sobota, 24 czerwca 2017

Książki. Part 1.


Pamiętacie swoją pierwszą książkę? Bo ja pamiętam, chociaż to nie była książka, tylko mała, kwadratowa i chuda książeczka o zajączku, który uratował się przed wielką powodzią na liściu kapusty i pływał nim jak statkiem po wzburzonej wodzie. Bardzo mi tego zajączka było szkoda, że takie nieszczęście go spotkało, że ta ulewa i mokry bidul zamiast zajadać tę kapustkę, musiał ratować swoje małe, puchate życie. Miałam wtedy około 4 lat i o ile pamiętam książeczka była wydana nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia z cyklu "Poczytaj mi mamo". Jaki tytuł miała moja książeczka nie wiem, szukałam po internetach, ale albo znajdowałam przepis na pasztet z zająca, albo gołąbki zrobione z kapusty. Lipa kompletna. Książeczek z tej serii było zatrzęsienie i w każdym kiosku RUCHU można było kupić je za grosze. Małe, a cieszyło.



Kolejna książeczka, która zapadła mi w pamięć, to nagroda za dobre wyniki w nauce po ukończeniu klasy I podstawowej. To była książeczka o biedronce. Pamiętam jej laminowaną okładkę i piękne ilustracje, a przede wszystkim zapach farby drukarskiej. Niestety zaginęła i śladu po niej nie ma. Żeby było śmieszniej, potem już nagród za naukę nie dostawałam, poza ostatnią klasą Technikum Ceramicznego. Na koniec edukacji powszechnej otrzymałam "Moby Dicka" Hermana Mervilla. Pięknie wydane 2 tomy z obwolutą, chroniącą lniane okładki. Fajna książka, chociaż napisana trochę archaicznym językiem. Opowieść o Ismaelu, który jako młody chłopak zaciągnął się na statek wielorybniczy, gdzie kapitanem był przedziwny i ponury Ahab. Szaleniec, który stracił nogę podczas polowania na mitycznego, białego wieloryba o nazwie Moby Dick. Jego idee fixe musiało doprowadzić załogę statku do nieuniknionej tragedii. Innego zakończenia być nie mogło. Chociaż Ismael załapał się na ostatnią trumnę ...i przeżył opowiadając nam tę tragiczną historię. ;)
 Gdy byłam dzieciakiem widziałam film z Gregory Peckiem pod tym samym tytułem i zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Byłam mała, a ten gigantyczny wieloryb po prostu mnie przerażał. Jak na tamte czasy film zrealizowany naprawdę świetnie!! Te efekty specjalne!!!!(bez komputerów)



 Po przeczytaniu książki ogarnęłam temat i jak to w życiu, okazało się, że potworem wcale nie był ten wielki wodny ssak, tylko człowiek i jego okrutna natura. Książkę (2 tomy) mam do dzisiaj, chociaż już do niej nie wracam.  Może kiedyś?


Gdy dorastałam zapisałam się do szkolnej biblioteki i wypożyczałam naprawdę spore ilości książek. Czytałam namiętnie przy każdym posiłku i przed zaśnięciem. Na początku przygodówki typu: "Tomek Sawyer" (GENIALNY i przezabawny) i "Przygody Hucka Finna", "Tajemnica zielonej pieczęci", którą z sentymentem i uśmiechem na twarzy wspominam do dzisiaj, "Wielka, większa, największa"(lektura, którą wciągnęłam nosem, bo tak bardzo mi się podobała) i jeszcze jedna lektura- "Sposób na Alcybiadesa". Okazało się, że lektury są FAJNE!!! Nie wspomnę już o "Quo Vadis" Sienkiewicza, którą się zachłysnęłam.
Oczywiście powieści spod znaku płaszcza i szpady, gdzie królowali Dumasowie- tatuś i syn, a zwłaszcza tatuś z jego Muszkieterami i Hrabią Monte Christo, ale także przecudowny "Kawaler De Lagardere" Paula Fevala. Podróżnik Arkady Fidler i jego "Orinoko" czy "Rudy Orm" Fransa Bengtssona, czyli opowieść o Wikingach i ich przygodach. Nie mogło też zabraknąć Indian- zachwycił mnie "Ostatni Mohikanin", ale  po Winnetou nie sięgnęłam nigdy.
 Okraszę to wszystko Juliuszem Verne i "20 tysiącami mil podwodnej żeglugi", "Dziećmi Kapitana Granta", "Tajemniczą Wyspą" i "W 80 dni Dookoła świata". Cuda na patyku  po prostu! Byłam zachwycona!
Jedną z moich ulubionych książek z tamtego okresu była opowieść o piątce dzieci, które z piachu wykopały małego stworka-Piaskoludka, który dysponował  niezwykłymi umiejętnościami- "5 dzieci i COŚ". Boże, co ja bym dała za takiego stworka wtedy!!! Trzeba wam wiedzieć, że on po prostu spełniał życzenia- wprawdzie tylko do zachodu słońca, ale dzięki niemu dzieciom urosły skrzydła, poznały prawdziwych Indian, sprawdziły jak to jest, gdy najmłodszy braciszek z dwulatka staje się nagle dorosły, a także dowiadują się, że pieniądze szczęścia nie dają :) Książka niezwykle mi się podobała, do tego stopnia, że gdy podrosły moje córki, wypożyczyłam  ją ponownie i z wielką przyjemnością czytałam im na głos o przygodach tych pięciorga dzieciaków i kudłatego stworka z wąsikami.



Jednak moimi najukochańszymi książkami z okresu wczesnego małolatswa były przygody dziwnego profesora o nazwisku Kleks :) Ambroży Kleks. Akademia i Podróże pana Kleksa zaczarowała mnie na długie lata. Bo kto to słyszał o takiej szkole, gdzie są tylko chłopcy z imionami zaczynającymi się na literkę A? Gdzie do mycia leci woda z sokiem, gdzie w nocy ma się przy sobie senne lusterka, z których rano profesor zbiera chłopięce sny, gdzie w parku znajdują się furtki do sąsiednich bajek i gdzie można dostać się do psiego raju??? Gdzie uczy się prząść litery, uczy kleksografii i główny nauczyciel unosi się w powietrzu, a najfajniejszą nagrodą są przylepiane przez niego na nosach uczniów piegi??? No cudowna szkoła!!! Hogward może za nami buty nosić! Do tego dochodziły PRZECUDOWNE ilustracje Jana Marcina Szancera. Przepiękne, kunsztowne, lotne- oszałamiające. Nikt już teraz tak pięknie nie ilustruje książek dla dzieci. Niestety. Zresztą Szancer zrobił ilustracje także do innych bajek takich jak Dziadek do Orzechów, Konik Garbusek, Pinokia czy już nie bajki, a naszej narodowej dumy- Pana Tadeusza. Z dwójki tych panów, zdecydowanie wolę Kleksa.




Konik Garbusek. Baśń filmowa też mnie urzekła. Na dodatek produkcji radzieckiej!!!
Książki stały się częścią mojego życia na stałe. Czytałam wszystko jak leci i wcale nie to co akurat powinnam. Np. nigdy nie przeczytałam Trylogii Sienkiewicza. Odkładam to na późną starość he, he...
Ale dzięki czytelnictwu w VII klasie przestałam robić błędy ortograficzne. Częściej teraz zdarza mi się strzelić jakiegoś ortograficznego babola, niż wtedy. Nie uczyłam się zbyt dobrze, ale wcale nie czułam się głupsza od tzw. prymusów klasowych. Zresztą do końca podstawówki miałam wypożyczoną największą ilość książek w klasie. Poprawiło mi się słownictwo i rozhulałam wyobraźnię. Zaczęłam postrzegać świat jako miejsce pełne przygód i kolorów. Miejsce, gdzie żyją różni ludzie i gdzie można żyć inaczej niż w Polsce w latach 70-tych i wczesnych 80-tych. Wyobraźnia to naprawdę cudowna przestrzeń, gdzie wszystko może się wydarzyć.
Z czasem, gdy doroślałam zaczęłam sięgać po kryminały i książki sensacyjne. Pamiętam doskonale jakie piorunujące wrażenie zrobiła na mnie książka Alistera McLeana "Noc bez brzasku"- nie mogłam się od niej odkleić!!! Arktyczna stacja, samolot pasażerski, który rozbija się nieopodal i bezwzględny morderca, który nie odpuści aż do końca. Na dodatek ciepełko się skończyło- został tylko stary zdezelowany pojazd śnieżny z ogłuszającym rykiem silników, stado pasażerów bez odpowiednich ubrań, brak żywności i tajemniczy, wyrachowany zabójca. Oj, dzieje się. To chyba najlepsza książka Mc Leana jaką przeczytałam, a przeczytałam ich sporo! I tyle samo zakupiłam :)


Jeszcze jeden autor z tamtego okresu, to Raymond Chandler i jego prywatny detektyw Philip Marlowe- cyniczny, sarkastyczny i samotny. "Żegnaj Laleczko" to prawdziwy klasyk. Przeczytałam chyba wszystkie książki z tym detektywem w roli głównej. Podobał mi się bardzo. I to co charakterystyczne, zarówno kryminały Chandlera i jak i Mc Leana- były napisane naprawdę dawno, bo w latach 40-tych, 50-tych czy 60-tych, ale czytając je w latach 80-tych w ogóle ich  nie odbierałam jako stare.. Dla mnie wszystkie te przygody (mniej lub bardziej miłe) działy się współcześnie. Potem dopiero obejrzałam adaptacje filmowe i jakby czar prysł. Zupełnie niepotrzebnie.
W tamtym okresie polubiłam też bardzo serię tzw. Szczęśliwej 7. Małe książeczki, w których znajdowały się opowiadania i zawsze było ich 7. Moje ulubione to "Duchy, zjawy, upiory", "Nie z tej Ziemi","Czy to pies czy to bies" i "7 Fantastycznych". W tej ostatniej poznałam Pilota Pirxa Stanisława Lema i polubiłam od razu. A potem zaraz sięgnęłam po  "Cyberiadę " także autorstwa Lema, która rozbawiła mnie do łez. Takiej wyobraźni i pomysłów tylko pozazdrościć... no a konsekwencją były "Baśnie robotów". Brawa na stojąco.

wróciłam do tej lektury podczas ostatniego pobytu na Korfu. Znowu się podobało.

I jeszcze jedna książka, do której dotarłam pod koniec lat 80-tych i która mnie zaskoczyła. Któregoś razu wróciłam głodna z pracy, zrobiłam sobie swoje ulubione grzanki z jajkiem sadzonym i zasiadłam z widelcem do nowej lektury. Czytam- najpierw o jakiejś luksusowej norce z boazerią, która znajduje się w pagórku i o Bagginsie, który miał włochate stopy. Zaraz, zaraz- co ja tu czytam??? Zajrzałam na tytuł- "Hobbit, czyli tam i z powrotem" Autor. J. R.R Tolkien. Who the fuck is HOBBIT??? Jakąś bajkę pożyczyłam? Ale pojechałam dalej i bardzo mi się spodobało.Teraz chyba wszyscy na świecie wiedzą kim był Baggins, ale w 87 roku nie miałam o tym zielonego pojęcia. Książkę wypożyczyłam z biblioteki po kimś, kto ją właśnie zostawił na biurku pani bibliotekarki. Nie miałam ZIELONEGO pojęcia o Tolkienie i jego wykreowanym świecie. Potem dopiero zaskoczyłam "Władcę Pierścieni" i przeczytałam ją 3 razy. Niestety za każdym razem z coram większym rozczarowaniem i znudzeniem. Za pierwszym razem byłam bardzo ciekawa co tam będzie dalej, za drugim zaczynałam dostrzegać dłużyznę opisów, a za trzecim wkurzało mnie mazgajstwo Sama i nieudacznictwo Froda, a  także fakt, że przez 2 tysiące lat ten świat stał w miejscu, bez najmniejszego rozwoju cywilizacyjnego. Taki drobiazg. No ale Peter Jackson odczarował ostatnie wrażenie i pokochałam Władcę Pierścieni na nowo na początku XXI wieku.
Jednak filmowa adaptacja Hobbita, to moim zdaniem poważne przegięcie, żeby z małej książki zrobić 3 potężne odcinki fabularne!!!Wcale mnie to nie ruszyło, a wręcz przeciwnie- zamuliło jak psa po truskawkach. I ten smok gaduła... :) :) :) Jackson się rozpędził za bardzo. Po co, pytam? Dla kasy chyba, albo z przekory.


Dobra kochani, kończę temat książek na czas jakiś. Na pewno do tematu wrócę, bo jest jak rzeka, a po drodze udało mi się przeczytać jeszcze sporo genialnych książek, o których na pewno napiszę.
Pozdrawlaju z gorjaczym priwjetom :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz