czwartek, 28 kwietnia 2016

Szkocja, czyli to co za murem Hadriana.


Nie jestem typem emigrantki, ale rozumiem motywację, która zmusza ludzi do wyjazdu z Polski w celu znalezienia lepszej pracy, lepszego miejsca dla siebie czy swoich dzieci. Jestem typem, który tu zostanie i jak już wszyscy wyjadą, zgasi światło :)
Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek odwiedzę Szkocję nawet w celach turystycznych. Generalnie jeśli wakacje, to raczej południe Europy, ale Szkocja?
Nie mam zbyt wielu znajomych wśród osób, które wyemigrowały z Polski po 2005 roku w ogóle, ale świat jest mały, a dzięki facebookowi stare znajomości odżyły na nowo.


Agnieszkę z Pabianic poznałam korespondencyjnie chyba w 87 roku. Napisała do radia do Tomka Beksińskiego, że jest fanką zespołu Duran Duran i jak mniemam pewnie pisała o ich muzyce. Tomek zaproponował żebym do niej napisała, bo kto jak kto, ale ja szybciej znajdę z nią wspólny język niż pan redaktor, co zresztą uczyniłam ochoczo. Dziewczyna mi odpisała i od tego czasu pisałyśmy do siebie regularnie i właściwie o wszystkim. Duran Duran było tylko tłem. Jakiś czas później Agnieszka zaprosiła mnie do siebie na wczesnojesienny  weekend i wylądowałam w mieście pod Łodzią- w Pabianicach- centrum tekstylnym :). Polubiłyśmy się z Agnieszką, ale ja generalnie dobrze dogaduję się ze skorpionami (Agnieszka jest właśnie skorpionem, a ja jestem strzelcem) i ta znajomość miała ciąg dalszy.


 Ona przyjechała do mnie, potem znowu ja do niej...Tak sobie jeździłyśmy i pisałyśmy do siebie dobre parę lat i naprawdę, naprawdę o wszystkim!!! O chłopakach, o filmach, o uczuciach, o muzyce, o ciuchach (Agnieszka świetnie szyła i szyje nadal!!! Była autorką kilku moich kiecek, za co  pięknie dziękuję, choć  żadna sukienka nie przetrwała ). Te 2 sukieneczki pod spodem są jej autorstwa.


  Jesienią 97 roku byliśmy z Mariem  nawet gośćmi na jej weselisku :) Mąż okazał się sympatycznym , spokojnym chłopakiem z Łodzi i naszym zdaniem pasowali do siebie idealnie :) Po wyjściu za mąż pisałyśmy o dzieciach, mężach i pracy  :) Odwiedzałyśmy się nadal, z tym, że natłok obowiązków sprawił, że te spotkania były o wiele rzadsze, ale były. Agnieszka jest jedną z nielicznych osób, które odwiedziły mnie we wszystkich naszych mieszkaniach (5 przeprowadzek !!!) Taka ciekawostka. Na dole, na zdjęciu w naszym pierwszym mieszkaniu na wariackich papierach :)


Ostatni raz była u mnie chyba w 2006 roku razem z mężem  Adasiem i ich córeczką Kalinką...A potem, po 20 latach  znajomości wyjechali za lepszym życiem do Szkocji i tyle ich widziałam ... :(  Było mi przykro, że wyjechali, ale świata nie zmienię. Taki wyjazd za chlebem to naprawdę poważna decyzja, być może najważniejsza w życiu. Oni ją podjęli i myślę, że znaleźli swój kawałek ziemi właśnie w przepięknej Szkocji, o czym miałam okazję się osobiście przekonać.
Odnalazłam Agnieszkę na Facebooku w 2010 roku, zaraz na początku, gdy się tam zarejestrowałam. Jakoś nic się nie kleiło. Aga była tam rzadko (zresztą podobnie jak ja) i dopiero po jakimś czasie i skomentowaniu kilku fotek maszyna ruszyła. Jak to kiedyś ktoś powiedział- z pewną dozą nieśmiałości (ale nie od razu Kraków zbudowano). Gadałyśmy sobie przez komunikator na FB co jakiś czas, aż 2 lata temu Agnieszka wpadła na pomysł, żebyśmy do nich przyjechali na jakiś weekend. Właściwie dlaczego nie? Nie widziałyśmy się kupę czasu, zaproszenie wyglądało na szczere, a nas nic nie trzymało w domu. Wylot  miał być w sierpniu,  więc zakupiliśmy bilety i  w trójkę, bo tylko z Małgochą, wsiedliśmy w samolot i z jakimś międzylądowaniem w Oslo stanęliśmy na płycie lotniska w Edynburgu. Oczywiście tuż przed wyjazdem dopadł mnie mój kręgosłup i z ledwością na ten czas się wykurowałam. Na czworakach, a poleciałabym do tej Szkocji :)


Myślę, że byłyśmy siebie ciekawe po tylu latach, ale jak tylko się zobaczyłyśmy- piski i całuski i przytulanki :)
Adaś jak zwykle czarujący i uśmiechnięty.
 Pierwszy szok, Mario  wsiadł do samochodu od strony polskiego kierowcy, a był pasażerem :) I ten lewostronny ruch. Tragedia i śmierć w oczach :)
Pojechaliśmy do centrum Edynburga, który okazał się cudowny architektonicznie i wizerunkowo. Fantastyczny, majestatyczny  zamek na szczycie góry, cudowne katedry, The Scott Monument w postaci szpiczastej wieży, schody i pochyłe uliczki. Cudowne miasto!!! Niestety pogoda nie dopisała. Pomijam temperaturę, gdzie w Polsce, gdy wylatywaliśmy  było około 27 stopni, w Edyndburgu zastaliśmy stopni 13 i deszcz... ulewny.
Trudno, pokręciliśmy się przez chwile i ruszyliśmy do Dundee na północ Szkocji.
Wieczorem jeszcze pogaduchy, a rano po zjedzeniu śniadania Agnieszka i Adaś zabrali nas w Highland. Może nie te najwyższe szkockie góry, ale i tak zrobiły na nas  niesamowite wrażenie- połacie łąk porośniętych fioletowym wrzosem, łyse szczyty bez drzew i olbrzymia przestrzeń, od czasu do czasu poprzecinana rzeczkami, strumieniami przy których pasły się stada biało- czarnych baranków :) No bajka!!!






Japę miałam rozdziawioną. Trochę mi te góry przypominały Dolny Śląsk (z daleka), choć tamte zdecydowanie bardziej majestatyczne. I skojarzenia z filmami Nieśmiertelny i Waleczne serce.




Dojechaliśmy do czegoś w rodzaju przystani w Parku Narodowym i pokazały się najprawdziwsze drzewa :)
Zostawiliśmy autko na parkingu i wybraliśmy trasę do zwiedzania, niezwykle malowniczą i prościutką Ponieważ w lesie rosły grzyby i nikt ich nie zbierał, jako przedstawiciele narodu, gdzie grzyby się zbiera, nie mogliśmy oprzeć się pokusie i co chwilkę jakiś grzybek był już naszym trofeum. Niestety okazało się, że nie mamy ani żadnej torby, ani żadnej reklamówki, więc Adaś wpadł na pomysł, żeby zebrać je do ... parasolki.


Wieczorem zjedliśmy je ze smakiem usmażone na maśle z cebulą i ze śmietaną, popijając zimną, polską wódką. Oczywiście zbierając te grzyby nie mieliśmy pojęcia, że w Wielkiej Brytanii takie rzeczy są kompletnie zabronione (zwłaszcza w parku narodowym). Tam wszelkie runo leśne należy zostawić w spokoju... ale o tym dowiedziałam się już będąc w Polsce... Oj tam oj tam :) Jakie to dobre było, mniam :)

A to moje ulubione zdjęcie z Highlandu- Adam z deską w głowie :) Po prostu cudownie :)

Wyjechaliśmy z gór i skierowaliśmy się w stronę morza, malutkiej miejscowości o nazwie Arbroath. To co mi się u Szkotów niezmiernie podoba, to dbanie o swoje zabytki. To może być kompletna ruina, 2 cegły na krzyż, a jest to pięknie ogrodzone, wokół trawka przystrzyżona na 5 milimetrów, a obok opis co to było, z którego wieku i jaka była historia budowli. Gdyby tak ktoś mądry pomyślał o  takim rozwiązaniu na Dolnym Śląsku... To naprawdę niewielki koszt, a mogłoby to zupełnie inaczej przedstawić dolnośląskie zabytki, których jest tu łącznie (pałace, zamki i wieże rycerskie) około 1900. Szkoci aż tyle bogactwa nie mają, ale o to co mają, dbają najlepiej jak potrafią. Brawo. Na dole zdjęcia ruiny opactwa w Arbroath. To jest to, o czym pisałam.





Na miejskiej plaży niespodzianka w postaci brunatnych klifów. Nigdy nie byłam nad takim wybrzeżem, więc była to dla mnie nowość. Wrażenie niesamowite. I ta malutka tęcza po lewej stronie. Znowu kopara mi opadła.








Podczas gdy ja zlazłam na dół, na górze Oddział Zamknięty właśnie śpiewał "Ten Wasz Świat " :)


Ojciec z córką nad klifami....
Po opuszczeniu tego magicznego miejsca pojechaliśmy do Dundee na jakiś obiadek. Agnieszka i Adam zabrali nas do chińczyka na ucztę. Szwedzki stół i po prostu nażarliśmy się tam, aż nam się uszami wylewało. Uwielbiam chińską kuchnię, a tam i pierożki i sajgonki i krewetki różnej maści, a na deser lody z polewą... o masakra! Wróciłyśmy z Agnieszką do domu na piechotę, żeby cokolwiek spalić. Reszta wróciła autkiem.
Wcześniej jeszcze zwiedziliśmy po łebkach Dundee. Naprawdę klimatyczne i śliczne portowe miasteczko z cudną zatoką i dwoma mostami - samochodowym i kolejowym łączącymi miasto po obu stronach zatoki.

Grzeczna turystka przed ładnym domkiem :) Większe zwiedzanie miasta było zaplanowane na następny dzień.
Ale wcześniej, właśnie następnego dnia kolejna wycieczka. Okolice Perth (ale nie tego Australijskiego :) Najpierw weszliśmy na punkt widokowy z wieżą strażniczą na Kinnoull Hill. Widoki po prostu mnie zamurowały! Pocztówki ze Szkocji tylko stąd. Każde ze zdjęć nadawało się na taką pocztówkę. Kolorowe pola uprawne, wstęga rzeki, most i miasto. To trzeba jednak zobaczyć, bo żadne zdjęcie nie odda tego widoku.
















I z Agą w chaszczorach tuż obok strażnicy :)
Po tych fantastycznych widokach, nasi cudowni  przyjaciele zabrali nas w kolejne piękne miejsce-do pałacu o nazwie Murray Star Maze. Pałac częściowo udostępniony turystom, a częściowo zamieszkany przez właścicieli. Czyli 2 w 1. Jak utrzymać zabytek w dobrym stanie i nie ponosić kosztów. Można??? Można!!!!


Na początek przywitały nas kudłate szkockie krowy :) Tuż obok kasa biletowa, a zaraz za nią pałac, znowu z trawką przystrzyżoną na 5 milimetrów, małą kaplicą i pięknym historycznym  parkiem z obeliskami, stareńkim cmentarzem i uwaga, uwaga: najprawdziwszym labiryntem w kształcie gwiazdy.



Sam pałac kształtem nic nie urywa, ale otoczenie ma przednie!!!

Kaplica z zewnątrz

I w środku.
A na terenie parku jak już wspomniałam, stareńki cmentarz. Ile takich starych cmentarzy było na Dolnym Śląsku, po których nie został kamień na kamieniu??? Kilkaset na pewno. W dzielnicy w której się wychowałam był właśnie taki...a nawet 2. Omszały, zapomniany i z cudowną architekturą... Wszystko zostało zrównane z ziemią, a myślę, że zmarli leżą tam nadal i wcale nie zostali ekshumowani, z tym, że nie mam zamiaru się o tym przekonywać.








A teraz proszę państwa zapraszam do labiryntu. Od razu skojarzenie z filmem Lśnienie Stanleya Kubricka... Ten był wprawdzie mniejszy, ale Aga poczuła uścisk klaustrofobii na gardle :)




Labirynt tak wygląda z lotu ptaka. Niby nic trudnego do przejścia, ale uwierzcie- to wcale nie było takie proste :)
Na szczęście był nasz papparazzi zza krzaków- Adaś  :):) Daliśmy radę :)


Zjedliśmy jakiś szybki lunch wśród starych drzew, podpatrzyliśmy kilka pawi, chłopaki zalegli na trawce, a potem ruszyliśmy z powrotem do Dundee.





Tym razem obejrzeliśmy Dundee dokładniej. Robi wrażenie bardzo czystego i klarownego miejsca. Nie wiem czy to jest kwestia klimatu, ale wszystko w tym mieście było jakieś bardzo przejrzyste i kryształowe. Jak miejsce, gdzie przed chwilą spadł oczyszczający deszcz.
Dundee ma piękna piaszczystą plażę, ale pomimo, że byliśmy tam w połowie sierpnia, żadne z nas nie odważyłoby się wejść nawet na sekundę do tej wody. Gocha zamoczyła nogi... brrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr.









Przy plaży Alcatraz :)





A z plaży na wygasły wulkan z fenomenalnym punktem widokowym :)



Po prawej stronie most kolejowy- podobno najdłuższy w Europie.
Wieczorem 28 grudnia 1879, środkowa część mostu podczas wielkiego sztormu runęła w toń zatoki wraz z pociągiem znajdującym się w trym momencie na nim. Zginęli wszyscy znajdujący się w tym feralnym pociągu. Jak widać most został odbudowany i  jest nieco zakrzywiony.


Most kolejowy

i most samochodowy po drugiej stronie.

I 2 niunie w słonku :)

Z Adasiem tańcząc na wulkanie :)

Następnego dnia, już dzień wylotu, nasi polscy Szkoci przygotowali kolejne niespodzianki. Najpierw Starling i zamek królów Szkockich. Zwłaszcza zamek królowej Szkotów Marii, bardzo niefartownej kobiety w dziejach.



Sam zamek nie jest jakiś specjalnie wielki. Raczej sprawia wrażenie budowli dosyć eklektycznej. Sporo tam namieszane, ale ogólnie fajny. Jak widać na załączonym obrazku zdążyłam zasiąść na tronie Szkotów, a obok moi doradcy... Aga ze świecznikiem w głowie i Margaret zamyślona :) Tron zwyczajny, drewniany w podnoszona klapką do siedzenia. Dziwne. Jakoś inaczej sobie tron wyobrażałam. Zawłaszcza Szkotów.

Na zamku weszliśmy do kuchni. Mam tu focię z kucharzem z epoki.

 Adaś i Aga jako antagoniści...eeeeeeeeee, niemożliwe :)


Praktycznie w każdej sali fantastyczne, misternie tkane gobeliny, gdzie główną role pełniły jednorożce- symbol Szkocji. Na naszych oczach panie w specjalnych warsztatach tkały podobne, tylko współczesne tkaniny. Strasznie misterna robota. STRASZNIE!!!



Podobało mi się, że po zamku chodziły uśmiechnięte przemiłe panie w strojach z epoki, które chętnie pozowały do zdjęcia.To chyba jedyny taki zamek, w którym byłam i jest tam taka tradycja.



Pokręciliśmy się jeszcze po zamku, odwiedziliśmy muzeum i ogrody, potem Aga kupiła mi jeszcze na pamiątkę maleńkiego szkockiego żołnierzyka w spódnicy, który wisi sobie teraz u mnie w kuchni i przypomina o tym pięknym miejscu.


Z okien zamku widać olbrzymią wieżę stojąca na wzgórzu o nazwie Wallace Monument. Oczywiście była to kolejna atrakcja tego dnia :) Na zdjęciu słabo ją widać. Jest tuż nad głową Adama :)



Wieża ma 4 kondygnacje i nie ma windy :) Na piechotkę najpierw na wzgórze, a potem na szczyt wieży podziwiać widoki :)


Chwilę to trwało zanim ją zdobyliśmy, odpoczywając na każdym piętrze, gdzie były wystawy. Ale upoceni w końcu dotarliśmy na szczyt, gdzie przywitał nas huraganowy wiatr. Huraganowy dosłownie :)




Ale widoki okazały się fantastyczne!!!



Niestety czas było wracać. Adam z Agnieszką zawieźli nas jeszcze na lotnisko do Glasgow, gdzie musieliśmy się pożegnać. Pochlipałyśmy jeszcze na odchodnym z Agnieszką z żalu, że musimy się rozstać i zaprosiłam ich do siebie, tym razem na zwiedzanie Dolnego Śląska, co miało miejsce w ubiegłym roku, a i tak wpadli do nas jak po ogień!!!! Muszą wrócić!!!
Przez te 3 dni Adam zrobił z nami prawie 1000 kilometrów. Tempo zwiedzania fantastyczne, a miejsca, które widzieliśmy przepiękne. To oczywiście nie jest cała Szkocja, ale jak na 3 dni uważam, że polizaliśmy wystarczająco dużo tej pięknej krainy :)
Jesteśmy bardzo wdzięczni za ten czas spędzony z naszymi "Szkotami" i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wylądujemy za murem Hadriana, gdzie swego czasu dzikusy tłukli się z Rzymianami :)

To co na pewno zwykłego Polaka zaskakuje w Wielkiej Brytanii, to 2 krany z wodą zimną i ciepłą osobno, hydraulika pociągnięta po elewacjach budynków, ruch lewostronny, zwłaszcza na małych wiejskich drogach, gdzie ma się wrażenie, że już za moment wjedzie w nas autobus oraz wielokulturowość, która bardzo mi się podoba. Nie ma tam ściskania dupy, że Szkocja tylko dla Szkotów. Tam każdy odnajdzie swoją małą ojczyznę..Jeżeli tylko zechce. No i ten akcent :) Rewelacja :)


Aga, Adaś i Kalinka- jeszcze raz dziękujemy za te cudowne 3 dni!!! Buziaki, cukiereczki i ciasteczka.

A sponsorami tego posta byli moi ulubieni Szkoci
 Ewan McGregor aktor (!!!!!) - mój ulubiony ever.



Fish i chłopaki z Marillion :)



Jim Kerr z chłopakami z Simple Minds



oraz zespół Travis- Szkoci, których uwielbiam!!!!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz