piątek, 1 grudnia 2017

Kraków późną jesienią.


Jak już pisałam we wrześniu, zrobiliśmy z Mariem imprezę rocznicową i w związku z tym dostaliśmy kilka prezentów. Między innymi bilety na koncert niejakiego Havasiego. Kto to jest ten Havasi?Ani ja ani Mario nie mieliśmy pojęcia. Na bilecie zdjęcie faceta ok. 40-tki o przenikliwym spojrzeniu. Magik jakiś? Copperfield? Kto to w ogóle jest??? Ale od czego jest wujek Google? Okazało się, że Havasi to taki nasz rodzimy Rubik, tylko, że ten jest z Węgier- kompozytor, pianista, aranżer, showman. Odpaliliśmy youtube i proszę, proszę- dzieje się!!! Facet ma do dyspozycji oprócz pianina, potężną orkiestrę symfoniczną, chór, balet i muzyków sesyjnych. No i współpracuje z nim Lisa Gerrard. Tak, tak, ta sama Lisa z Cocteau Twins.





No ciekawa ja byłam co z tego wyniknie i jak ten koncert wypadnie. Data wydarzenia to 23 listopada. Wcześniej Mario wynalazł mieszkanko prawie w samym centrum Krakowa, a że jechaliśmy na ten koncert z naszymi przyjaciółki: Mirelą i Adamem oraz Anetą i Bogusiem od których dostaliśmy ten prezent, wyprawa zapowiadała się atrakcyjnie.
Do Krakowa zajechaliśmy ok. 18-ej, a jeszcze w samochodzie okazało się, że pakując manele do bagażnika na podwórku, potknęłam się o jakiś kamol, ale nie zwróciłam na to uwagi i dopiero na trasie okazało się, że tak naprawdę nie mam połowy zelówki i noga w skarpecie wyszła na światło dzienne. O MATKO! Gdy tylko dojechaliśmy do Krakowa wpadłam do sklepu obuwniczego po nowe butki. Dobrze, że teraz są takie czasy, że nie ma z tym najmniejszych problemów.
Mieszkanie w Krakowie okazało się całkiem sympatyczne. 3 sypialnie z antresolami. Dla takich dryblasów jak Mario, Bogus i Adaś to tak średnio, ale daliśmy radę. Najważniejsze, że było czysto i była ciepła woda. Reszta  była mniej ważna. Zrzuciliśmy bagaże, trochę się ogarnęliśmy i ruszyliśmy w stronę Tauron Areny. Niby niedaleko, nawigacja pokazała 7 km, ale Kraków to Kraków i KORKI są tam horrendalne!!! POTWORNE!! Tragedia w 5 aktach! Wyjechaliśmy 40 minut przed koncertem, a spóźniliśmy się na niego prawie 30 minut!!!! Dobrze, że ten Havasi miał obsuwę i zaczął swój szoł dużo później niż wskazywała na to godzina na bilecie. Zaparkowaliśmy w podziemiach pobliskiej galerii handlowej i na piechotkę pognaliśmy na halę. Wielkie to to niesamowicie. Może się tam zmieścić 15 tysięcy osób na samych trybunach. A co z płytą? Też pewnie parę setek.
Pamiętam, że gdy pierwszy raz zobaczyłam ten obiekt, a pojechaliśmy tam tuż po otwarciu na mecze siatkarskie Memoriału Wagnera, to kopara mi opadła. Pierwsze wrażenie- UFO z Dnia Niepodległości :)
No i co? Jak już dotarliśmy do naszej bramki, koncert już trwał, a pani wpuszczająca powiedziała, że w czasie koncertu absolutnie nas nie wpuści i KONIEC!!! Ale jak to?- tak to. Zakaz wpuszczania, gdy grają muzycy. Można tylko w przerwie. Już się spora nas grupka zebrała, bo nie tylko my utknęliśmy w korku, ale pani była niewzruszona.  Wkurzyłam i spytałam gdzie ona ma tu jakiegoś szefa, ale jak to w życiu- szef gdzieś biega. Poszliśmy do następnej bramki i tam pani nas wpuściła, ale za nic na świecie nie mogliśmy dojść do naszych numerowanych miejsc. To było po prostu fizycznie niemożliwe. Zresztą jak się potem okazało nasz cały sektor został zlikwidowany przez strażaków, więc może to i lepiej, że tych miejsc na siłę nie szukaliśmy. W końcu w przerwie weszliśmy do naszego gejta i tutaj hostessa wskazała nam nowe miejsca. Idealnie na wprost sceny i jak się okazało, te nowe miejsca były warte po 300 pln każde. No to alleluja! :)
W sumie nie spóźniliśmy się aż tak dużo. Przepadły nam 2 kawałki, ale ku naszej radości pierwszy z nich został zagrany jeszcze na bis bisów :) Więc przepadł tylko 1. Trudno.
Sam koncert zjawiskowy. Co tu dużo pisać- to nie był koncert, tylko całe show, widowisko muzyczne na najwyższym poziomie. Piękna i zjawiskowa oprawa wizualna połączona z muzyką wywoływała ciarki. Naprawdę i ani trochę nie przesadzam. W sumie żaden filmik nie odda tego co działo się na scenie, ale wrzucę kilka dla ogólnego wrażenia.
Na początek niezwykle sympatyczna opowieść o przyjaźni dwóch muzyków- perkusisty i pianisty. Jak ten bębniarz odwalił swój show to głowa mała!!!
Zobaczcie sami co tam się działo. Te bębny dudniły w całej hali i odbijały się echem od widzów. Czuliśmy je w całym ciele. Wrażenie niesamowite. Tutaj brzmi to płasko, a wcale takie nie było.



Pani Lisa i jej cudowny temat w Gladiatora




A tutaj znalazłam cały koncert dla zainteresowanych. WARTO zobaczyć. Naprawdę warto!



Poczekajcie na moment, gdy przyjdzie dwóch wiolonczelistów i powojują trochę na smyczki, odpalą wrotki  Bachem (o ile się nie mylę), a skończą AC/DC :)

Wyszliśmy z tego koncertu zachwyceni. Sam Havasi niezwykle sympatyczny i kontaktowy. Trochę opowiadał o sobie...A bisy bez łaski i odegrane cudnie, gdy my staliśmy już w pozie najwyższego szacunku.
Naprawdę zasłużone brawa na stojąco. Tak sobie jeszcze pomyślałam jakie to jest w ogóle przedsięwzięcie logistyczne!!?Ta scena, światła, muzycy, chóry, tancerze. Szacunek. Naprawdę.
A że wieczór jeszcze był piękny pojechaliśmy z Mariem do jakiegoś KFC po kubełki, bo przecież bez jedzenia ciepłego od paru godzin i niestety w pobliżu jedyny czynny KFC był przy samym Rynku... a tuż obok całe stada pijanych Angoli... Wrażenie takie sobie, ale przy tych kubełkach potem siedzieliśmy do 4 rano rechocząc i popijając wyśmienite trunki.
Następnego dnia zwiedzanie!!! To był mój chyba 7 raz w Krakowie, ale jakoś nigdy mnie to miasto nie zachwyciło, nie powaliło na kolana i te wszystkie achy i ochy są dla mnie mocno przesadzone. Moim zdaniem Wrocław bije Kraków na łeb, a już na pewno klimatem  rozwala Kraków Lublin. Wiem co piszę.
Jasne, że Kraków ma urokliwe zakątki i zabytki na najwyższym poziomie, ale mimo wszystko to nie jest AŻ TAKIE!!!
To czego Kraków ma na pewno pod dostatkiem oprócz spalin (naprawdę doświadczyliśmy tego w ciągu tych 2 dni) i  korków, to kościoły. Setki chyba, bo aż trudno to policzyć. W  Bergamo było ich sporo, ale tutaj wcale nie mniej. Wyczaiłam w necie, że jest ich aż 135. Zajrzeliśmy do kilku. Oczywiście do Mariackiego na bogato. Naprawdę robi wrażenie, ale widziałam lepsze :) W Polsce. Na Dolnym Śląsku... np. w Krzeszowie. Fakt, Mariacki jest kościołem gotyckim, Krzeszów barokowym, ale chodzi o ogólne wrażenie.











Zastanawiałam się czy w ogóle w Mariackim można wziąć ślub...i ILE TO KOSZTUJE????
Naprawdę cudowne wrażenie zrobił na mnie jeden z najstarszych kościołów w Krakowie- maleństwo prawdziwe, najprawdopodobniej z X wieku- kościół Św. Wojciecha. Śliczny!!! Malutka szkatułka. Ten zdecydowanie warto zobaczyć.




Oczywiście zaliczyliśmy też Sukiennice (tam nigdy mi nic nie urywa) i ruszyliśmy w stronę Wawelu. Po drodze firmowy sklepik firmy Beeline, dla której teraz pracuję. Sprawdziłam standardy dekoracji. Dziewczyny się postarały :)

A po drugiej stronie ulicy lustrzany labirynt. Aneta wpadła na pomysł, żebyśmy poszli się tam  pośmiać. Myśleliśmy, że to będzie gabinet krzywych luster, a tutaj najprawdziwszy lustrzany labirynt. Z moją klaustrofobią pomysł średni, ale wlazłam i po chwili zastanawiałam się, kto w tych lustrach był prawdziwy, a kto tylko się odbijał. Czułam się jak Bruce Lee w scenie finałowej :)



Byliśmy tam krótko. Po drodze jeszcze 2 kościoły i w końcu schody na Wawel. Odwiedziłam też chyba z 4 razy, ale nigdy nie byłam na zamku. NIGDY! Jak to możliwe? Zawsze było za dużo turystów i jakoś mnie to odpychało. Katedra i owszem. Zaliczona razem z dzwonem Zygmunta nawet kilka razy, ale zamek? Nigdy.







Pomyślałam, że może pora najwyższa? W końcu drugi co do wielkości zamek w Polsce, a ja tam nie byłam? Z trudem (bo takie kijowe oznakowanie) odnalazłam z Mariem kasę, wchodzimy i mówię, że chcielibyśmy zwiedzić zamek, a na to panienka w kasie mówi, żebyśmy przyszli jutro!!!! Jak to kurde jutro? Jutro to nas już nie będzie w Krakowie. No tak, ale biletów już nie ma!!! Coś takiego!!! To po cholerę ta pani i pan (bo tam był duet) nadal siedzą w kasie, zamiast iść do domu, a wcześniej dla takich turystów jak ja wywiesić kartkę- BILETÓW BRAK!!! To był piątek, a godzina dosyć wczesna, bo przed 14-tą? To o której tu są bilety? O 6 rano? Pierwszy raz w życiu spotkałam się z taką sytuacją. Jakaś paranoja. Ilu tam wchodzi dziennie turystów, 100? Niech się z nogę pocałują. Zamków na szczęście ci u nas dostatek. Obejrzymy wszystkie inne, Wawelu nie musimy.
No to skoro nie można za zamek, to może obejrzę jeszcze raz katedrę? Podeszłam do kasy (innej, bo zamek jest świecki, a katedra KK) i spytałam, czy mogę zapłacić kartą- NIE! Tylko gotówka. W XXI wieku, w europejskim mieście. No Ratunku! NA DRZEWO. Tylko wstyd.
Na koniec poszliśmy zobaczyć panoramę i smoka. To było za darmo i czynne. Jakaś nowość.


Smok ze smokiem. Akurat zazionął :)
Skoro już pora obiadowa odnaleźliśmy na mapie Krakowa Kazimierz i ruszyliśmy w tamtym kierunku. Od zamku to jakieś 15 minut na piechotkę.
Kazimierza akurat nigdy wcześniej nie odwiedziłam. Okazał się fajny. W aptece zapytałam pani, gdzie tu dają dobrze zjeść i pani podpowiedziała, że w restauracji Ariel. Poszliśmy i jedzenie rzeczywiście dobre, choć jest podejrzenie, że to nie był ten sam Ariel, o którym wspominała aptekarka. Nigdy nie jadałam w żydowskiej restauracji, więc to był mój pierwszy raz. Zamówiłam zupę cebulową i gołąbki z grzybami z sosem grzybowym :), a Mario gołąbki z mięsem z sosem pomidorowym. Bardzo smaczne, jak się okazało z kaszą jęczmienną. Najadłam się i muszę ten przepis powtórzyć w domu. Ale cebulową robię lepszą, co tu dużo gadać.(hy hy) Kilka osób zamówiło czosnkową i tez chwalili. Czyli ten Ariel to był dobry wybór.
Na zwiedzanie synagog było już za późno, więc na piechotkę wróciliśmy do naszego mieszkanka, gdzie jeszcze długie godziny trwały nocne Polaków rozmowy.


Super fajny czas z przyjaciółki w mieście Kraka. I to nawet nie o samo miasto chodzi, tylko o osoby, z którymi spędziliśmy te 2 dni. Było niezwykle sympatycznie i przezabawnie. Ostatniego wieczoru Mirelka doprowadziła mnie kilka razy do wariackiego śmiechu. Od nocy listopadowej z 24 na 25 już zawsze, gdy będę otwierała puszkę kukurydzy, będę myślała o niej i jej Adasiu. A dlaczego? Nie napiszę, tajemnica :)
A Tauron Arenę polecam zdecydowanie koncertowo. Ma fantastyczną akustykę i warto właśnie tam obejrzeć jakieś widowisko. Jakoś na początku przyszłego roku będzie tam Toto. Idę sprawdzić ceny biletów. Dobranoc :)

Ps. Listopad to był drugi taki miesiąc kiedy na tym blogu  powstały tylko 2 posty. Sorry. Taki czas. :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz