To właściwie nie do wiary, że ja naprawdę byłam na tym koncercie. Do teraz nie mogę w to uwierzyć, a przecież byłam tam, stałam pod sceną, szalałam i darłam jak wariatka, co w ogóle nie przystoi kobiecie po 50-tym roku życia :) Chyba? A właściwie, dlaczego nie przystoi? BO CO?
O tym koncercie dowiedziałam się jakoś w marcu tego roku i od razu wiedziałam, że MUSIMY tam być. Szybciutko zakupiliśmy bilety i jeszcze w proceder uwikłaliśmy moją najstarszą starowinkę Fatmę z jej Wojtkiem, Madzię z Wrocławia i jej przyjaciółkę Kasię. Obydwie kochające Idola, więc zapowiadał się koncert, na który czekaliśmy od wydania płyty Rebel Yell, czyli 1983! Billy pierwszy raz w Polandzie!
Był taki czas, że wszystkie urodziny Fatmy kończyły się winylem Billego Idola, który w 80-tych latach był dostępny w naszych kioskach "Ruch". Tak, to było jakieś The Best Of i wyglądało tak:
Wariowaliśmy wtedy przy White Wedding, Money Money, Dancing With Myself i Rebel Yell. Jakieś wariactwo to było i czas niezapomniany.
No, ale wcześniej ukazały się jego 2 ważne płyty "Billy Idol" i atomowy "Rebel Yell". Do dzisiaj pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłam tę czerwoną okładkę ze zbuntowanym, półnagim Billym, na półce w Pewexie. Zapakowany w błyszczącą folijkę, jak drogocenny prezent. Niemal czułam jej zapach. Bardzo chciałam ją mieć. BARDZO!!!! Ale nie było mnie stać, więc zadowalałam się kasetami. I zawsze gdy słuchałam tej płyty, głośniki jęczały, bo nie dawały rady. Tego nie słucha się po cichutku, bo to grzech.
W ogóle Billy w latach 80-tych wymiatał, ale przyznam szczerze, że nie śledziłam bardzo uważnie jego kariery, chociaż plakat siwka z zasłonięta twarzą, w rękawiczce z obciętymi palcami wisiał u mnie długo. Generalnie nie lubię blondynów, ale to był wyjątek.
W latach 90-tych w ogóle zapomniałam o Billym, ale wtedy kompletnie zapomniałam o wielu wykonawcach. Na szczęście Billy przypomniał o sobie w 2014 roku płytą "Kings and Queens of Underground" i BARDZO mi się ten album spodobał. Stary, dobry Billy w najlepszej odsłonie. Świetne kompozycje, dobre aranżacje, dobre teksty i czad! Postcards from the past wymiótł!!! Mam ten kawałek na płycie w samochodzie. Noga zawsze wtedy jest cięższa, a jazda przyjemniejsza.
Czas szybko leci, więc ten 21 lipca i data koncertu zbliżyły się w zastraszającym tempie. Trochę obawiałam się o pogodę, bo cały tydzień prawie lało, ale w piątek, gdy wyjechaliśmy z domu było upalnie, słonecznie i cudnie! Magdę i Kasię zgarnęliśmy po drodze we Wrocławiu i ruszyliśmy do Ustki, bo tam mieliśmy zaklepaną kwaterę. Po drodze oczywiście kupa śmiechu, ploteczek i opowieści. Dojechaliśmy bardzo późno, bo ok.23-ej i cholera było w nocy bardzo zimno!!! Na miejscu były już Miśki, więc napiliśmy się wina...i piwa :)
Rano cudowne słońce, szybkie prysznice i wio na plażę! Ustka ma piękną plażę zachodnią-wielką, piaszczystą i czystą. Tam foczki i morsy z Dolnego Śląska zaległy. Fale wielkie, a morze- uwaga, uwaga- cieplusieńkie. No, może nie tak jak w Chorwacji, czy Turcji, ale cieplejsze niż Atlantyk w Portugalii.
Skakaliśmy po tych falach jak dzieciaki, dosłownie, a śmiechu było, bo przecież nie codziennie jest okazja do takich szaleństw, gdy fale są tak wielkie, że nas nakrywają.
te dwie, tam z tyłu to my z Madzią :) |
a to, jeżeli ktoś ma pytania, dlaczego moje córki to modelki :) |
Pozbieraliśmy się w końcu ok 16-ej, potem obiadek i szybki prysznic, bo przecież BILLY IDOL CZEKA!!! Wcześniej obczailiśmy kto tam na supporcie panie- Sebastian Riedel z kapelą i ex gitarzysta TSA niejaki Andrzej Nowak, teraz śpiewający pieśni polskie i patriotyczne. Mario włączył na youtube jakiś wywiad z nim i lekko się przeraziliśmy, ale chyba aż tak źle być nie może...Czy może? No zobaczymy.
Do Doliny Charlotty dojechaliśmy ok. 19-ej i akuratnie ten cały Nowak miał wystąpić. I niestety wystąpił. Matko i córko, Jezusie brodziaty- czegoś takiego, to ja jeszcze nigdy i nigdzie nie widziałam!!!
www. żal. pl i nic więcej. Jakieś okropieństwo. Teksty narodowe o wielkości Lechii i o Polsce jaka to ona cudowna i majestatyczna, jaka piękna i biało- czerwona, jaka niedoceniona i jak ona im jeszcze wszystkim pokaże. A jak już usłyszałam wpleciony w tekst wierszyk "Kto ty jesteś?Polak Mały"... tzw. katechizm polskiego dziecka, to dostałam głupawkowego śmiechu i naprawdę, naprawdę w głowie mi się nie mieściło, żeby takie bzdety dorosły facet, po przejściach i latach na scenie śpiewał przed wielotysięczną publicznością, mam nadzieję niegłupich ludzi. Wiem, że w tych czasach to niesie, bo narodowcy kochają takie wyświchtane slogany i frazesy, ale na litość? Really? On myśli, że ludzie to kupią? W ogóle mieliśmy wrażenie, że on te teksty na poczekaniu wymyśla, taka wielka improwizacja i RAP w jednym, tylko, że to się kupy dupy nie trzymało. Wojtek nawet stwierdził, że on powinien w jakimś teleturnieju w TVP u Kurskiego wystąpić, bo tam jego miejsce. Śrubki po całości poluzowane. I jeszcze chórek gospel ubrany w biało- czerwone sutanny w piosence o Polsce, a umiejętności wokalne ŻADNE!!! Kto tego żalowego, bezzębnego facecika wymyślił na support przed Billym? Kto, pytam? Nie linkuję, bo nie będę robiła matołowi oglądalności. I wy też się nie ważcie. Ciekawe czy on kiedykolwiek słyszał piosenki Sztywnego Pala Azji (Nie gniewaj się na mnie Polsko), T. Love (Ojczyznę Kochać trzeba i szanować), Tomka Lipińskiego (Jeszcze będzie przepięknie) czy Grześka Ciechowskiego (Nie pytaj o Polskę). Te piosenki niosły treść i wzruszały. A ten tutaj to był po prostu jakiś osraniec.
Katarzyna, Magdalena i Marzanna... jeszcze świeże :) |
selfiki, bo Nowak gra i nie da się słuchać |
uszy nam krwawią... |
Katarzyna, Magdalena, Marzanna i Beata :) Uchachane, bo Nowak skończył :) |
Fani Duran Duran kochają Billy Idola :) |
Adaś w koncertowej koszulce organizacyjnej. Republika i Duran Duran w jednym stali domku. I moja. |
I w końcu zgasły światła i na scenę weszli muzycy, a za nimi ON!!! W glorii i chwale, niewielki facecik w skórzanym płaszczu i jeszcze kilku odzieniach. Nie wiem, przemknęła mi taka myśl, czy on aby nie z tych, co to myślą, że Poland to koniecznie white bears from North Polar. No mam nadzieję, że nie.
Rozpoczął z wysokiego c, bo "Shock to the system" i poszło!!! Porwał publikę od pierwszego taktu. Magda i ja tak się w tym momencie rechotałyśmy, że musiałyśmy się uściskać! Naprawdę?To się dzieje naprawdę? Billy śpiewa, a my tutaj stoimy??? Trwaj chwilo, trwaj!!! !!! Za moment poleciał Dancing with myself i już w ogóle publika oszalała!!! Po tej piosence Billy stwierdził chyba, że jednak niedźwiedzi polarnych nie będzie i na naszych oczach zdjął wierzchnie odzienie, przebierając się w coś lżejszego i przez chwilę był półnagi i to już była całkowita euforia!Znalazłam filmik z tych dwóch kawałków. Obejrzyjcie, dopóki są.
No i trzeba przyznać, że Billy zestarzał się bardzo pięknie. Ciało ma 40-latka. Paszcza bardziej zryta, ale ogólnie? Fantastycznie! Widać, że pakuje i dba o siebie. No i bardzo dobrze, bo to tylko radość dla oczu. Widać było, że po tych dwóch pierwszych kawałkach chłopak się rozochocił, bo na początku jakby z taką dozą nieśmiałości. W końcu to pierwszy raz, ikona lat 80-tych, w kraju postkomunistycznym. Ale my na szczęście mieliśmy w Polsce genialną edukację muzyczną i nie było się czego wstydzić.
Koncert trwał w najlepsze. Billy szalał, chociaż widziałam, że co jakiś czas posapuje. Kurczaki, chciałabym w jego wieku tak posapywać tylko, podczas takiego show. Doprawdy.
Poleciało Flesh for Fantasy, Can't break me down i cover Doorsów L.A Woman, gdzie na końcu już śpiewał Polish woman :) ku uciesze panien i mężatek. Potem poszedł jakiś chyba stary punkowy kawałek, którego nie znałam, ale punk niesie, więc i tak był szał, a następnie poleciał Johnem Waynem. W międzyczasie Billy zmienił garderobę. Zresztą zmieniał ją kilkukrotnie, nie wiem czy nie z 6 razy, bo w końcu się nie doliczyłam, ale ciałko z klaty i brzuszek cały czas na wierzchu. No ma się czym pochwalić, ma.
Na chwilę zniknął ze sceny, a Steve Stevens zaintonował piękne, delikatne solo na gitarze. Od razu wiedziałam, że to Eyes Without a face, bo znałam tę wersję z jakiegoś koncertu na youtube.
A brzmiała ona tak:
Coś mi się wydawało stojąc po tej lewej stronie, że on tam nie dociąga, ale to zawsze zaburzony odbiór stojąc tuż przy wielkich głośnikach. Oj tam, oj tam. I tak pięknie.
Steve Stevens w końcu dał odpocząć Billemu i reszcie muzyków zostając na scenie solo i uraczając nas doskonałym flamenco na gitarze. Co tu dużo gadać, jest to wirtuoz i dał temu wyraz. W którymś momencie flamenco zamieniło się w gitarowe intro Stairway to Heaven, co po chwili zarzucił, machając rękami, że to kiepski kawałek :) Ubawił nas tym po pachy. Stał tuż obok nas, patrzyłyśmy z dołu na tego niewielkiego facecika, który trochę wyglądał jak babajaga z oklapłym, czarnym tapirem. Tapetę miał jak ta lala, ale grał cudownie. Tak w ogóle widać było, że Ci dwaj panowie lubią się i darzą wzajemnym szacunkiem. Energia i lata pracy pomiędzy nimi zrobiła swoje.
Koncert trwał w najlepsze, Billy rozbujał publikę już po całości. Co jakiś czas coś rzucał w publikę, a to papierowe talerze z autografem, a to rozebrał się do półnaga i rzucił w tłum koszulkę. Szczęściara, która ją złapała, po jakimś czasie wskoczyła na scenę, ku totalnemu zdziwieniu ochrony (bo czujni byli jak strażnicy Teksasu), a ona i tak im tam wpadła i lawirowała po scenie. Złapali bidulę i wynieśli za kulisy. Dodatkowa atrakcja :)
W którymś momencie, w jakimś totalnym szale poczułam jak włazi na mnie jakieś cielsko. Włazi, naskakuje, odbija się ode mnie. WTF? Odwracam się, a to jakaś upindrowana panienka wepchała się pomiędzy Kaśkę i mnie i udaje primadonnę z Teatru Bolshoi w Moskwie. Ja bardzo nie lubię, gdy ktoś zaburza moją strefę bezpieczeństwa. Koncerty to jedyny moment, gdzie na to sobie pozwalam, a i tak muszę mieć nad tym kontrolę, a tutaj tylko patrzeć jak kobyła wlezie mi na głowę. Mówię do niej, żeby trochę sobie odpuściła i się uspokoiła, a ona mi na to: "Skończ, kurwa pierdolić". No chyba zabłądziła!!!! Opieprzyłam dziewczynkę jak burą sukę, a potem jej jeszcze fanka Billeygo (blond czupryna) dołożyła z innej strony, a w międzyczasie Kaśka i tak wlazła przed nią. Panienka się pogniewała i poszła. Ojej. Co to ma być?. Bezczelności takiej nie trawię. I ona jeszcze Kaśkę i Magdę namawiała, żeby wskakiwały na scenę. Chyba coś zażyła. No ratunku. Jeszcze obok nas stał taki wielki facet wielkości mojego Maria, tylko większy gabarytowo. Stał jak wielki wódz Apaczów. Niewzruszony i jak się okazało śmierdzący spod pachy, bo przy Rebel Yell w końcu i na nasze nieszczęście podniósł grabie do góry. Niepotrzebnie. Zupełnie.
Ale Rebel Yell po prostu wyczesany. Esencja Billego Idola. ESENCJA!!! Publika oszalała. Spoglądałam co jakiś czas za siebie i naprawdę byłam dumna z naszej publiczności. CZAD, atomowy czad!
I to niby był już koniec, ale bez bisów nie mogło się obejść. Billy wrócił w czarnym paniuarze i odśpiewał razem z nami White Wedding, po czym pozbierał wszystkie set listy od muzyków i porozrzucał je w publikę, w tym jedną z kartek poocierał o swój śliczny brzuszek, zainfekował feromonem i dopiero wtedy rzucił w tłum. Walka o tę kartkę była zacięta :) My się na nic nie załapałyśmy niestety, bo wszystkie pałeczki, kostki i inne takie, poszły w innych kierunkach, chociaż basista ewidentnie rzucał w nas, no ale przestrzelił. Lipa.
Koncert zakończył się totalnym szaleństwem przy Money Money. Wariowali wszyscy, darli się wszyscy, skakali wszyscy. Cudowna wiśniówka na torcie! W międzyczasie Billy przedstawił kapelę, szczególną uwagę zwracając na Steve, a na końcu przedstawił siebie... AND I, BILLY FUCKING IDOL. Dżinkuję :)
I poszli, a ja znowu nie mogłam uwierzyć, że to już koniec!!! JAK TO KONIEC???? Ale rozejrzałam się po amfiteatrze i wszyscy zaczęli wychodzić. O jaka szkoda.
Reasumując- jeden z piękniejszych koncertów na których byłam (a ostatnio byłam na wielu). Energia, szaleństwo, czad, radość i szczęście w jednym. Endorfiny wylewały mi się uszami. Tak mi się micha cieszyła, że rozbolały mnie szczęki i dostałam skurczu policzków, ale jak było cudnie... No cudnie i już.
Wszyscy mieliśmy podobne odczucia, więc nie tylko mnie tak ta palemka odbiła. Billy po latach wyszlachetniał, nabrał szlifów i głębi głosu. Prawdziwa gwiazda rocka. Najprawdziwsza.
Do Ustki wracaliśmy przeszczęśliwi i roześmiani... Będę ten koncert wspominała do końca świata. Żałuję tylko, że nie było Save Me Now i wspominanego wcześniej, mojego ulubionego Postcards from the Past, ale nie będę narzekać, bo zgrzeszę.
A następnego dnia, znowu plaża, obiadek i powrót do domku. Na szczęście w samochodzie cały czas gadaliśmy i udało nam się przeprowadzić analizę życia Madzi, ku ogólnej uciesze. Mam nadzieję, że Madzi też:)
Po powrocie do domu jeszcze się zgadałyśmy z Magdą na FB, bo znalazłam fotki z Dziennika Bałtyckiego, a Madzia znalazła na nich nas :) Zamieszczam niniejszym
Mario ze srebrną torebką Kasi, jak tata Muminka, obok Fatma i Misiek wpatrzeni w telebim. |
a tutaj jak ktoś się przyjrzy, zobaczy kawałek mojej twarzy tuż za panią po prawej, a za mną Śmierdzący Gilala, wódz Apaczów. |
Ps. Jeżeli gdzieś pomyliłam kolejność, to proszę o wybaczenie, bo nie byłam do końca sobą i nie wszystko udało mi się spamiętać. Mam zwłaszcza wątpliwości co do czasu przestawienia kapeli, ale czy to ma jakieś znaczenie?
Ps2. Dzięki Madzia za focie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz