I co? Kto zdziwiony, że tak szybko nowy post? Ja zdziwiona :) Tak, tak. Mam w nosie póki co ogród. Wykarczowany jako tako, niech sobie radzi sam. Mam też kilka dni wolnego od Książa i to też bardzo dobrze, bo złapię może dystans. Nie dzieje się tam ostatnio najlepiej, ale może o tym napiszę innym razem.
Czas pożegnać Gruzję, a i tak sporo za późno. Chociaż, może przyjemności należy sobie dozować? :)
Rano pożegnaliśmy panią Inez, która dzień wcześniej załatwiła dla nas marszrutkę do Tbilisi. Cena - 10 lari od osoby. Jeśli nie pamiętacie mojego wpisu o tym jak jechaliśmy z Zurą do Stepancmindy tylko przypominam, że zapłaciliśmy po 30 lari od osoby. Taki drobiazg.
Pogoda fatalna. Pada śnieg z deszczem, chmury zasłaniają te cudowne góry. Normalne, najzwyczajniejsze przedwiośnie, ale śnieg???Fuj... Tylko nie śnieg. Niestety im jesteśmy wyżej, tym tego śniegu jest więcej. Sypie ostro. W samochodzie temperatury raczej chłodne. Jeśli działało ogrzewanie, to tylko tuż obok kierowcy, bo miał otwarte okno, więc pewnie było mu gorąco. Nam wręcz przeciwnie.
zza auta szyby.... |
Na przełęczy jest już dużo lepiej i powoli zaczyna się rozpogadzać. Po drodze do Tbilisi, na tej drodze wojennej stada baranów, a także corrida w wykonaniu dwóch młodych byczków. Tłukły się na środku drogi, aż wióry się sypały. W międzyczasie dziewczynka, która jechała tuż obok kierowcy puściła na niego soczystego pawia... Musieliśmy się zatrzymać, żeby malucha wyczyścić ... i kierowcę doprowadzić do stanu używalności :)
Im bliżej stolicy tym bardziej gorąco. W samym Tblisi upalne lato!!!! 4 pory roku w ciągu kilku godzin, no dobra 3 pory roku, ale mimo wszystko jakie extrema :)
Metrem dojechaliśmy do centrum, a tam zadzwoniliśmy do Gruzina, który kilka dni wcześniej umawiał się z Agnieszką i Radkami na nocleg dla naszej 9 w swoim hostelu. Okazało się, że niestety ma tylko 4 miejsca dla nas, ale resztę załatwił nam u swojej sąsiadki, która także ma hostel. No trudno, jakoś się podzielimy.
Na miejscu okazało się, że hostel pełniuteńki, więc dla nas został pokój 5 osobowy, a małolaty idą do Gruzina od telefonu -2 pokoje 2-wu osobowe. Niestety moja Gośka stwierdziła, że to jest jakiś ćpun (nie wiem na jakiej podstawie), a ponieważ ona boi się narkomanów jak diabeł święconej wody zdecydowała, że ona tam nie śpi. Cóż było robić, zamieniliśmy się z Puszaszkami na pokój. Walnęliśmy wszystkie toboły w hostelu i znowu ruszyliśmy w miasto.
Najpierw obiad w naszej ulubionej knajpie, w której najczęściej się stołowaliśmy, oczywiście z winem, bo jak inaczej w Gruzji siadać do posiłku? Na lekkim rauszu poszliśmy obejrzeć to, czego jeszcze nie widzieliśmy. Monastyr tuż obok rzeki Kury i odnowione uliczki, którymi się przespacerowaliśmy. Fantastyczne. Znaleźliśmy też świetny hostel z bardzo miłą obsługą, ale musiałabym poszukać jak się nazywa. Wcześniej jednak byliśmy świadkami chrztu małej dziewczynki w monastyrze po drodze. Świetny, malutki ludzik ubrany odświętnie, w chusteczce na głowie... Ale tylko rodzice, nie ma chrzestnych, ani innej rodziny... Dziwne. Stanęłyśmy we 3 z Jolą i Agnieszką obserwując z zaciekawieniem. Mnie się nawet oczy zaszkliły- skoro nie ma chrzestnych to my we 3 jak te wróżki ze Śpiącej Królewny ha, ha... Z pewnością każda z nas życzyła w tym momencie tej malutkiej dziewuszce wszystkiego najlepszego :) Rodzice chrzestni przybiegli w ostatniej chwili...
no czyż nie piękna dziewczynka?Prawdziwa księżniczka z baśni Wrzeciono :) |
Spacerkiem po stolicy Gruzji... płot po prawej niczym dzieło sztuki :) |
Mario jako serce dzwonu :) |
taki widok spod bram katedry... |
a tuż obok już taki.... |
i taki w przejściu podziemnym ... |
Wracając do Tbilisi siedliśmy sobie na ławce w parku i wypiliśmy właśnie buteleczkę wina. Tam w parkach wino pić można, a nawet powinno się :) Nikt nie krzyczy, nikt nie wlepia mandatów.
Wieczorem załapaliśmy się jeszcze na jakiś festyn ludowy tuż obok niedokończonego teatru... Nawet nasi tam byli :) Zespoły rockowe, a także folklorystyczne. A mają Gruzini dryg do tańca, oj!
co ten Mario tu śpiewa???... nie pamiętam :) |
Rano szybkie zakupy w Carrefourze. W stolicy są 4 markety tego typu. Reszta to małe sklepiki, najczęściej rodzinne inicjatywy. Zura gdy jechaliśmy do Stepancminda zapytał ile u nas jest marketów w mieście. Odpowiedziałam, że mieszkańców jest 60 tysięcy, a marketów ok 30. Taka prawda. Musiałabym policzyć, ale chyba niewiele bym się pomyliła. Zura zdziwiony.
W Carrefourze na środku sklepu piec do wypiekania chleba. Jeszcze gorący i pachnący placek piekarz wyciąga i podaje zawinięty w papier. Pychota, aż ślina leci. Do tego wystarczy jogurt albo zwykłe masło i śniadanie gotowe.
Piec do wypieku gruzińskiego chleba. Zdjęcie z internetu. |
Po śniadaniu poszliśmy na targ staroci. Agnieszka chciała sobie skompletować sztućce i uparła się, że kupić je można tylko i wyłącznie tam. Targ całkiem niedaleko. Okazało się jednak, że nie możemy przejść przez ulicę. Nieważne, że są pasy- ŻADEN kierowca nawet na chwilę nie ściągnął nogi z pedału gazu. Było ciężko. Naprawdę. A sam targ rozmieszczony wokół miejskiego parku i w nim. I czego tam nie było... śmialiśmy się pod nosem, bo doprawdy CCCP w kapsule czasu na tym targu :)
kobierce z prawdziwej wełny |
zestawy chirurgiczne. Od chirurgii szczękowej po naczyniową :) |
Mańka wstańka i Krokodyl Giena. |
Lenin- wiecznie żywy :) |
Dzieła sztuki. Ceny regulowane :) |
Nawet nasz Misiek załapał się na portret :) |
Jola z Radkiem i Agnieszką zaginęli na tym targu. Nam się trochę nudziło, więc poszliśmy na lody, a na przeciwko sklepu odkryliśmy genialnego dziadka z jeszcze genialniejszym winem. Dziadek miał ok 80 lat i wina wszelakiej maści w doskonałej cenie. Oczywiście zakupiliśmy kilka literków, a oprócz wina jeszcze koniak własnej roboty. Bardzo fajny dziadek, naprawdę. Degustowaliśmy napitki z nakrętek :)
to winko w rękach dziadziusia było genialne!!! |
lody zeżarte, a NASZYCH nie ma :) |
za to gołębi stado!!!! |
Pokazaliśmy im gdzie siedzi ten świetny dziadziuś i też zrobili zakupy.
Po obiedzie połaziliśmy jeszcze po centrum miasta. Weszliśmy na chwilę do synagogi (chłopcy tym razem musieli założyć na głowy jarmułki!!!, a my bez chustek :) i tuż obok, weszliśmy do w sumie na co dzień zamkniętego (ponieważ jest w remoncie) kościoła Azerskiego. To chyba najpiękniejszy kościół jaki w Gruzji widziałam. Freski na przepastnych ścianach i sufitach. Przepiękne!!!
Synagoga. W sumie nic specjalnego, ale zajrzeliśmy z ciekawością. |
i ten piękny armeński kościół. |
Wieczorem postanowiliśmy wjechać kolejką widokową na wzgórze nad parlamentem, tam gdzie praktycznie z każdego punktu w mieście widać olbrzymie młyńskie koło- karuzelę taką jak w Londynie. Poszliśmy parkiem z nadzieją, że na końcu będzie brama, przez którą podejdziemy sobie wyżej. Figa z makiem. Bramy brak. Za to sporo młodzieży wokół na ławkach. Siedliśmy i my...przecież mamy wino do wypicia :)
Xawery ruszył jeszcze do parkanu, żeby sprawdzić, czy naprawdę nie ma żadnego wyjścia. Zrobił wielkie oczy i wrócił z uśmiechem do swojej ławki. Za chwilę poleciał do tego parkanu Bartek i też rechocze... O co chodzi??? Okazało się, że za postumentem rzeźby para dzieciaków (młodzieży) najnormalniej w świecie uprawia sex pod chmurką... Takie rzeczy w chrześcijańskiej Gruzji??? :) :) Po chwili zastanowienia postanowiliśmy opuścić miejsce nierządu ha, ha... Po co młodym przeszkadzać?
Park |
Ruszyliśmy pod górę, a była to nie byle jaka górka, za to okolica zadbana i cywilizowana.
Stacja kolejki w stylu secesyjno- tureckim. Podobno. Fajne, stare, czarno- białe fotki z epoki na ścianach dokumentujące budowę tej kolejki. Stromizna straszna... Z pewnością więcej niż 45 stopni pod górę.
na zewnątrz |
i w środku |
Na górze fantastyczne widoki, restauracja, knajpki, dom ślubny i wesołe miasteczko. Dzieje się. Widać, że jest to centrum rozrywki w Tbilisi.
ekipa :) |
Górna stacja kolejki. Naprawdę ładna. |
Fotki porobione, widoki obejrzane, ale mamy jeszcze trochę wolnego czasu. Idziemy w głąb wzgórza do wesołego miasteczka. Niestety Puszaszka dopadły jakieś potworne katusze brzuszne. Zaszkodził mu gruziński kotlet mielony. Nie jest dobrze i ewidentnie widać, że chłopak cierpi. Gocha zostaje z nim, a my obiecujemy, że za 20 minut wrócimy. Marcela z Xawerym zjeżdża jak małe dziecko w jakiejś rurze i drze się na całe Tbilisi... fisiek :)
Obok olbrzymia wieża telewizyjna i zbliżamy się do młyńskiego koła. Robi wrażenie. Naprawdę wielgachne urządzenie. Tylko 4 osoby decydują się na rundkę tymże kółeczkiem i ja jestem jedną z tych osób.
zapowiada się piękny zachód słońca :) |
Fanzolimy się do środka. Ostatni moment, żeby zawrócić :) |
porusza się to koło bardzo, bardzo powoli... Jechaliśmy jakieś 10 minut... |
Zaczęliśmy zbierać się do zejścia na dół. Część z nas poszła jeszcze po drodze na cmentarz, gdzie pochowana jest podobno matka Stalina, a ja z Jolą, Mariem i Puszaszkami zjechałam kolejką i poszliśmy szukać apteki. Bartek naprawdę mocno cierpiał. Apteka pełna stojaków ze słodyczami... Podeszłam do okienka i drukowanymi literami powiedziałam- JELITA!!!! Pani zrozumiała. Dostaliśmy espumisan i węgiel.
Trochę to Bartkowi pomogło, ale i tak jego cierpieniom końca nie było. Potem stwierdził, że jeszcze nigdy w życiu nic tak bardzo go nie bolało. Biedak...
Ostatnie pakowanie maneli, marszrutka do Kutaisi odjeżdża około północy. Klamoty walnięte do bagażnika, a w samochodzie unosi się cudowny zapach marynowanego czosnku... 3 godziny w amoku ha, ha... Ale daliśmy radę. Dojechaliśmy do lotniska, chociaż kierowca podobno na podwójnej ciągłej wyprzedzał karetkę pogotowia... Dobrze, że drzemałam i nie widziałam tego na własne oczy.... Nad ranem wylecieliśmy z Gruzji... Zmęczeni, umordowani, brudni i śmierdzący tym czosnkiem, ale jacy SZCZĘŚLIWI!!!!
Tydzień czasu na totalnym hardcorze. Wypiliśmy w tym czasie cysternę wina, jedliśmy najpyszniejsze pierożki na świecie oraz najlepszą fasolę pod słońcem, zjechaliśmy wszystkie najpiękniejsze zakątki Gruzji. Miało być jeszcze Batumi, ale odpuściliśmy... Przecież kiedyś tam jeszcze wrócimy :)))
Polecam Gruzję bo jest dzika, cudowna i pełna niespodzianek. Oczywiście nie polecam paniusiom z tipsami, bo nie dadzą rady, ale reszta gatunku homo sapiens jak najbardziej :) Gruzja w mej pamięci zostanie na długo.
Św. Jerzy czyli George... zabijający smoka- patron Gruzji :) |
Ps. Dziękuję za udostępnienie fotek Agnieszce, Xaweremu, mojej Marceli i Bartkowi Puszaszkowi, a całej ekipie za te wspaniałe kilka dni. Musimy to jeszcze powtórzyć :):)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz