poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Lizbona na szybko. Raz.







Oczywiście przed wyjazdem do Portugalii mieliśmy potężne plany na zwiedzanie, ale tydzień w tym pięknym kraju, to zdecydowanie za mało!!! ZA MAŁO! Lizbonę mieliśmy w planach na jednym z pierwszych miejsc, tylko jakoś średnio sprawdziliśmy jak daleko jest to miasto od naszego Faro. Okazało się, że to 3 godziny drogi w jedną stronę, czyli 6 w obie. Pół dnia w samochodzie.
Żeby dojechać tam o przyzwoitej porze, wstaliśmy o 6 rano i w deszczu (tak, tak) dojechaliśmy do stolicy kraju, po drodze mijając całe kolonie bocianów. Dosłownie tysiące boćków pomieszkuje sobie trakcje elektryczne rozstawione wzdłuż autostrady. Uwaga- autostrada jest droga jak na polskie portfele.
W samochodzie jeszcze szybkie rozpoznanie, gdzie można zaparkować, żeby metrem przemieszczać się sprawnie i bezproblemowo po mieście.
Na miejscu przestało padać, to po pierwsze, a dodatkowo okazało się, że mieliśmy na tyle farta, że zaparkowaliśmy w najstarszej dzielnicy Lisbony- Alfamie, więc to metro zupełnie odpadło, bo tam jest najwięcej zabytków i rzeczy do zobaczenia.


  Ruszyliśmy pod górę, bo to dzielnica  pod górę i to niemałą. Na dodatek wąskie te uliczki, ale bardzo urokliwe. Oczywiście tradycyjnie szliśmy bez planu (jako takiego), bo przygoda czeka. Najbliżej nas górowała kopuła wielkiej bazyliki. Nie mieliśmy pojęcia co to, ale podeszliśmy. Cena za wejście 4 Euro od osoby. W przypadku 4 osobowej rodziny robi się 16, więc cóż było robić? Zrzuciliśmy się po 1 eurasie i wysłaliśmy naszego najlepszego człowieka stworzonego do tej misji, czyli fotografa Tomka. Na wejściu można było wejść i rzucić okiem. Trochę łyso, więc ten Tomek jako wysłannik okazał się bardzo dobrym wyborem.










Okazało się, że ten kościół to coś w rodzaju naszej kaplicy na Wawelu, gdzie leżą ciała najwybitniejszych Polaków (z wyjątkiem jednego i wy wiecie, którego), a tym leżą najwybitniejsi Portugalczycy. Kościół pod wezwaniem Świętej  Engraci, nazywany też Panteonem Narodowym. Podobno był budowany 284 lata!!! A jego kopułę ukończono dopiero w XX wieku w 1966 roku. Niestety nie znam Tych wszystkich wybitnych Portugalczyków z wyjątkiem Vasco Da Gamy, którego grób jest tam tylko symboliczny.
Tomek nastrzelał fotek i ruszyliśmy dalej pod górkę. Ulice strasznie fajne, schodkowe, tramwajowe. Udało nam się zobaczyć jedną z największych atrakcji Lisbony- Żółty tramwaj :) Tak naprawdę nie wiem dlaczego jest taki wyjątkowy?Może  mają tylko jedną sztukę?


Podeszliśmy pod mury zamku przechodząc pod świetną bramą, ale tutaj kolejna niespodzianka. Mało tego, że ludzi mrowie, to znowu ceny biletów wbiły nas w ziemię- 8,5 Euro od osoby. Studenci 5 Euro. Nie jestem skąpa i raczej niczego sobie nie żałuję, zwłaszcza na wakacjach, ale ta cena była nie do zaakceptowania, zwłaszcza znowu po przeliczeniu razy 4. Tak czy siak, zamiast wbijać na te mury postanowiliśmy znaleźć inne atrakcje turystyczne i inne punkty widokowe, a za kasę zaoszczędzoną na  biletach zjeść jakiś świetny, tutejszy posiłek i napić się wina. Także regionalnego. Wcale nie było trudno znaleźć takie punkty widokowe, bo już najbliższy znajduje się trochę poniżej zamku, przy Ścianie Wizygotów na  Kościele Św. Luizy. Są tam dwa obrazy namalowane kobaltem na kaflach. Jeden przedstawia Plac Terreiro Do Paco przed trzęsieniem ziemi, które zdemolowało to miasto w 1755 roku, a drugi kaflowy obraz to Wizygoci (czyli Niemcy po prostu) atakujący zamek Św. Jerzego w 1147 roku.

Wizygoci demolują Lizbonę

Punkt widokowy. Za nami rzeka Tag.



taka sikalnia w drodze na zamek Św. Jerzego

a na przeciwko sikalni mocno skomplikowany budynek.

a to już kolorowe uliczki Lizbony

Ruszyliśmy w kierunku katedry Se, czyli po prostu Katedry Najświętszej Marii Panny, najważniejszego kościoła w Lizbonie, który znajduje się zupełnie niedaleko od kościoła Św. Luizy. Trzeba tylko zejść trochę na dół. Od razu widać, że to stary kościół. Sprawdziliśmy- budowę rozpoczęto w 1174 roku i od tego czasu kilka razy zmieniano jego charakter architektoniczny od romańskiego poprzez gotycki, aż do wyglądu współczesnego. Katedra tak jak większość budowli  Lizbony ucierpiała najbardziej w czasie tego strasznego trzęsienia ziemi w 1755 roku. Swój obecny wygląd kościół otrzymał dopiero na początku XX wieku. Jest klimatyczny i warto tam zajrzeć. Wstęp jest bezpłatny.





Po drodze na największy plac w Portugalii (jeden z największych w Europie) zahaczyliśmy jeszcze o ścianę ukwieconą na dobre kilka metrów kwadratowych. Na jej tle stanął Mario i Tomek... Wyszła super fajna fotka.


A sam plac, o nazwie po prostu Comercio rzeczywiście OLBRZYMI!!!! Przestrzenny i widny. To na tym placu podczas ostatnich Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej Portugalczycy świętowali wszystkie swoje zwycięstwa, a mieli naprawdę co świętować. A historycznie na tym właśnie placu witano portugalskich, morskich podróżników i zdobywców. Oczywiście po trzęsieniu ziemi w 1755 roku plac uległ całkowitemu zniszczeniu, a swój obecny kształt zawdzięcza niejakiemu markizowi Pombal, który zaprojektował plac w kształcie litery U, a ostateczny kształt architektoniczny został ukończony dopiero w XVIII wieku. Po środku placu znajduje się pomnik Józefa I, króla Portugalczyków, który inaczej zwany jest wielkim reformatorem. Nas przy tym pomniku zaczepiło kilku dilerów narkotyków z propozycją sprzedaży jakichś fajnych używek. No cóż, my nie skorzystaliśmy, ale pewnie kilku amatorów kwaśnych jabłek się znalazło. Przeszliśmy przez łuk triumfalny, czyli Łuk Rua Augusta i znaleźliśmy się na głównym deptaku Lizbony. Kolorowo, różnorodnie i drogo, ale podreptać tam warto.


w górze zamek Św. Jerzego



Na deptaku przeróżni przebierańcy, bo i Indianie i Bestia (ta od Pięknej) i jeszcze inne cudaki i CAŁE stada naganiaczy restauracyjnych. Nas też jeden dopadł i być może byśmy się nawet skusili, ale Beata stwierdziła, że skoro on jest taki namolny i tak mu zależy, to tylko się czymś strujemy i tyle wywieziemy z Lizbony. Znaleźliśmy zupełnie niedaleko ściany Wizygotów (schodkami na dół) bardzo fajny, malutki lokalik z regionalnym jedzeniem. Pojedliśmy popijając winkiem :) Było bardzo smacznie, choć restauracyjka mikroskopijna.
Czas nas poganiał, więc ruszyliśmy w stronę kolejnych atrakcji, których za nic nie mogliśmy przeoczyć, czyli klasztor Hieronimitów i wieża morska w dzielnicy Belem. Zapakowaliśmy się do samochodów i po 10 minutach byliśmy w tej słynnej dzielnicy. Na parkingu ciasno!!! Prawie w ogóle nie było miejsca, więc zanim się zebraliśmy znowu do kupy, minęło kilka minut.
 Klasztor zachwycający już z daleka. Zbudowany w jedynym w swoim rodzaju portugalskim stylu manuelińskim , występującym tylko w Portugalii. Nie chce mi się opisywać historii powstania tego pięknego zabytku. Odsyłam tutaj http://infolizbona.pl/klasztor-hieronimitow-w-lizbonie-belem-dojazd-ceny-biletow-przydatne-info-i-zdjecia/. Wszystkich najważniejszych informacji dowiecie się właśnie z tego tekstu.
Pod klasztorem 2 kolejki- jedna do klasztoru, a druga do kościoła. Wybraliśmy tę do Kościoła, bo szła sprawniej i szybciej, a ludzi było mrowie!!! Rzeczywiście wnętrze powaliło. Przecudny, pięknie zdobiony, kunszt architektoniczny na najwyższym poziomie. Nic dziwnego, że ten obiekt znajduje się pod patronatem Unesco.
Kilka fotek poniżej.











Czas nas gonił, więc biegusiem pognaliśmy do wieży morskiej Torre De Belem, zbudowanej w tym samym stylu co klasztor Hieronimitów i tak samo pod patronatem Unesco. Oczywiście, na miejscu okazało się, że jest już zamknięte, więc mogliśmy tylko pooglądać ją z od strony lądu. Rzeczywiście jest niezwykła i piękna, a z jednego z rogów tejże wieży wyglądała na nas rzeźba przedstawiająca nosorożca. Podobno płynął biedaczyna w prezencie dla króla Manuela, ale statek zatonął, a wraz z nim to biedne zwierzę. Rzeźbę stworzono na podstawie opisów i szkiców.
Więcej o samej wieży pod tym linkiem http://infolizbona.pl/lizbona-wieza-belem-torre-de-belem-zdjecia-dojazd-ceny-biletow-informacje/






nosorożec :)
Na koniec poszliśmy jeszcze zobaczyć z bliska pomnik Odkrywców upamiętniający wszystkich wielkich portugalskich podróżników morskich z Vasco Da Gamą na czele. Okazało się, że na pomnik można wjechać windą i rzutem na taśmę wjechałyśmy z Marcelą na sam szczyt.(ostatni wjazd) Z góry widok na klasztor, na Lizboński Golden Gate oraz na Wieżę Morską. A w dole róża wiatrów z zaznaczonymi koloniami Portugalii.

Golden Gate z dołu

i Golden Gate z góry

widok na klasztor




Nie mieliśmy już zbyt wiele czasu na zwiedzanie, więc zapakowaliśmy tyłki do samochodów i ruszyliśmy do Faro, tym razem nie autostradą, tylko drogami powiatowymi, usianymi gajami z drzewami korkowymi na skalę dla mnie niespotykaną. W sumie nie autostrada była tylko o pół godziny dłuższa, a mieliśmy okazję zobaczyć Portugalię od kuchni. Fajna, czysta i cicha.
Na koniec bardzo fajny pomysł- Historia Lizbony w komiksie, namalowana przy wejściu do Toalety. Można  czekać i się edukować. Uważam, że to doskonały pomysł dla każdego miasta  do naśladowania.



Ps. Wierzcie lub nie, ale przysiadałam do tego posta chyba z 7 razy i odpadałam przez upały i zmęczenie. Weny też mi brakowało, więc nie uważam tego wpisu za jakieś wybitne dzieło (hy hy).
Następnym razem napiszę Wam o Tosi, piesku, który przeszedł piekło i o 3 Budrysach, które znalazły domek. Do poczytania.

1 komentarz: