wtorek, 24 lipca 2018

Billy Idol w Dolinie Charlotty 21.07.2018 :)


To właściwie nie do wiary, że ja naprawdę byłam na tym koncercie. Do teraz nie mogę w to uwierzyć, a przecież byłam tam, stałam pod sceną, szalałam i darłam  jak wariatka, co w ogóle nie przystoi kobiecie po 50-tym roku życia :) Chyba? A właściwie, dlaczego nie przystoi? BO CO?
O tym koncercie dowiedziałam się jakoś w marcu tego roku i od razu wiedziałam, że MUSIMY tam być. Szybciutko zakupiliśmy bilety i jeszcze w proceder uwikłaliśmy  moją najstarszą starowinkę Fatmę z jej Wojtkiem, Madzię z Wrocławia i jej przyjaciółkę Kasię. Obydwie kochające Idola, więc zapowiadał się koncert, na który czekaliśmy od wydania płyty Rebel Yell, czyli 1983! Billy pierwszy raz w Polandzie!


Był taki czas, że wszystkie urodziny Fatmy kończyły się winylem Billego Idola, który w 80-tych latach był dostępny w naszych kioskach "Ruch". Tak, to było jakieś The Best Of i wyglądało tak:

Wariowaliśmy wtedy przy White Wedding, Money Money, Dancing With Myself  i Rebel Yell. Jakieś wariactwo to było i czas niezapomniany.
No, ale wcześniej ukazały się jego 2 ważne płyty "Billy Idol" i atomowy "Rebel Yell". Do dzisiaj pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłam tę czerwoną okładkę ze zbuntowanym, półnagim Billym, na półce w Pewexie. Zapakowany w błyszczącą folijkę, jak drogocenny prezent. Niemal czułam jej zapach. Bardzo chciałam ją mieć. BARDZO!!!! Ale nie było mnie stać, więc zadowalałam się kasetami. I zawsze gdy słuchałam tej płyty, głośniki jęczały, bo nie dawały rady.  Tego nie słucha się po cichutku, bo to grzech.


W ogóle Billy w latach 80-tych wymiatał, ale przyznam szczerze, że nie śledziłam bardzo uważnie jego kariery, chociaż plakat siwka z zasłonięta twarzą, w rękawiczce z obciętymi palcami wisiał u mnie długo. Generalnie nie lubię blondynów, ale to był wyjątek.


W latach 90-tych w ogóle zapomniałam o Billym, ale wtedy kompletnie zapomniałam o wielu wykonawcach. Na szczęście Billy przypomniał o sobie w 2014 roku płytą "Kings and Queens of Underground" i BARDZO mi się ten album spodobał. Stary, dobry Billy w najlepszej odsłonie. Świetne kompozycje, dobre aranżacje, dobre teksty i czad! Postcards from the past wymiótł!!! Mam ten kawałek na płycie w samochodzie. Noga zawsze wtedy jest cięższa, a jazda przyjemniejsza.



Czas szybko leci, więc ten 21 lipca i data koncertu zbliżyły się w zastraszającym tempie. Trochę obawiałam się o pogodę, bo cały tydzień prawie lało, ale w piątek, gdy wyjechaliśmy z domu było upalnie, słonecznie i cudnie! Magdę i Kasię zgarnęliśmy po drodze we Wrocławiu i ruszyliśmy do Ustki, bo tam mieliśmy zaklepaną kwaterę. Po drodze oczywiście kupa śmiechu, ploteczek i opowieści. Dojechaliśmy bardzo późno, bo ok.23-ej i cholera było w nocy bardzo zimno!!! Na miejscu były już Miśki, więc napiliśmy się wina...i piwa :)
Rano cudowne słońce, szybkie prysznice i wio na plażę! Ustka ma piękną plażę zachodnią-wielką, piaszczystą i czystą. Tam foczki i morsy z Dolnego Śląska zaległy. Fale wielkie, a morze- uwaga, uwaga- cieplusieńkie. No, może nie tak jak w Chorwacji, czy Turcji, ale cieplejsze niż Atlantyk w Portugalii.
Skakaliśmy po tych falach jak dzieciaki, dosłownie, a śmiechu było, bo przecież nie codziennie jest okazja do takich szaleństw, gdy fale są tak wielkie, że nas nakrywają.



te dwie, tam z tyłu to my z Madzią :)

a to, jeżeli ktoś ma pytania, dlaczego moje córki to modelki :)

 Plażing był fantastyczny. Już dawno nad Bałtykiem nie trafiłam na taką fajną pogodę. Towarzystwo doborowe dodatkowo, więc pełnia szczęścia.
Pozbieraliśmy się w końcu ok 16-ej, potem obiadek i szybki prysznic, bo przecież BILLY IDOL CZEKA!!! Wcześniej obczailiśmy kto tam na supporcie panie- Sebastian Riedel z kapelą i ex gitarzysta TSA niejaki Andrzej Nowak, teraz śpiewający pieśni polskie i patriotyczne. Mario włączył na youtube jakiś wywiad z nim i lekko się przeraziliśmy, ale chyba aż tak źle być nie może...Czy może? No zobaczymy.
Do Doliny Charlotty dojechaliśmy ok. 19-ej i akuratnie ten cały Nowak miał wystąpić. I niestety wystąpił. Matko i córko, Jezusie brodziaty- czegoś takiego, to ja jeszcze nigdy i nigdzie nie widziałam!!!
www. żal. pl i nic więcej. Jakieś okropieństwo. Teksty narodowe o wielkości Lechii i o Polsce jaka to ona cudowna i majestatyczna, jaka piękna i biało- czerwona, jaka niedoceniona i jak ona im jeszcze wszystkim pokaże. A jak już usłyszałam wpleciony w tekst wierszyk "Kto ty jesteś?Polak Mały"... tzw. katechizm polskiego dziecka, to dostałam głupawkowego śmiechu i naprawdę, naprawdę w głowie mi się nie mieściło, żeby takie bzdety dorosły facet, po przejściach i latach na scenie śpiewał przed wielotysięczną publicznością, mam nadzieję niegłupich ludzi. Wiem, że w tych czasach to niesie, bo narodowcy kochają takie wyświchtane slogany i frazesy, ale na litość? Really? On myśli, że ludzie to kupią? W ogóle mieliśmy wrażenie, że on te teksty na poczekaniu wymyśla, taka wielka improwizacja i RAP w jednym, tylko, że to się kupy dupy nie trzymało.  Wojtek nawet stwierdził, że on powinien w jakimś teleturnieju w TVP u Kurskiego wystąpić, bo tam jego miejsce. Śrubki po całości poluzowane. I jeszcze chórek gospel ubrany w biało- czerwone sutanny w piosence o Polsce, a umiejętności wokalne ŻADNE!!! Kto tego żalowego, bezzębnego facecika wymyślił na support przed Billym?  Kto, pytam? Nie linkuję, bo nie będę robiła matołowi oglądalności. I wy też się nie ważcie. Ciekawe czy on kiedykolwiek słyszał piosenki Sztywnego Pala Azji (Nie gniewaj się na mnie Polsko), T. Love (Ojczyznę Kochać trzeba i szanować), Tomka Lipińskiego (Jeszcze będzie przepięknie) czy Grześka Ciechowskiego (Nie pytaj o Polskę). Te piosenki niosły treść i wzruszały. A ten tutaj to był po prostu jakiś osraniec.

Katarzyna, Magdalena i Marzanna... jeszcze świeże :)

selfiki, bo Nowak gra i nie da się słuchać

uszy nam krwawią...

Katarzyna, Magdalena, Marzanna i Beata :) Uchachane, bo Nowak skończył :)

Czekaliśmy jeszcze na Adasia i Monikę, fanów Duran Duran z Gdańska. Przyjechali tuż po koncercie Nowaka, ale spotkanie było krótkie, bo my mieliśmy bilety w innym sektorze i strasznie żałuję, że tak krótko i niedosyt. Odbijemy sobie na zlocie :) Jeśli czytacie, buziakuję bardzo!

Fani Duran Duran kochają Billy Idola :)

Adaś w koncertowej koszulce organizacyjnej. Republika i Duran Duran w jednym stali domku. I moja.
W końcu przyszedł Piotr Mec i zapowiedział Billyego. Polecieliśmy jak wariaty na dół, żeby zaklepać najlepsze miejsca. Oczywiście, najlepsze JUŻ były zaklepane, ale ja stanęłam zupełnie blisko sceny po lewej stronie (zazwyczaj tam stoją basiści, ale nie tym razem)  z Madzią, a za moment dołączyła Kasia. Jeszcze jakieś dwie dziunie wymyśliły, że one sobie wejdą w jakąś szczelinę pomiędzy mną, a sceną- nie nie kochane, wy w żadne dziury wchodzić nie będziecie!!! Na drzewo. Za nic bym ich nie wpuściła.
I w końcu zgasły światła i na scenę weszli muzycy, a za nimi ON!!! W glorii i chwale, niewielki facecik w skórzanym płaszczu i jeszcze kilku odzieniach. Nie wiem, przemknęła mi taka myśl, czy on aby nie z tych, co to myślą, że Poland to koniecznie white bears from North Polar. No mam nadzieję, że nie.
Rozpoczął z wysokiego c, bo "Shock to the system" i poszło!!! Porwał publikę od pierwszego taktu. Magda i ja tak się w tym momencie rechotałyśmy, że musiałyśmy się uściskać! Naprawdę?To się dzieje naprawdę? Billy śpiewa, a my tutaj stoimy??? Trwaj chwilo, trwaj!!! !!! Za moment poleciał Dancing with myself i już w ogóle publika oszalała!!! Po tej piosence Billy stwierdził chyba, że jednak niedźwiedzi polarnych nie będzie i na naszych oczach zdjął wierzchnie odzienie, przebierając się w coś lżejszego i przez chwilę był półnagi i to już była całkowita euforia!Znalazłam filmik z tych dwóch kawałków. Obejrzyjcie, dopóki są.





No i trzeba przyznać, że Billy zestarzał się bardzo pięknie. Ciało ma 40-latka. Paszcza bardziej zryta, ale ogólnie? Fantastycznie! Widać, że pakuje i dba o siebie. No i bardzo dobrze, bo to tylko radość dla oczu. Widać było, że po tych dwóch pierwszych kawałkach chłopak się rozochocił, bo na początku jakby z taką dozą nieśmiałości. W końcu to pierwszy raz, ikona lat 80-tych, w kraju postkomunistycznym. Ale my na szczęście mieliśmy w Polsce genialną edukację muzyczną i nie było się czego wstydzić.
Koncert trwał w najlepsze. Billy szalał, chociaż widziałam, że co jakiś czas posapuje. Kurczaki, chciałabym w jego wieku tak posapywać tylko, podczas takiego show. Doprawdy.
Poleciało Flesh for Fantasy, Can't break me down i cover Doorsów L.A Woman, gdzie na końcu już śpiewał Polish woman :) ku uciesze panien i mężatek. Potem poszedł jakiś chyba stary punkowy kawałek, którego nie znałam, ale punk niesie, więc i tak był szał, a następnie poleciał Johnem Waynem. W międzyczasie Billy zmienił garderobę. Zresztą zmieniał ją kilkukrotnie, nie wiem czy nie z 6 razy, bo w końcu się nie doliczyłam, ale ciałko z klaty i brzuszek cały czas na wierzchu. No ma się czym pochwalić, ma.
Na chwilę zniknął ze sceny, a Steve Stevens zaintonował piękne, delikatne solo na gitarze. Od razu wiedziałam, że to Eyes Without a face, bo znałam tę wersję z jakiegoś koncertu na youtube.
A brzmiała ona tak:



Coś mi się wydawało stojąc po tej lewej stronie, że on tam nie dociąga, ale to zawsze zaburzony odbiór stojąc tuż przy wielkich głośnikach. Oj tam, oj tam. I tak pięknie.
Steve Stevens w końcu dał odpocząć Billemu i  reszcie muzyków zostając na scenie solo i uraczając nas doskonałym flamenco na gitarze. Co tu dużo gadać, jest to wirtuoz i dał temu wyraz. W którymś momencie flamenco zamieniło się w gitarowe intro Stairway to Heaven, co po chwili zarzucił, machając rękami, że to kiepski kawałek :) Ubawił nas tym po pachy. Stał tuż obok nas, patrzyłyśmy z dołu na tego niewielkiego facecika, który trochę wyglądał jak babajaga z oklapłym, czarnym tapirem. Tapetę miał jak ta lala, ale grał cudownie. Tak w ogóle widać było, że Ci dwaj panowie lubią się i darzą wzajemnym szacunkiem. Energia i lata pracy pomiędzy nimi zrobiła swoje.
Koncert trwał w najlepsze, Billy rozbujał publikę już po całości. Co jakiś czas coś rzucał w publikę, a to papierowe talerze z autografem, a to rozebrał się do półnaga i rzucił w tłum koszulkę. Szczęściara, która ją złapała, po jakimś czasie wskoczyła na scenę, ku totalnemu zdziwieniu ochrony (bo czujni byli jak strażnicy Teksasu), a ona i tak im tam wpadła i lawirowała po scenie. Złapali bidulę i wynieśli za kulisy. Dodatkowa atrakcja :)
W którymś momencie, w jakimś totalnym szale poczułam jak włazi na mnie jakieś cielsko. Włazi, naskakuje, odbija się ode mnie. WTF? Odwracam się, a to jakaś upindrowana panienka wepchała się pomiędzy Kaśkę i mnie i udaje primadonnę z Teatru Bolshoi w Moskwie. Ja bardzo nie lubię, gdy ktoś zaburza moją strefę bezpieczeństwa. Koncerty to jedyny moment, gdzie na to sobie pozwalam, a i tak muszę mieć nad tym kontrolę, a tutaj tylko patrzeć jak kobyła wlezie mi na głowę. Mówię do niej, żeby trochę sobie odpuściła i się uspokoiła, a ona mi na to: "Skończ, kurwa pierdolić". No chyba zabłądziła!!!! Opieprzyłam dziewczynkę jak burą sukę, a potem jej jeszcze fanka Billeygo (blond czupryna) dołożyła z innej strony, a w międzyczasie Kaśka i tak wlazła przed nią. Panienka się pogniewała i poszła. Ojej. Co to ma być?. Bezczelności takiej nie trawię. I ona jeszcze Kaśkę i Magdę namawiała, żeby wskakiwały na scenę. Chyba coś zażyła. No ratunku. Jeszcze obok nas stał taki wielki facet wielkości mojego Maria, tylko większy gabarytowo. Stał jak wielki wódz Apaczów. Niewzruszony i jak się okazało śmierdzący spod pachy, bo przy Rebel Yell w końcu i na nasze nieszczęście podniósł grabie do góry. Niepotrzebnie. Zupełnie.
Ale Rebel Yell po prostu wyczesany. Esencja Billego Idola. ESENCJA!!! Publika oszalała. Spoglądałam co jakiś czas za siebie i naprawdę byłam dumna z naszej publiczności. CZAD, atomowy czad!




I to niby był już koniec, ale bez bisów nie mogło się obejść. Billy wrócił w czarnym paniuarze i odśpiewał razem z nami White Wedding, po czym pozbierał wszystkie set listy od muzyków i porozrzucał je w publikę, w tym jedną z  kartek poocierał o swój śliczny brzuszek, zainfekował feromonem i dopiero wtedy rzucił w tłum. Walka o tę kartkę była zacięta :) My się na nic nie załapałyśmy niestety, bo wszystkie pałeczki, kostki i inne takie, poszły w innych kierunkach, chociaż basista ewidentnie rzucał w nas, no ale przestrzelił. Lipa.
Koncert zakończył się totalnym szaleństwem przy Money Money. Wariowali wszyscy, darli się wszyscy, skakali wszyscy. Cudowna wiśniówka na torcie! W międzyczasie Billy przedstawił kapelę, szczególną uwagę zwracając na Steve, a na końcu przedstawił siebie... AND I, BILLY FUCKING IDOL. Dżinkuję :)
I poszli, a ja znowu nie mogłam uwierzyć, że to już koniec!!! JAK TO KONIEC???? Ale rozejrzałam się po amfiteatrze i wszyscy zaczęli wychodzić. O jaka szkoda.
Reasumując- jeden z piękniejszych koncertów na których byłam (a ostatnio byłam na wielu). Energia, szaleństwo, czad, radość i szczęście w jednym. Endorfiny wylewały mi się uszami. Tak mi się micha cieszyła, że rozbolały mnie szczęki i dostałam skurczu policzków, ale jak było cudnie... No cudnie i już.
Wszyscy mieliśmy podobne odczucia, więc nie tylko mnie tak ta palemka odbiła. Billy po latach wyszlachetniał, nabrał szlifów i głębi głosu. Prawdziwa gwiazda rocka. Najprawdziwsza.
Do Ustki wracaliśmy przeszczęśliwi i roześmiani... Będę ten koncert wspominała do końca świata. Żałuję tylko, że nie było Save Me Now  i wspominanego wcześniej, mojego ulubionego Postcards from the Past, ale nie będę narzekać, bo zgrzeszę.
A następnego dnia, znowu plaża, obiadek i powrót do domku. Na szczęście w samochodzie cały czas gadaliśmy i udało nam się przeprowadzić analizę życia Madzi, ku ogólnej uciesze. Mam nadzieję, że Madzi też:)
Po powrocie do domu jeszcze się zgadałyśmy z Magdą na FB, bo znalazłam fotki z Dziennika Bałtyckiego, a Madzia znalazła na nich nas :) Zamieszczam niniejszym

Mario ze srebrną torebką Kasi, jak tata Muminka, obok Fatma i Misiek wpatrzeni w telebim.
a tutaj jak ktoś się przyjrzy, zobaczy kawałek mojej twarzy tuż za panią po prawej, a za mną  Śmierdzący Gilala, wódz Apaczów.
Dziękuję Madzi i Kasi za cudowne towarzystwo i te salwy śmiechu od rana do późnej nocy, Miśkom za plażing i wspólne biesiadowanie, a także za reflex na wejściu do Doliny Charlotty, a Adasiowi i Moni za ten szybki meeting. Bardzo miło było was zobaczyć. To był chyba najpiękniejszy i najszczęśliwszy weekend w tym roku. Naprawdę.
Ps. Jeżeli gdzieś pomyliłam kolejność, to proszę o wybaczenie, bo nie byłam do końca sobą i nie wszystko udało mi się spamiętać. Mam zwłaszcza wątpliwości co do czasu przestawienia kapeli, ale czy to ma jakieś znaczenie?

Ps2. Dzięki Madzia za focie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz