Wieczorem dojechaliśmy do agroturystyki w Wilkanowie. Po drodze z Bystrzycy po prawej stronie piękne chaszczory z krzaczorami i coś wystaje...Pałac jako żywo, ale zostawiliśmy go sobie na drugi dzień.
Gospodarstwo agroturystyczne "U Gieni". Przywitały nas 3 psy, 2 koty i oczko wodne z pstrągami. Za chwilę pojawiła się właścicielka, pokazała pokoje i udostępniła naczynia. Przysiadła się nawet do nas, żeby wymienić myśli z turystami. Ponieważ było ciepło, siedzieliśmy przed domem i rozmowa toczyła się wartko. Pani Gienia nawet przyniosła flaszeczkę własnej roboty okowity, żeby poczęstować. Kupiła nas :)
Przy okazji mieliśmy okazję poznać rodowitego Estończyka, który rezydował razem z nami piętro wyżej... Przez jakiś czas rozmowy przy stole toczyły się w języku rosyjskim. Estończyk spytał, czy my przypadkiem nie jesteśmy jakieś "szpiony"? My???? No chyba na odwrót.
Rano obejrzeliśmy jak mąż pani Gieni karmi parówkami pstrągi. My nakarmiliśmy królika sałatą z ogródka, a Jasiek szalał z kotami i psami. Pozbieraliśmy manele, podziękowaliśmy za gościnę i ruszyliśmy w drogę.
Pałac do którego dotarliśmy po chwili naprawdę wielki. 4 kondygnacje plus zabudowania wokół. Podobno ponad 4500 metrów kwadratowych powierzchni.Oczywiście jak to u nas takie fajne miejsce, zarośnięte w jasną cholerę, chwasty zdrowe, bujne prawie jak nad Amazonką.
Klasyka syf malaga! Pani Gienia opowiadała nam jaki to był kiedyś piękny barokowy pałac... no i co? Był i się zmył.
Zdjęcie na samej górze posta obrazuje jakie w tym miejscu było bogactwo i splendor. Teraz wygląda to strasznie!!! Pałac gdyby miał dach pewnie jeszcze by postał, ale dach już dawno wyparował. Oczywiście jak to po wojnie najpierw był tu PGR, potem w latach 80-90 nawet prowadzono tam remont, ale chyba zaczęto nie od tego miejsca, bo najpierw wzięto się za budynki bramne, gdy reszta niszczała. Czyli od dupy strony. A potem przyszyła powódź w 97 roku i DO WIDZENIA! Zawaliło się, co się miało zawalić. Teraz tak na moje oko nie do uratowania...no chyba, że cud się stanie. Wokół olbrzymie drzewa parkowe, ale z samego parku nie został kamień na kamieniu. Ech... W każdym normalnym państwie nawet, gdy ruina jest nie do uratowania, jest zabezpieczona. Wokół wykoszona trawa, postawiona ławka z koszem na śmieci i tablica informacyjna z historią obiektu. To naprawdę taki wydatek dla gminy czy innego właściciela? A o ile byłoby przyjemniej i po prostu normalniej. W Polsce takie rzeczy to jakiś rarytas.
Ruszyliśmy dalej do Międzylesia. To naprawdę już rubieże i Kotliny Kłodzkiej i Polski w ogóle. Następny przystanek to Republika Czeska..Na ostatniej stacji Orlen wypiliśmy po kawce (Kiedyś, gdy jeszcze jeździliśmy do Chorwacji na tej stacji kupowaliśmy ostatnie polskie gazety, ale w Międzylesiu nie zatrzymywaliśmy się nigdy. Nasz błąd!!!) po czym wjechaliśmy do miasteczka. Międzylesie jest dużo mniejsze od Bystrzycy i nie tak urokliwe, ale także śliczne i czyściutkie.
Pierwsze kroki oczywiście w stronę zamku. I też wcale niemały ten zameczek. 3 skrzydła, w tym 2 w dobrym stanie (restauracja, hotel i patio ze stolikami).
Po drugiej stronie starsza część zamku (w ruinie), ale dzieje się i jest remontowany. Będą nowe pokoje hotelowe.
Podobno jest tam jakaś pani przewodnik, ale my nikogo nie zastaliśmy, wiec postanowiliśmy wejść samopas. Najwyżej psami nas poszczują :). Drzwi na stary dziedziniec były otwarte.
Za drzwiami mrocznie i klimatycznie. Stare portale, fragmenty zdobnej elewacji z epoki , schody na piętra i do piwnicy.
Oczywiście wleźliśmy gdzie się dało, ale skromnie tam bardzo.
Widać, że zamek jest remontowany, co bardzo cieszy.
Ewidentnie komnaty przygotowywane są na pokoje hotelowe.
Trochę szkoda, że nie było przewodnika, bo na oficjalnej stronie zamku http://zamekmiedzylesie.pl/oferta/zwiedzanie-zamku/zwiedzanie-dzienne/ widzę, że jest sporo fajnych rzeczy do obejrzenia : piękna sala balowa, zabytkowe piece, odpindrowane pomieszczenia i cudowne schody :)
Poszperaliśmy gdzie się dało i wyszliśmy na ryneczek miasteczka. Obok zamku w zagrodzie kilka koni i kozy skaczące po drzewach. Janek oczywiście w 7 niebie :)
Zajrzeliśmy także do kościoła, który wygląda jak część kompleksu zamkowego. Zobaczyliśmy jedną z najładniejszych i najbardziej pomysłowych ambon jakie do tej pory widzieliśmy w ogóle (przynajmniej ja) Ambona w kształcie łodzi .
Czas było ruszać z Międzylesia do Międzygórza- maleńkiej wioski, która w XIX wieku za sprawą księżnej Marianny Orańskiej, stała się popularną miejscowością turystyczną z fantastyczną zabudową w stylu szwajcarskim. Do Międzygórza mam szczególny sentyment, ponieważ spędziliśmy tam z Mariem nasz pierwszy wspólny weekend i wioska naprawdę nas urzekła.
Pierwsze kroki tym razem skierowaliśmy na tamę nad rzeką Wilczką. Tama choć nie największa na DŚ, za to zdecydowanie najbardziej malownicza. No i spora- 29 metrów wysokości i 108 szerokości. Nie polecam dla osób z lękiem wysokości- idzie się po ażurowych, metalowych kratkach...
Skoro już tutaj doszliśmy, to może od razu wejdziemy na Górę Igliczna i zobaczymy Kościół Matki Bożej Śnieżnej? Jak wymyśliliśmy, tak (geniusze) zrobiliśmy!!!! Poszliśmy zielonym szlakiem, bez wody, w sandałach ...A szlak cholera jasna stromy i niezbyt przyjazny turystom w obuwiu na paski :)
Po drodze już prawie na samym szczycie spotkaliśmy grupę emerytów, którzy chcieli zejść tą samą drogą, którą my weszliśmy. Odradziliśmy im zdecydowanie ten szlak... Oni popatrzyli z politowaniem na to nasze obuwie i zignorowali przestrogi.
Spotkaliśmy ich po ponad godzinie, gdy sami już zeszliśmy na dół... Spytałam jak tam na szlaku, a jedna pani mówi - No ja upadłam kilka razy na dupkę ... Kilka osób też się przyznało, że nie było im łatwo i nie obyło się bez upadków. A nie mówiliśmy, że to nie trasa emerycka? A jakby tak otwarte złamanie, albo skręcenie nogi?
Gdy tylko dotarliśmy na szczyt wszystko zostało nam wynagrodzone. Piękny widok rozciągający się na Kotlinę Kłodzką po prostu fantastyczny. Do tego ten biały kościółek, mnóstwo kwiatów i siedziska dla turystów.
Najpierw woda i odpoczynek, a po chwili podeszła jakaś pani i kazała Ani i Madzi obrać jakieś pokutne szmaty, żeby się Matka Boża nie zgorszyła ich nogami w krótkich spodenkach i ramionami w koszulkach na ramiączkach. Bardzo mi się to nie spodobało. Bo co to jest? Czy my coś profanujemy? Pędzimy z gołymi tyłkami tuż przed ołtarz najjaśniejszej panienki? Propagujemy goliznę i zgorszenie?. Te szmaty na nogi i ramiona i tak nic nie dawały. Dziewczyny wyglądały w tym jak w jakimś koszmarnym projekcie chorego na głowę projektanta mody. I tak szmata na dole sięgała im do pół uda, a szmata na górze odsłaniała ramiona. Poza tym nie wiadomo kto to wcześniej nosił??? Poczułam się jak w kraju muzułmańskim, w którym i tak zwiedzałam kiedyś meczet w sukience na ramiączkach i nikt nie protestował. A co gdyby dziewczyny nie zgodziły się ubrać w te szmaty? Zostałyby wrzucone w przepaść?? Wcale bym się nie zdziwiła. W samym kościółku też zdjęć robić nie wolno. 2 panie niczym 2 owczarki niemieckie warczały znakomicie na każdego, kto choć wyjął aparat na sekundę. Nie podobało mi się to wcale. W końcu nie po to lazłam po górach w upale bez kropli wody (tak wiem, moja wina), żeby teraz całować psa w nos? Jakaś masakra.... Ten kto to wymyślił, powinien mocno puknąć się młotkiem w czoło. Sama mogę go puknąć, jakby co.
Będzie musiała powstać 4 część sagi o Kotlinie Kłodzkiej... bo znowu się nie zmieściło. :)
...i ja tam byłam i miód i wino piłam ;) ech Marzka, czuje się jakbym na nowo zwiedzała te wszystkie zakamarki przy tych Twoich blogowych zapiskach :) milutkie wspomnienia....i chęć do wspólnego wędrowania jeszcze większa, ot co! tak na marginesie wrzuć sobie w wyszukiwarkę kościół farny w Gnieźnie i zobaczysz po raz drugi ambonę w kształcie łodzi - równie ciekawą ;)
OdpowiedzUsuńmuszę jeszcze o tych sandałach: czy podczas wspinaczki nie wyglądaliśmy jak prawdziwi pielgrzymi??? jak za czasów Wieków Średnich, a i klimat był wtedy jakby na jakimś Półwyspie Synaj :)
p.s.
aaaaa czy widziałaś na tym filmiku powyżej opuszczony kościół na Janowej Górze? wracamy???? :) z Jankiem oczywiście tym bardziej, że góra jest Janowa :)
Tak, tak filmik mnie zainspirował do wytyczenia nowej trasy na wiosnę, zwłaszcza ten kościół. Chi chi... pielgrzymi?Raczej japońscy turyści :)
OdpowiedzUsuńhehe japońscy turyści w średniowiecznych sandałach wyglądający prawie jak wyznawcy Mahometa (proszę nie mylić z dżihadystami!!):) zatem KOTLINO WRACAMY NA WIOSNĘ :) huuuuuuura!!!
UsuńA w Gnieźnie to prawdziwy żaglowiec, a nie łódź :)
OdpowiedzUsuń