę. Jednak zdarza się, że takim tekstem naprawdę załatwiam dla osób, które ze mną są, bilety ulgowe. Na wieżę ulgowo wszedł tylko Daniel..:) Bebe wdrapała się do połowy. Potem schody z prześwitami zniechęciły ją na amen. Osobiście mogę wleźć na najwyższą wieżę i raczej się nie boję (no chyba, że wieje i nie ma się czego przytrzymać), ale jeżeli miałabym schodzić do podziemi, krypt, ciasnych jaskiń... To jest to już zupełnie inna piosenka i zdecydowanie nie moja nuta, dlatego Bebe z tymi wieżami rozumiem, bo tak samo reaguję na ciasne podziemia...buuuuuuuuuuuuuuu.
Pan bileter (przewodnik jak się potem okazało) polecił nam odwiedzenie najstarszego kościoła w mieście, który stał nieopodal. Spytałam profilaktycznie, czy aby nie zamknięty, bo to niestety najczęściej ma miejsce, kiedy mam zamiar zobaczyć obiekt sakralny. Udało się.  Kościół pod wezwaniem Św. Anny, naprawdę był otwarty!!!! Niespodzianka! Weszliśmy do środka- rzeczywiście stary. Nie tylko to po nim widać, ale przede wszystkim czuć. Ta bryła budynku, która stoi w tej chwili, została zbudowana na ruinach kilku poprzednich kościołów, które zostały albo spalone, albo zniszczone. Pochodzi z 1435 roku. Warto zajrzeć do środka i zobaczyć między innymi grobowiec Karola I z Podiebradu, oraz jego małżonki Anny Żagańskiej, którzy odbudowali zamek Ząbkowicki na początku  XVI wieku,  a który był naszym następnym przystankiem. Pytanie brzmi, czy to z tego kościoła Ząbkowiccy grabarze zajumali 2 zegary z ambony, żeby je sproszkować i zboczeniec ze Strzegomia sponiewierał w nim seksualnie niewinną dziewczynę? Nie było kogo zapytać....





Doszliśmy do zamku, a właściwie do jego ruin. W średniowieczu w tym samym miejscu stała warownia, która była jedną z wielu  strażnic, mająca na celu chronienie szlaku handlowego pomiędzy Czechami, a Dolnym Śląskiem. Zamek wielokrotnie przechodził z rąk do rąk. Raz był w księstwie Ziębickim, potem Wrocławskim, a to znowu należał do korony czeskiej. W czasie wojen husyckich zmieniał właścicieli aż 14 razy!!! W 1489 roku zdobył go nawet król Węgierski Maciej Korwin.
W 1524 roku zamek zostaje odbudowany i ma stać się rezydencja renesansową. Nowy powstał na planie sporego prostokąta o wymiarach 65x70 metrów. Zyskał krużganki, kwadratową wieżę zegarową oraz 2 basteje. Po śmierci Karola I z Podiebradu, nowi właściciele nie byli zainteresowani dalszą rozbudową, więc tak naprawdę zamek do dzisiaj nie został ukończony. Zwłaszcza skrzydło północne ma wiele do życzenia.
W czasie wojny 30-letniej zamek był wielokrotnie zdobywany (podobnie jak miasto). Po 1654 roku został znowu częściowo odbudowany przez nowych właścicieli, rodzinę Aurespegów.
W 1728 roku wybuchł pożar i od tego czasu zamek sukcesywnie popadał w ruinę...
Wszystkich tych rzeczy dowiedzieliśmy się od pana przewodnika. Właściwie, to nie bardzo nam się chciało na tego oprowadzacza czekać, bo wejście miało być o równej godzinie, a brakowało nam prawie pół.  Chcieliśmy jeszcze tego samego dnia wjechać do Srebrnej Góry. Po naradzie postanowiliśmy zostać i poczekać na tego przewodnika...A okazał się nim nasz pan kasjer z krzywej wieży!!! Super fajnie. Byliśmy tylko w trójkę, więc mogliśmy zadawać wiele pytań odnośnie zamku, historii, ciekawostek i nasz wodzirej wprowadzał nas w najróżniejsze zakamarki, do których przy większej grupie osób, na pewno byśmy nie weszli. Miał do nas naprawdę anielską cierpliwość...Do mnie miał :)
Zwiedzanie trwało ponad półtora godziny!!!! A koszt takiej wycieczki to tylko 6 pln od osoby!!!
Naprawdę warto było :) Taniocha, a wiedza zdobyta podczas tego zwiedzania bezcenna. Facet naprawdę się zaangażował, opowiadał barwnie i nie traktował nas jak zła koniecznego. Brawo przewodnik!


wieża zegarowa

nasz fantastyczny przewodnik i Daniel... zasłuchany :)
podziemia od strony północnej
i wejście do nich...

Warmia i Mazury... czekają :)
jedyny zachowany w dobrym stanie fresk- czarny orzeł śląski w jednej z bastei

i 2 fisie :)
Ząbkowice Śląskie- stare dolnośląskie miasteczko nazywane kiedyś Frankenstein...Urokliwe, choć biedne i zapomniane. To brama do Kotliny Kłodzkiej, na trasie z Wrocławia do Kłodzka, więc warto tam zajrzeć po drodze chociaż na chwilę.
 Na pewno tam wrócę, choćby po to, żeby zobaczyć cmentarną kaplicę sprofanowaną przez tych strasznych grabarzy, o której wcześniej nie miałam pojęcia. Wrócę, bo warto tam wrócić.
 Mam tylko nadzieję, że jeśli po przeczytaniu tego posta sięgniecie po film lub książkę o doktorze Frankensteinie i jego potworze, już będziecie pamiętać, że wszystko zaczęło się tutaj... W małym miasteczku Frankenstein .... A nazwa zobowiązuje :)


1 komentarz:

  1. Widząc ruiny tego zamku nie spodziewałam się, że aż tyle tam zobaczymy, a że tyle się dowiedzieliśmy to już była totalna niespodzianka! Było cudownie i oczywiście również gorąco polecam zwiedzanie tego miasta, jego przepięknych obiektów i zapoznanie się z jego historią.

    OdpowiedzUsuń