sobota, 17 lutego 2018

Dekada piąta.Dojrzałość.


                                                                      2007-2017

W 2007 roku

- ogłoszono wyrok skazujący dla członków afery tzw. "łowców skór". Czy ktoś z was spodziewał się kiedykolwiek łódzkiego pogotowia?



- Pałac Kultury i Nauki został wpisany do rejestru zabytków. Dzisiaj władza PIS chce go wyburzyć...Słow brakuje.


- na targach biżuterii w Gdańsku skradziono diamenty warte 1,5 miliona dolarów.


- w trakcie zatrzymania przez ABW Barbara Blida popełniła samobójstwo. Sprawa nie została wyjaśniona do dzisiaj.


- na stadionie Śląskim zagrały zespoły Linkin Park, Pearl Jam, Genesis oraz Red Hot Chilli Peppers.



- George Michael wystąpił na Służewcu (strasznie żałuję, że na tym koncercie nie byłam)


- podczas białego szkwału na jeziorach mazurskich zginęło 12 osób.


- Sejm większością głosów zdecydował o skróceniu V kadencji. Kaczyński dostał porządnego kopa, ale od tego czasu wiele przemyślał i niestety wrócił robiąc Polakom wodę z mózgu. w 2015 roku...


- Polska przystąpiła do Strefy Schengen. Przejścia graniczne i paszporty przestały obowiązywać w Unii Europejskiej dla Polaków.


A za granicą?

-w San Francisco zaprezentowano iPhona


- Oscara za najlepszy film otrzymał Graham King za Infiltrację.


- odbyła się premiera ostatniej części Harryego Pottera "Insygnia śmierci" J.K Rawling



- prawdziwy szok energetyczny- Foo Fighters z płytą Echoes, Silence, Patience and Grace. Polecam!!!



-Travis wydaje album The Boy with no name



- Arctic Monkeys wydaje album Favorite Worst Nightmare



- Ludność świata to 6 miliardów 671 milionów ludzi.


I właściwie nie wiem co jeszcze mogłabym dopisać, bo 2007 rok to rok zamachów terrorystycznych na Bliskim Wschodzie (nie tylko), katastrof lotniczych, huraganów, orkanów, tsunami i innych tego typu kataklizmów. Zły, niedobry rok. Trup ścielił się gęsto i gwałtownie. Tak rozpoczęła się dekada 5.

A u mnie? To był zwyczajny, dobry rok. Pod koniec 2007 roku dostałam od Urzędu Pracy dofinansowanie na otworzenie własnej działalności gospodarczej. Formalności trwały chwilkę i otworzyłam to co najprostsze, czyli stoisko z biżuterią, prezentami, upominkami i akcesoriami do włosów. Szwarc mydło i powidło. Miejsce na stoisko wydawało mi się idealne, bo centrum miasta w domu towarowym na przeciwko sądu. Okazało się jednak, że wcale takie idealne nie było. Właściwie w ogóle :) Pociągnęłam to przez 2 lata, dopóki płaciłam mały ZUS, a potem odpuściłam, bo sensu w tym dużego nie było. Dopłacanie do interesu to raczej kiepski pomysł. Zamknęłam bez żalu wcześniej odstępując swoje miejsce facetowi z Wrocławia, który dodatkowo odkupił ode mnie meble i regały stoiskowe. Przynajmniej tyle.


Przez to, że przestałam aktywnie biegać z ankietami, a przysiadłam na tyłku, sporo przytyłam. 10 kilogramów w ciągu 2 lat. I do dzisiaj tego nie zrzuciłam. Raz do przodu, raz do tyłu, ale waga trzyma się dzielnie. Zresztą teraz nie ma co już jej zbijać, bo wiek nie po temu, żeby się odchudzać. Gdybym to zrzuciła, obwisłyby mi cycki i twarz, a to w ogóle nie jest w moim interesie. Lepiej mieć tkankę tłuszczową, która wypełnia kilka miejsc, niż zwiotczałą i flakowatą skórę. Już francuska aktorka Catherine Denevue powiedziała kiedyś, że w pewnym wieku trzeba postawić albo na figurę, albo na twarz. Ja wybrałam twarz :)
To był okres, w którym przeczytałam setki książek. Ruchu nie było, kolejki się nie ustawiały, więc mogłam czytać. Zresztą wszystkie stoiska na tym piętrze oprócz 3, które były tam od samego początku, poupadały. Taki urok tego miejsca. Za to poznałam fajne dziewczyny, do których wpadam co jakiś czas na ploteczki. Naprawdę fajne, chociaż sporo ode mnie starsze.

Znalazłam nową pracę i wszystko było w porządku przez 2 lata, dopóki nie zmienił mi się szef, który postanowił pokazać mi jaki jest spostrzegawczy i ważny. Raz do roku mieliśmy tzw. ocenę roczną. Mój tzw. szef, gówniarz i w relacjach histeryk i tupacz nóżkami MOCNO przegiął pałę w tej ocenie. Wkurzyłam się nie na żarty, bo pot strużką nie raz i nie 2 spływał mi po tyłku. Nigdy się nie spóźniałam, nie robiłam błędów, starałam się jak jakaś idiotka, a jemu się najwyraźniej coś w  główce poprzewracało. Rozmowa była krótka, a po niej spalona ziemia. Pieprzłam tą praca, aż zahuczało. I nigdy tej decyzji nie żałowałam. Zresztą od razu znalazłam nową. Mała hurtownia z kosmetykami profesjonalnymi do salonów piękności. Potrzebny był przedstawiciel handlowy. Moja nowa szefowa miała tę hurtownię w garażu swojego domu. Pracowała tam jeszcze koleżanka z mojej podstawówki. Na początku wszystko wyglądało OK. Miałam tygodniowe szkolenie, a potem ruszyłam w trasę. Ale już po tym tygodniu wiedziałam, że ja chyba nie za bardzo chcę tam pracować. Dziewczyny sobie jadły z dzióbków, były całuśne i myślały, że ja będę chyba taka sama, a ja bardzo nie lubię całowanek z osobami, których specjalnie nie znam i właściwie niespecjalnie lubię. Wole trzymać gardę i stać na dystans. Poza tym jak w małżeństwie szefowej było źle, to od rana wysłuchiwałam jej narzekania na męża, który w moim odczuciu, był o wiele sympatyczniejszy i szczerszy od niej..no ale... CO MNIE TO OBCHODZI? Przyszłam tu do pracy, a nie na wysłuchiwanie żali.
Jeszcze zanim dostałam skierowanie na badanie powiedziałam mojej szefowej, że ja nie chcę z nimi pracować. Ona się obruszyła i zaczęła przekonywać, że to tylko początki, że na pewno się polubimy i będzie super fajnie. I ja durna jej posłuchałam. Zrobiłam te badania, ale było coraz gorzej. Nie znoszę jeździć autem po Wrocławiu, nie znam tego miasta dobrze, jest dla mnie przerażające no i te tramwaje!!! Powiedziałam o tym Eli (szefowej), że Wrocław odpada, że mogę jej zjeździć cały Dolny Śląsk, byle nie Wrocław, ale ona się uparła. Nie było zmiłuj się, dostałam tam działkę, a właściwie ugór. To był ostatni dzień maja. W dzielnicy, gdzie było kilkanaście gabinetów nie sprzedałam nic. NIC!!! Wkurzyłam się na poważnie. To był bardzo upalny i słoneczny dzień 2012 roku. Byłam już zmęczona, upocona i brudna, ale postanowiłam jeszcze pojechać na Wrocławskie Bielany. Stałam na głównej trasie, tuż obok radia Wrocław na Karkonoskiej. Chciałam na skróty pojechać ulicą w prawo. Miałam zielone światło (strzałka prosto i na prawo), nawigacja powiedziała- skręć w prawo...i skręciłam. Wjechałam pod nadjeżdżający tramwaj, a w tym samym momencie w mój tył wjechała ciężarówka. To były ułamki sekund, zakręciło autem o 180 stopni, wszystkie kosmetyki poleciały przez przednią szybę, lakiery do paznokci w kolorze bordo rozbiły się w drobny mak, rozlewając lakier na wszystkie strony, w tym na mnie. Wyglądałam jakbym to ja broczyła krwią. Wiecie co, umiera się bardzo szybko. Gdybym miała większą prędkość, byłoby po śliwkach. Uratowały mnie grube blachy Seata i jego wielki silnik. Wyszłam z tego auta w ciężkim szoku. Wokół zbiegowisko, jacyś ludzie pytali mnie czy wszystko w porządku. Korek na kilka kilometrów, wokół sole do kąpieli we wszystkich kolorach tęczy i maski z kolagenem rozmazane na blachach  tramwaju. Zadzwoniłam do swojej  Eli z informacją, że miałam wypadek, a ona chyba nie ogarnęła, bo kazała mi wszystko spakować i przyjechać. Poinformowałam ją, że nie ma co pakować, a auto jest zniszczone w 90%. Zdziwiła się. Kazała zadzwonić na AC po lawetę. Przyjechali szybko i zapakowali ten wrak. W międzyczasie przyjechała policja i wlepiła mi mandat w wysokości 300 pln. Trudno, kara jakaś musi być. I jeszcze w międzyczasie jakaś baba z tramwaju przyleciała z pretensjami, że ona będzie się ubiegać o odszkodowanie za straty moralne wynikające z tego wypadku. Zapytałam ją, wskazując na auto, czy ona myśli, że ja to zrobiłam specjalnie? Że to zaplanowałam, bo jeszcze nigdy nie wjechałam pod tramwaj? To, że przed nią stałam cała i zdrowa (tak mi się wtedy wydawało, bo adrenalina zrobiła swoje) to naprawdę tylko jakiś wybryk i nieporozumienie. Ale to los zdecydował za mnie, że mam sobie z tą robotą dać spokój, bo tylko się męczę. Najwyższy gdzieś na górze pogroził mi paluchem. Zrozumiałam i postanowiłam poprawę :)
Wrak samochodu odholowaliśmy, była rozmowa z szefową i jej mężem, ale było mi już wszystko jedno. Po kilku godzinach poziom adrenaliny opadł i poczułam, że właściwie boli mnie każda cząsteczka ciała, zwłaszcza kręgosłup szyjny i lędźwiowy. Mario zawiózł mnie do szpitala, gdzie odczekałam swoje 3 godziny, zrobili mi prześwietlenia. Kilka rzeczy było ponadrywanych, byłam obolała i dopiero wtedy dotarło do mnie co się naprawdę stało. Dostałam kołnierz ortopedyczny i miałam go nosić 3 tygodnie.
Rano wstałam i pojechałam ogarnąć bałagan, którego narobiłam. Kosmetyki, które się jeszcze do czegokolwiek nadawały pomyłam, poukładałam. Doprowadziłam do jako takiego ładu, ale niestety większość była rozpieprzona w drzazgi, a towar nie był ubezpieczony. Przyniosłam firmie straty. Pod koniec dnia, wszystko już mnie tak bolało, że płakać mi się chciało. Oddałam całą wypłatę, ale nie miałam najmniejszego zamiaru dokładać do tego wypadku. Wysłała mnie do tego Wrocławia wbrew mojej woli i umiejętnościom jazdy po dużym mieście, a towar trzeba było ubezpieczyć. Wypadki się zdarzają. Gdy rozstawałam się z Elą w czerwcu, a to była moja decyzja, bo ona już miała nowe plany co do mnie, powiedziała mi, że za ten dzień mi nie zapłaci, bo nie byłam w pracy. Jak to nie byłam? To co ja tam robiłam cały dzień, w tym pieprzonym kołnierzu, w kucki nad miską?? No, nie pojechałam w trasę. Popatrzyłam tylko na nią, pokiwałam głowa i poszłam w cholerę z wielką, wielką ulgą. Obiecałam sobie nigdy więcej nie robić nic wbrew swojej woli. NIGDY!
 W ogóle ten 2012 to był słaby rok. Co chwilę coś sobie robiłam. Najpierw ten wypadek, potem wywaliłam się na rowerze i roztrzaskałam kolano (znowu szpital i szycie), potem kot mnie pogryzł do krwi u weterynarza, gdy chciałam zrobić mu badania, a to spadłam na plecy z hamaka, bo sznur się rozwiązał... Co chwilę coś! Już zaczęłam się zastanawiać, czy Ela uroku nie rzuciła, bo to było aż niemożliwe, żeby w tak krótkim czasie wydarzyło się tyle złych rzeczy. Jesienią zła passa się skończyła. :)
Ale wcześniej, w czerwcu, 25-ego dokładnie, we Wrocławiu wystąpili moi Durani na Euro 2012. Ale o tym napisze osobnego posta, bo działo się.




Generalnie w tej dekadzie ten rok był najgorszy. Najbardziej dynamiczny i najbardziej bolesny (fizycznie :)
I to był czas, kiedy nasze córki doroślały. Wprawdzie nie wiem jak przeżyliśmy te wszystkie wojny domowe z nastoletnim buntem w roli głównej, ale jakoś daliśmy radę. Na szczęście panny dostały się do dobrego, małego gimnazjum, gdzie dzieci były do ogarnięcia, a nauczyciele czujni i dziękuję opatrzności, że tak się stało.
Ale oczywiście awantury o ubieranie się w zimie, chociaż było minus 20 stopni (nie będę nosiła rajtuz, bo czuję się jak idiotka), o odchudzanie się, aż do galopującej anemii, kłótnie o wieczny bajzel w domu... I jak awantura, to nie z jedną panną, tylko to tzw. rozmowa z diabłem i adwokatem diabła. Krzyczały jedna przez druga. My jeden argument, one 4... Oczywiście tłukły się między sobą, aż włosy sypały się wokoło, kłóciły zawzięcie i miały incydent z papieroskami, ale na szczęście odpuściły, po strasznej wojnie z nami. Co to w ogóle ma być?- starzy w życiu fajki w ustach nie mieli, a córeczki jak kominy.... Porażka. Wszystko mi wtedy opadło.
No ale suma summarum wyszły dziewczyny na ludzi i są naprawdę fajnymi, kumatymi i empatycznymi młodymi kobietami. Czyli udało się nam. I to jak cholera.






 A my? Super fajnie. Bez szaleństw, ale to dobra dekada. Imprezy, wycieczki, wakacje, przyjaciele, wesela, komunie, grille, koty, psy... Dzieje się i jest to naprawdę fajne, dobre życie... Gdyby nie jedna rzecz. Ta pieprzona franca MENOPAUZA!!!! Tak, tak, dopadła i mnie. Dzielnie się broniłam, ale ileż można?. PESEL nie kłamie. Wypadła mi połowa włosów- zostały tylko te najsilniejsze i najgrubsze. I jak to uczesać, jak każdy włos żyje swoim własnym życiem? Oczywiście uderzenia gorąca i 10 -te poty. Nigdy się nie pociłam, aż do teraz. Ale na wszystko jest rada. BARDZO pomaga mi Falvit estro. Do tego biorę 800 jednostek witaminy E, 100 jednostek witaminy A i 2 ampułki oleju z wiesiołka. Pomaga. Niby same suplementy, a działają. A na poty? Męski dezodorant Old Spice z wilczkami.
Funkcjonuję, chociaż energia już nie ta sama, szybciej się męczę, rano zanim się rozkręcę wszystko mnie boli. Co tu dużo gadać, mam 50 lat- musi boleć. Jeśli przestanie, to znaczy, że umarłam.
No i posypał mi się wzrok. To jest dopiero wkurzające. Koleżanka stwierdziła, że właśnie znajdujemy się w wieku "przedstarczym", co bardzo mnie rozbawiło, ale chyba coś w tym jest.













 Tak, życie jest zbyt krótkie by pić kiepskie wina. Wbijcie to sobie do głowy. Pijcie tylko wina z nowego świata, Gruzji lub Bałkanów..no można zahaczyć o Italię, Portugalię i Hiszpanię :) Pić wino warto, a nawet trzeba. Jest biesiadne, poprawia humor i jest na dobry sen. :)
Kochani kończę to smędzenie. Ostatnio sporo się działo, więc jest o czym pisać.
A reasumując- jestem fuksiarą. Jestem szczęśliwa, spełniona i mam wszystko o czym kiedykolwiek marzyłam..I staram się być dobrym człowiekiem. Chyba mi się udaje. A czy mam jeszcze jakieś marzenia? Mam, ale naprawdę malutkie i przyziemne. Cieszę się tym, co dostaję. A przecież dostaję cały czas...
A póki co, zdrowia życzę i do poczytania.



Ps. W 2017 roku ludność świata wynosiła 7,6 miliarda. ...taka ciekawostka.

3 komentarze:

  1. Jesteś wspaniałą kobietą, pełną energii, dobrego humoru i pasji!
    Nie zmieniaj się, bo taką Cię lubię!!! :)
    I pisz, jak najwięcej, bo dobrze Ci to wychodzi!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Bebe, dzięki wielkie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To normalne. Wszyscy ulegają przemijaniu.

    OdpowiedzUsuń