Miałam kilka pomysłów na pierwszego tegorocznego posta, ale wygrał temat filmowy, czyli ostatnia z części sagi Gwiezdne Wojny- Skywalker- Odrodzenie. No pięknie się stało, że doczekałam tej premiery. Gdy oglądałam pierwsze 3 części w latach 80-tych, naprawdę było mało prawdopodobne, że powstaną kolejne i te opowiadające o czasach sprzed Luke'a i Lei, jak i te opowiadające o czasach po wywaleniu w powietrze (w kosmos raczej) drugiej Gwiazdy Smierci. A jednak stało się!!!!Pod koniec grudnia zasiadłam w kinie w oczekiwaniu na koniec sagi, ale wcześniej oczywiście obejrzałam w necie wszelkie zajawki dotyczące ostatniej części. Bardzo to było tajemnicze.
Nie będę streszczać całego filmu, bo przecież nie o to chodzi, raczej odniosę się do samego pomysłu zakończenia gwiezdnej historii z miłością i wojną w tle.
Reżyserię powierzono po raz drugi w tej serii JJ. Abramsowi, który znany jest głównie ze scenariusza do Armaggedonu, serialu LOST oraz nowych pomysłów kontynuacji Mission Impossible, Star Treka (jakoś nigdy nie byłam fanką) oraz właśnie do ostatnich produkcji związanych z Gwiezdnymi Wojnami. "Przebudzenie Mocy" to w całości jego koncepcja, przy "Ostatnim Jedi" był tylko producentem, a teraz znowu ubrał wszystko w swoje szatki i pomysły. No i bardzo dobrze, bo akurat należę do tej grupy osób, której ostatnie części bardzo się podobały.
Film zaczyna się małą rzeźnią dokonaną przez Kylo Rena na planecie Mustafar, gdzie obryzgany krwią niewinnych ofiar zdobywa pewien artefakt (coś w rodzaju kompasu), dzięki któremu udaje mu się dostać na niezbadaną planetę Exegol zainfekowaną po samą broszkę Sithami i tutaj niespodzianka- dowodzoną przez samego Imperatora, Palpatina. Ale jak to? Tak to- KLONOWANIE moi drodzy, klonowanie!!! Stary dziadyga zabezpieczył swój kod DNA, zanim Darth Vader zrzucił go w metaliczną czeluść w Mieście w Chmurach, po tym jak skurczybyk piorunami wysyłanymi ze starych, pomarszczonych łap, chciał załatwić Luke. To było w "Imperium Kontratakuje, więc prawie 40 lat temu!!!! Musiałam naprawdę pogrzebać w pamięci co tam się wydarzyło i skąd znowu ten Palpatin u licha??? No dobra, stało się, trup wyciągnięty z szafy. Jeszcze bardziej obrzydliwy, nienawistny i obleśny. Coś w rodzaju Kaczyńskiego, tylko bardziej :) Dlaczego przywrócono go do życia po raz drugi? Licho wie, scenariusz w tym momencie mógł pójść w zupełnie inną stronę, ale skoro dziadyga zmartwychwstał, to miał swoje plany i to naprawdę niezbyt pomyślne dla całej Galaktyki, a przy okazji także dla samego Kylo Rena. Tak, tak.... młody był tylko marionetką w łapach tego starucha, tak samo jak jego dziadek. A skoro o dziadkach, to wszystko jeszcze przed nami.
Sympatyczny i ciepły staruszek- Palpatine. |
A wyjaśniło się ich sporo- a mianowicie:
- kim jest Ray i jak znalazła się na planecie Jakku, oraz co stało się z jej rodziną?.
- Co łączyło Ray i Kylo Rena i jak wykorzystali swoje moce w ostatnich scenach filmu?.
- Co stało się z Imperatorem i jego świeżo odbudowaną flotą?
- Co wpłynęło na zmianę postawy Kylo Rena?
- I jak to się w ogóle wszystko skończyło?
Oczywiście widz może się domyślać, że zwyciężyło dobro, a głowni bohaterowie żyli długo i szczęśliwie, ale czy aby na pewno??
To co mi się najbardziej w filmie podobało, to spięcie klamrą wszystkich wątków oraz ich pokończenie (he, he, he), oraz fakt, że po raz ostatni mogłam zobaczyć absolutnie wszystkich najważniejszych bohaterów sagi, bo nawet Harrison Ford pojawił się symbolicznie w filmie na chwilę (ciekawe ile policzył sobie za te kilka minut? Gdzieś czytałam, że 10 milionów, ale czy to prawda? Nie mam pojęcia.)
No i BARDZO, BARDZO symboliczna okazała się ostatnia scena, gdzie Ray snuje się po opuszczonym domu na pustyni, w którym wujostwo wychowało Luke Skylwakera na planecie Tatooine. Zachód podwójnego słońca... Czas się cofnął i łza się w oku zakręciła. I smutek, że to już koniec tej cudownej opowieści, która rozpoczęła się dawno, dawno temu, bo w roku 77, w galaktyce Droga Mleczna :) na planecie Ziemia, w mieście Los Angeles. Wielki szacunek dla wszystkich, którzy stworzyli to fantastyczne, epickie dzieło, które na dzień dzisiejszy spaja już całe pokolenia. Lucas okazał się wielkim wizjonerem i jeśli nas tu wszystkich szlag jasny nie trafi, jeszcze przez wiele pokoleń ten film będzie wyświetlany na wszelkiej maści urządzeniach i przypominany kolejnym wielbicielom SF. Ten film to klasyk klasyków. Najwyższa półka ever.
Chciałam jeszcze napisać, że to nieprawda, że Ci młodzi bohaterowie nie zapadną w ludzką pamięć tak jak Ford, Fisher czy Hamill. Z pewnością ich jeszcze zobaczymy i będziemy podziwiać, zwłaszcza prześliczną Daisy Ridley, uznaną w 2016 roku za jedną z najpiękniejszych kobiet świata przez magazyn People. Gwiezdne Wojny tylko dla Forda okazały się przepustką do wielkiej kariery, resztę naznaczyły i wyautowały. Adam Driver grający Kyle Lorena już pokazał na co go stać, więc tylko trzymam za resztę bohaterów kciuki.
Aha, dodam jeszcze (wiem, że chaos, chaos), że scena u Imperatora, kończąca wątek Kyle i Ray zaskoczyła mnie totalnie- byłam w kinie z Mariem i Marcelą i tylko jęknęłyśmy, że jak to? Ale to baby, według nas to powinno zakończyć się inaczej. Reżyser postanowił nas zaskoczyć. Podły.
Reasumując- podobały mi się te NOWE GWIEZDNE WOJNY ze względu na rozmach, pomysły, efekty, przygody i niesamowite ekwilibrystyki, żeby wszystko pięknie pozazębiać. Nie wszystko było tam logiczne i trzymało się kupy, ale mimo wszystko większość.
Innym może się nie podobać, ja klaszczę na stojąco. Lubię i czekam na kolejne plomby takie jak Łotr 1, czy Solo (jedna z moich ulubionych części, a bardzo się bałam, że bez Forda to się nie uda). Czekam więc na serial z Ewanem Mc Gregorem o Obi Wanie Kenobim, oraz na film "Mandalorian". Gwiezdne Wojny forever :)
Na koniec śliczna i zdystansowana Daisy Ridley u pofisiowanego Jimmiego Fallona. Klasa :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz