niedziela, 12 marca 2017

The colour of spring :)


Nareszcie zapachniało wiosną. Trochę jest jeszcze niemrawa i wstydliwa, ale w ubiegłą sobotę biegałam już w krótkim rękawku porządkując ogród (co nie znaczy wcale, że został uporządkowany). Otworzyliśmy już nawet sezon grillowy :) Ale w ogrodzie sajgon straszny!!! Kiedy ja to ogarnę i posprzątam? Wprawdzie mam tydzień urlopu, ale już sobie zaplanowałam tyle zajęć, że niewyróba. Spacery z psem coraz fajniejsze, chociaż tak chwilami wieje na polach, że Misiek chcąc nie chcąc, robi za mój osobisty latawiec :)

Serdecznie nie znoszę zimy. Ciemności mnie dołują, a poza tym w zimie się starzeję (śmiech). Naprawdę, te krótkie dni sprawiają, że czas zapieprza jeszcze szybciej niż zwykle.
Ale skoro zapachniało już wiosną to ruszyłam do działania w domu. Dzisiaj wywaliłam szafę na kurtki. Ze strychu Mario wytachał mi stare, drewniane  wezgłowie łóżka. Ma to wyrko chyba ze 100 lat. Już kiedyś się na nie czaiłam, ale wiecznie odkładałam to w czasie. Dzisiaj basta! Do roboty- umyte, zabejcowane, podobijane- dokręciliśmy  wieszaki kupione w markecie. Do tego w ubiegłym tygodniu na szrocie w Nowiźnie dokupiłam 2 poniemieckie szafki ze starymi nóżkami, które też zabejcowałam na nowo i kupiłam fajne gałki do otwierania i proszę bardzo- nowy mebel na odzienia gotowy. Znaczy nowy ze starych :) Zrobiło się więcej miejsca, zabawki psa wylądowały w szufladzie i jest porządek. W miarę :)


W ogóle lubię stare przedmioty. Mam kilka takich gratów np. stary stolik po maszynie Zingera, kredens, też przyniesiony ze strychu, stary wieszak na którym wiszą przeróżne pamiątki, tekowy stolik na krzywych nóżkach czy kryształowe, wielkie lustro. W ogóle starych luster mam 3 sztuki. Jedno jeszcze po mojej prababci Anieli. Przeglądałam się w nim od małego i jest ze mną prawie te 50 lat. Ale to z  lustrem kryształowym wiąże się fajne wspomnienie. Dawno temu, mieszkałam w kamienicy, gdzie 2 piętra wyżej żyła sobie  sobie starsza pani. Nazwijmy ją panią Tabakiernikową. Była uśmiechnięta i bardzo serdeczna. Wysiadywała w oknie i podziwiała sobie ... ulicę :) Robiłam wtedy ankiety dla wielu grup badawczych takich jak OBOP, Synovate, GFK Polonia i czasami było mi potrzebne jednoosobowe gospodarstwo domowe i osoba wieku 65 plus. No, takie były wymogi. Dlatego raz na jakiś czas pytałam panią Tabakiernikową, czy zgodziłaby się wziąć udział w takim badaniu. Zawsze się zgadzała.
Jak już wspomniałam była serdeczną staruszką. Oczywiście ja jak to ja, oprócz obowiązkowych pytań z ankiety lubiłam zadawać też te ogólne o życiu. Zwłaszcza osoby urodzone przed rokiem 1939. Przeprowadziłam wiele takich rozmów i zapadły mi one na długo w pamięci. Ciężkie to były roczniki i naprawdę wiele przeżyły. Kiedyś o tym napiszę, bo to fajny temat.
Pani Tabakiernikowa przeżyła wielka biedę, miała męża pijaka i kilkoro dzieci. Opowiadała jak nie miała co do garnka włożyć, żeby dać dzieciakom jeść, więc kroiła ziemniaki na plasterki i piekła je na płycie kuchenki tylko dosalając.... a dzieciaki jadły ze smakiem i nie marudziły. Ciężko jej było. Ale były też jasne światełka w jej życiu jak np. ukochany wnuczek, z którym mieszkała. Niestety wnuczka zasztyletowano i została sama. Gdy opowiadała o tym chłopcu była bardzo wzruszona i zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie stało fajne, stare, kryształowe lustro, które przyniósł skądś właśnie jej wnuk. Lustro mi się spodobało i spytałam czy może nie chciałaby go sprzedać ? Zapłacę jej dobrze, będzie miała na węgiel na zimę... Babcia się nie zgodziła, ale powiedziała, że da mi to lustro. Tym razem to ja się na to  ABSOLUTNIE  nie zgodziłam. Poprzekomarzałyśmy się jeszcze chwilę ze śmiechem i skończyłam temat. Zapomniałam. Niestety pół roku później babcia Tabakiernikowa wylądowała w szpitalu z chorobą żołądka, przeżyła operację, ale było naprawdę źle. Umarła.
2 dni po jej śmierci ktoś do mnie zapukał- 2 kobiety- jedna starsza, druga dużo młodsza- obydwie zaryczane. Okazało się, że to córka i wnuczka mojej sąsiadki. Przyszły mi powiedzieć, że mam iść z nimi na górę do mieszkania pani Tabakiernikowej i zabrać ze sobą lustro, bo ostatnią wolą mamy (babci) na łożu śmierci było życzenie, żebym to ja je dostała. ONIEMIAŁAM!!! Ale jak to ja?  Kobiety powiedziały, że tak ma być, bo one nie chcą mieć z tym nic wspólnego. Jeszcze się chwilę wahałam, ale krótko. Pomyślałam, że to dziwne i czy ja aby na pewno sobie na nie zasłużyłam. Jedyna pamiątka po wnuku i jest spadkiem dla sąsiadki i to dla takiej, którą ona ledwo znała?Jak stałam, tak poszłam na 3 piętro i przytachałam to wielkie kryształowe lustro w drewnianej ramie do domu. Lubię je. Bardzo. Trochę je odpicowałam i stoi sobie w salonie. Jest idealne. Daje tęczowe refleksy, gdy pada na nie światło słoneczne... a ja myślę sobie, że życie jest dziwne i przewrotne. I często wspominam panią Tabakiernikową...Na pogrzebie się zryczałam.



No, ale miało być o wiośnie. Skoro zrobiło się cieplej w ubiegłą niedzielę zorganizowaliśmy ekipę i ruszyliśmy w okolice góry Ślęży na pałace. Jeszcze latem udało mi się zdobyć fajny przewodnik turystyczny stowarzyszenia Ślężanie, więc trasę mieliśmy wytyczoną. Pojechali z nami rodzice chłopaka mojej młodszej córki tzw. Puszaszki i oczywiście Madzia z Jankiem z Wrocławia.

na tle dworu w Będkowicach Beata, moja, Mario, Jasiek i Madzia. fot. Tomek Ostrowski

Zaczęliśmy od Gogołowa, po drodze do Będkowic od strony Tąpadeł. W wiosce zrujnowany (jak to na Dolnym Śląsku) pałac i fajny holenderski wiatrak. W Gogołowie byłam już kilka razy, ale reszta ekipy nie była nigdy. W średniowieczu w miejscu pałacu znajdował się domek myśliwski, który w XVI wieku został przekształcony w dwór, a w wieku XVIII w pałac. I jak to w powojennej Polsce- w pałacu zrobiono PGR, potem mieszkali w nim robotnicy i zdewastowali obiekt. Od lat 60-tych w coraz większej rozsypce. Nieszczęściem dla tego obiektu jest brak parku, chociaż tuż obok znajduje się staw, ale tak naprawdę sam pałac znajduje się w sercu folwarku. Podobno ktoś nawet w tym pałacu mieszka... bez światła. Takie rzeczy.

Ruiny pałacu w Gogołowie

i Gogołowski wiatrak, odremontowany zupełnie niedawno.
Wiatrak w Gogołowie powstał w 1830 roku. Zdemolowany po wojnie doczekał się fajnego inwestora. W tej chwili można sobie tam urządzić imprezę okolicznościowa i przespać się na stuletnich łóżkach z siennikami. Więcej dowiecie się tutaj http://www.wiatrak-gogolow.pl/
Mijając Tapadła byliśmy w ciężkim szoku. Tego dnia na Ślężę postanowiła wejść chyba połowa  Wrocławia i połowa Świdnicy. Straszne tłumy!!! Straszne!!! Uciekliśmy szybciutko do Będkowic i rozpoczęliśmy poszukiwania nawodnego dworu z 1546 roku otoczonego fosą. Znaleźliśmy, chociaż na początku pojechaliśmy w jakieś maliny. Dwór fajny. Rzeczywiście otoczony fosą, ale za płotem. Jest w rękach prywatnych, nieudostępniany turystom. Szkoda, bo podobno w środku znajdują się piękne XVI wieczne, drewniane sufity. Ala mamy wtyki, więc może następnym razem się uda :) Teren bardzo fajny, zadbany, na wodzie wysepki i dzikie ptactwo. Naprawdę super miejsce. Pogapiliśmy się chwilkę i ruszyliśmy do Księginic Małych.

Dwór obronny w Będkowicach.

do wejścia prowadzi XVIII wieczny kamienny most.
W Księginicach mam koleżankę. Nie chciałam jej zawracać głowy naszą ferajną, ale okazało się, że jakieś siku co niektórzy muszą, więc zaszliśmy. To się moja koleżanka zdziwiła :) Ale jest kochana i ugościła nas herbatką :)
W tej wiosce też jest pałac, chociaż malutki. Właśnie jest remontowany. Fajnie. Znajduje się tuż przy kościele i podobno z kościołem łączy go  podziemny, tajemniczy tunel. Jakiś autochton podszedł do chłopaków, gdy my byłyśmy już u koleżanki i opowiadał, że pałacyk należy do Kasi Stankiewicz z Varius Manx. Kto go tam wie... na elewacji była tabliczka, że jednak należy do kościoła. Ta instytucja zawsze dostaje dotacje na remonty. ZAWSZE!

Pałacyk w Księginicach Małych. Wiosce wielu młynów...

Z Księginic pojechaliśmy do Świątników. Tam kolejny pałac, w którym znajduje się szkoła podstawowa. Pałac spory, ale składa się z dwóch części- tej wyremontowanej i schludnej i tej w stanie kompletnej rozsypki, gdzie cegła może wam spaść na głowę. Ten pałac został zbudowany w XVIII wieku, przed nim zniszczona, nieczynna fontanna i spory park wokoło. Oczywiście poszliśmy go sobie pooglądać. Magda z chłopakami odważyli się wejść do tej zrujnowanej części- prawdziwi poszukiwacze przygód :)

oni w środku

i ja z Beatą na zewnątrz.


dziwne to połączenie...
przód
i tył :)

Jednak najciekawsza okazała się dla fotografów stodoła. Tomek i Magda poświęcili tam sporo czasu ... Czasami tak bywa :)

fot. Tomasz Ostrowski.

Przed nami jeszcze 2 pałace. Pierwszy w Kunowie. Piękny park z małą rzeczką. Przed parkiem folwark.
Ten pałac jest dosyć nowy, bo z XIX wieku. Po wojnie znajdowała się tam szkoła podstawowa, więc jest w dobrym stanie i znalazł inwestora. W tej chwili jest remontowany. I to znowu bardzo cieszy.

Ganek przy pałacu w Kunowie

Widziałam wcześniejsze zdjęcia tego obiektu i coś mi się tutaj nie zgadza. Brakuje zdobień nad gankiem. Przeczytałam w przewodniku, że znajdują się na tym pałacu "platany przedstawiające "Poranek" i "Zmierzch" wzorowane na dziełach Bertela Thorwaldsena. Nie znam gościa i na dodatek nie mam pojęcia jak wyglądają te platany... Wujek google pokazał mi rzeźby zmierzchu i jutrzenki znajdujące się we Florencji. Fajne. Na pałacu tego nie zauważyłam, ale pewnie chodzi o to co na zdjęciu poniżej. Czyli to co zniknęło. Nie wiem zresztą. Ogłupiałam.


I na koniec pojechaliśmy do Mirosławiczek. Tam piękny pałac z początku XIX wieku składający się z piętrowego budynku ze świetlikiem na dachu oraz dwóch pawilonów na wschód i na zachód połączonych galeriami. Płaskorzeźby gryfów, zadbany park. Naprawdę zrobił wrażenie! W rękach prywatnych, z monitoringiem i zamieszkały. Obejrzeliśmy tylko z daleka. Nikt nie lubi jak mu się jakaś banda turystów pałęta po ogrodach :)


Wygłodniali pomyśleliśmy o obiedzie. Padło na Sobótkę i hotel pod Jeleniem. Porcje jakie tam dostaliśmy były olbrzymie!!! Była tam wcześniej Beata i wspomniała, że serwują w tej restauracji pyszną zupę jarmużowo- szpinakową. Hm, nawet mi do głowy nie przyszło, że można taką zrobić. Nie znałam przepisu, ale przedwczoraj sama taką przygotowałam z głowy...Po prostu ją wymyśliłam.

Tytuł tego posta to kolor wiosny, a wiadomo, że wiosennym kolorem jest przede wszystkim zielony. Czyli co? Czas na zieloną zupę.


Składniki na 3 osoby, garnek 2 i pól litra


  • pół opakowania mrożonego szpinaku
  • pół opakowania jarmużu świeżego (ja swój kupiłam w Kauflandzie. Spora paka)
  • 1 por
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżki klarowanego masła (może być oliwa lub olej)
  • 1 wyszorowana cytryna
  • pół puszki mleka kokosowego lub 100 ml słodkiej śmietanki
  • przyprawy- sól, pieprz, chili, bazylia, oregano
  • prażone ziarna dyni, kilka łyżek kwaśnej śmietany lub jogurtu, ser cheddar do posypania.

Przygotowanie:


Tradycyjnie- na maśle szklimy por, a następnie dodajemy wyciśnięty przez praskę czosnek. Dodajemy do tego szpinak i zalewamy wodą. Przez chwilę gotujemy i dodajemy pokrojony jarmuż. Przyprawy według uznania, tak żeby nam smakowało. Ścieramy na tarce skórkę z cytryny, a następnie wyciskamy z cytryny sok i dolewamy do zupiny. Gotujemy jakieś 15 minut. Miksujemy na krem. Pod koniec dodajemy mleko kokosowe lub śmietankę i mieszamy. Podajemy z prażonymi ziarnami dyni, łyżką kwaśnej śmietany i posypujemy serem cheddar. Wyszła mi naprawdę smaczna, a miałam sporo obaw co do walorów smakowych :) Udało się. I może nie wygląda apetycznie, ale jest naprawdę dobra, zdrowa i wegetariańska.

zielona zupa jarmużowo- szpinakowa
 The colour of spring to także tytuł świetnej płyty zespołu Talk Talk, którą uwielbiam i zawsze o tej porze sobie ją puszczam co i wam z całego serca polecam, bo warto .... Nastraja optymistycznie ...i jeszcze tylko zmiana czasu na letni i będzie już zupełnie fajnie...
"Przyjdź rozbuchana wiosno, przyjdź na twe urodziny życia, młodość składa pokłon przed nadchodzącą porą lata. Czekając na barwy lata, pozwól mi oddychać :)




Wiosenna Ślęża i Radunia by Tomek Ostrowski ...
Ps. za zdjęcia dziękuję Tomkowi i Madzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz