piątek, 17 lutego 2017

Dzień kota :)

Tak naprawdę moje koty mają swój dzień przez 365 dni w roku, ale tylko 17 lutego ja sama zamieniam się w kotkę. Naprawdę lubię te zwierzęta. Jestem urodzoną kociarą.
W związku z Dniem Kota czasem udaje mi się namówić na  zabawę w koty Maria, a dzisiaj namówiłam Małgochę. Na rękach mamy Miśka, ponieważ z kotką Manią (reszta kotów gdzieś polazła, zamiast pozować do fotek!!!) zdjęcia się zrobić nie dało! Misiek jest zazdrosny i niestety sesja z tą dwójką okazała się pomyłką :)


Z Bubą

Z Mariem, Mania i Kociałką

jako Leopard także z Bubą... ucientą


Nie wyobrażam sobie domu bez kota. Przynajmniej jednego!!! Od zawsze koty były w domu, poza okresem kiedy byłam w ciąży- kiedyś pisałam już, że miałam toksoplazmozę i żeby dmuchać na zimne, kot był absolutnie wykluczony.
Ale dziewczynki podrastały i bardzo chciały mieć zwierzątko. Pies nie wchodził w grę, nad kotem się poważnie zastanawiałam, ale w końcu przyjaciółka Ewa jak zwykle (bo od niej mamy też Aki) rozwiązała dylemat i przywiozła nam ze "świętych" Wambierzyc kotkę Brygidę. Kotka była niezwykle inteligentna i fajna. Właściwie od samego początku upodobała sobie Marcelę i to była naprawdę niezwykła przyjaźń małej dziewczynki i kotki. Kochały się obydwie bardzo. Brygida, gdy Melka była na podwórku wskakiwała na okno i nawoływała Melkę, żeby w tej chwili wracała do domu. I to jak żałośnie!!! Gdy czytaliśmy dziewczynkom na dobranoc książki, w myśl zasady, że CAŁA POLSKA CZYTA DZIECIOM, kotka leżała między nami i też słuchała pomrukując.
 Kotka w zamyśle miała być domowa i niewychodząca, ale widziałam, że to dla kota nie najlepszy pomysł. Kupiliśmy szelki i smycz, żeby mogła wychodzić z Melką na spacery i to był jeden wielki koszmar.
Czasami nam po prostu uciekała w cholerę, a potem znajdowałam ją w opuszczonej piwnicy ubrudzoną, zapchloną i podobną do czorta jakiegoś. Kąpiel dla kota to też poroniony pomysł, ale była przymusowa.


Po przeprowadzce na wieś kotka odżyła- w końcu wychodziła na dwór, a że była wysterylizowana mieliśmy z głowy wszelkie kolejne ciąże, z których mogły na świecie  pojawić się malutkie kotki. Tylko raz pozwoliliśmy jej na sexualne szaleństwo i wyszły z tego 4 maluszki. Pisałam o tym w poście pt. Koty 3.
Ogród, pola, polowania na myszy ( i niestety ptaki!!! )- kot miał naprawdę wieczne wakacje. Dodatkowo miała kumpla w postaci swojego syna Lebika. O nim też już kiedyś pisałam, bo to był nasz ulubiony kocur. I w dwójeczkę stanowili fajny tandem. Potem ktoś życzliwy podrzucił nam kotkę Manię i mieliśmy już trójeczkę :)
Niestety któregoś wieczoru Brydzia zjadła coś zatrutego. Nie wiem co zjadła- trutkę na szczury? I kto jej to coś podrzucił do jedzenia? Ona była niezwykle wybredna, jeśli idzie o żarcie, więc dlaczego zjadła coś nieznanego? Przyszła do domu już zamroczona, zaśliniona. Dzwoniłam do wszystkich weterynarzy w okolicy i żaden nie odebrał. Nie mamy tutaj pogotowia weterynaryjnego, więc sytuacja była straszna!!! Kotka umarła w nocy w potwornych cierpieniach. Ryczałam za nią cały tydzień. Pochowaliśmy ją pod wierzbą w ogrodzie... Naszą kocią przyjaciółkę, pierwszą kotkę naszych córek. Kotkę, którą często wspominamy. Bo była fajna, czysta i mizialska. Z tą czystością to nawet przesadzała. Któregoś razu odbiła jej jakaś palma i wpadła w obsesję lizania. Już podejrzewałam jakąś chorobę, byłam nawet u weta. Nic nie stwierdził- po prostu się zafiksowała. Wylizała się do samej skóry i zaczęła przypominać karton mleka Łaciate...


To był nasz pierwszy rodzinny kot i może nie najpiękniejszy z urody- niezwykle fajny i przyjacielski. Spała z nami, biesiadowała przy każdym grillu, rządziła i dzieliła- Mario mówił na nią po prostu Matka Lebiedzia.
Potem mieliśmy jeszcze kilka kotów, ale żaden charakterem nie przypominał tej kotki, bo pewnie nie wszyscy wiedzą, ale koty są jak ludzie- każdy ma swój charakter i swój rytm. Jedne są mądre inne durnowate. Jedne miziaste, inne charakterne i niedotykalskie. Łączy je kilka rzeczy- ciekawość, cierpliwość, spryt i rezonansowe mruczanki.
Jeszcze przypomniała mi się jedna rzecz związana z Brydzią odnośnie jej ciekawości. Właściwie, gdy tylko widziała w rękach śrubokręt, młotek czy inne narzędzie wiedziała, że będzie się działo. Czynnie uczestniczyła we wszystkich remontach i majsterkowaniach.
Opiszę jeden z najgorszych dni mojego życia. Jeden z najgorszych, ale dosyć zabawny.
Dawno temu, gdy dziewczynki były jeszcze małe- Melka może miała z 5 lat, Gosia 3, obydwie miały jelitówkę. Postanowiłam zrobić pranie. Mieliśmy wtedy świetną pralkę bąbelkową Daewoo. Tak, ta firma wypuściła kiedyś takie coś na rynek. To była rewelacyjna pralka- duża- mieściło się do niej ponad 50 litrów wody, więc mogłam prać nawet wielkie rzeczy. Lekka, bo była plastikowa w środku. Prało się w zimnej wodzie, a to co naprawdę działało, to bęben tej pralki z całą masą dziurek, z których podczas prania wydobywały się bąbelki powietrza. Miała powera i byłam z niej niezwykle zadowolona. Oprócz jednej rzeczy- nie daj Boże gdy do pompy tej pralki wpadła moneta. Jakakolwiek- wtedy lipa. Trzeba było wyciągać całe pranie i wylewać wodę jakimiś garnkami czy innymi wiaderkami. I tak się stało tego dnia.
W międzyczasie wstawiłam makaron na spaghetti i zaczęłam wylewać tę wodę. Klęłam wtedy okrutnie i szpetnie, bo nie miałam czasu. Musiałam jeszcze  polecieć do pracy na kilka godzinek. Dobrze, że praca miała nienormowany czas.
Wylałam tę wodę, odsunęłam pralkę- zdjęłam gumowy wąż i podważając palcem jednej ręki, próbowałam wyciągnąć z pompy... k...wa 50 groszy!!! No przecież sprawdzałam kieszenie!!!Nie było to proste, ale kotka Brydzia już wiedziała, że będzie zabawa i coś atrakcyjnego do zobaczenia. Więc gdy ja sapałam jak lokomotywa i klęłam pod nosem, kot co chwilę fanzolił się to na mnie, to na mokre ręczniki przy pompie sprawdzając jak tam postępy!!!...Miałam już strasznego nerwa i chciałam jej łeb oderwać. W końcu udało się, wyjęłam tę pieprzoną monetę!!! Wrzuciłam mokre pranie do środka, włączyłam je na nowo, a właściwie tylko płukanie....Poszło.
W momencie, w którym pralka zaczęła wypompowywać wodę usłyszałam, że coś jest nie tak i te 50 litrów leci na mieszkanie..W tym samym momencie zaczął mi kipieć jak nawiedzony wulkan, makaron i dosłownie w tej samej sekundzie usłyszałam od mojej młodszej córki- Mamo, ale ja się osrałam!!! 
No klękajcie narody!!! Jakby czas się na chwilę zatrzymał!!! Cóż było robić? Moja wina- nie założyłam na węża od pompy takiego metalowego motylka zaciskowego, więc ciśnienie wywaliło mi tę wodę na mieszkanie - po kolei- makaron, 50 suchych ręczników na podłogę i dziecko pod prysznic... Chałupa i tak już była zalana. Na nowo wycieranie, odsuwanie pralki, zakładanie motylka, znowu kot na głowie i na plecach i kolejne pranie, tym razem zamoczonych ręczników... 30 minut na hardcorze... Ale pralkę i kotkę i tak wspominam dobrze. :)
Dla zainteresowanych - poniżej filmik z pracą pralki Daewoo  bąbelkową. Nie przypuszczałam, że ktoś nagra taki filmik. Leję.. Ale przynajmniej widać jaki to był wielki bęben i jak funkcjonowała. Kiedyś mała Mela bawiła się w środku i miała ubaw po pachy. Taki loch dla małej księżniczki :) Oczywiście pralka była wyłączona z prądu.



Kochani, jak już wspomniałam dzisiaj Dzień Kota- wszystkich kociarzy serdecznie pozdrawiam z tego miejsca, bo wiem, że bycie właścicielem tych zwierząt, to nie tylko obowiązki, ale też zaszczyt i fajna przygoda.
Z życzeniami wszystkiego kociego: Emerson Lake and Palmer- Ce'st la Vie. Dzień po śmierci naszej Brydzi, Marek Niedźwiecki puścił w Trójce ten utwór. Mało tego, że byłam wtedy zaryczana, to przy tym kawałku rozkleiłam się na dobre. Już zawsze będzie mi się kojarzył z tamtym fatalnym dniem.... A że płakałam za kotem?Zawsze płaczę za zwierzakami, które kocham i które odchodzą. To moi przyjaciele, moi spowiednicy i moi odstresowacze.(wiem, nie ma takiego wyrazu). Kot, to jest konkret. Mruczący konkret.






1 komentarz:

  1. Potwierdzam, Twoje koty mają cały rok święto, raj na ziemi i full wypas :)

    OdpowiedzUsuń