niedziela, 29 maja 2016

Georgia on my Mind- Mccheta i przepis na pyszną gruzińską fasolę :)


I nastał dzień trzeci- tym razem postanowiliśmy sami zawędrować do byłej stolicy Gruzji- Mcchety.
Miasto znajduje się całkiem niedaleko Tbilisi i najpierw ruszyliśmy do stacji metra, żeby potem na jednym z ostatnich przystanków przesiąść się do marszrutki i zajechać do Mcchety.
Stacja metra zupełnie normalna jak w każdym cywilizowanym świecie, z tym, że my wsiadaliśmy na stacji bardzo głęboko położonej pod powierzchnią ziemi. Chyba nigdy jeszcze tak głęboko w żadnym metrze nie zjeżdżałam. No może w Budapeszcie, ale chyba nie aż tak bardzo. Jednorazowa cena za  wejście do metra to pół lari. Metro w Tbilisi powstało w 1966 roku, jako jedno z pierwszych w byłym Związku Radzieckim. Chruszczow, ówczesny pierwszy sekretarz partii  zadecydował, że wszystkie stolice republik radzieckich, które maja powyżej 600 tys. ludzi muszą mieć metro. No i super, bo to szybki transport bez korków i szaleństwa na powierzchni.

Tłumy Gruzinów, tłumy!



Shrek, ja w dół patrzę!!!! Jakość zdjęcia taka sobie, ale to naprawdę była długa droga ...


Wysiedliśmy na stacji metra Didube, gdzie znajduje się węzeł komunikacyjny. Napatoczył się od razu jakiś Gruzin, który z chęcią zaprowadził nas do marszrutki, która miała nas zawieźć do Mcchety, a wcześniej do monastyru o nazwie Dżwari, z którego rozciąga się fantastyczny widok na miasto i połączenie dwóch rzek-błękitnej Aragwy i żółtej Kury. Nasz uprzejmy Gruzin zaprowadził nas do kierowcy, zainkasował za pośrednictwo i ruszyliśmy. O ile Zura puszczał nam w swoim samochodzie tylko Gruzińskie przeboje, to tutaj suprajs- heavy metal i raczej cięższe klimaty :) Na szczęście :)
Rzeczywiście szybciorem dojechaliśmy do tego monasturu na wzgórzu. Tłumy turystów, no ale inaczej być nie mogło. Miejsce okazało się przepiękne. Widok ze wzgórza na Mcchete powalający.



Żółta Rzeka Yangcy i Nil Błękitny :)


szalony Xawery przez którego kiedyś zawału dostanę!!!!


Monastyr Dżwari, czyli monastyr Krzyża, jest jednym z najstarszych w Gruzji. Według tradycyjnych źródeł, święta o imieniu Nino, która nawróciła Gruzję na chrześcijaństwo, zatrzymała się na modlitwę na najwyższym wzniesieniu Mcchety i postawiła na nim krzyż. Około 545r. na tym miejscu został wzniesiony pierwszy, mniejszy kościół, który został nazwany Małym Kościołem Dżwari. Drugi, większy zwany Wielkim Kościołem Dżwari, został wybudowany obok pierwszego w latach 586-605. Stareńkie to bardzo.... W ogóle Gruzja jest jednym z pierwszych chrześcijańskich państw na świecie. Przyjęła chrzest w 317 roku, więc możemy za nimi najwyżej butki nosić z naszym 996 rokiem :)
Sam monastyr raczej skromny i bez szaleństw.W środku Bizancjum nie zastałam :) Ale w Gruzji, żeby kobieta mogła  wejść do jakiegokolwiek monastyru, musi przed wejściem założyć na łeb chusteczkę  i opasać się jakąś sukmaną wokół pasa typu fartuch dla pizzamajstra. Nawet jeśli ma spodnie... Masakra jakaś. Agnieszka miała swoja "sukieneczkę", czym mnie rozbawiła. Reszta musiała wypożyczyć kieckę z kosza przed wejściem. Jakoś zapomniałam o tym i weszłam tak jak stałam... I nawet nikt nie krzyczał. Póki co :)






Monastyr Dżweri jest wpisany na listę 100 najbardziej zagrożonych zniszczeniem zabytków świata. (trzęsienia ziemi) Szkoda wielka... Powoli ruszyliśmy w dół do naszej marszrutki, a po drodze ze wzgórza nasz roc'n'rollowy kierowca zatrzymał się jakichś krzaczorach, gdzie turyści zawiązują jakieś kawałki foliówek, kokardek, części garderoby czy szlak wie czego jeszcze, bo podobno to miejsce spełnia życzenia za sprawą zawiązanego kawałka "materii". Moim zdaniem wygląda to strasznie. Śmieciarnia jakich mało, syf malaga, a w tym wszystkim leżą święte krowy. Tzn. nie wiem czy święte, ale leżą jakby były :)





Co kto lubi, jak dla mnie masakryczny widok, bo były tu zawiązane nie tylko wstążki, ale także foliówki... Co to za życzenie, które ma się spełnić za sprawą kawałka worka foliowego??
Ale dojechaliśmy do Mcchety. Fajne, ciche miasteczko. Nieco senne, choć turystów też sporo.

Ruszyliśmy do Katedry Sweti Cchoweli. Położona za bramą, otoczona murem. Katedra wzniesiona w latach 1010-1029 na miejscu najstarszego kościoła w Gruzji. W ciągu wielu stuleci stała się miejscem pochówku wielu władców Gruzji oraz miejscem ich koronacji.
W środku cudowne freski... które w 1830 roku z okazji pobytu cara Mikołaja I  pokryto TYNKIEM!!!! Niektóre udało się spod tego tynku wydobyć. Na szczęście.

















W katedrze też udało mi się wejść po cywilnemu, czyli bez chustek i kiecy po kostki... Też nikt nie krzyczał. Pochodziliśmy po miasteczku. Ceny jak u nas w Zakopanem- turyści są tutaj goleni jak barany :) Wysłaliśmy pocztówkę znajomemu, zjedliśmy co nieco popijając dzbankiem wina i ruszyliśmy z powrotem do Tbilisi. Dziewczyny jeszcze zaszalały w gruzińskich czapkach, za jakieś koszmarne pieniądze :)

 Nasz kierowca metalowy, gdy zostawiał nas w Mcchecie, powiedział, że jak będziemy wracać, mamy wsiąść do marszrutki i w ogóle nic nie mówić, ponieważ i tak wszystkie jadą do Tbilisi. My matoły, o pamięci złotej rybki, gdy zatrzymała się pierwsza marszrutka od razu zapytaliśmy czy jedzie do Tbilisi, na co kierowca odpowiedział, że NIE!!!! Zdziwiło nas to niepomiernie, dopiero Jola się zreflektowała i przypomniała słowa naszego kierowcy. Do następnej wsiedliśmy już jak trusie w ogóle się nie odzywając ...i za 1 lari od osoby dojechaliśmy do naszego węzła komunikacyjnego, z którego wyjechaliśmy kilka godzin wcześniej :)


widok z przystanku na ruiny zamku, do którego już nie doszliśmy.

Matołki czekają na marszrutkę w Mcchecie.
Najprawdopodobniej żeński klasztor pod wezwaniem Św. Nino.
 Po powrocie do Tbilisi poszliśmy jeszcze na bazar, gdzie kupiłam fantastyczną, mieloną na miejscu kawę, która pachniała jak dzika przez resztę naszego pobytu w Gruzji, Agnieszka kupiła zioła, w tym miętę, z której wieczorem zaparzyła herbatkę, a my z Mariem spotkaliśmy na jednym ze straganów przemiłego  Gruzina, który poczęstował nas winem. Wypiliśmy po szklaneczce....i pytamy kurtuazyjnie, po ile za butelkę, żeby nie wyjść na jakichś buraków z Polski, a na to Gruzin, że on nie sprzedaje, tylko częstuje i znowu nam polał :)  Po czym wyciągnął gdzieś zza pazuchy kawał sera, który zjedliśmy ze smakiem. Było to spontaniczne i naprawdę przemiłe. Podziękowaliśmy jak potrafiliśmy najpiękniej :) Gruzini są niezwykle gościnni, o czym mieliśmy okazję się jeszcze przekonać. A tuż przed wejściem do metra taka sytuacja jak na zdjęciu...TAK, tam mieszkają ludzie!


Jola stwierdziła, że to wygląda zupełnie jak męski akademik polibudy we Wrocławiu :)


I na koniec przepis na LOBIO, czyli gruzińską zupę fasolową..
zmodyfikowana przeze mnie oczywiście :)


Składniki:

  • 2 puszki czerwonej fasoli
  • 1 duża cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżeczki masła
  • kostka rosołowa lub sól
  • pieprz cytrynowy (lub zwykły)
  • papryka chili (ja dodałam chili w kawałkach tradycyjnie)
  • 3/4 szklanki soku z granatów( niestety w Polsce jest dosyć drogi- 15 pln za litr. Myślę,że z powodzeniem można go zastąpić sokiem z aronii  lub nawet z czarnej porzeczki)
  • bazylia (może być suszona), natka pietruszki (w oryginale jest kolendra- jeśli ktoś lubi jak najbardziej polecam!!!!) , trochę lubczyku, ale to też jak kto lubi.
  • 1 szklanka wody.
  • łyżka miodu na wypadek za kwaśnego soku.

Przygotowanie błyskawiczne, bo fasola z puszki. Oczywiście jeśli ktoś ma czas i ochotę może sobie namoczyć fasolę na noc, a potem gotować przez 2 godziny aż puści fasolową maź...Jak już kiedyś wspominałam- ja nie mam na to ani czasu, ani ochoty hy hy hy... :)

Przygotowanie:

W garnku topimy masło i dodajemy pokrojona w kostkę cebulę i szklimy ją delikatnie. Następnie dodajemy czosnek. Ostrożnie, żeby się nie spalił.
Wrzucamy do tego 2 puszki fasoli i mieszamy intensywnie. Dosmaczamy. Wrzucamy kostkę rosołową, pieprz, paprykę i zielsko. Dodajemy wodę i gotujemy pod przykryciem kilka minut. Gdy już pięknie  nam bulgocze dolewamy sok z granatów (lub inny). Jeśli wychodzi za kwaśne, dodajemy łyżkę miodu. Chwilkę gotujemy. Można podać w glinianych czarkach dla podkreślenia smaku :)
I koniec pieśni!!!! To już cała filozofia. Zupa jest gotowa. Smaczna, pikantna i aromatyczna. Smacznego :)

Jeśli jesteś ciekawy co jeszcze mogę dobrego ugotować, kliknij tutaj!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz