niedziela, 9 października 2016

Od rana Durana :) Zlot Fanów Duranów- Biskupin 2016.

Na zlotach fanów Duran Duran spotykamy się właściwie w niezmienionym składzie równo od 10-ciu lat. Coś mi się pokićkało i byłam przekonana, że w tym roku jest jubileuszowy zlot 10-ty właśnie, ale zapomniałam, że w 2010 roku spotkaliśmy się 2 razy- raz w Krakowie, a potem w Bogdanach na Warmii i był to jedyny zlot, na którym mnie nie było. Niestety. Tak więc zlot tegoroczny był 11-ty, ale spotykamy się od lat 10-ciu :) Namieszałam? Oj, może trochę :) Mamy swoje forum www.duranduran.fora.pl , któremu w marcu też strzeliło 10 lat, ale jakoś wszyscy o tym zapomnieli i obyło się bez fajerwerków, ale zlotu corocznego odpuścić nie mogliśmy!!!!

Zazwyczaj zlatujemy się we wrześniu, po wakacjach, kiedy już każdy ma swoje plany urlopowe raczej za sobą, jest jeszcze w miarę ciepło i wybieramy miejsca odludne, żeby móc sobie naprawdę głośno poduranować :) Żeby było sprawiedliwie, jest to często miejsce usytuowane w środkowej Polsce, tak by każdy miał mniej więcej tyle samo kilometrów do przejechania, ale mieliśmy też zloty w Łebie, jak już wspomniałam w Krakowie i na Warmii, ale też u mnie na Dolnym Śląsku.
W tym roku zlot nieco nietypowy, bo właściwie na przełomie września i października, ale nie chcieliśmy żeby nie było z nami naszej zasłużonej foremki Duranowej -Yas i jej rodziny, bo przeciągnęły jej się wakacje. Ustaliliśmy, że zlot przesuwamy na kolejny weekend i udało nam się spotkać silną grupa pod wezwaniem :)
W tym roku spotkaliśmy się w Wenecji. Oczywiście nie w tej Italiańskiej, ale w tej naszej, niedaleko Biskupina. Tydzień wcześniej przed wyjazdem sprawdzałam prognozę pogody. Wpisałam Bydgoszcz jako najbliższe miasto i nie wyglądało to optymistycznie. Deszcze niespokojne miały być. Sprawdziłam tę pogodę jeszcze kilka dni później wpisując Wenecję... i wyszło mi 27 stopni i cudowne słońce :) Gały wywaliłam- jak to? Tak to, jeśli się sprawdza prognozę pogody w Wenecji...  tej Włoskiej :) :) Wszystko jedno jaka miała być pogoda, byleby śnieg nie spadł.
W tym roku na zlot wybrałam się z całą moją rodziną. 2 córy i Mario, który w piątek miał jakiś swój firmowy meeting w Poznaniu, więc tylko nas podrzucił i miał dojechać następnego dnia.
W Przystani Weneckiej, gdzie miała odbyć się cała akcja już czekały 2 dziewczyny z Warszawy, które dojechały Polskim Busem, a potem PKS-em... Brawo one !!! Rozlokowałyśmy się i czekałyśmy na przyjazd reszty ekipy... Zaraz potem przyjechał organizator tego zlotu Adam z żoną Moniką i dwójka ich dzieciaków w wieku szkolnym, oraz nasza nowa foremka Maggie. W życiu nie myślałam, że po 10 latach  dołączą do nas jakieś nowe osoby, a tutaj taka miła niespodzianka. Dziewczyna nie znając nas zupełnie, a właściwie znając tylko z postów na forum, zaufała intuicji, wsiadła z Adasiami do auta w Gdańsku i przyjechała zobaczyć co też z nas za ptaki... Super to było fajne- bardzo lubię poznawać nowe osoby, zwłaszcza te pozytywnie zakręcone, a Maggie mało tego, że taka się okazała, to jeszcze przywiozła ze sobą genialne ciasto z jabłkami :)
Musicie wiedzieć, że Adam jest fanem absolutnym!!! ABSOLUTNYM!!! (Już wcześniej o nim pisałam zdaje się w poście "Jak zostałam fanką Duran Duran dekada 3 :)
 Moi drodzy, Adam jest fanem Duran Duran, jego żona jest fanką Duran Duran i jego dwaj synowie już w wieku prenatalnym byli namaszczeni na fanów Duran Duran :)  Mały Grześ, który ma teraz 10 lat na pierwszym koncercie DD był  w 2006 roku na Służewcu... A był tam jeszcze w brzuchu  mamy Moniki. Pierwszą koszulkę z napisem Duran Duran zrobiłam dla niego, gdy miał ponad pół roczku. Podobno koszulka zachowała się do dzisiaj i jest fajną pamiątką :) Młodszy brat Grzesia -Piotruś też rośnie na fana Duran Duran !!!! To co chłopcy robili podczas tańców na zlocie było po prostu niesamowite. Ale napisze o tym później. Teraz przypatrzcie się uważnie zdjęciu i rejestracji :)

Adaś i jego GO GO DURAN :)
Tak, Adama auto też jest fanem Duran Duran :)
Powoli robiło nas się coraz więcej, było coraz bardziej tłoczno i wesoło. Ostatnie osoby dojechały tuż przed północą, gdy trwał już w najlepsze nasz coroczny BEFOREK. Beforek musi być, żebyśmy mogli się nagadać, naplotkować, nacieszyć sobą po roku nie widzenia. Mało już piszemy na forum- ostatnia płyta ukazała się ponad rok temu i moim zdaniem była kiepska, więc dyskusja forumowa była krótka :) Koncerty dosyć odległe od Polski- Adam był w Londynie w zimie, a 2 dziewczyny w Mediolanie jakoś w czerwcu o ile pamiętam... Gdyby chłopaki grali gdzieś w okolicy Berlina, Pragi, Bratysławy czy Wiednia z pewnością pognalibyśmy na taki koncert na łeb na szyję. No póki co, takich planów zespół nie ma. Szkoda, bo to zawsze nas mocno mobilizuje i mamy wtedy uciechy po same pachy i gadamy i wklejamy fotki i forum znowu nabiera życia.
Trudno. Zlot to też jest wielkie nasze święto. Okazało się, że moja Bebe, którą ganiam po Dolnym Śląsku też przywiozła nową osobę- chłopaka o imieniu Bolek. Chłopak fanem DD nie jest, ale kto wie??? Może już został zainfekowany :)

Adaś jak zwykle pozytywnie zakręcony wita kolejnych uczestników :)
Adasiowa Monika, matka nowego pokolenia fanów DD i Seba, ojciec także kolejnego pokolenia, tylko, że z Łodzi.
moja Fatma i Rio 





Yas z sebkową Anią :)

Monia, Rio, moja i Edi :)
Gadaliśmy chyba do 3 w nocy popijając różne trunki, rechocząc, gadając jak najęci i ciesząc się swoim towarzystwem.
Rano śniadanie oczywiście w koszulkach organizacyjnych. Podzieliliśmy się na 2 grupy. Ponieważ ja byłam bez samochodu, a Mario miał dojechać dopiero po 12-ej musiałam na niego zaczekać. Została ze mną Bebe z Danielem, który jak się okazało w tym roku zaliczył z nami swój 4 zlot!!!!(Młody, brawo TY) , dziewczyny z Warszawy i moja Fatma z rodzinką, bo przyjechali w komplecie. Reszta ekipy, zwłaszcza ta z małymi dziećmi pojechała na jedną z atrakcji ziemi weneckiej- kolejkę wąskotorową, którą przemieścili się do Biskupina, gdzie mieliśmy się wszyscy spotkać.
My w Wenecji postanowiliśmy odnaleźć ruiny zamku weneckiego i o ile to możliwe spiknąć się z weneckim diabłem. Zapytaliśmy autochtona, gdzie jest mniej więcej ten zamek- odpowiedź była enigmatyczna- na przeciwko kościoła, a kościół po drugiej stronie jeziora. Ruszyliśmy, ale bez przekonania. Po jakimś czasie zrezygnowaliśmy, bo jechał już do nas Mario. Jeszcze jednego pana wędkarza zapytałam gdzie ten zamek- szliśmy dobrze. Może potem?
Ruszyliśmy za naszymi do Biskupina, a wcześniej oni mieli takie klimaty :)

jedzie pociąg z daleka???



w szóstym wagonie same Durany, siedzą i jedzą pyszne banany (???)
Adasie i w środku Maggie i Rio :)
i mały, cudowny Piotruś, a w tle Karolina :)
Biskupin jak wiadomo, to starożytna osada związana z kulturą łużycką. Podobno wykopaliska są datowane  1400 lat i w tym miejscu była siedziba ludzka. Elementy konstrukcji drewnianych wskazują na to, że całe duże osiedle składające się ze 106 domostw miało aż 11 "ulic". Mogło tam mieszkać nawet 1000 osób. Większość z tego co w tej chwili możemy zobaczyć w Biskupinie to drewniana rekonstrukcja. To co odkryli archeolodzy zostało zasypane torfem i piaskiem... ???? Nic z tego nie rozumiem.
Ale połazić tam warto, choć nic specjalnie nie urywa. Można zapoznać się ze starymi zawodami np. snycerstwem, chodzą tam ludzie ubrani w stroje z epoki, graja na instrumentach, tkają, lepią garnki z gliny i generalnie- czas się cofnął.


Mario i Bebe przed chałupką. Nie dla Maria takie domki...


Nasza najmłodsza uczestniczka Madzia z dumnym tatusiem w szałasie :)
Silna grupa niestety bez nas ...
zejście..mam nadzieję, że nie śmiertelne?
gonimy ich :)

maciorka Biskupińska :)
i w końcu się spotkaliśmy :)
i jeszcze wizyta w muzeum, gdzie Mela witała się rudowłosymi przodkami.
Wojtek i Bolek... coś ich łączy :)
Po wyjeździe z Biskupina skierowaliśmy się do Gąsawy do pobliskiego sklepu po jakieś zakupy na wieczorne ognisko. Okazało się, że w miasteczku jest piękny drewniany kościółek z pierwszej połowy XVII wieku z fantastycznymi polichromiami. Już tam kilka osób z naszej ferajny buszowało. My też zajrzeliśmy.





chrzcielnica
I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ta tablica umieszczona na dzwonnicy. Rzygam, po prostu rzygam Smoleńskiem i tragedią Smoleńską. Myślę, że nie tylko ja. Gdyby nie ta kołomyja i przymus z odczytem apelu smoleńskiego, to nieszczęście doczekałoby się naprawdę szacunku i być może nawet święta narodowego... A tak, mam już tego po uszy...Obrzydliwość wykorzystywania tej tragedii w celach politycznych po prostu mnie zniesmacza.


Ale co tam Smoleńsk, skoro przed nami duranowy wieczór. Jeszcze przed obiadem chciałam zobaczyć jednak ten zamek w Wenecji , ale nikomu się nie chciało iść, a poza tym Bolek powiedział, że to tylko 6 kamieni i on właściwie jeden zabrał ze sobą, więc 5... Rety...
Na pierwszy ogień wieczorem  poszedł koncert ze Służewca, ponieważ jemu także stuknęło we wrześniu 10 latek!!! Kiedy?Jak? Dopiero co darliśmy się przed ta wielką sceną, a już taki szmat czasu od tego momentu upłynęło? Zasiedliśmy na krzesełkach i chłopcy zapuścili ten cudowny koncert. Co mieliśmy radochy i wspomnień oglądąjąc te obrazki. Yas mi nawet przypomniała jak się nabijałam z Le Bona, który mówił do publiki po polsku. Podobno przyszedł mi do głowy psikus, który mógł się wydarzyć. Simon mówi tam po pierwszym numerze- Dobry wieciór, jak się macie... A ja w tym momencie dodałam- Mam małego siusiaka... No czy ja normalna jestem?

tak jak w kinie.

Mamy plecy. Naprawdę lubię nasze plecy
Asi coś kopara po latach opadła. Ona na tym Służewcu trzymała ten wielki transparent!!!

endorfiny się produkują :)
Narechotaliśmy się podczas oglądania tego koncertu śpiewając co chwilę co lepsze kawałki. Jak widać wino, kobiety i śpiew.. A panowie? Debatują obok :) Debatują popijając tzw. ziarenko, czyli whiskacza z colą i to w niemałych ilościach... Jakie ziarenko, kwintal zboża ... ;) Leo (mąż Yas) rządził z tym ziarenkiem :)... Potem został nawet przewodniczącym komisji do spraw konkursu związanego z DD, choć fanem nie jest. Ale przewodniczący jak ogólnie wiadomo, przynajmniej od roku, nie musi się znać..Musi mieć plecy :)
Po Służewcu zebraliśmy się na ognisko. Okazało się, że jak zwykle mamy za dużo kiełbasy i za dużo pieczywa, ale cudownie było pogrzać się przy ogniu i zjeść czarne od spalenia kręcice.


 Po ognisku Adam zorganizował nam prezentacje ostatniej płyty w tzw. TOPie. Fani wcześniej wysyłali swoje typy do Adasia, a on to pięknie policzył i puścił nam od końca od najsłabszego kawałka według nas na płycie Paper Gods. Najbardziej rozbawiła mnie Asia Czarna, która bardzo lubi tę płytę i gdy okazywało się, że dosyć wysoko punktowała najniższe pozycje, chowała się za firanką krzycząc - A idźcie!!!...
Fajna to była zabawa, bo przy każdym z tych numerów odstawialiśmy istne szaleństwo, zwłaszcza przy pierwszej trójce na samym szczycie. I tutaj muszę wrócić do Adasiowego Grzesia. Co ten mały chłopiec wyprawiał na parkiecie, to naprawdę mistrzostwo świata!!! On mało tego, że jest klonem ojca, to na dodatek ma IDENTYCZNE ruchy jak tatko!!! Wczuł nam się w tę płytę nadzwyczajnie!!! I w przeciwieństwie np. do mnie- znał wszystkie teksty!!!

Grzesio w akcji!!!

i tata z synami w akcji :)


i na koniec Paper Gods :)
 Potem Mario powyciągał nam stareńkie konkursy sprzed lat, na które niekoniecznie już znaliśmy odpowiedzi, ale to było przezabawne. No i konkurs Doobie doo, gdzie nasza nówka Maggie dopytywała, kiedy zejdzie ze sceny, a my ją przytrzymaliśmy razem z Danielem przez wszystkie obrazki do pokazania do samego końca :)
Były tez kalambury i ogólnie kupa, kupa śmiechu!!!

odpowiedź Bolka na zadane pytania. 

a ja się tutaj wyrwałam, że Roger Taylor, którego nie było w odpowiedziach. Ale po chwili się pokazał :) Uff!
i Macu, który został moim osobistym pomazańcem. Potem nawet domalowałam mu rzęsy na tych okularach :)
Macu długi czas był pomazańcem ...lałam :)
Bawiliśmy się do późnej nocy. Musiałam potem schodzić i zbierać Maria z parkietu, bo czasami on okazuje się większym fanem niż ja. No z pewnością większym fanem fanów :)
Rano kolejne śniadanko i czas było się powoli zbierać. Jeszcze ostatnie ploty, ostatnie fotki i pożegnanie na następny rok. No chyba, że to Duran Duran się ulituje i zagrają gdzieś w okolicy koncert, to wcześniej.

poranny kacyk  i bezdupizm :)
nasz weteran- zamyślony Daniel- siostrzeniec najlepszej ciotki na świecie.
Słodziakowa najmniejsza fanka DD Madziula z mamą- jeżeli chcecie pozwiedzać Łódź i czegoś się o niej dowiedzieć- polecam usługi Moniki. Opowiada o swoim mieście pięknie i z ikrą.



Moje podsumowanie będzie takie- To był nasz moim zdaniem najfajniejszy zlot. Znamy się już tyle lat, że jesteśmy dla siebie w ten jeden weekend jak tlen. Kocham ich jak rodzinę i cały rok bardzo za nimi tęsknię. To niesamowicie pozytywnie zakręceni ludzie, nadający dokładnie na tych samych falach co ja. Nie wiem jaka była potrzebna konfiguracja gwiazd, żebyśmy się wszyscy znaleźli, ale los okazał się dla nas bardzo łaskawy. Gdyby była potrzebna jakaś transfuzja, szpik kostny lub nawet nerka, bez wahania oddałabym tym ludziom, gdyby zaszła taka potrzeba. Przy drugim śniadaniu zastanowiła mnie Asia Czarna, która spytała retorycznie- teraz się widzimy, a potem będziemy do siebie jeździć na pogrzeby??? Hm...Myślę, że tak... I to nieważne jak daleko od siebie wtedy będziemy.
Spotykamy się co roku, patrzymy jak rosną nam dzieci, jak dojrzewają, jakie stają się fajne i duranowe. Ktoś kiedyś powiedział, że fani Duran Duran są skazani na wyginięcie. Być może, ale z takim narybkiem jaki wyhodowaliśmy tak szybko to nie nastąpi :)
Kochani czytelnicy, jeżeli jeszcze nie wiecie jak brzmi Duran Duran najwyższa pora to nadrobić. Być może zobaczymy się w przyszłym roku na kolejnym zlocie... Zachęcam, bo WARTO  :) (Rio, sekta? Naprawdę? Leje..)



Ps. Wiśniówka na torcie, przy której umarłam. Opowieść jednej z fanek DD. Autentyczna.
W jednym z dużych miast mieszkała sobie mama, która miała dorosłego już syna z zespołem Downa. Chłopak mały nie był. Wręcz przeciwnie- wyrósł na dużego i bardzo silnego. Mama pracowała długo w jednej z galerii handlowych. Któregoś dnia syn zadzwonił do niej podekscytowany- Mamo, mamo, wracaj do domu, bo mamy w łazience prawdziwego, żywego krasnoludka! Matkę zatkało, ale pomyślała, że syn fantazjuje.- Dobrze synu, jak wrócę do porozmawiamy- i się rozłączyła. Wieczorem, po pracy wróciła do domu, a młody już przebierał nogami, żeby jej tego krasnoludka pokazać. -Synu, spokojnie, zdejmę tylko buty..Ale już widzi, że drzwi do łazienki zabarykadowane komodą i innymi rzeczami. Coś ja tknęło- odgruzowała i zajrzała do środka- a tam- najprawdziwszy karzeł. Człowiek, ale niewielkiego wzrostu i z ryjem na nią, że co to ma być, żeby go ktoś z ulicy porywał??? Jak to było naprawdę nikt nie wie, ale młody pewnie wyszedł na spacer, zobaczył karła, którego widział po raz pierwszy na oczy, zawinął go pod pachę i zabrał do domu jako trofeum!!!  Prawdziwego KRASNOLUDKA!!! Żeby było zabawniej, nasz karzeł miał ze sobą telefon komórkowy, zadzwonił na policję i zamiast powiedzieć, że nazywa się tak i tak, jest na ulicy takiej i takiej powiedział- Halo policja? Jestem karłem i uprowadził mnie Down... Amen!!!

3 komentarze:

  1. Cudownie się czyta tę relację, szczególnie, kiedy się samemu uczestniczy! El, jesteś siłą napędową naszego forum!
    To zaszczyt spotykać się w takim gronie i to już od 10 lat. Właśnie, kiedy to minęło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. mnie miło, że do was dołączyłam

    OdpowiedzUsuń