wtorek, 24 sierpnia 2021

Rudawy Janowickie- skała Enis, bez P.


 



 Kilka razy pisałam już o Rudawach Janowickich jako o przepięknych, chociaż niezbyt wysokich górach, pełnych zachwycających zakątków, malowniczych widoków, ukrytych kaplic, cudnych i zadbanych pałaców i parków, przedziwnych formacji skalnych oraz oczywiście kolorowych zbiorników wodnych. 

Tym razem wybraliśmy się w miejsce, w którym jeszcze nie byliśmy, a mianowicie w okolice Strużnicy i tamtejszych atrakcji w postaci niezwykłej skały o nazwie Enis... Jak widać na obrazku, nazwa ma związek z wyglądem tejże formacji, bo wygląda jak wielki 20 metrowy fallus strzelający prosto w niebo. Ta formacja skalna wraz z tym ślicznym naturalnym obeliskiem już w XIX wieku na mapach nazywana była Teufelkirche, co w tłumaczeniu znaczy Diabelski Kościół. Podejrzewam, że okoliczna ludność tak ją nazywała już dużo wcześniej. W czasie wojen husyckich  spotykali się tam pozbawieni swoich świątyń protestanci, co dla Katolików było czymś nie do przyjęcia, magicznym i mistycznym. A nawet diabelskim. Naprawdę? Katolicy to zawsze coś głupiego wymyślą, a jak ma to coś wspólnego z naturą, to już na pewno jest szatańskie i nieczyste. Wiem, że w Wałbrzychu, zanim wybudowano Kościół Zbawiciela, protestanci też spotykali się na mszach w lesie. A gdzie się mieli spotykać? Najlepiej nigdzie, morda w kubeł i nawracać się, bo tak by chciał KK, a tu figa. 

 

Tak czy siak, ta formacja skalna jest mało znana, a i ja dowiedziałam się o niej zupełnie niedawno. Pomyślałam, że fajna i mnie jeszcze tam nie widzieli. Sprawdziłam gdzie to jest, spakowaliśmy Misia w teczkę i wybraliśmy się do Strużnicy. Pogoda idealna, ciepło, ale nie upalnie. Po drodze minęliśmy Miedziankę, o której tak pięknie napisał kilka lat temu Filip Springer w książce "Miedzianka. Historia znikania". Książka wbiła mnie w fotel i na końcu zryczałam się jak zwyczajna baba. Zachęcam do przeczytania, bo to historia niezwykła, która wydarzyła się naprawdę. W Miedziance kilka lat temu powstał browar, ale taki nowoczesny, bez klimatu. Byliśmy, nic nam nie urwało, ale teraz mijając to "miasteczko" zauważyliśmy nowy, z czerwonej cegły, z muralem z niemieckimi właścicielami browaru sprzed wojny. Zaczepiła mnie tubylczyni z informacją, że browar będzie większy, bo go jeszcze dobudowują, a jak spytała skąd jesteśmy, od razu zaczęła historię swojego życia i męża wojskowego, który po wojnie stacjonował w Swidnicy. Bardzo to fajnie, ale nie mieliśmy czasu na historie, życzyłam pani powodzenia i pojechaliśmy w stronę Janowic Wielkich. 

Sokoliki w tle

nowy "stary" browar.

Strużnica, to niewielka, prześliczna, malownicza wioska z dala od cywilizacji. Cichutko tam i sennie. Wzdłuż głównej ulicy płynie rwący, górski potok z krystalicznie czystą wodą. Malwy, słoneczniki i nasturcje w okolicznych ogrodach. Naprawdę sielsko tam bardzo. Zabraliśmy Misia i ruszyliśmy czarnym szlakiem w stronę skałek, po drodze mijając urokliwe stawy i ławeczki z widokiem na najjaśniejszą panienkę, górę Snieżkę. No cudownie tam jest po prostu. Czyściutko, cicho i pusto. Nie ma tłumów turystów zadeptujących wszystko jak popadnie. Po drodze minęliśmy kilka osób, ale to naprawdę była garstka. Do Diabelskiego Kościoła i samej skałki Enis idzie się jakieś pół godziny po lekkiej stromiźmie. Byłam w sandałach (klasyka) i spokojnie dałam radę, więc szlak chociaż czarny, to do przejścia na zupełnym luzie. Skała naprawdę robi wrażenie. Trzeba się tylko przedrzeć przez chaszczory, ale jest wydeptana ścieżka. Miejsce jest przepiękne i bardzo sekretne. 

Panna Snieżka

Ławeczka, tak jak w kinie. Miś jak widać po fryzjerze. Był mu już bardzo potrzebny.

najpiękniejsze rzeczy są za darmo.

sandałki :)

znajdź Misia

Diabelski Kościół... siarka nie wyczuwalna.

Po prawej stronie jeden z Sokolików


Przeczytałam, że w tamtym regionie jest też najprawdziwsza przepaść z wodą na dnie. Oczywiście poszliśmy i okazało się, że są to pozostałości po starym kamieniołomie, znowu bardzo malownicze, ale też dosyć niebezpieczne, bo na główkę w dół łatwo fiknąć, a zabezpieczeń tam żadnych nie ma. Trochę już zgłodnieliśmy, więc ruszyliśmy  w drogę powrotną, żeby zajrzeć do restauracji Podgórzanka w Kaczorowie. Tego dnia mieliśmy rocznicę ślubu, więc w ramach celebracji dobry obiad nam się należał. Miejsce zresztą znamy nie od dziś i michę tam dają zacną. Zdecydowanie polecam. 

Ale zanim zeszliśmy z gór, po drodze nasz psiak wytarzał się w końskim łajnie, bo oprócz tras turystycznych pieszych i rowerowych jest tam też trasa konna, więc nadarzyło się świeże, końskie gówienko. Miś nigdy nie odpuszcza takich atrakcji i wytarzał się oczywiście po kokardę i walił potwornie. Dobrze, że to krótkie futerko po fryzjerze dało się szybko zmyć w pobliskim strumyku. Niech się Miś cieszy, że tylko w strumyku, bo miałam ochotę wrzucić go do najbliższego stawu na dłuższe pływanie. Kąpiel w strumyku nie bardzo mu się podobała.... no cóż. Nam się nie podobał nowy misiowy Armani...

Po drodze minęliśmy jeszcze tablice z informacją o wycince drzew. Naprawdę się nie na żarty wkurzyłam, bo to co wyprawia przedsiębiorstwo  Lasy Państwowe z polskimi lasami to jest po prostu zgroza i rozpacz. Mało im jeszcze, jeszcze się nie nachapali, wycięli 250 milionów drzew!!!! Cichaczem, bez rozgłosu, ale przecież gołym okiem widać co gnoje wyprawiają!!!! Zdrowe drzewostany, miejsca lęgowe ptaków w środku  sezonu. Po powrocie do domu napisałam sobie maila w tej sprawie do Nadleśnictwa pod które podlegają Rudawy Janowickie i nie przebierałam w słowach. Pan niejaki Bartłomiej Dymek odpisał mi, wklejając gotowego sucharka, że oni przecież dbają i tak powinna wyglądać gospodarka leśna... Nasadzają. W dupę niech sobie te nasadzenia włożą, bo drzewo rośnie 80 lat... a w międzyczasie rżną na skalę dotąd niespotykaną. Odpisałam i dałam panu Bartusiowi do wiwatu. Jak tak można??? Wiem, że to tylko pracownik i instrukcje idą z góry, ale dla mnie to zwykłe barbarzyństwo i głupota. Tak, z tych nasadzeń, jeśli w ogóle się przyjmą, nie uschną w nowym klimacie, do którego doprowadził człowiek, będą zrobione trumny dla naszych dzieci. Nikomu to nie przeszkadza? To straszne. Ta wycieczka była 8 sierpnia, a kilka dni temu na Polsacie odbył się koncert dla klimatu. Po prostu oniemiałam jak to zobaczyłam. Zwyczajna propagandówka. Oczywiście, zacznijmy od siebie. To ważne, ale co robi rząd dla klimatu??? Gówno robi. Od października mamy panele fotowoltaiczne i to jest super, ale co z tego, skoro trakcje energetyczne są przestarzałe i niedofinansowane? Nikt w to nie inwestuje, bo po co??? Zaraz zamkną program zielonego prądu i po sprawie. Gdzie są rozwiązania dotyczące elektrowni węglowych? W dupie... Jak dymili, tak dymią. Ostrołęka??? Nawet nie mam siły, żeby to jeszcze oceniać, bo szlag mnie trafia. A gdzie są zbiorniki retencyjne na wypadek powodzi i susz??? Także w dupie. Tak właśnie dba polski rząd o środowisko, a planeta umiera. Ibisz i Sykut Jeżyna ryją nam berety na wizji reklamą fotowoltaiki, a ludzie na FB pod tymże koncertem obrażają Michała Szpaka wylewając wiadra pomyj, bo Szpak ubrał się tak jak chciał i miał na to wywalone. To sorry, po chuj robić takie koncerty? To był cel?. Narzygać na Szpaka, bo taki atrakcyjny w biustonoszu i z brodą?Nie oglądaj, jak się artysta nie podoba. Od tego jest pilot. To się po prostu w głowie nie mieści. Ludzie to debile. Naprawdę, może najwyższa pora pozamiatać to towarzystwo, a widzę, że planeta robi to perfekcyjnie. Przed sekundą byliśmy w Turcji- na południu pożary i piekarnik po 38 stopni, a na północy potworne powodzie. POTWORNE!!!! Chcieliście, to macie. Szkoda mi tylko moich dzieci i ludzi, którzy walczą z ludzką głupotą, walczą o klimat, chociaż jak widać mało pomyślnie. To się już dzieje. Tak trudno w to uwierzyć? (O Turcji napiszę następnym razem.)




Miś przed wytarzaniem się w końskim nawozie






Wycieczka, gdyby nie ta informacja o wycince drzew, byłaby bardzo udana, bo tereny przepiękne i dzikie. Już tam gnoje wyrzynają te piękne drzewa... Straszne to jest, po prostu straszne.

A z pozytywnych rzeczy, jakie jeszcze w tamtym momencie miały miejsce, to 2 dni później byliśmy na koncercie syna Gary'ego Moore, Jacka Moore. W Polsce ma kapelę składającą się z samych polskich muzyków i grają Tribute to Gary Moore. Koncert ni z gruszki, ni z pietruszki we wtorek 10 sierpnia o 19 w Krzeszowie. Krzeszów to maleńka mieścina (nawet nie jestem pewna, czy Krzeszów ma prawa miejskie) gdzie znajduje się piękna, barokowa bazylika i opactwo pocysterskie. Miasto dostało jakieś pieniądze, wyremontowało sporą salę widowiskową i zaprosili Jacka Moore z kapelą na koncert. I był czad!!!! Wprawdzie wolałabym jeszcze inne utwory, oprócz tylko bluesowych, bo wolę, ale i tak zagrali doskonale. Sam Jack Moore do ojca nie podobny wcale i chociaż ma 33 lata, wygląda na 20, a właściwie to przypomina Marty Mc Fly'a z Powrotu do Przyszłości. Grali ponad półtora godziny, chociaż ludzi byłą garstka, bo skąd można wiedzieć, że w zwyczajny dzień, na końcu świata jakiś występ syna Gary'ego Moore'a? My się dowiedzieliśmy od znajomych z Wałbrzycha dzień wcześniej i nawet sekundy się nie zastanawialiśmy, czy warto. WARTO. Zawsze warto. Młody gra fenomenalnie, chociaż jest bardzo skromny i wycofany. Cały szoł robił wokalista, który naprawdę ma wygar!!!! Koncert świetny i bardzo energetyczny. Wytupaliśmy bisy... a nawet dwa. 

Dobra, kończę. Jeżeli kogoś uraziłam brzydkimi słowami, których użyłam w tym poście, to trudno. Taka już jestem. Jak mnie coś wkurza, nie przebieram w wrazach. Na szczęście mi wolno.....Poniżej Jack Moore z kapelą z koncertu w Radzyniu (gdzie to jest w ogóle?). Nie mam swoich nagrań. Nigdy nie nagrywam. Oglądam i słucham. Po to są koncerty.


Ps. Tego wielkiego fallusa o nazwie Enis dedykuję Lasom Państwowym. Gońcie się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz