niedziela, 19 sierpnia 2018

Tosia, psina w potrzebie.


Kochani, to jest Tosia, około roczny mieszaniec wilczura z terierem, która  w ciągu tego roku zdołała otrzymać od człowieka wszystkiego co najgorsze. Skurwiel (tzw. właściciel) miał 4 szczeniaki hodowane na mięso dla Ukraińców. Chłopcy zza wschodniej granicy może nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, cz czego to jest, bo po oskórowaniu, obcięciu ogona, głowy i łap, pocięte na części mięso, to mięso. Bydlak przez te 12 miesięcy katował te psy, kopał, bił, głodził i zastraszał. Pies zaczął chodzić na 4 łapach jak normalny pies, dopiero od lipca, a od tygodnia zaczęła machać ogonem. Od tygodnia, czyli od dnia, w którym zamieszkała u nas. Niestety  my nie możemy być dla niej domem na stałe, bo Tosia zasługuje na prawdziwy, dobry dom z kochającymi ludźmi, którzy poświęcą jej czas i nauczą, że człowiek to nie tylko ręka, która bije i noga, która kopie, ale też opiekun, przyjaciel i kumpel. Szukamy jej domku!!!



Tosia wraz z rodzeństwem trafiła do fundacji w stanie agonalnym, bez chęci do życia. Wychudzona, zmaltretowana, chowała się w budzie i nie chciała z niej wychodzić. Ona, jak już wspomniałam nie umiała chodzić!!!! Nasza Gosia znalazła ją na stronie fundacji i spytała mnie, czy możemy być dla niej domem zastępczym. Popatrzyłam na Misia i stwierdziłam, że ten numer z nim nie przejdzie. Poza tym akurat szukałyśmy domków dla trzech kocich Budrysów, które wzięłyśmy od sąsiadki z podwórka, zdziczałych, z kocim katarem, potrzebujących domków na już!!!! O kotach za chwilę. Teraz pokaże Wam jak wyglądała Tosia miesiąc temu.








Nawet gdybym się zgodziła, to fundacja oddaje psy do domów tymczasowych dopiero po sterylizacji, a suczka była w takim stanie, że na sterylizację się nie nadawała.
Udało nam się w końcu znaleźć bardzo fajnych ludzi dla kotków, gdzie naprawdę odetchnęłam, a Tosia była już wysterylizowana i wygojona. Padło znowu pytanie o dom tymczasowy. Co miałam zrobić? Nie zgodzić się, bo co? Bo umrę z nadmiaru obowiązków ? Nie widziałam innego, rozsądnego wyjścia. W ubiegły czwartek przywieźli nam ją w klatce do domu, zasikaną ze strachu, przerażoną i trzęsącą się.
Musiałyśmy ją z Gosią wnieść do mieszkania, bo nie potrafiła wchodzić po schodach!!!!
Położyła się na legowisku, ale ani jeść ani pić. Po prostu leżała zrezygnowana, pogodzona z losem i gapiła się tymi smutnymi gałami w oczekiwaniu na kolejne razy. Płakać mi się chciało, jak zobaczyłam tego bidula, bo jeszcze nigdy w życiu tak biednego i zrezygnowanego psa nie widziałam.


Gdy wróciłam z pracy Tosia poznała Misia. Myślałam, że będzie awantura, ale Misio stanął na wysokości zadania. Trochę się poboczył, ale szybko zaakceptował Tosinę. W ogrodzie suczka albo w krzakach, albo w stodole w najdalszym i najbardziej niedostępnym kącie. Gdy rzucałam Misiowi piłkę, uciekła jak najdalej, bo myślała, że ja rzucać w nią będę kamieniami!!!! Koszmar jakiś. Tak sobie pomyślałam, ile ten tuman Miś miał szczęścia trafiając na nas, a jakiego pecha miała ta suczka trafiając na tego skurwysyna z piekła rodem. Patrzyłam na te psy- niby ten sam gatunek, a jakby z zupełnie innych planet.
Tego dnia jeszcze spacery z Misiem osobno, ale w piątek miałam wolne, więc mogłam temu psu poświęcić więcej uwagi. Na dodatek przyjechała Marcela i poszłyśmy z kundlami na spacer po polach. Po odejściu od cywilizacji spuściłam Misia, a po chwili Tosię. Biegały jak SZALONE!!! Szczęśliwe, merdające ogonami i niestety Misio okazał się być mentorem dla Tosi (o zgrozo!!!) Ona robiła dokładnie to samo co on, a on często robi głupoty najgorsze. Jak polecieli w pola, to tyle je widziałyśmy. Już powiedziałam Meli, że za chwilę będziemy wykupywać dwa psy ze schroniska, a nie tylko jednego Misia o bardzo małym rozumku. Pobiegłyśmy za nimi, a ja zapomniałam, że tam z boku jest taki głęboki zbiornik na wodę do podlewania upraw na polach i co robiły nasze psy? Pływały synchronicznie w tymże zbiorniku!!!! Same nie wylazłby stamtąd za nic, bo zbiornik jest wyłożony grubą, śliską folią, więc jak nas zobaczyły, pewnie pod wodą zamerdały ogonami, bo to wyglądało  tak -"A wiecie, pływamy tu sobie, ale właściwie dobrze, że przyszłyście, bo to już się zrobiło nudne... " Wyciągnęłyśmy psiaki z wody, a na drugi dzień zrobiły dokładnie to samo!!! Z tym, że wcześniej pogoniły po polach zająca, a za moment sarnę...RETY!! Na szczęście wróciły-umordowane, zmęczone i jakie szczęśliwe!!!


Sytuacja ze zbiornikiem z wodą powtórzyła się raz jeszcze i w sumie nie dziwię się psom, bo na polach prawdziwa pustynia i ta woda to dla nich była najlepsza zabawa i orzeźwienie.
Kolejnego dnia na polnej drodze spotkałyśmy z Gosią chłopaka z golden retrievierką, którą bardzo lubi Misio i vice versa i psy szalały w trójkę w najlepsze. Oczywiście nasze poleciały w stronę zbiornika, a tam suprajs, bo właściciel pola, dzień wcześniej podlał pietruszki, czy tam inne uprawy, a zbiornik okazał się pusty, został tam tylko  jakiś metr wody.!!!! Najpierw wskoczyła Tośka, a potem zaraz Miś. Ja nie bardzo wtedy myślałam i zamiast posłać po psy Gosię, bo chudsza ode mnie zdecydowanie i dużo łatwiej byłoby mi ją wyciągnąć z bajora, niż jej mnie, sama wlazłam do tej wody. Wyjęłam Tosię, potem Misia i wtedy okazało się, że nie bardzo wiadomo jak ja mam wyjść z tego basenu. Stałam po pas w wodzie, ściany z folii obrośnięte jakąś zieloną, śliską mazią, a sam wykop pod kątem 50 stopni i dwa metry nade mną. Ani się o co podeprzeć, ani odbić. MASAKRA!!! Już zaczęłam się gramolić po jakimś kablu, a Gocha miała mi podać rękę, ale ona tak się śmiała, że nie mogła złapać oddechu, a na dodatek Tośka znowu wskoczyła do bajora!!! O SANTA MADONNA.  Dobrze, że ja jestem dosyć ogarnięta i najpierw kazałam Gośce przywiązać psy do pobliskiego krzaka, a potem zaczęłyśmy myśleć jak mam stamtąd wyleźć na suchy ląd. Nie było to naprawdę proste, bo ślizgałam się po tej pieprzonej gumie i spadałam  z powrotem do wody. Już wywaliłam buty, byłam mokra po szyję. W końcu po drugiej stronie zbiornika zauważyłam taki parciany wąż strażacki. Gocha stanęła na nim jako przeciw waga i jakoś udało mi się wyleźć. Naprawdę odetchnęłam z ulgą. Wyszłam z tego bajora jak Jożin z bażin, cała w błocie, jakichś zielonych wodorostach, człapiąc w mokrych butach do domu. No nieprędko pójdziemy z psami znowu obok tego bajora, bo przeżyłam tam malutki horror. Na drugi dzień bolały mnie wszystkie mięśnie, bo przecież nie codziennie przez godzinę wspinam się po linach strażackich, żeby wyjść z bagna.



Psy ewidentnie się lubią i razem rozrabiają, ale Tosia nadal się boi. Nadal ucieka w najdalsze kąty i zapiera się łapami, gdy mamy wyjść na spacer. Naprawdę trzeba dużo czasu i cierpliwości, żeby ją przekonać do człowieka. Gdy byliśmy na spacerze z Mariem i on kichnął, ona omal się nie zabiła ze strachu tak wyskoczyła do przodu.
Tosia w nocy trochę broi. Ostatnio zeżarła nam np. kabel od odkurzacza i trochę obgryzła swoje posłanie. W sumie nic się nie stało, ale lepiej, żeby miała do pogryzania kość, niż cokolwiek innego. Tak naprawdę nikt jej nie nauczył jak być psem, a już być posłusznym psem to praca na ugorze. I trzeba pilnować rano godziny na siku, bo ona tez nie rozróżnia gdzie jej wolno sikać, a gdzie nie. Wymaga to tylko dobrej woli ze strony człowieka. Najlepszy byłby w takim wypadku ogród...Ale mi się marzy, co? W przyszłym tygodniu postaram się o spotkanie z psim behawiorystą, może coś pomoże.
Kochani szukamy dla Tosi domku i wspaniałych właścicieli. Jakich? Wyrozumiałych, cierpliwych i ciepłych. Najlepiej, żeby był jeszcze jeden pies w obejściu, bo suczka doskonale porozumiewa się z innymi psami, bawi się i czuje przy nich bezpiecznie.  Bardzo proszę o udostępnienie tego posta, chociaż nigdy o to nie prosiłam. Piesek jest do adopcji, a fundacja dowiezie ją w każde miejsce, gdzie będzie bezpieczna i szczęśliwa. Numer kontaktowy do Fundacji 606 302 223, albo do mnie 609 969 949.
To młody psiak, który dostał od człowieka tylko to co najgorsze, najohydniejsze i najbrutalniejsze.  Wysłałam tyle przekleństw i wyzwisk w kierunku tego gnoja, który katował te psiaki, że powinien zdechnąć w ciągu najbliższego tygodnia ze zgniłymi jajami. Tego mu życzę i mam nadzieję, że tak się stanie.
A Tosia jest fajnym, przyjaznym pieskiem bez odrobiny agresji o bardzo, bardzo smutnych oczach, która przestała wierzyć, że spotka ją od człowieka jeszcze coś dobrego. Pomóżcie w uratowaniu tej suni. Naprawdę na to zasługuje. To jest jeszcze szczeniak i wierzę, że dla nowych właścicieli będzie cudowną towarzyszką i da im dużo radości i śmiechu.
Udostępnijcie posta!!!!

Ps. A koty były 3 i wszystkie 3 znalazły cudowne domki i wspaniałych właścicieli. Tak naprawdę trafiły do kocich rajów, co bardzo, bardzo mnie cieszy. Warto pomagać!!!WARTO!!!

Budrys nnumer1. Mały cwaniak. Teraz ma na imię Filemon i kocha go cała rodzinka.

Budryska numer 2. Trafiła do starszego małżeństwa. Ma na imię Diana :)

I Budrys numer 3. Trafił do rodziny, gdzie już był jeden kotek i obydwa bardzo się pokochały. Dostał na imię Pumpuś :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz