sobota, 14 stycznia 2017

Bella Como.


I nastał drugi dzień naszego pobytu w Italii, tym razem przeznaczony na wizytę w Como.
Okazało się, że całkiem niedaleko naszego hotelu znajduje się stacja kolejowa, skąd bezpośrednio mogliśmy dojechać sobie do tego miasteczka. Przy okazji zwiedziliśmy Sesto S. Giovanni i dowiedzieliśmy się, że właśnie tam jest siedziba producenta wina Campari. I to spora!!! Co ja piszę- wielka i futurystyczna, chociaż stary budynek winiarni został sprytnie wkomponowany w nowoczesną bryłę. Wygooglujcie sobie, bo jest na co popatrzeć.
Do Como jechaliśmy jakieś 40 minut w ciepłym i czystym pociągu. Miasteczko zostało założone w 196 r p.n.e jako strażnica graniczna, ale śladów antyku nie zauważyliśmy. Ruszyliśmy za ludźmi z pociągu. Właściwie nigdy nie mamy jakiegoś planu co koniecznie musimy zobaczyć- po prostu przygoda czeka. Zwiedzanie z niespodziankami. Tym razem było podobnie. Nawet nie wiedzieliśmy gdzie ci ludzie idą, ale co tam... Ulica wyglądała jak główny deptak. Po drodze piękna karuzela. We Włoszech czy zima czy lato- karuzele są czynne :)



Tuż za rogiem zabłyszczało przed nami błękitne jezioro Como nazywane inaczej Larius, co zrozumiałe samo przez się.

Mieliśmy cudną, słoneczną pogodę, więc w jego blasku jezioro naprawdę zaimponowało. Jest to trzecie co do wielkości jezioro we Włoszech i jak się okazało najgłębsze. Ma ponad 400 metrów głębokości!!!! Dookoła góry, a do nich poprzyklejane domki. Bajkowo.


Nad samym jeziorem plac zabaw dla dzieci, kładka z pomnikiem upamiętniającym dokonania Aleksandra Volty (tego od baterii), a także postawiona specjalnie z myślą o tym naukowcu świątynia utrzymana w stylu klasycystycznym. Volta urodził się w Como, więc mają się czym pochwalić. Zresztą to nie jedyny pomnik w okolicy postawiony na jego cześć, ale o tym za chwilę.




Zauważyliśmy, że na przeciwko świątyni dla Volty, po drugiej stronie jeziora, na wzgórze biegnie kolejka...i biegnie WYSOKO!!! Super, wjedziemy sobie i obejrzymy okolicę z góry.
Cena biletów na kolejkę w obie strony- 4 i pół Euro. Ludzi tłum!!! Oczywiście odstaliśmy w kolejce do kolejki swoje.
Na górze okazało się, że jesteśmy już w zupełnie innej miejscowości. Z tego co pamiętam to było chyba  Brunate. Miejscowość usytuowana na szczycie wzgórza- albo pod górę, albo z góry- tak czy siak przechlapane! Ale za to jakie widoki na Alpy!!!! Bajka.




No i cóż tam na tej górze???. A kościół oczywiście. Weszliśmy. Ładny, jeszcze z szopką Bożonarodzeniową. A na widnokręgu Lighthouse. Latarnia, z tym, że nie morska. U nas na Dolnym Śląsku też są takie. I to sporo, z tym, że nasze były poświęcone Bismarckowi. Najbliższa ode mnie, to wieża na Wielkiej Sowie, ale jest też w okolicy Sobótki i wiem, że była także w Boguszowie Gorcach. Została wysadzona w powietrze. Niestety.
Ta nad jeziorem Como została poświęcona oczywiście Alessandro Volcie. Tylko cholera daleko do tej latarenki!!! Aga postanowiła popytać o jakiś środek transportu- owszem jest, ale tylko w weekendy, a my byliśmy w poniedziałek...

No niby na fotce niedaleko... ale pod górę.
Nie bardzo mieliśmy ochotę na wspinaczkę, ale za to w okolicy miały być jeszcze jakieś kościoły. Specjalnie nie jestem fanką obiektów sakralnych, ale Italia jeżeli chodzi o ilość świątyń jest  dwa razy lepsza od Polski. My mamy ponad 10 tysięcy kościołów (jeśli dobrze policzyłam 10456- bez ewangelickich), Italia liczy ich prawie 25 tysięcy. Są drudzy po Brazylii na Świecie. No, ale my nad tym cały czas pracujemy. Ostatnio otworzyliśmy  nawet za jakieś bajońskie kwoty (ponad 220 milionów złotych!!!!) największą na świecie sokowirówkę- Opatrzności Bożej czy co tam... Tragedia jakaś. A obrzydliwe toto, że aż strach patrzeć.
Za takie pieniądze można by było wybudować kolejną, fajną i naprawdę potrzebną wioskę S.O.S dla dzieci. Tylko po co, skoro powstało to obrzydlistwo. Zimne, wielkie i przerażające tak naprawdę.

No ale wracając do Italii- skoro już tu jesteśmy, to pójdźmy do tych kościołów. Pod górkę...Co tam. Drogowskazy prowadziły :)
2 odcinki były katastrofalne. Nawet pożałowaliśmy, że nie idziemy drogą, ale musimy być twardzi, nie miękcy:) Było krócej, ale za to ekstremalnie.
Wdrapaliśmy się na jakiś szczyt, gdzie i owszem był kościół, a właściwie jakaś kaplica, a do niej przyklejony bar. U nas nie do pomyślenia. W środku biednie, ale czyściutko. Znaczy w kaplicy, nie w barze. Walnęliśmy się umordowani na ławce i wyciągnęliśmy z plecaka spreparowanego drinka z lotniskowej wódki z sokiem ananasowym. Smakował w tym słonku wyśmienicie :)
I urechotaliśmy się, bo na ścianie kaplicy panele słoneczne i miejsce z defibrylatorem jakby co!!! Sprytnie i tanio. Chociaż jeśli kilka dni kompletnie nie byłoby słońca i przytrafiłby się jakiś zawalik, to co? Lipa.


Ale zanim walnęliśmy się na ławce, okazało się, że jesteśmy tuż pod latarnią Volty!!! Jeszcze tylko kilka kroków!!! Pokrzepieni drineczkiem, z bananami na twarzach ruszyliśmy po schodkach do góry :)



Latarnia, jak latarnia, szału nie ma, ale za to WIDOK!!!! Kopary nam opadły!!! Przecudowne Alpy, w dole błękitne jezioro, domeczki poprzyklejane do wzgórz i fantastyczne słońce. Powietrze było zamglone, ale i tak widoki nieziemskie!!!! Pod nami latały samoloty , oczywiście nie pasażerskie... Stałam jak wryta w ziemię!





Walnęliśmy się tam na kolejnej już ławeczce i podziwialiśmy te cudowne, niepowtarzalne widoki dopijając nasz "soczek"- kulturalnie z kubeczków  ...



Widoki nadzwyczajne, ale zgłodnieliśmy i czas było wracać. Nabierałyśmy jeszcze z Agnieszką lokalnych szyszek, które wyglądały jak róże i ruszyliśmy w dół. Z okien kolejki widzielismy bryłę olbrzymiej katedry w Como. Nasz następny punkt do zobaczenia.


Katedra pochodzi z końcówki XIV wieku i podobno jest ostatnią gotycką katedrą we Włoszech. Ładna i z zewnątrz i wewnątrz. Sporo ludzi, ale gdzież im do Mediolanu i ich Duomo :)




słaba jakość zdjęć, ale nie chciałam używać w środku flesza.


Siedliśmy sobie na świeżym powietrzu przed tym obiektem sakralnym i zamówiliśmy pizzę... Pani zrozumiała, że 3, a my chcieliśmy tylko 2. Nie dyskutowaliśmy, bo pani była bardzo miła, a my głodni. I nażarliśmy się tym włoskim frykasem, chociaż po powrocie do Mediolanu znowu mieliśmy iść do apperitivo na kolację.
Pooglądaliśmy sobie Włochów na tym placu- to są obłędni psiarze!!! Naprawdę, nie przypuszczałam, że ten naród tak kocha psy i ma ich takie ilości. Oczywiście konsekwencją są oszczane i okupkane ulice, ale psy zadbane i prawie wszystkie wystrojone w ubranka- bo mróz przecież!!! No i wyglądaliśmy, czy przypadkiem nie nadchodzi George Clooney, który mieszka przecież nad jeziorem Como. W ogóle dowiedziałam się, że jezioro było tłem filmowym do Casino Royal - pierwszej części Bonda z Craigiem i do Gwiezdnych Wojen- Ataku Klonów ... a także do Ocean's Twelve właśnie z Clooneyem, który wtedy zakochał się w tej miejscowości. Nad jeziorem pomieszkuje też Madonna (nie interesuje mnie), Brat Pitt
(no, to już zdecydowanie lepiej ) czy Donatella Versace (tej to się można kompletnie wystraszyć!!! )
Szwendając się jeszcze po miasteczku wróciliśmy na dworzec, a stamtąd do Milanu. Potem metrem znowu nad kanały do aperritivo. Tym razem do innego, z gorszym jedzeniem niestety, ale wystrój był fajniejszy i było tam cieplej-zamówiliśmy sobie do kolacji  po fajnym drinku. Mój jak się nazywał??? he, he... no jasne, że El diablo.
Składniki:

- 40 ml Tequila blanco 100% agawy
- 1/4 Limonka
- 10 ml Likier creme de cassis
- 120 ml Ginger Ale
- 4-5 Kostki lodu ( ja miałam tych kostek z 10!!!)

Przygotowanie:
  • Pół ćwiartki limony włożyć do szklanki highball i rozgnieść ją tłuczkiem.
  • Kostki lodu dodaj do szklanki i wlej resztę składników.
  • Wymieszać dokładnie łyżką barową przez około 8-10 sekund.
  • Wypij ze smakiem :) 



Na wieczór kupiliśmy sobie włoskie wino i oglądając w hotelowym TV koncert Rolling Stonesów na Kubie, padliśmy umęczeni jak kawki.... A na kolejny dzień zaplanowaliśmy Bergamo :) Zachwycające.

Ps. Chciałam tylko dodać, że spotkaliśmy George Clooneya. Naprawdę, na sam koniec naszej podróży, na lotnisku w Katowicach czekał na nas popijając kawkę... NA PLAKACIE!!!
Buziaki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz