środa, 24 maja 2017

Korfu 2017- zwiedzamy śladami Jamesa Bonda.


Gdyby ktoś zapytał mnie z jakimi kolorami kojarzy mi się wyspa Korfu, to z pewnością byłby to błękit, zieleń i biel. Błękit we wszystkich jego odcieniach: od leciutko niebieskawego, poprzez wszelkiej urody lazury, aż do głębokich turkusów i granatów. Cała gama koloru blue!Zieleń też nie ustępuje, zwłaszcza teraz w maju, kiedy wszystko dodatkowo pięknie kwitnie. Podobno jest to najbardziej zielona wyspa grecka, o czym osobiście miałam okazję się przekonać. A biel? Wiadomo....chmury, żagle, promy...dmuchawce, latawce, wiatr.
Ostatnim razem pisałam o tym jak to w resorcie bywało, a teraz trochę o wycieczkach.

Pogoda na którą trafiliśmy była typowo wycieczkowa- nie było upałów, ale pięknie świeciło słońce i wiał sobie rześki wiaterek. Nawet chwilami BARDZO rześki.
Jeszcze przed wylotem na wakacje, nasza koleżanka Bea z Warszawy, przygotowała dla nas całą trasę wycieczkową śladami Jamesa Bonda.W 1981 na ekrany kin światowych (jak wiadomo w Polsce Bond był zakazany z powodów ideologicznych, ponieważ lał ruskich agentów, aż wióry się sypały) wszedł 12 z kolei film o przygodach angielskiego agenta 007, Jamesa Bonda pt. "For your eyes only". Film ten w sporej części był kręcony w Grecji, zwłaszcza na wyspie Korfu. Ktoś nie widział tego Bonda? To proponuję zobaczyć, bo mój spoiler filmu raczej nie wchodzi w rachubę. Mam jednak nadzieję, że Ci, którzy nie obejrzeli (chociaż jest to mało prawdopodobne) po przeczytaniu tego posta sięgną po lekturę (filmową, bo jest też pisana autorstwa Iana Fleminga, zupełnie odbiegająca akcją od filmu) "Tylko dla Twoich oczu".


Muszę tutaj nadmienić, że był to drugi Bond jaki w życiu udało mi się obejrzeć. Wcześniej (przed 1985 rokiem) nie miałam zielonego pojęcia, kto to jest ten agent 007  i z czym się go jada. Miałam jakieś niejasne przekonanie, że to będzie rodzaj supermana albo innego komiksowego superbohatera, ale to przekonanie było bardzo mgliste. Oczywiście oczy na Bonda otworzył mi Tomek Beksiński, o czym pisałam w poście o tymże. Pierwszy Bond, który został mi przedstawiony przez pana redaktora, to była "Ośmiorniczka" z 1983, ale już dnia następnego obejrzałam właśnie "For your eyes only", który spodobał mi się dużo bardziej od "Octopussy". Świetna czołówka i piękna piosenka zaśpiewana przez Sheenę Easton, zagmatwana intryga, cudowna, zielonooka i moja ulubiona dziewczyna Bonda, w którą wcieliła się Francuzka Carole Bouquet, FANTASTYCZNE zdjęcia podwodne, strzelanki, wspinaczki, pościgi i do tego  jak zwykle mydłkowaty Roger Moore. Pisałam, że to najsłabszy odtwórca Bonda moim zdaniem? Nie? No to teraz piszę. A jak już widzę, jak on całuje te swoje partnerki, to mam odruchy wymiotne. Aaaaaaaaa!A! Tak czy siak uważam, że to najlepszy film o przygodach agenta z licencją na zabijanie z Rogerem Moore, a że był jednym z pierwszych przeze mnie obejrzanych, mam do niego sentyment.




Bea przygotowała się z Bonda po Korfu solidnie, ale już po przeczytaniu tego co dla nas przygotowała, wiedzieliśmy, że całości chyba raczej się nie da, bo chcemy zobaczyć jeszcze inne rzeczy, niekoniecznie związane z filmem.
Na początek postanowiliśmy pojechać do stolicy wyspy, miasta Korfu. Tam na uliczkach starego miasta nakręcono kilka scen z filmu, między innymi zakupy Meliny (bo tak miała na imię bohaterka tego Bonda) w towarzystwie naszego gogusia Jamesa.
Tuż spod naszego hotelu odjeżdżał w stronę Korfu autobus co kilkadziesiąt minut, więc zaraz po śniadaniu w niedzielę rano, zapakowaliśmy manele, coś do picia i ruszyliśmy w drogę. Cena za bilet autobusowy z Messonghi do Korfu to 2 i pół Euro.
Z okien autobusu już dojeżdżając do miasta zobaczyliśmy malutki monastyr, który także zaistniał na kliszy filmowej, ale najpierw  chcieliśmy zobaczyć stare miasto i wielki fort obronny.
Z dworca autobusowego idzie się do starego miasta kilka minut, wkraczając w coraz bardziej ciasne i zatłoczone uliczki, które do złudzenia przypominają uliczki z Bari, czy innych miast włoskich.
Korfu to miasto forteca, które nigdy nie zostało zdobyte przez Turków. Pod wielowiekowymi rządami Wenecjan rozwijało się jak miasto włoskie z charakterystyczną dla Włochów architekturą- piękne pałace, szlachetne kamienice, ale oprócz tego ciaśniutkie uliczki i wąziutkie, maleńkie, strzeliste domy mieszkalne z drewnianymi okiennicami. Znajdziemy tutaj także wpływy brytyjskie czy francuskie. Zwłaszcza główny bulwar Spinada, wybudowany na polecenie samego Napoleona. Najdroższa kawa w mieście :)

Bulwar Spinada

Muzeum Azjatyckie

widok na fort od strony mariny


Kościół Maryi Dziewicy Mandrakina
Największą atrakcją jest oczywiście olbrzymi fort wybudowany jeszcze w VI wieki n.e, ale rozbudowany i udoskonalony przez Wenecjan w XV wieku, tworząc cud architektury wojennej. Swoje 3 grosze dodali to tej budowli oczywiście Anglicy. Wejście do tej cytadeli kosztuje 6 Euro, a bileciki są tak malutkie, że naprawdę trzeba się postarać, żeby ich nie zgubić, lub żeby wiatr ich nie porwał.
Fortyfikację zwiedza się samodzielnie. Znajduje się tam w tej chwili szkoła muzyczna i filie lokalnego muzeum. My oczywiście wdrapywaliśmy się na sam szczyt, czyli do samej latarni morskiej usytuowanej na najwyższym punkcie fortecy.

scena z filmu


wieża zegarowa



i wejście na latarnię morską, niestety nieczynną.

z góry rozpościera się fantastyczny widok na stare miasto i port

a także na "przestwór oceanu ":)

Wiatr we włosach, cudowna bryza i fantastyczne widoki. Warto było wdrapać się na tę latarenkę.
Po zejściu na niższe kondygnacje podeszliśmy jeszcze do kościoła stylizowanego na budowlę antyczną.
 Kościół św. Jerzego, bez przewodnika i opisów poznałam po bohaterze zabijającym włócznią smoka.... Jakoś ten święty często przewija się przez moje życie. Może  nie często, ale do zapamiętania. W środku fotek robić nie wolno, ale sprzed wejścia?






Pooglądaliśmy jeszcze armaty i inne moździerze z epoki i ruszyliśmy na stare miasto. Marmurowe płyty na uliczkach są tak wypolerowane, że aż można się w nich przeglądać. Uwielbiam klimat śródziemnomorskich miast i typową dla nich architekturę i to nic, że te miasta i miasteczka są do siebie na swój sposób podobne... Podobne, ale jednak inne.

Czubbaka z Korfu :)
Ulice maleńkie, wąskie, pełne straganów, kawiarenek i pamiątek. Powłóczyliśmy się po sporej części podziwiając co miasto ma do zaoferowania turystom. A ma sporo. Wkleję tylko kilka fotek, bo całości się nie da, ale mam nadzieję, że są trafione w punkt.

wieża kościoła św. Spirydona

i wnętrze
Podobno kopuła tego kościoła przypomina wieżę San Giorgio dei Greci w Wenecji. Nie wiem, w Wenecji jeszcze nie byłam. Ale tutaj zajrzeliśmy jeszcze do krypty z trumną Św. Spirydiona, gdzie było na bogato :) Kolor złoty z przewagą. Nad trumną cudowne lampy oliwne w sporej ilości... W ogóle ten kościół kapał złotem, ale to była niedziela, więc nie chcieliśmy przeszkadzać modlącym się i szperać po kątach.
A w tych wąskich podwórkach i uliczkach jeszcze inne cuda.

Maleńka kościółek na zapleczu starego miasta.

klasyk








pranie na sznurze przytwierdzonym do murów kościoła...

Zakupów dla marynarzy tak jak na filmie nie robiliśmy, ale z chęcią weszliśmy na lokalną pizzę. Smaczną.
Obeszliśmy sporą część nowej twierdzy, która dla turystów jest niedostępna, a potem zajrzeliśmy jeszcze na punkt widokowy, skąd widać stary fort z kościołem Św. Jerzego od strony cypla z wiatrakiem.
Najpierw znaleźliśmy coś w rodzaju kurhanu, podobno postawionego przez Brytyjczyków, a potem zupełnie przez przypadek trafiliśmy na angielski cmentarz. Po prostu furtka do tego cmentarza sama przed nami wyrosła. Gdy ją otworzyliśmy rozległ się dźwięk dzwonka zawieszonego przy tej bramce. Dziwne to było- zupełna cisza i bezludzie i ten dzwonek. A cmentarz magiczny, opuszczony i dziki.









Po drodze na dworzec autobusowy jeszcze piękna, opuszczona willa... Naprawdę fantastyczna.
No i oczywiście co? Zapomnieliśmy, że mamy zobaczyć monastyr z filmu o Bondzie... AAAAAAAAAA!... Dlatego wklejam znalezione zdjęcie z netu :)


ta... żeby zapomnieć po co się przyjechało? ;)
Kolejnym przystankiem na szlaku Jamesa Bona był pałac cesarzowej Austrii, Elżbiety Bawarskiej popularnie zwanej Sissy.
Żeby się tam dostać, tym razem pożyczyliśmy samochód z hotelowej wypożyczalni za przyzwoitą kwotę, bo 30 Euro na cały dzień i pomknęliśmy w stronę Benitses, miejscowości gdzie letnia rezydencja legendarnej księżnej się znajduje.
2 dni wcześniej chciałam tam pojechać autobusem, ale dobrze, że Mario wybił mi ten pomysł z głowy, bo do pałacu dojeżdża się zagmatwaną serpentyną i cały czas pod górę. To nie była trasa  naszego autobusu.
Pomijam fakt, że greckie drogi są bardzo źle oznakowane, ale udało nam się dojechać na czuja.
Ludzi MROWIE!!! Nie ma parkingu jako takiego, więc autokary z turystami parkują jak najbliżej pałacu, tworząc malownicze korki. Pamiętajcie, że to jeszcze nie był sezon, a już dzikie tłumy.
W filmie z Jamesem Bondem pałac został zaadoptowany na kasyno. Oczywiście James ograł wszystkich :)
A potem romantyczne sceny na tarasach z przecudnymi widokami.
Elżbieta Bawarskana na złość swojej teściowej i wbrew jej woli uparła się, że zabierze swoje dwie córeczki w podróż na Węgry. Starsza z nich Zofia była chorowita, ale w podróży zachorowały obydwie i niestety Zofia zmarła w agonii na oczach matki. Poczucie winy i nieme obwinianie jej za śmierć córki dało się Sissy we znaki. Po urodzeniu kolejnego dziecka, tym razem synka, cesarzowa Zofia po prostu odebrała synowej wnuka.
Nasza księżniczka zachowała się irracjonalnie- wyjechała z Wiednia, zostawiając dzieci pod opieką męża i teściowej, a sama rzuciła się w wir podróży po Europie jak oparzona. W Grecji tak szybko przenosiła się z miejsca na miejsce, że w momencie w którym Grecy zorientowali się kim jest ich gość, nadali jej przydomek  "Cesarzowa Lokomotywa".
 Sam pałac powstał w latach 1890-91 i został zbudowany w stylu klasycystycznym i został poświęcony ulubionemu mitycznemu bohaterowi naszej księżnej- Achillesowi. Jednak nasza Sissy nie pomieszkała w nim zbyt długo, została zamordowana 7 lat później w Genewie, przez włoskiego anarchistę Louigiego Lucheni, który wbił jej pilnik w serce...


W pałacu pomieszkiwał też po śmierci Sissy, cesarz Niemiec Wilhelm II, ten sam, który adorował naszą księżną z Książa, Daisy :)




Jak już wcześniej napisałam pałac dla potrzeb filmu został zamieniony w kasyno, ale w 2017 roku po kasynie nie ma już najmniejszego śladu. Są za to piękne meble z epoki, kryształowe lustra, mała kaplica pałacowa i przecudowna, oryginalna klatka schodowa, która na mnie zrobiła największe wrażenie.




na półpiętrze pomiędzy 2, a 3 kondygnacją wielkie malowidło przedstawiające Achillesa.
Na piętrze pierwszym i drugiem jest niewiele do zobaczenia, ale z drugiego piętra wchodzi się na  piękny tarasowy ogród z widokiem na morze i okoliczne wzgórza. No kopara opada!




siedzimy dokładnie na tym samym tarasie, z którego spoglądali Melina i James :)


Nie spędziliśmy zbyt wiele czasu w pałacu, bo tłumy nacierały!!! Istne pielgrzymki, a im później, tym ich było więcej.
Zapakowaliśmy się do auta o pojechaliśmy na zachodnie wybrzeże wyspy, a potem na północ, ale o tym napiszę kolejnym razem. W drodze powrotnej postanowiliśmy pojechać do kawiarenki Jamesa Bonda w miejscowości Pagi. Dojechaliśmy tam najwęższą i najbardziej pokręconą drogą jaką kiedykolwiek jechaliśmy w życiu, w jednym miejscu omal nie łamiąc osi samochodu- po dwóch stronach urwisko... Taka atrakcja miejscowa.
Ale właśnie na takich drogach były kręcone sceny pościgu, gdzie James z Meliną uciekali żółtym, zdezelowanym Citroenem. Wprawdzie na filmie ta szaleńcza jazda rzekomo dzieje się w Hiszpanii, ale w rzeczywistości to także Korfu i właśnie okolice wsi Pagi i Paloekastritsa.


Pagi












Wioseczka przepiękna, położona na malowniczych wzgórzach wśród zieleni. Na początku kawiarnię ominęliśmy, bo tabliczka może i na wysokości auta, ale sama kafejka w dole, tuż za zakrętem, na którym mieli kraksę nasi filmowi bohaterowie. Zawróciliśmy i po chwili znaleźliśmy się w lokalu o nazwie Spiros- maleńkiej i przeuroczej tawerence.
Pan właściciel od razu się przywitał i z uśmiechem przyniósł wodę do picia, której nie zamawialiśmy, ale zamówiliśmy lokalne wino w dzbanku i lokalną pizzę. Dostaliśmy też na talerzyku owoce (truskawki, gruszki i jabłka w kosteczkę) i całą masę albumów do obejrzenia- nie tylko o filmie, w którym zaistniała kawiarenka, ale o całej Grecji, a zwłaszcza o wyspie Korfu.
Pan właściciel zapytał, czy chcielibyśmy zobaczyć fragmenty filmu- a i owszem!!! W środku na ścianie ekran, a z rzutnika poleciały kawałki "For Your eyes only", oczywiście te związane z pościgiem. Opowiadała żona, pani Eleni, a brzmiało to mniej więcej tak- O tutaj w tym drugim oknie w autobusie widać mojego brata-stop klatka. Tutaj, zaraz po lewej stronie, ten człowiek w drzwiach to mój ojciec- stop klatka, Tutaj w tym oknie to ja jestem- (mała rozmazana dziewczynka) stop klatka. Itd itp.. śmialiśmy się przy tym serdecznie. Pani opowiadała z zaangażowaniem mówiąc z szybkością karabinu maszynowego. To nie była pierwsza mieszkanka Korfu, która tak szybko mówiła i nawet zapytałam czy to u nich normalne, żeby kobiety tak trajkotały??? A i owszem, Korfu z uwagi na to, że była wyspą międzynarodową ma swój własny dialekt i rytm wypowiedzi. Zwłaszcza u kobiet brzmi to wyjątkowo zabawnie. Faceci, jak to faceci na południu-im się nie spieszy :)
Na koniec dostaliśmy jeszcze garść prawdziwych rodzynek bez konserwantów i ruszyliśmy dalej, ale już bez patronatu Jamesa Bonda.
Oczywiście Bea wynalazła nam dużo więcej miejsc związanych z filmem, ale już nie mieliśmy czasu na ich obejrzenie. W każdym razie za poświęcony na to czas i wyszukanie tych ciekawostek pięknie z Mariem Beacie dziękujemy .




Ten ostatni tydzień był fatalny dla wielbicieli filmów z Jamesem Bondem. 18 maja gruchnęła wiadomość, że dzień wcześniej popełnił samobójstwo Chris Cornell, wokalista Soundgarden, ale także wykonawca piosenki do pierwszego Bonda z Danielem Craigiem - Casino Royal. Zresztą jednej z moich ulubionych bondowskich kawałków... Wielka to szkoda i żal!!!



 





A wczoraj w wieku 89 lat odszedł po ciężkiej chorobie właśnie Roger Moore, odtwórca największej ilości wcieleń w agenta 007, chociaż tak jak napisałam, wcale nie mój ulubiony odtwórca. I to nie ma znaczenia, że Duran Duran napisali piosenkę do ostatniego z nim w roli głównej filmu "A View to a kill", ponieważ pomijając muzykę, akurat ten film uważam w całej serii za jeden z najsłabszych. Scenariusz i główni bohaterowie (no oprócz Zorina) słabi, a mając do porównania sceny kaskaderskie z ostatnich Bondów, to jest naprawdę cienizna.
Oczywiście Rogera Moore jest mi szkoda, bo był niezwykle szlachetnym i kulturalnym facetem... W sercach milionów ludzi na zawsze zostanie już Bondem, dla niektórych tak jak dla Tomka Beksińskiego najlepszym odtwórcą tej roli. Zdania jak już napisałam wyżej nie podzielałam i nie podzielam, a Rogera Moore zawsze będę wspominała bardziej z roli Simona Templara czyli Świętego, ponieważ jako dzieciak wpatrywałam się w niego wielkimi gałami...bo jak to facet z aureolą? Anioł jakiś :) Dla mnie to obok Bonanzy i Zorro serial kultowy, który naprawdę zapadł mi w pamięć na wieki, tylko kto go dzisiaj jeszcze oprócz mnie pamięta?







2 komentarze:

  1. Właśnie wróciłam z Korfu konkretnie z Paleokastritsa.Wszystkie miejsca opisane w artykule widziałam,jestem zachwycona atmosferą i swoistym klimatem wyspy.Jeden dzień z noclegiem,ostatni,spędziłam w stolicy Korfu.Mieszkałam w pięknej kamienicy na Starym mieście w najwyższym budynku,z którego dachu rozciagal się bajeczny widok na port i całe miasto.Dziękuję za cudowne opisy Korfu i zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję. Post ma kilka lat, a nadal cieszy. Pozdrawiam

      Usuń