piątek, 31 marca 2017

Wszystkie psy idą do nieba....


Nie może być inaczej. Ktoś kiedyś napisał, że psy to ostatnie z aniołów, które zdecydowały się zostać z nami na ziemi....
We wtorek w nocy odeszła od nas nasza psinka Aki. Miała 13 i pół roku  i od 3 lat niestety nie miała się najlepiej. Chorowała, miała problemy z zębami, puchł jej pyszczek, bo ropa zbierała się pod zębem, miała chore stawy- był taki czas, że w ogóle nie mogła ustać na łapach, no i co jakiś czas dopadała ją infekcja sutka. Ale mimo wszystko dawała radę. Po każdej wizycie u weta zbierała się do kupy i nadal broiła.
Jeszcze w styczniu poszłyśmy z Małgochą z psami na spacer. Właściwie pojechałyśmy na zaśnieżone pola, żeby się mogły tam wybiegać. No i biegały- dosłownie, bo po kuracji stawowej u weta Akitka nieźle sobie radziła. Do tego stopnia, że gdzieś sobie potruchtała, a my machnęłyśmy ręką. Przecież ta starsza psina za daleko nie ucieknie... AKURAT! Szukałyśmy jej półtorej godziny po polach, zagajnikach i kniejach. Już zaczęło się ściemniać. W końcu wylazła na drogę, merdając ogonem jakby nigdy nic.

Nawet ostatnio na polnej drodze rozkopywała gniazda myszy, w czym dzielnie pomagał jej Misio. Nic nie wykopali, ale za to jaka była radocha!!! I ile wąchania i poszukiwań. Do domu psiny wróciły umorusane jak czorty, ale szczęśliwe i spełnione po misji "Polna mysz"

Aki i to co zostało z kołdry, na której miała legowisko...

W poniedziałek jak zwykle wylegiwała się w ogrodzie, a Misiek biegał jak szatan. Dałam jej jeść, potarmosiłam. Zjadła i poszła walnąć się do warzywnika, ale jakoś tak na smutno. Ciężko sapała, ale leżała spokojnie. Nie wyglądała, żeby ją coś bolało. Wieczorem zaniosłam jej antybiotyk, ale nie chciała go zjeść za nic na świecie, chociaż znajdował się w pachnącej kiełbasce. To mnie zaniepokoiło. Ona NIGDY nie odmawiała jedzenia, a zwłaszcza kiełbaski. Pomyślałam, że nie jest dobrze, ale zostawiłam ją w spokoju. Potem zajrzała do niej jeszcze Gosia z Bartkiem i dali jej pić. Spytałam jak pies ?- kiepsko. Rano Misiek wyciągnął mnie z łóżka ok. 6 rano, poszłam do ogrodu, a w stodole obok wejścia leżała nasza psina. Już wiedziałam, że jest po sprawie. Wywaliłam Misia na ogród i sprawdziłam... To jest straszne uczucie, okropne- dotykanie martwego, sztywnego psa, który przez ponad 13 lat zawsze rano czekał na nas, wesoło machając ogonem z germańskim pozdrowieniem.
 W ogóle śmierć zwierzaka, pupila domowego jest koszmarnym doświadczeniem. Brak błysku w oczach- martwe ciało bez duszy, sztywny ogonek, który już nigdy nie zamerda.... Koszmar. Zaryczana wróciłam do domu. Wstała Gosia i Mario. Napisałam do Meli, że Aki nie żyje.
Zaczęłam szukać firmy, która zajmuje się pogrzebami czy kremacją zwierząt w Świdnicy. Aki była dużym psem z nadwagą. 50 kilogramów to absolutne minimum, więc problem był spory. Znalazłam w Świdnicy jedną firmę, która utylizuje zwierzęta, ale cholera co to znaczy utylizuje? Przerabia je na karmę dla innych zwierząt, wrzuca na jakieś składowisko aż zgniją, pali? To byłoby najlepsze, ale nie mieliśmy gwarancji.
Poszperałam w necie i znalazłam pod Wrocławiem cmentarz dla zwierząt "Tęczowy most". Właściwie w gminie Kąty Wrocławskie, w miejscowości Szymanów. Miejsce nam się spodobało i zadzwoniłyśmy.
Pan bardzo miły, powiedział jakie są wymogi- szczepienia i podpisane oświadczenie, że pies nikogo nie pogryzł w ciągu ostatnich 14 dni... Uzgodniłam z właścicielem, że pies ma zostać skremowany i pochowany we wspólnej psiej mogile. Cena- 200 pln. OK.
Spytacie dlaczego nie pochowaliśmy jej w ogrodzie, w którym spędziła prawie całe swoje życie? To absolutnie nie wchodziło w rachubę- tak jak wspomniałam pies był duży, a sąsiadów mam wścibskich. Donos i kara za pochowanie psa w ogrodzie to kwota  nawet ok. 5 tysięcy złotych. Poza tym już widziałam oczami wyobraźni jak Misiek ją co jakiś czas odkopuje i jakoś wcale mi się ten pomysł nie podobał.
Wspólnie z Mariem zapakowaliśmy ją w worki i koc, co było traumatyczne i chyba nigdy tego nie zapomnę. Ale musieliśmy to zrobić. I zawiozłam razem z Bartkiem i Gosią psinę na jej ostatnią wycieczkę. Po drodze zgarnęliśmy jeszcze Marcelę, która dojechała z Wrocławia do Mietkowa szynobusem.
"Tęczowy Most" to naprawdę piękne miejsce- wszędzie zielone pola, śpiewają ptaki, cisza i spokój. Idealny teren na ostatni spoczynek psa lub kota. Wszelkie informacje dla zainteresowanych o tym zwierzęcym cmentarzu znajdziecie tutaj http://krematoriumdlazwierzat.com/
Pożegnaliśmy naszą  psinę w potoku łez. Dziewczyny płakały strasznie. Tak naprawdę ten pies, to całe ich świadome życie od małego dzieciaka i cała masa wspomnień. Już kiedyś powstał na tym blogu post o naszej Aki, więc nie będę się powtarzać, ale pies był zdecydowanie nietuzinkowy. Post o  Aki tutaj http://boxfullofhoney.blogspot.com/2015/11/aki-i-my.html

zabawa z Melką

głupawka na polach

pierwszy wiosenny grill

budujemy bałwana ...

i igloo

na polach

w ogrodzie

w Starym Książu

Na Wielkiej Sowie
w parku w Jedlinie

w lesie

na sankach w Rzeczce :)
z Kefirem, kundelkiem ze schroniska

i wyglądamy na świat :)

wyrywając mi rękę na spacerze


Zostaną nam po niej zdjęcia i wspomnienia. Właśnie sobie przypomniałam patrząc na tę fotkę z Wielkiej Sowy, że gdy tam jechaliśmy Aki dostała ataku pierdziawki w samochodzie i mal nas tam wszystkich nie zagazowała... Taki urok psiego towarzystwa w aucie. Po co syntetyczne zapachy, skoro pies zadbał o to najlepiej :)
 Najbardziej zapamiętane wspomnienie Marceli, to zimowy, śnieżny  wieczór, gdy jeszcze była dosyć mała (7 lat). Melka poszła z Aki na spacer wieczorem, a psina ponieważ była wtedy jeszcze młoda, dla zabawy, wywróciła Melkę, złapała za buta i tak ciągała po całej górce mając z tego najlepszą zabawę pod słońcem ... Mela była dla niej jak pluszowa lalka i nie potrafiła sobie z nią poradzić... Wróciły do domu całe oblepione śniegiem i córka  trochę sponiewierana. Ale zabawa była przednia...jak sądzę.
Gosia z kolei stwierdziła, że gdyby Aki potrafiła mówić, to dowiedziałabym się samych smaczków na temat moich córek.. Może lepiej, że nie wiem :) W każdym razie najbardziej zapamiętane Gośkowe wspomnienie, to moment w stodole lata temu. Stodoła jest dwupoziomowa. Gocha weszła do środka, gdy psina była na górze ( no jakiś 1,70cm wyżej).  No i Gocha niewiele myśląc zawołała do niej- "skacz Aki" i wyciągnęła ramiona, a była wtedy chudym chuchrem, a pies dosyć duży i dosyć ciężki. Suka niewiele myśląc skoczyła w te chude ramionka, wywracając ją i siebie... Jak sobie to wyobraziłam to i śmieszno i straszno...
Kilka lat temu sprzątaliśmy z Mariem dosyć dokładnie tę stodołę, bo czas był najwyższy odgruzować. Aki tam często urzędowała i traktowała to miejsce jak swoją kwaterę główną. Miała tam swoje skrytki, legowisko i wykopaliska (myszy). Jak coś dopadała np. kołdrę na której leżała, gazety, puszki po psim żarciu, koce na lato... rozszarpywała na drobne skraweczki lub rozwalała po całości. Usypała sobie wtedy ze starych gazet wielką górę papierowych strzępów. Poszłam z grabiami i pojemnikiem, żeby to posprzątać, a tam, w tej stercie papierowych skrawków, schowane i zapomniane przez psa świńskie kopyto...Już w stanie rozkładu. Cofnęło mnie na metr. Zawołałam psa i pytam, co to jest? Popatrzyła na mnie, na kopyto i aż jej się pysk uśmiechnął!!! Zamerdała ogonem, złapała kopyto i biegusiem schowała się w kąciku delektując zapachem i smakiem znaleziska... O FUJ!!! Mario dostał głupawki ze śmiechu... ja musiałam wyjść... No cóż, prymitywne (w znaczeniu bardzo stare i pierwsze po wilkach) rasy psów (chociaż nasz był skundlony, co nie rzutowało na całość) mają swoje upodobania. Imię Aki, dostała właśnie po swoich japońskich przodkach Akita Inu, żeby chociaż z imienia miała coś z Japończyka...a potem okazało się, że tak czy siak ma...i to całkiem sporo.


Nie ma z nami już Aki... niesfornej, nieposłusznej, niezależnej, nieułożonej, łapczywej uciekinierki... ale także  ostoi spokoju i równowagi, psa niezwykłej cierpliwości i miłości, niesamowitej przyjaciółki, która wcale mnie nie słuchała, ponieważ miała inne zdanie na jakiś temat.... Zresztą nikogo nie słuchała, oprócz Maria, a i to z wielką łaską :)
Ile razy uciekła, ile wykopała dziur, ile razy zniszczyła płot, ile zgryzła desek od wrót do stodoły, ile zjadła posłań, ile styropianu z budy, ile upolowała ptaków??? Nikt tego nie liczył... Robiła zawsze co chciała.
Będzie nam jej brakować. Bardzo. BARDZO!
I tak jestem wdzięczna, że umarła tak spokojnie i bez bólu i że to nie my musieliśmy zdecydować za nią, że pora umierać, bo cierpienie chorego, starego psa jest czymś wstrząsającym. Nie wiem czy miałabym w sobie tyle odwagi...
 Zadzwoniłam we wtorek jeszcze do przyjaciółki Ewy, od której ją dostaliśmy i która przyjmowała ją na świat. Zmartwiła się. Sama będzie miała za chwilę pewnie to samo co my... matka naszej Aki, Brita nadal żyje. Właśnie skończyła 16 lat, chociaż jest już głucha jak pień i ledwo człapie... Prawdziwa rekordzistka! Ewa już jest przerażona, bo to co nieuniknione nadejdzie prędzej czy później.
Czytałam, że Akity żyją najwyżej 10-12 lat... Nasze mają (miały) dobre geny. Japońskie :)
Widzę naszą Aki jak idzie po zielonej trawie, z gnatem w pysku i wesoło zakręconym ogonem. Wołam ją, odwraca się, patrzy jeszcze przez chwilę brązowymi ślepiami, ale jak zwykle idzie w swoją stronę... i już nie wróci. Tym razem już naprawdę. Żegnaj piesku. Nasze utrapienie i nasze radości ....



„…On jest Twoim przyjacielem,Twoim partnerem, Twoim obrońcą, Twoim psem.
Ty jesteś Jego życiem, Jego miłością, Jego panem. On będzie Twój, wierny i posłuszny do ostatniego bicia Jego serca.
Ty jesteś Mu winien zasłużyć na takie oddanie….”

2 komentarze:

  1. Wspólczuję Ci Marzanno. Tyle ciepłych, serdecznych wspomnień i naraz to zimne, sztywne ciało...Mam cztery psy, w tym jednego pana Akitę. Wszystkie bardzo kocham.Niech to trwa, póki może. to przecież tylko chwila.
    Piękne jest Twoje wspomnienie o Aki...Wzruszyłam się, zamyśliłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję... Wczoraj na płocie w ogrodzie znalazłam obrożę i smycz Aki, tylko gdzie jest pies? Smutne to jest i bardzo ciężkie do akceptacji. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń