piątek, 6 stycznia 2017

Sylwester w Mediolanie


Na pomysł wyjazdu na Sylwestra do Mediolanu oczywiście wpadła mama chłopaka mojej Marceli - Agnieszka. Ta sama, która namówiła nas na Gruzję i na Bari. Zadzwoniła, że jest wylot za 100 pln w obie strony do Mediolanu w terminie 31 grudnia- 3 stycznia i czy nie chcielibyśmy skorzystać. Zadzwoniła prawie 2 miesiące temu. Do Mediolanu?Na Sylwestra? Za 100 pln??? E, no jasne, że lecimy!!!! Podpytaliśmy jeszcze ekipę z Gruzji, czy chętna, ale niechętna, bo część była w Mediolanie w lecie, więc odpuścili. Została nasza trójka. W międzyczasie został jeszcze wynaleziony hotel (Bristol, a co???) :) i jako taki plan pobytu.
Bardzo chciałam obejrzeć Ostatnią Wieczerzę, która znajduje się właśnie w Mediolanie w refektarzu klasztoru Santa Maria delle Grazie. Weszłam na stronę bileciarni i szczęka mi opadła... Najbliższy termin 17 stycznia!!! No tak długo we Włoszech nie mieliśmy zamiaru zostać. Spotkaliśmy się jeszcze przed wylotem z Agą i ona jako obierzyświat stwierdziła, że i tak tam pójdziemy popłaczemy przed kasą i NA PEWNO nas wpuszczą. Rozbawiło mnie to serdecznie, ale co tam. Mogę popłakać i nawet poskomleć :)
Wyjechaliśmy do Katowic ok 10-ej rano i na lotnisku znaleźliśmy się jeszcze z zapasem. Cholera, dlaczego najfajniejsze kierunki są z Katowic, a nie z Wrocławia i tyle kilometrów musimy się tłuc?? No trudno, wsiedliśmy o 14:30 do samolotu Wizzara i po półtorej godzinie byliśmy już na lotnisku w Bergamo. W Italii jeszcze całkiem jasno, chociaż była prawie 17-ta. Mają tę samą strefę czasową co my...ale inną szerokość geograficzną, więc i więcej słońca w ciągu dnia. Pozytywnie.
Tuż pod lotniskiem stoją autobusy, które za 5 euro wiozą turystów do Mediolanu na plac tuż pod dworcem głównym. WIELKIM!!!! Takiego wielkiego, monumentalnego dworca jeszcze nigdy w życiu nie widziałam.
Odnaleźliśmy metro i zieloną linię, która miała nas zawieźć do Sesto S. Giovanni-myśleliśmy, że to dzielnica Milanu, ale okazało się, że to miasteczko tuż za strefa miejską. Hotel Bristol był 400 metrów od stacji metra. Oczywiście to nie był oryginalny BRISTOL, tylko malutki hotelik. Za 3 noce za 3 osoby zapłaciliśmy 190 euro ...ze śniadaniem :) Rzuciliśmy graty i ruszyliśmy na DUOMO, czyli na plac przed przepiękną katedrą Narodzin Św. Marii.
Ludzi w metrze MROWIE!!! Emigrantów zatrzęsienie. Nie tylko tych ciemnoskórych, ale zaskoczyła mnie ilość Azjatów. Może w innych środkach komunikacji było ich mniej, ale w metrze- BARDZO dużo.
Na jednej ze stacji patrzę- idzie sobie facet- wcale nie jakiś przystojny, a wręcz przeciwnie- z wielkim nosem, z przerzedzonymi, długimi kudłami... w płaszczyku, kozaczkach na szpilce i różowej sukience. Bez makijażu. No cóż, Mediolan to i wielki świat!!! Mody zwłaszcza :) Ale to ani drag queen, ani transwestyta- po prostu tak się ubrał do miasta :)
Przystanek metra na DUOMO zamknięty z uwagi na bezpieczeństwo. Wysiedliśmy jeden dalej i na piechotkę ruszyliśmy na plac. Ludzi MILION PIĘĆSET!!! Sam plac otoczony płotem i kordonem policjantów i wojska. Każdy, zanim wszedł był sprawdzany i obmacywany. Mario z plecakiem 3 razy!!! I słusznie. Nie dlatego, że miał w nim bombę, ale dla ogólnego komfortu.
Na placu piękna choinka, scena i na niej DJ nawalający last Christmas w wersji disco. Połaziliśmy po placu, obejrzeliśmy pięknie oświetloną katedrę i zajrzeliśmy na pasaż z wystawami Prady, Versace i innych takich... I muszę przyznać, że to co Prada ma do zaproponowania zwala z nóg!!! Negatywnie zresztą. Fartuchy dla sprzątaczek w kwiatki, jakieś badziewne skarpety, swetry zrobione ze skrawków jakichś starych, sfilcowanych swetrów metoda paczworkową. Tragedia!

jeszcze jedno ujęcie tej cudnej katedry nocą.




Dziecięce baloniki przyklejone do łuku wejścia do pasażu.

Głowna kopuła pasażu oświetlona światełkami



podpis niepotrzebny

Prada...

ten kwiecisty fartuszek był koszmarny!!! Wieś tańczy i śpiewa, PKS-y stoją.
Ponieważ nic się nie działo na tym placu, tylko DJ nadal nawijał beatami, weszliśmy do części restauracyjnej pasażu. Pomyśleliśmy, że może są tam jakieś tarasy i nas wpuszczą, to sobie na plac popatrzymy z góry.
Tarasy zajęte na prywatną imprezę, w restauracjach tłumy!!!. Ceny nawet nie zabijały, więc postanowiliśmy wtranżolić jakieś italiańskie  wynalazki. Mario stanął w kolejce, my zaklepałyśmy miejsca do siedzenia.
Trochę to trwało zanim zjedliśmy, ale wcale nie mieliśmy ochoty opuszczać tego ciepłego miejsca nawet po konsumpcji. Tylko siku się zachciało!!! Poszłyśmy do toalety- kolejka jak do zbawienia!!! Miliony ludzi!!! Miałyśmy sporo szczęścia, że wjechałyśmy ruchomymi schodami, które od razu ustawiły nas w połowie tej koszmarnej kolejki!!! Już się nie cofnęłyśmy!!! Najdłuższa kolejka na siku w jakiej kiedykolwiek stałam!!!

sylwestrowe jedzonko. Mieliśmy różne opcje.
Ale około 23 wyszliśmy z tych restauracji. Na scenie pokazała się jakaś orkiestra i fircykowaty facet niczym nasz Jacyków. Zaczął śpiewać. Nawet moim zdaniem nieźle, ale absolutnie to nie była muza na Sylwestra. Nawet gdyby się rozebrał do naga, nie rozruszałby taką muzą publiczności!!!. Bardzo dobra kapela mu towarzyszyła, zwłaszcza sekcja perkusyjna- bass i gary- REWELACJA. Facet nazywa się Mario Bionti i śpiewał tak.





Taki trochę Barry White, trochę Frank Sinatra, trochę Zuccero... Słucha się tego dobrze, ale w domu. No ewentualnie na koncercie z big bandem. Owszem. Chwilę przed pólnocą koncert się zakończył, przyszedł zapowiadacz i zapowiedział koniec roku. Policzyliśmy od 10 do zera i nastał 2017 rok!!! I właściwie nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego co nastąpiło, bo nic nie nastąpiło. :) Myślałam, że ogłuszy nas huk fajerwerków i wystrzałów sztucznych ogni, a tu lipa- poszła tylko petarda z drobinkami srebrnego konfetti i DO WIDZENIA państwu!!! No, jaka porażka!!!
Cóż było robić, po złożeniu sobie życzeń ruszyliśmy tyłki do wyjścia, a z nami 3/4 ludzi na placu. I to nie było fajne.  Jak wiadomo tłum jest głupi, a nikt nie pomyślał o tym, że po północy trzeba otworzyć bramki i z lekka je poluzować. A tutaj jeszcze ktoś chciał wejść, ale RESZTA CHCIAŁA WYJŚĆ!!! Pchali nas na żołnierza z ostrą bronią, któremu w końcu ktoś poradził, żeby wszedł do samochodu , bo nie wiem jak by się to skończyło. No i ktoś wpadł także na pomysł, żeby poszerzyć wyjście z Duomo, bo to już nie wyglądało na żarty. Zero organizacji!!! Przy takim stanie zagrożenia w Europie, Włosi po prostu nie ogarnęli tematu. Cymbały cholerskie.
Wróciliśmy do hotelu, a tam na ulicy roztrzaskany kibelek? Od nas rzucali??? Nie mam pojęcia, ale to było dziwne. Pomyśleliśmy, że to może jakaś zakapiorska dzielnica?


Kupiliśmy w barku jakąś colę i spędziliśmy resztę wieczoru oglądając koncert Adele i Paula Mc Cartneya w TV popijając polską wódkę Tatra z colą właśnie.
Rano na śniadanie- koszmarne- dżemiki, syntetyczne rogale, których nikt wcześniej nie dotykał, krakersy, syntetyczne tosty, masło, syntetyczny sok. Kawa była w miarę, ale reszta paskudna. A mi się marzyła jajeczniczka :) :) :) Tego co by pani chciała- NIE MA!!!
Zebraliśmy tyłki i poszliśmy podziwiać Mediolan w blasku słońca, a do słońca w Italii mieślimy podczas tego pobytu wyjątkowe szczęście.
Tym razem z metra wysiedliśmy na Duomo. Prosto spod ziemi weszliśmy na plac z tą przepiękną budowlą. Szczęka opada!!!



na tle najprawdziwszego dzieła sztuki. Brama do katedry.



Katedra Narodzin Najświętszej Marii Panny to najważniejszy zabytek Mediolanu. Rocznie podobno w jej progi wchodzi ponad 4 miliony ludzi!!!!Budowę katedry rozpoczęto pod koniec XIV wieku, a na jej budowę wybrano  miejsce po  dwóch starszych kościołach. Tak naprawdę katedra do dzisiaj nie została ukończona, a w jej budowę było zaangażowanych tysiące wyspecjalizowanych pracowników, artystów, architektów oraz rzeźbiarzy. Zwłaszcza rzeźbiarzy, ponieważ ilość figur poprzyklejanych na każdej wieżyczce, na każdej fasadzie, załomie, oknach, dachu jest PORAŻAJĄCA!!! Całość zbudowana jest z setek ton marmuru z kamieniołomu Candoglii. Marmur jest nie tylko szary, ale także biały i różowy. Podobno, żeby uczestniczyć w jej budowie z północnej Europy (najliczniej z Niemiec ) wyemigrowały tysiące robotników. Całość utrzymana jest w stylu gotyckim, ale można tu także zauważyć zdobienia neogotyckie i barokowe, wynikające z przebudowy katedry zwłaszcza tej z połowy XIX wieku. Całość robi niesamowite wrażenie i wzbudza najwyższy szacunek dla pomysłodawców oraz wykonawców tego dzieła sztuki sakralnej. Z ciekawostek- w tej katedrze Napoleon kazał się koronować na króla Włoch.
Oczywiście od razu chcieliśmy znaleźć się w środku, co okazało się niezbyt proste z uwagi na kilometrowe kolejki do kasy. Zjedliśmy po jakiejś italiańskiej kanapce i zaczęliśmy się szwendać po okolicy. Doszliśmy do placu, gdzie znajduje się słynna La Scala, ale budowla nic nam nie urwała. Na mapie zauważyliśmy, że całkiem niedaleko jest ten klasztor gdzie znajduje się Last Supper Leonarda Da Vinci, więc z Agą byłyśmy przekonane, że pora jest właśnie na ten zabytek, a może w międzyczasie kolejka do katedry się zmniejszy (Ha, ha, ha)

Pasaż za dnia


La Scala

Kościół zamknięty na głucho, chociaż niedziela...ale siesta!!!

Kościół grecko- katolicki, zamknięty na głucho, bo... zamknięty na głucho...

i jeszcze jeden- też zamknięty :)


dizajnerskie piesiaczki na wystawie. Fajne.

Złaziliśmy kawałek tego Mediolanu wyszukując klasztoru z kolacją Da Vinciego..i nic. To znaczy tylko my dwie, bo Mario szukał przez cały czas tego kościoła grecko- katolickiego, który był zamknięty. My jak dwie kozy za nim, bo miał gps-a... No i do klasztoru nie doszliśmy, ale w zamian stanęliśmy w kilometrowej kolejce do katedry. Męska decyzja :)
Rzeczywiście gdy doszliśmy kolejka jakby zelżała, ale tylko na chwilkę. Staliśmy w niej ponad godzinę!!!!Czynne tylko 2 kasy, a na dodatek przed wejściem do samej katedry kontrola osobista.
Przed nami stała pańcia z walizką i tuż przed ostatnią prostą dowiedziała się, że z walizkami nie wpuszczają... Odpuściła i poszła. Aż mi się jej żal zrobiło.
Ale w końcu "NADEJSZLA" wiekopomna chwila i weszliśmy do środka. Kopary nam opadły- po prostu cudna i żadne zdjęcie nie odda tego co wiedzieliśmy tam na żywo.









Do katedry nie tylko nie można wejść z walizką, ale także w szpilkach. Gdybyście kiedykolwiek drogie czytelniczki wybierały się do tej budowli, to tylko na płaskim... Poza tym przed wami jeszcze wejście na dach!!!

kolejka do kasy... za nami 3 razy tyle.

Przed nami zresztą też. To znaczy wizyta na dachu. Zapytaliśmy żandarma jak się tam wchodzi i znowu  wszystko nam opadło, bo na dach była jeszcze jedna kolejka. KOLEJKA!!!!!

Na szczęście stanie tutaj umilali nam malutcy Indianie w strojach ludowych, grający pięknie na fletni Pana zwanej inaczej Syringą (he, he) oraz na całej masie innych fletów i flecików. Po prostu fantastycznie. Aga aż wrzuciła pieniążek do czapeczki Indian :)

kolejka przed nami...

kolejka za nami...

i Indianie :)

No dobra, rozumiem, że to był dzień wolny od pracy i Nowy Rok, ale takie tłumy??? TO jak tam jest w czasie sezonu letniego??? O Santa Madonna! Postaliśmy kolejną godzinę. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, to jedno z nas zajęłoby miejsce w tej drugiej kolejce i stalibyśmy równocześnie do obu.
Znowu sprawdzanie przez żołnierzy, trzepanie plecaków. Straszne czasy nastały w Europie. Na dodatek w nocy w Istambule znowu jakiś kretyn z wyżartym przez religię mózgiem zastrzelił prawie 40 osób. Straszne!!!Nic mnie już chyba nie zdziwi.
Na dach weszliśmy na piechotę i wcale nie było to takie wyczerpujące. A na dachu cuda, cuda panie!!!
I znowu nie ma takiej fotki, która oddałaby cały urok i piękno tego dachu. Po prostu fantastyczny!!!!




tak, dobrze widzicie, na każdej z tych wieżyczek jest postać.





na najwyższej wieży postać Matki Boskiej, chociaż z Agą myślałyśmy, że to Dżizas.

a po drugiej stronie, na kamienicy taki zegar.

Po złażeniu 2/3 dachu (reszta niedostępna dla turystów z powodu remontu) zeszliśmy bardzo zadowoleni, ale zmarznięci i głodni jak wilki. Moja Gacha, która była na kontrakcie modelingowym w Milanie w czasie wakacji, poradziła nam, żebyśmy na posiłek poszli sobie do Apperitivo, gdzie za 10 euro napijemy się fajnego drina i dostaniemy wyżęrkę ile kto potrafi zjeść. Ale nam się już tak herbaty zachciało, że ruszyliśmy do Mc Donalda. Ludzi miliony!!! Nie było mowy nawet o tym, żeby wejść do środka.


Cóż było robić, wsiedliśmy do metra i ruszyliśmy do dzielnicy Naviglii, gdzie znajdują się mediolańskie kanały rzeczne, a nad nimi knajpy typu aperritivo.
Pamiętajcie, że to był Nowy Rok, więc większość była po porostu zamknięta, ale my dzieci szczęścia, rzutem na taśmę znaleźliśmy doskonałe aperritivo z wyśmienitym jedzeniem.
I co zrobiliśmy na dzień dobry? Zamówiliśmy herbatkę :)
Uratowała nam życie w tamtym momencie, chociaż malutka, ale smakowała wyśmienicie. Poza tym  na specjalnie przygotowanych stołach już stała wyżerka- pizza, genialne zapiekanki, sałaty, owoce, pieczone ziemniaczki i kurczaki- naprawdę najedliśmy się po tym długim dniu do syta!!! Tylko jak zobaczyliśmy jakie drinki dostali ci, którzy nie zamówili herbaty, to nam szczęki znowu poopadały.
Aga poszła negocjować, ale pani powiedziała, że herbatka już zaliczona w poczet rachunku, czyli drink plus jadło za 10 euro i do widzenia :) Co mnie wtedy Aga rozbawiła jak przeklinała godzinę, w której jej się herbata przyśniła, to lałam ze śmiechu!!! Do końca pobytu w Italii herbata była motywem przewodnim. My jakoś to przełknęliśmy. Mario znalazł w pobliżu czynnego Carrefura, gdzie zakupiliśmy 3 wina, a Aga rajty, bo słoneczna Italia może i słoneczna, ale zimna jak cholera.
Wróciliśmy do hotelu, gdzie w noworocznych nastrojach wypiliśmy co zakupione i obejrzeliśmy w TV koncert Rolling Stonesów na Kubie 2016.I SUPER!!!!

Moi kochani w nowym 2017 roku życzę Wam nie tylko dużo zdrowia, szczęścia i miłości, ale także zrozumienia na jak cudownej i rzadkiej mieszkacie planecie. Życzę Wam pięknej i czystej Ziemi dla Was i następnych pokoleń. A także, żebyście byli lepsi i mądrzejsi niż w 2016.... i żebyście byli dobrymi ludźmi i czytali książki!!!!
A czy warto na Sylwestra pojechać do Mediolanu??Na Sylwestra może nie, ale w ogóle do Włoch-ZAWSZE!!!! O każdej porze roku!


 Ps.Moim postanowieniem noworocznym jest sprzątanie tej pięknej planety. Śmieszne??? Dla mnie wcale. Podnoszę każdy śmieć na swojej drodze. Nic mnie to nie kosztuje, a mam satysfakcję:) Bo szlag mnie już trafia, gdy widzę ten syf wokół siebie. Aż chciałoby się powiedzieć- podaj dalej!!! Dobranoc :)
Ps. Następnym razem o Como... 
Ps2. Pozdrawiam wszystkich czytelników z USA. Nie wiem jak to się stało, ale jest was ponad półtora tysiąca tygodniowo??? Super, bardzo się cieszę :)
 



2 komentarze:

  1. właśnie wybieram się w tym roku na Sylwestra do Mediolanu. Krótki wypad ale artykuł b.cenny. Dzięki i pozdrawiam . Wojtek

    OdpowiedzUsuń