sobota, 9 grudnia 2017

Szkocja 2- kraina w kratkę, czyli www. foczka.pl



 Jest ciemno, zimno, wietrznie i paskudnie. W poniedziałek padał śnieg z deszczem, we wtorek  tylko deszcz, a przez ostatnie 2 dni wieje. Dzisiaj trochę słońca wyszło i jak zobaczyłam w jakim stanie mam okna, od razu umyłam. To najbrzydszy okres w roku. Depresyjny i ciemny. Dlatego  wracajmy do sierpnia i pięknej, klarownej Szkocji. Jest tyle fantastycznych wspomnień i kapitalnych zdjęć :)
Pierwszego dnia jak już pisałam, obejrzeliśmy Glasgow i Edynburg, a dnia następnego Agnieszka i Adam zabrali nas w  naprawdę bajkowe miejsca.

Zaczęliśmy od zamku Dunnottar położonym  na wysokim klifie. I bynajmniej nie był to zamek jakiejś księżniczki, tylko potężna warownia z 3 stron otoczona wodą, a od lądu połączona tylko niewielkim skrawkiem ziemi, wąskim i stromym. Zamek robi piorunujące wrażenie. Te wysokie klify, wodospad, piękna zatoka i błękitne morze plus najzieleńsza ze wszystkich traw na świecie- szkocka trawa- sprawiają, że szczęka opada.
Sam zamek w ruinie, bo i swoje przeszedł. Zbudowany w XII wieku i wielokrotnie rozbudowywany, palony i burzony, ale mimo wszystko nawet jeśli ruina to pilnowana i zadbana. Ta trawa !!!!!
Okazało się, że to właśnie w tym zamku William Wallace, zwany u nas jako Braveheart czyli Waleczne Serce (patrz Mel Gibson) zemścił się na znienawidzonych przez siebie i Szkotów, Anglikach. W 1297 roku, tuż po osławionej bitwie na moście Starling, zamek stał się głównym celem Szkockich rebeliantów, którym dowodził William Wallace. Nienawidzący Anglików Wallace, rozkazał zamknąć w drewnianej kaplicy wszystkich stacjonujących w zamku angielskich żołnierzy, a następnie kazał podłożyć pod kaplicę ogień. Wszyscy w środku spłonęli żywcem.
Zamek pozostał w szkockim władaniu aż do śmierci króla Roberta Bruce'a w 1329 roku, a zaraz potem jak to w życiu, sępy rzuciły się na koronę Szkocką i wygrał ją wspomagany przez Anglików Edward Balliol. Zamek ponownie dostał się w ręce Angoli (ale nie nie tego państwa w Afryce).


Kilkukrotnie zamek odwiedzała też królowa Szkotów Maria Stuart. Odwiedziła sporo zamków w Szkocji, będąc w większości ich więźniem. Tutaj tylko wizytowała :) Chociaż niewątpliwie jej ojciec był Szkotem, to jednak matka była Francuską i mała Marysia od 5-tego do 19-ego roku życia wychowywała się na dworze francuskim. Zaręczono ją  w wieku 5 lat z przyszłym królem Francji. Małżeństwo zawarto, gdy wybrankowie byli nastolatkami, ale Maria długo królową nie była. Raptem półtora roku. W wieku 17 lat została wdową. Małżonek okazał się nad wyraz wątłego zdrowia i zmarł wkrótce po koronacji, natomiast Maria po wielu perturbacjach i waśniach z własną teściową wylądowała ponownie w Szkocji. Szkoci nadal uznawali ją za swoją królową. Kuzynka, Elżbieta I odmówiła jej glejtu umożliwiającego przejazd lądem przez Anglię, więc Maria musiała wybrać się do starej-nowej ojczyzny  drogą morską. Na miejscu nie bardzo jej się życie wiodło-ona była katoliczką, a Szkoci właśnie przeszli na protestantyzm. Na dodatek nie była mężczyzną, więc trudno było jej sterować państwem, będąc jeszcze bardzo młodą osobą. W 1565 roku przypałętał się do niej na zamek Stirling, jej  hulaszczy kuzynek Henry Danrley, który miał wielka ochotę zostać królem. Podobno był niebrzydki i cwany. Udawał chorego, a młoda królowa otoczyła go opieką i tak się nim opiekowała, że zdecydowała się na ślub z nicponiem.... Szkoci nie byli zadowoleni, a życie Marii zmieniło się w prawdziwy koszmar. Małżonek postanowił się jej pozbyć, a po urodzeniu wspólnego potomka, chciał porwać syna. Maria na dodatek będąc katoliczką, chciała za wszelka cenę  ochrzcić syna w tym obrządku, a to się nie spodobało Szkotom (jak podają źródła, nie zgodziła się, by zgodnie obowiązującą wówczas tradycją, ksiądz splunął dziecku w usta). Tatusia na chrzcie nie było.
Na szczęście  spiskujący Szkoci dopadli gnoja- syfilityka, chcąc go wysadzić w powietrze, co się nie udało, ale już duszenie udało się wybornie. Utłukli małżonka swojej królowej, ku jej wytchnieniu.
Jako samotna wdowa była doskonałym kąskiem dla innych zalotników. Wpadła w łapy niejakiego  Lorda Bothwella, który spotkał ją na drodze, gdy wracała  do Edynburga z zamku Stirling. Stary cwaniak zaproponował jej gościnę, a następnie zawiózł ją do swojego zamku Dunbar i zgwałcił. 3 tygodnie później odbył się ślub...z poślizgiem, ponieważ lord Bothwell miał  już żonę, więc musiał się szybciorem rozwieść. Sielanka trwała krótko, gdyż  Szkoccy rebelianci, którzy znowu byli niezadowoleni (oni zmieniali poglądy mniej więcej w tym samym tempie, co polscy parlamentarzyści) chcieli pozbyć się nowego małżonka Marii. Miało dojść do wielkiej bitwy. Stary nawiał, a Maria została na wzgórzu sama, na przeciwko Szkockiej armii witana okrzykami- spalić dziwkę i utopić ją. Została  uwięziona na wyspie na środku jeziora  Loch Leven, skąd słała listy pełne błagania o wolność do swojej kuzynku Elżbiety, czy też o możliwość wyjazdu do jednego z klasztorów we Francji, wcześniej zrzekając się tronu. Jak wiemy nic z tego nie wyszło. Uwikłana i podejrzana o knucie przeciwko koronie angielskiej, a tym samym przeciwko Królowej Elżbiecie, stanęła przed sądem w obliczu którego nie miała najmniejszych szans.  8 lutego 1587 roku położyła głowę pod katowski miecz. Miała wtedy 44 lata. Kat, wyjątkowy partacz, musiał uderzyć w jej kark aż 2 razy, a gdy chciał podnieść jej głowę, w rękach została mu tylko peruka z kasztanowych włosów, a gapiom ukazała się głowa posiwiała od udręk i trosk.
Będąc od małego dziecka marionetką w rękach polityków, karierowiczów i zdrajców, umarła osamotniona, jako postać  ze wszech miar tragiczna i dramatyczna. Szkoda mi jej, bo historia była dla niej wyjątkowo podła. A wszystkich, którzy chcą poznać losy Królowej Szkotów (ha, ha) Marii Stuart, odsyłam do książki Stephena Clarke- 1000 lat wkurzania Francuzów. Clarke poświęca tej kobiecie cały rozdział. Niby niedużo, ale niezwykle ciekawie. Warto przeczytać.



Przeszliśmy zamek wzdłuż i w szerz. Świetne miejsce, fantastyczne widoki i nawet historie o duchach (w piekarni ukazuje się dama w zielonej sukience :). Nam się niestety nie ukazała.
Kilka fotek z zamku. Po prostu przecudne wspomnienia!!!


pierwsze wrażenie







Shrek, ja w dół patrzę!!!

Japońscy turyści




na zielono raz... w tle Monument of War


Szczęśliwi?NO JASNE!!!

a tuż za nami przepaść.






 Żal było wyjeżdżać i zdecydowanie był to jeden z najpiękniej położonych zamków jakie w życiu widziałam. Zresztą sami widzicie, chociaż fotki tego nie oddadzą.
Nasi przyjaciele jeszcze tego samego dnia zawieźli nas do miasteczka Aberdeen. Mieliśmy tam zjeść jakiś szybki obiadek w tajskiej knajpie i zajrzeć do kociej kawiarni. Ta kocia kawiarnia intrygowała mnie najbardziej. Uwielbiam koty i byłam ciekawa jak te stworzenia zachowują się w lokalu publicznym.
Na miejscu pani z niebieskimi włosami powiadomiła nas, że to nie jest takie proste i że najszybciej możemy przyjść za półtora godziny, bo jest kolejka, bo koty teraz mają lunch, a potem siestę i że tylko 10 osób się załapie w ogóle na te kocie cuda i tylko na 30 minut. No trudno, zapisaliśmy się na odpowiednią godzinę i ruszyliśmy pozwiedzać miasto. Zresztą bardzo ładne, jak większość szkockich miast.

samo centrum.


Jeden z najstarszych budynków w Aberdeen.Miał zostać wyburzony na rzecz dwóch biurowców po bokach i podobno uratowała ten budynek sama królowa Elżbieta II



W końcu przyszedł czas na koty. Jakieś 6 sztuk i każdy z innej parafii. Zanim wpuszczono nas do środka musieliśmy umyć ręce, zapoznać się z regulaminem, który mówił, że nie wolno kotów ciućkać, ani zaczepiać gdy śpią, ani brać na ręce, ani w ogóle ...dostęp ograniczony. I dano nam kapcie, które musieliśmy założyć. Nie wiem jakie mogliśmy przytachać ze sobą patogeny i jak bardzo mogły być dla tych kotów z złotej klatce niebezpieczne, ale mus to mus.
Weszliśmy w 10 osób. Wystój fajny i dla ludzi i dla kotów. Duże okna, pufki, albumy o kotach, kredki, sporo kocich zabawek. Ale jak się z nimi bawić, skoro one znudzone i zamulone po całości? Normalne zabawki na nie średnio działały. Zamówiliśmy po kawce w śmiesznych, kocich kubkach z uszkami (ale niestety lurowatej) i po angielskim ciachu. Brownie całkiem smaczne!!!
Koty nic... Nuda. W końcu jednego zaciciałam, a z boku było pudełko obklejone taśmą klejącą. Wiem jak koty lubią taśmę...Odkleiłam kawałek i kocisko zaskoczyło o co chodzi z tym co szeleści i na dodatek się przykleja. Bawiliśmy się dobrą chwilę, ale tym razem to ja się znudziłam, strzeliłam focha i poszłam na okno, gdzie było jeszcze jedno pudełko...też z taśmą. Kot przyszedł za mną. Ciekawość to podstawowa cecha kotów. Odkleiłam taśmę i tym razem okleiłam kota dokoła... Zwierz dostał fisia, a ja zadrżałam, że zaraz mnie Szkockie, kocie pańcie wywalą z kawiarenki...  Na szczęście szybko uwolniłam tego kudłacza. Ufff...








Fajne miejsce, ale uważam, że zdecydowanie za bardzo sterylne i  byłoby zdecydowanie lepiej, gdyby te koty miały jakiś wolny wybieg, rodzaj woliery, bo wcale się im nie dziwię, że takie zamulone mając cały dzień poukładany co do minuty.
Po kocim deserze jeszcze jedna niespodzianka. Jedziemy na foczą plażę, gdzie mieszkają najprawdziwsze foczki w stanie dzikim.
Plaża na której się znaleźliśmy FANTASTYCZNA!!! Wielka, piaszczysta przestrzeń. Gdyby tej urody plaża znajdowała się na południu Europy byłaby zadeptana przez turystów. Tutaj tylko kilku spacerowiczów i my. SUPER!!! Oczywiście zdjęłam buty. Jak to, na plaży w buciorach? I to nic, że było zimnawo :)
Okazało się, że większość fok (jakieś 300 sztuk) znajduje się po drugiej stronie przesmyku, a po naszej stronie jest  tylko młoda foczka, która najprawdopodobniej jest chora. Chociaż po jakimś czasie kilka innych fok powskakiwało do wody i płynęło na naszą stronę. Trudno powiedzieć co z tą foczką, oprócz tego, że była przesłodka, śliczna i kochana!!! Te ślepia wielkie, wąsiska i czarny nosek!!! Gdybyśmy przyjechali do Szkocji samochodem, adoptowałabym od razu i zamieszkałaby w  ogródku (żartuję!!!) Pierwszy raz z tak bliska widziałam dziko żyjącą fokę i zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Pokochałam od razu. Cudna... Mam tylko nadzieję, że stado jej po prostu nie wywaliło poza nawias ze względu na chorobę (miała tylko kłopoty z lewym oczkiem).

te "kamienie" po drugiej stronie wody, to właśnie stado fok!!!


na plaży wrak okrętu








z plaży wygoniła nas ulewa i jak to w Szkocji- tęcza na niebie w zamian.


To był bardzo intensywny dzień i zobaczyliśmy same piękne miejsca. Te wspomnienia zostaną w nas już na zawsze, a ślepia tej foki zauroczyły mnie na amen. Mam nadzieję, że z nią wszystko w porządku i mieszka sobie z całym stadem pohukując i szczekając otoczona swoim foczymi koleżankami. Super fajne zwierzątko. Przepiękne.


foczka by Aga

Pora kończyć tego posta, bo już go 3 dnień piszę... tak, wiem, mogłabym szybciej.
Dzięki Adasie za tę wycieczkę!!! Dzięki wielkie! Było fantastycznie.!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz