czwartek, 21 czerwca 2018

U stóp Wezuwiusza.


Wezuwiusz, jeden z 5 najbardziej niebezpiecznych wulkanów na planecie Ziemia. Olbrzymia, ponad 1000 metrowa góra, którą widać z daleka na wiele kilometrów. Majestatyczna i piękna, ale nadal niebezpieczna i wzbudzająca respekt.
Według mitologii w tej właśnie górze mieszkał olbrzymi gigant zakuty w łańcuchy i kajdany, który ilekroć próbował się wydostać z niewoli, rozpoczynał prawdziwe piekło  plując ogniem, popiołem i żarem.
Jest jeszcze legenda o młodzieńcu  imieniem Vesuvio i pięknej nimfie Corfu, których miłość skończyła się tragicznie, gdyż zazdrośni bogowie zamienili ją w wyspę, a chłopaka w olbrzymią górę. Jego namiętność i niespełnione marzenia co jakiś czas wstrząsają nim, wyrywają z jego trzewi rozpacz i szloch.. Drży cały z gniewu i tęsknoty. Bezwolny i chmurny olbrzym pochylający się nad błękitnym morzem....



Tyle legendy, a tak naprawdę to wielki, niebezpieczny skurczybyk, który w każdej chwili może odpalić swoje fajerwerki i odczuje to nie tylko Italia, ale cała Europa. Ostatni raz dał o sobie znać w 1944 roku, ale myślę, że on jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Nadal dymi siarkowodorem i widziałam to na własne oczy.
Za chwilę wrócę do tego wulkanu, ale najpierw kilka słów o Pompejach i innych pięknych miasteczkach  w okolicy.
Jeszcze przed przylotem  do Neapolu plan był taki, że na pewno Sorrento, na pewno Pompeje i na pewno krater na Wezuwiuszu. Co nam się uda więcej to trafiejka.
W piątek pobiegaliśmy trochę po Neapolu, a w sobotę z rana ruszyliśmy metrem (kolejką podmiejską) na Pompeje. Lekko, łatwo i przyjemnie. Już pod dworcem na miejscu łapiduchy, które namawiają na wycieczki i do miasteczka i na szczyt góry. My poszliśmy piechotą do ruin i bardzo słusznie, bo to było naprawdę niedaleko. Od głównego placu z katedrą na lewo i właściwie jesteśmy na miejscu. Kolejka do kasy spora. Pokazaliśmy nasze bilety zakupione w kiosku na dworcu, o których pisałam w poprzednim poście i weszliśmy na teren "za darmo". Właściwie nie wiedzieliśmy w którą stronę najpierw, więc zaczęliśmy od amfiteatru po prawej stronie, zresztą jednego z kilku na terenie miasta, bo jak się okazało, to wcale nie jest małe miasteczko antyczne, tylko poważna metropolia z portem (już nie teraz, ale wcześniej i owszem), świątyniami, posągami, nekropolią, willami i dzielnicą z fast foodami :) To naprawdę spore miasto. Żeby je całe zwiedzić naprawdę potrzebny jest cały dzień, tym bardziej, że niektóre z willi są czynne w godzinach od 9:30 do 13:30, a niektóre od 13:30 do 19:30, więc jak ktoś zaplanuje zwiedzanie tylko na kilka godzin połowy nie zobaczy.













drewniane, skamieniałe odrzwia

ostatnia willa na krańcu miasta...przez szparę.




Biorąc pod uwagę fakt, że Wezuwiusz zasypał gorącym popiołem o temperaturze ponad 600 stopni całe miasto, na dzień dzisiejszy, po prawie 2 tysiącach lat przedstawia się ono zupełnie przyzwoicie. Nadal ma brukowane ulice, nadal wille posiadają piękne freski, amfiteatry zachęcają do odpoczynku, a na terenie rosną plantacje winorośli...Brakuje tylko dachów i ewidentnie ząb czasu skruszył antyczne mury, ale ogólnie- stan bardzo dobry!!! Jest tam tylko jedna nieduża restauracja, więc warto wziąć ze sobą coś do jedzenia i picia, jeśli planujecie zwiedzanie na dłużej. My byliśmy przed sezonem, a już turystów było zatrzęsienie. W sezonie jest tam pewnie mrowie.


tutaj aparat sugerował twarz w wiadomym miejscu. TWARZ!



Złaziliśmy się po Pompejach z mapą i bez mapy i chyba największe wrażenie na mnie osobiście zrobiły ciała ludzi pokrytych grubą warstwą popiołu wulkanicznego. Nie tylko dorosłych, ale także małych dzieci, zakrywających sobie usta dłońmi, w akcie rozpaczy i bólu. Widziałam tam także ciało psa. Tragedia, która wydarzyła się naprawdę i to nie ma znaczenia, że od tego czasu minęło prawie 2 tysiące lat, bo trzeba sobie zdawać sprawę, że to się stało naprawdę. Pompeje?Tak, trzeba zobaczyć.

 
Przyznam szczerze, że byliśmy nieco zmęczeni, a ja koniecznie chciałam do tego Sorrento. Chłopaki popatrzyli na linię kolejową i stwierdzili, że z  tej stacji do Sorrento żaden pociąg nie jedzie, ale możemy jechać do Salerno. No to pojechaliśmy. Fajne, czyściutkie miasteczko nad morzem z deptakami i portem. Czasu mieliśmy już niewiele, więc zjedliśmy jakiś posiłek i zwiedziliśmy tylko to co w okolicy, a więc katedrę Św. Mateusza i rzymski akwedukt. Akurat trafiliśmy na ślub... w katedrze, nie na akwedukcie.


Salerno- widok na zamek

Katedra słynna ze swoich mozaikowych ambon.






i zrobiona tylko przez szybkę kaplica Św. Mateusza


Czas najwyższy, żeby wrócić do Neapolu. Szybciorem na dworcu zapakowaliśmy się w pierwszy lepszy pociąg w interesującym nas kierunku. Zasiedliśmy wygodnie, gdy Tomek się zreflektował, że to chyba nie ten pociąg, bo raz, że nie odjeżdża z peronów A i B, z których normalnie wsiadaliśmy, a dwa, to jest jakiś inny skład niż ta kolejka podmiejska. Zanim wyszliśmy, pociąg ruszył. Pomyśleliśmy, że wysiądziemy na najbliższej stacji przy Duomo i tragedii nie będzie, ale pociąg wjechał w jakiś podziemny tunel i przez bardzo długi czas nie zamierzał stamtąd wyjechać. Poza tym okazało się, że to jest pociąg pospieszny i nie zatrzymał się w ogóle na żadnej stacji.
Nie wiem co byśmy zrobili, gdyby wpadł konduktor, a my jak te leszcze z różowymi biletami na pociągi podmiejskie. Na szczęście nie sprawdzali naszych biletów i z wielka ulgą wysiedliśmy w Neapolu.

Następnego dnia plan, żeby wjechać na Wezuwiusza. Myślałam, że zajmie nam to 2 dni (he, he), ale Tomek wyczytał, że wjazd z obejściem krateru zajmuje półtora godziny. No to super!!! Podobno w miasteczku Ercolano jest biuro turystyczne, które zawozi na szczyt za przyzwoite pieniądze. Wysiedliśmy w tym Ercolano, ale za diabła tego biura znaleźć nie mogliśmy. Była tam w zamian wystawa starych samochodów.

Nie było co łazić po tym Ercorano, więc pojechaliśmy znowu do Pompejów, żeby tam znaleźć odpowiednie biuro, bo dzień wcześniej mijaliśmy chyba 3 pod rząd.
Weszliśmy do pierwszego lepszego. Bardzo mili ludzie zapakowali nas w busika za 16 Euro (po zniżce) i zawieźli wprost na szczyt. Jeszcze wcześniej zapytałam w tym biurze, czy można jakoś dojechać z Pompejów do Sorrento. Okazało się, że i owszem, tylko z innej stacji niż ta, na której wysiedliśmy i kierowca, gdy będziemy wracać z Wezuwiusza podwiezie nas na tę właśnie stację. Super fajnie!!!
W busiku super pachnący italiański kierowca. Czyściuteńki jak aniołeczek. Zapytał nas czy mamy bilety żeby wejść w okolice krateru. Pokazaliśmy nasze różowe wielofunkcyjne bilety, ale Italian tylko pokiwał głową, że nie, nie, na takie bilety to my tam nie wejdziemy i on ma kolegę i zaraz zadzwoni i za 10 Euro nas ten kolega wprowadzi. No dobra, jak mus to mus. Na miejscu wszedł do naszego busika kolega o wyglądzie el direttore dżolero, długie włosy i lustrzanki na nosie. Zainkasował po 10 Euro, nakleił nam żółte naklejki na klatach i podłączył pod grupę zorganizowanych turystów. Nam nawet do głowy nie przyszło, żeby podejść do kasy i zapytać, czy może jednak wejdziemy na nasze różowe bilety. Jelenie z Polski :)
Trudno. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
Wejście nad krater jest zupełnie lajtowe. Zajmuje jakieś 15-20 minut w porywach. Za samej górze krater jak jasny piorun wielki!!! Wyrwane trzewia z Wezuwiusza na kilkadziesiąt metrów. Olbrzymia gardziel, z małymi, ale jednak wyziewami siarkowodoru. Robi wrażenie. Obeszliśmy w połowie, bo tylko tak biegnie szlak, podziwiając widoki. Mieliśmy szczęście, bo trafiło nam się niezbyt zachmurzone niebo i pooglądaliśmy krajobrazy na wiele kilometrów.
Tomek zaczął się nawet zastanawiać nad tą wielką dziurą jakbyśmy spieprzali jak Frodo i Sam z Góry Przeznaczenia gdyby coś zaczęło się dziać na tym Wezuwiuszu. A orłów w okolicy nie było :)







Puszaszki z Mariem


Neapol
O drugiej przyjechał po nas autobusik i serpentynami zjechaliśmy z Wezuwiusza z powrotem do Pompejów, gdzie kierowca wysadził nas przy stacji do Sorrento. NARESZCIE!!!!
A na stacji plakat z taką oto informacją :)


Tak, za 6,20 Euro można było spod tej stacji obrócić na Wezuwiusza i z powrotem, tylko skąd mogliśmy o tym wiedzieć? Na stację można dojść z głównego placu z katedrą kierując się w lewą stronę. To jakies 2 kilometry, ale do przejścia przecież.
A my w końcu dojechaliśmy do przepięknego Sorrento!!! I naprawdę jest śliczne, magiczne, czyste i urokliwe. Widok z różanego ogrodu miejskiego zachwycający. Połaziliśmy trochę, ale naprawdę mało, bo było już późno i nie znalazłam wszystkich miejsc związanych z filmem, a poza tym po tych wycieczkach na wysokościach byliśmy już głodni. Niestety Sorrento ma swoje ceny i nawet pizza kosztuje tam nie mniej niż 10 Euro. To jest kurort, więc nie ma lipy.
Po zejściu tunelem na plażę, zobaczeniu 2 kościołów w miasteczku i łazęgowaniu po uliczkach przeszliśmy kilka restauracji, ale ceny nas murowały. W końcu w samym centrum, tuż przy głównej ulicy zasiedliśmy w barze Fauna. Ludzi sporo, ale kelnerzy uwijali się błyskawicznie. I nie było copperto. Ekspresowo podszedł do nas kelner o imieniu Marcello, przyniósł maleńkie bułeczki z masełkiem i włoskie paluszki na przywitanie. Zamówiłam rybę z frytkami, Mario jakiegoś kotleta z ziemniaczkami i surówą, Beata pierożki ravioli bezglutenowe, a Tomek pizzę. I jacy byliśmy zdziwieni, gdy to wszystko wniesiono nam na stół w tej samej minucie. Nikt nie musiał czekać na swój posiłek, bo to się stało równocześnie. Zaskoczyło nas to bardzo pozytywnie. Wszystko było przepyszne, a porcje duże. Marcello dbał o nas jak o własną matkę :) Jedząc w słonku przejechała obok nas taka turystyczna ciuchcia na kółkach. W środku całe stado turystów ze słuchawkami na uszach, w rękach kartki z tekstem i cała ciuchcia śpiewała  O Sole Mio... No to było cudowne!!! A na koniec posiłku dostaliśmy od baru, zupełnie gratis po kieliszku lokalnego trunku o nazwie limoncello. Pychota.
Szkoda nam było opuszczać Sorrento, tym bardziej, że tylko je polizaliśmy. Mamy plan, żeby tam jeszcze wrócić i spędzić w samym tylko miasteczku chociaż weekend. Oby to się udało!!!

na głównej ulicy takie widoki

plaże resortowe niestety

patio, na którym kręcono scenę ślubu



widok z ogrodu różanego- kanał lewy

kanał prawy
na pomoście- woda idealna na kąpiel

widok z dołu na ogród

fresk w jednej z restauracji

Sorrento godzina 17-ta

Bar, który polecam i ze względu na obsługę i jedzenie, ale także ceny.


selfie


po prostu cudownie.
To był fantastyczny włoski weekend. Zobaczyliśmy tyle pięknych miejsc, tyle fantastycznych zaułków, widoków, zabytków i poczuliśmy tę Italię na własnej skórze. I to nic, że praktycznie wszystko z wywieszonym ozorem. Czasami tak trzeba. Tomkowi i Beacie dziękujemy za ten wspólny wyjazd i kupę śmiechu na miejscu, a Tomkowi jeszcze dodatkowo za piękne zdjęcia. Italia cudna jest, a tanie loty umożliwiają nam poznawanie tego pięknego kawałka Europy. Mam nadzieję, że odwiedzę ją jeszcze nie raz, bo naprawdę można się zakochać. A nawet trzeba. Do poczytania.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz