wtorek, 27 lutego 2018

Gdy kotek jest chory.


Nigdy nie przypuszczałam, że nasza kicia Buba posypie nam się jako pierwsza z całego kociego trio, ponieważ ma dopiero 7 lat i jest najmłodsza z tego towarzystwa, ale niestety stało się inaczej.
Jakoś z miesiąc temu w piątek zaczęła się zataczać i być niemrawa, więc szybciorem zawiozłam ją do weta, bo bardzo mi się to nie podobało. Jeszcze wcześniej Gosia była z nią u innego weta, bo już wtedy nas niepokoiła (za dużo piła wody). Weterynarka ją pooglądała i stwierdziła, że wszystko OK, ewentualnie trzeba jej zrobić wyniki krwi, a żeby to zrobić kot powinien być na czczo. Dobrze powiedzieć, ale jeśli w domu są 3 koty to jedzenie jest wystawione cały czas, więc trudno w ogóle było przyłapać Bubę na głodniaka. Później się dowiedziałam, że żeby zrobić analizę krwi pod kątem nerek, kot wcale nie musi byc na czczo, ale teraz to już musztarda po obiedzie.
Wracając, inny wet do którego zazwyczaj chodzę, zbadał pannę Kicię i stwierdził, że ma powiększone nerki i nie jest dobrze. Dostała zastrzyk i kazał wrócić w sobotę. W sobotę było gorzej, a w poniedziałek katastrofa. Kot przez cały weekend nic nie tknął, ani nie zjadł, ani nic nie wypił. Była bardzo słaba i odwodniona. Skóra kota wskazywała na to, że jest tragedia.


Poleciałyśmy z nią z samego rana znowu. Wet stwierdził, że ma marne szanse, ale podał kolejny zastrzyk.
Moja Gocha wkurzyła się nie na żarty, bo zasugerowała jakąś kroplówkę, żeby ją nawodnić, ale wet stwierdził, że to i tak nic nie da. Trochę się zdziwiłam, bo on wcześniej naszą Aki 3 razy z trumny wyciągał, ale widocznie on jest bardziej psi niż koci. Postanowiłyśmy zmienić weta po raz trzeci.
To nie jest jakiś tam sobie kot, to jest nasza Buba, wychowana u nas od maleńkości, bystra, czysta i mądra kotka. Nie miałyśmy zamiaru pozwolić jej odejść, chociaż na moje oko tego dnia właśnie kończyło jej się 7 życie.

Buba jako mała kitka z wujkiem Lebiedziem.



W trzecim gabinecie 3 weterynarzy-małżeństwo i bardzo fajna pani Angelika. Pooglądali, pokręcili głowami- powtórzyli to co poprzedni wet, że marne szanse i spytali co mają robić. Jak to co? RATOWAĆ!!! Więc zaczęli ratować. Nawodnili podskórną kroplówką, zaaplikowali zastrzyki i zrobili wyniki z krwi. Muszę przyznać, że czekaliśmy na te wyniki 15 minut!!! W ośrodku zdrowia dla ludzi jest to nie do pomyślenia, a tutaj fik mik i proszę bardzo- gotowe!!!! Wyniki naszej kotki te ogólne były OK, ale te na nerki TRAGEDIA!!! Kreatynina wskazująca na zniszczenie nerek powinna wynosić maxymalnie 3,5. U naszej kotki wynosiła 13,6. Mocznik przewyższał maxymalny wynik też poza skalę i to sporo!!! Nie wyglądało to dobrze. Wety zaprosili nas na kolejną kroplówkę wieczorem, a w ciągu dnia Gośka zajrzała na wszelkie kocie fora, w tym jakieś forum kanadyjskie i przeczytała chyba wszystko na temat choroby kocich nerek. A co wyczytała? Że tak naprawdę w tej chorobie koty nie umierają na nerki, tylko umierają z głodu i odwodnienia, a nie jedzą i nie pija ponieważ mają żołądek oraz cały przewód pokarmowy plus środek pyszczka w nadżerkach i po prostu bardzo je to boli. Przeczytała także, że jakaś pani miała starego kocura, którego z tej choroby wyciągnęła na prostą z jeszcze gorszego stanu, z tym, że trwało to 3 miesiące. Karmiła i poiła go strzykawką. Gocha dodatkowo doczytała, że na te nadżerki dobra jest kora czerwonego wiązu, a na same nerki specjalistyczna karma dla nerkowców,  pasty obniżające poziom fosforu w pożywieniu i proszki na obniżenie mocznika i lepsze funkcjonowanie nerek. Oczywiście to wszystko zakupiłyśmy. Zaczęło się dyżurowanie i regularne dokarmianie kotki, co było niezwykle uciążliwe i dla nas i dla niej. Broniła się przed tą strzykawką, wypluwała, burczała na nas, ale Gośka się tak uparła, że amen w pacierzu. To była prawdziwa droga przez mękę. Przez tydzień dodatkowo kroplówki, najpierw 2 razy dziennie, a potem tylko raz. Po tygodniu kotka zaczęła sama jeść z talerzyka!!!! Uwierzcie, że wszystkie 3 (bo przyjechała też Marcela na ratunek) zryczałyśmy się jak durne jakieś z radości, że będzie dobrze, bo skoro zaczęła jeść, jest nadzieja.



Nakupowałyśmy jej karmy specjalistycznej w necie, bo w normalnych sklepach przebitka jest razy półtora i wszystko szło bardzo dobrze. Zaczęliśmy nawet kotkę wypuszczać na dwór, bo uciekała nam za każdym razem gdy nadarzyła się okazja i wracała szczęśliwa, chociaż widać było, że nie do końca jest już sobą.
Po jakimś tygodniu zaczęła się znowu zachowywać nietypowo. Kręciła się w kółko, pokładała prawą, tylna łapę, mrauczała z bólu. Jasna cholera, co znowu? No znowu weterynarze, kroplówki, badania. Podejrzenie, że nachlipała się glikolu z samochodu naszego sąsiada, któremu auto akurat przeciekało z chłodnicy. Podobno koty bardzo to lubią. Porozmawiałam z sąsiadem- zasypał to piachem i posprzątał.
Krew niby w normie, lekko zaniżony poziom hemoglobiny, badania na nerki w porównaniu z tym co poprzednio- doskonałe. Kotkę znowu naszprycowali zastrzykami i lekarstwami, wypłukali kroplówkami, ale poprawy zero, a w ubiegły piątek w nocy dostała ataku padaczki. Wszystko mi opadło!!!

wujek Lebiedź kocha koteczkę...

bardzo, aż do zalizania na śmierć...

i bynajmniej nie dlatego, że to naprawdę taka wielka miłość

tylko koszyczek do zagospodarowania był wyjątkowo atrakcyjny. Buba się poddała :)


Przez weekend wizyty u wetów, różne domniemywania, że może to po ukąszeniach kleszczy, a może to koci HIV albo białaczka, choroba tarczycy. Zrobili testy- nie. Ataki padaczki następowały, a kot  był coraz bardziej otumaniony i nieswój. Chyba skończyło się 8 życie naszej kotce.

Buba ogląda Japońską kocią gwiazdę internetu - Maru.

na galowo

kicia w pełnej krasie w szafie z ręcznikami

Na dzień dzisiejszy jest trochę lepiej. Padaczka jest leczona objawowo luminalem, bo nie wiadomo co jest przyczyną tej choroby. Od wczoraj nie było epizodów. Dostaje antybiotyk na bobeszjozę, Gocha podaje jej chlorellę, żeby usunąć toksyny z organizmu, a zwłaszcza metale ciężkie no i tabletki na nerki. Kot pewnie ma w sobie całą tablicę Mendelejewa, ale innego wyjścia nie ma.

Właśnie przed chwilą wróciły (Gosia i Buba) od weta. Kotka nadal lekko otumaniona, ale jakby jest lepiej. Dzisiaj wskoczyła na łóżko, co jeszcze wczoraj było nie do wyobrażenia, spaceruje po domu, ewidentnie patrzy, ale nie widzi, a już na pewno niedokładnie. Obija się o sprzęty, podchodzi do Misia, co kiedyś było kompletnie niemożliwe, bo strzelała mu plaskacza z łapy na dzień dobry. Pokłada się na słonku i dużo śpi. Na szczęście ma apetyt!!!
Nie wiem co będzie. Na pewno tak łatwo się nie poddamy, ale na dzień dzisiejszy wszystkiego można się spodziewać. Szkoda mi bardzo tej czarnej kruszyny, która przez te ponad 7 lat towarzyszyła naszemu życiu. To naprawdę wyjątkowy i mądry kotek. Mała, drobna, bardzo łowna. Trzymam za nią kciuki... Mam nadzieje, że to 9, niestety już ostatnie życie starczy jej na bardzo długo. Nawet jeśli będzie płonąć słabym płomykiem, to latami, bo nie wyobrażam sobie naszej rodziny bez tej charakternej i cudnej istotki. Nawet nie chcę o tym myśleć.

Gosia i Buba.


Ps. Dziękuję swojej córce Gosi, że się nie poddała i miała tyle samozaparcia i uporu, żeby ratować życie temu zwierzakowi. Drugiej córce za wsparcie, nocne dyżury i pomoc, a mężowi za finansowanie bez najmniejszego zmrużenia powiekami, leczenia kotki.
Damy radę :)🙀😿😽😻😺😸

Kicia by Tomek Ostrowski.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz