Oczywiście przed wyjazdem do Portugalii mieliśmy potężne plany na zwiedzanie, ale tydzień w tym pięknym kraju, to zdecydowanie za mało!!! ZA MAŁO! Lizbonę mieliśmy w planach na jednym z pierwszych miejsc, tylko jakoś średnio sprawdziliśmy jak daleko jest to miasto od naszego Faro. Okazało się, że to 3 godziny drogi w jedną stronę, czyli 6 w obie. Pół dnia w samochodzie.
Żeby dojechać tam o przyzwoitej porze, wstaliśmy o 6 rano i w deszczu (tak, tak) dojechaliśmy do stolicy kraju, po drodze mijając całe kolonie bocianów. Dosłownie tysiące boćków pomieszkuje sobie trakcje elektryczne rozstawione wzdłuż autostrady. Uwaga- autostrada jest droga jak na polskie portfele.
W samochodzie jeszcze szybkie rozpoznanie, gdzie można zaparkować, żeby metrem przemieszczać się sprawnie i bezproblemowo po mieście.
Na miejscu przestało padać, to po pierwsze, a dodatkowo okazało się, że mieliśmy na tyle farta, że zaparkowaliśmy w najstarszej dzielnicy Lisbony- Alfamie, więc to metro zupełnie odpadło, bo tam jest najwięcej zabytków i rzeczy do zobaczenia.
Ruszyliśmy pod górę, bo to dzielnica pod górę i to niemałą. Na dodatek wąskie te uliczki, ale bardzo urokliwe. Oczywiście tradycyjnie szliśmy bez planu (jako takiego), bo przygoda czeka. Najbliżej nas górowała kopuła wielkiej bazyliki. Nie mieliśmy pojęcia co to, ale podeszliśmy. Cena za wejście 4 Euro od osoby. W przypadku 4 osobowej rodziny robi się 16, więc cóż było robić? Zrzuciliśmy się po 1 eurasie i wysłaliśmy naszego najlepszego człowieka stworzonego do tej misji, czyli fotografa Tomka. Na wejściu można było wejść i rzucić okiem. Trochę łyso, więc ten Tomek jako wysłannik okazał się bardzo dobrym wyborem.
Okazało się, że ten kościół to coś w rodzaju naszej kaplicy na Wawelu, gdzie leżą ciała najwybitniejszych Polaków (z wyjątkiem jednego i wy wiecie, którego), a tym leżą najwybitniejsi Portugalczycy. Kościół pod wezwaniem Świętej Engraci, nazywany też Panteonem Narodowym. Podobno był budowany 284 lata!!! A jego kopułę ukończono dopiero w XX wieku w 1966 roku. Niestety nie znam Tych wszystkich wybitnych Portugalczyków z wyjątkiem Vasco Da Gamy, którego grób jest tam tylko symboliczny.
Tomek nastrzelał fotek i ruszyliśmy dalej pod górkę. Ulice strasznie fajne, schodkowe, tramwajowe. Udało nam się zobaczyć jedną z największych atrakcji Lisbony- Żółty tramwaj :) Tak naprawdę nie wiem dlaczego jest taki wyjątkowy?Może mają tylko jedną sztukę?
Podeszliśmy pod mury zamku przechodząc pod świetną bramą, ale tutaj kolejna niespodzianka. Mało tego, że ludzi mrowie, to znowu ceny biletów wbiły nas w ziemię- 8,5 Euro od osoby. Studenci 5 Euro. Nie jestem skąpa i raczej niczego sobie nie żałuję, zwłaszcza na wakacjach, ale ta cena była nie do zaakceptowania, zwłaszcza znowu po przeliczeniu razy 4. Tak czy siak, zamiast wbijać na te mury postanowiliśmy znaleźć inne atrakcje turystyczne i inne punkty widokowe, a za kasę zaoszczędzoną na biletach zjeść jakiś świetny, tutejszy posiłek i napić się wina. Także regionalnego. Wcale nie było trudno znaleźć takie punkty widokowe, bo już najbliższy znajduje się trochę poniżej zamku, przy Ścianie Wizygotów na Kościele Św. Luizy. Są tam dwa obrazy namalowane kobaltem na kaflach. Jeden przedstawia Plac Terreiro Do Paco przed trzęsieniem ziemi, które zdemolowało to miasto w 1755 roku, a drugi kaflowy obraz to Wizygoci (czyli Niemcy po prostu) atakujący zamek Św. Jerzego w 1147 roku.
Wizygoci demolują Lizbonę |
Punkt widokowy. Za nami rzeka Tag. |
taka sikalnia w drodze na zamek Św. Jerzego |
a na przeciwko sikalni mocno skomplikowany budynek. |
a to już kolorowe uliczki Lizbony |
w górze zamek Św. Jerzego |
Na deptaku przeróżni przebierańcy, bo i Indianie i Bestia (ta od Pięknej) i jeszcze inne cudaki i CAŁE stada naganiaczy restauracyjnych. Nas też jeden dopadł i być może byśmy się nawet skusili, ale Beata stwierdziła, że skoro on jest taki namolny i tak mu zależy, to tylko się czymś strujemy i tyle wywieziemy z Lizbony. Znaleźliśmy zupełnie niedaleko ściany Wizygotów (schodkami na dół) bardzo fajny, malutki lokalik z regionalnym jedzeniem. Pojedliśmy popijając winkiem :) Było bardzo smacznie, choć restauracyjka mikroskopijna.
Czas nas poganiał, więc ruszyliśmy w stronę kolejnych atrakcji, których za nic nie mogliśmy przeoczyć, czyli klasztor Hieronimitów i wieża morska w dzielnicy Belem. Zapakowaliśmy się do samochodów i po 10 minutach byliśmy w tej słynnej dzielnicy. Na parkingu ciasno!!! Prawie w ogóle nie było miejsca, więc zanim się zebraliśmy znowu do kupy, minęło kilka minut.
Klasztor zachwycający już z daleka. Zbudowany w jedynym w swoim rodzaju portugalskim stylu manuelińskim , występującym tylko w Portugalii. Nie chce mi się opisywać historii powstania tego pięknego zabytku. Odsyłam tutaj http://infolizbona.pl/klasztor-hieronimitow-w-lizbonie-belem-dojazd-ceny-biletow-przydatne-info-i-zdjecia/. Wszystkich najważniejszych informacji dowiecie się właśnie z tego tekstu.
Pod klasztorem 2 kolejki- jedna do klasztoru, a druga do kościoła. Wybraliśmy tę do Kościoła, bo szła sprawniej i szybciej, a ludzi było mrowie!!! Rzeczywiście wnętrze powaliło. Przecudny, pięknie zdobiony, kunszt architektoniczny na najwyższym poziomie. Nic dziwnego, że ten obiekt znajduje się pod patronatem Unesco.
Kilka fotek poniżej.
Czas nas gonił, więc biegusiem pognaliśmy do wieży morskiej Torre De Belem, zbudowanej w tym samym stylu co klasztor Hieronimitów i tak samo pod patronatem Unesco. Oczywiście, na miejscu okazało się, że jest już zamknięte, więc mogliśmy tylko pooglądać ją z od strony lądu. Rzeczywiście jest niezwykła i piękna, a z jednego z rogów tejże wieży wyglądała na nas rzeźba przedstawiająca nosorożca. Podobno płynął biedaczyna w prezencie dla króla Manuela, ale statek zatonął, a wraz z nim to biedne zwierzę. Rzeźbę stworzono na podstawie opisów i szkiców.
Więcej o samej wieży pod tym linkiem http://infolizbona.pl/lizbona-wieza-belem-torre-de-belem-zdjecia-dojazd-ceny-biletow-informacje/
nosorożec :) |
Golden Gate z dołu |
i Golden Gate z góry |
widok na klasztor |
Nie mieliśmy już zbyt wiele czasu na zwiedzanie, więc zapakowaliśmy tyłki do samochodów i ruszyliśmy do Faro, tym razem nie autostradą, tylko drogami powiatowymi, usianymi gajami z drzewami korkowymi na skalę dla mnie niespotykaną. W sumie nie autostrada była tylko o pół godziny dłuższa, a mieliśmy okazję zobaczyć Portugalię od kuchni. Fajna, czysta i cicha.
Na koniec bardzo fajny pomysł- Historia Lizbony w komiksie, namalowana przy wejściu do Toalety. Można czekać i się edukować. Uważam, że to doskonały pomysł dla każdego miasta do naśladowania.
Ps. Wierzcie lub nie, ale przysiadałam do tego posta chyba z 7 razy i odpadałam przez upały i zmęczenie. Weny też mi brakowało, więc nie uważam tego wpisu za jakieś wybitne dzieło (hy hy).
Następnym razem napiszę Wam o Tosi, piesku, który przeszedł piekło i o 3 Budrysach, które znalazły domek. Do poczytania.
Pięknie tam, oj bardzo, jak zwykle zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuń