poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Uwaga, kobieta za kierownicą.


Właśnie na początku kwietnia strzeliło mi 20 lat za kółkiem. Za różnymi kółkami, bo przecież przez ten czas jeździłam przeróżnymi samochodami- od Malucha na samym początku, do Skody Octavii teraz. I naprawdę nie ma to dla mnie większego znaczenia, czy samochód ma kopa, czy też nie. Dla mnie najważniejsze jest to, że jedzie i daje mi poczucie wolności. Oczywiście, że zupełnie inaczej kieruje się Maluszkiem, a zupełnie inaczej Citroenem C4, który ma takie przyspieszenie, że za pierwszym razem wbiło mnie w fotel i poczułam się jak Jurij Gagarin w statku Wostok, którego wystrzelono w kosmos. To był szok. Zwłaszcza po wcześniejszej jeździe w Seicento :) Ale jak już napisałam- to nie ma znaczenia.


Tak, wiem, brakuje telewizora. Ale za to mam fajną rejestrację.
Czy przez ten czas nazbierałam mandatów? No, właśnie nie. Mój pierwszy mandat dostałam za "nie manie" świateł. Kiedyś jeździło się z włączonymi światłami tylko od 1 października do 1 marca, a potem już niekoniecznie. Pamiętam, że to był ostatni dzień lutego, piękny słoneczny i mroźny dzień. Było tak jasno, że nawet mi do głowy te światła nie przyszły. Za to policjantom i owszem. Zatrzymali mnie i wlepili mandat bez dyskusji. A, dostałam też chyba 2 punkty karne. Oj. Mandatu nie zapłaciłam do dzisiaj. Gdzieś mi przepadł, potem się przeprowadziliśmy i tyle mnie widzieli. Co innego mandat za kraksę we Wrocławiu, o której już pisałam. Tam dostałam 300 pln mandatu i 6 punktów. I tak za mało jak na bałagan jakiego narobiłam. Mea culpa. Zapłaciłam bez szemrania i od tego czasu mam lęki. Boję się jeździć. Może inaczej, nie boję się jeździć, ale boję się, że mogę komuś zrobić krzywdę. Dlatego jeżdżę jak babcia. Nie szarżuję, nie wyprzedzam, nie kozaczę na drodze. I mam głęboko w pompie, co myśli sobie o mnie kierowca w samochodzie za mną.
Czyli: na 20 lat, mandaty 2. Ale kraksę miałam jeszcze jedną w 2011 roku. Jechałam sobie rano do pracy i na wysokości zamku Książ są takie 2 paskudne zakręty. To też był luty i też słoneczny dzień. Właśnie wchodziłam sobie w pierwszy z tych zakrętów, kiedy straciłam panowanie nad kierownicą. Zarzuciło mnie w prawo, potem odbiłam w lewo, zakręciło mną i tylko się skuliłam, gdy przywalałam w barierkę. Rozwaliłam dwie prawe opony, w tym jedną na amen. Ale mnie samej nic się nie stało. Kumpel podjechał i mi pomógł, bo Mario był gdzieś w Kotlinie Kłodzkiej. Nic się nie stało, tylko od tego czasu w te zakręty wchodzę BARDZO ostrożnie i jeszcze opieprzam innych kierowców, gdy jestem pasażerem, żeby zdjęli nogę z gazu, bo tu się może wszystko wydarzyć.
Raz też wjechała we mnie straż pożarna i też w Seicento. Wpadła mi baba z siatami przed auto, ja zahamowałam, ale strażacy wielką kolubryną już nie zdążyli. Zdemolowali mi migacz i coś tam powgniatali, ale też wszystko skończyło się dobrze. Na to Seicento złego słowa nie mogę powiedzieć. Zepsuło się tylko raz przez 12 lat, a jeszcze potem dałam je chrześnicy i jeszcze nim pojeździła. Aż w któryś zimowy wieczór spadła na niego lawina z dachu i się autko załamało. Dosłownie :)

wgniecenie za mną- kubeł na śmieci :)

Sporo samochodów, normalnych, które po prostu jeżdżą, było w moim życiu, bo nigdy nie miałam fisia na punkcie fur- BMW, Jaguarów czy innych Audi. Niestety uważam, że często tymi ostatnimi jeżdżą  wieśniaki bez kultury. Oczywiście nie generalizuję, ale takie mam doświadczenia. Sportowe Ferrari czy Porche w ogóle nigdy nie robiły i nie robią na mnie wrażenia. Ciasne, mało komfortowe, twarde zawieszenia, które dają w kość na każdym wyboju. Tragedia. Przedłużenie penisa... Tylko po co mi penis? Przedłużony? Do zabawy? Wole inne zabawki... Zdecydowanie.
Naprawdę samochód według mnie powinien być zwinny, wygodny, pakowny, mało palić i jeździć. Nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba. A swoje naprawdę już wyjeździłam. Naprawdę.
Nie wiem jak teraz, ale czy nadal na kursie na prawo jazdy nie uczą, co należy zrobić, gdy zapala nam się lampka na kokpicie z fontanną (takie skojarzenie), albo jak zmienić koło? Mnie tego nie uczono i naprawdę BARDZO tego żałuję. A przez to musiałam przejść. Niedawno.
W ubiegłym roku, a lato na DŚ było upalne i wilgotne zachciało mi się pojechać do hurtowni w Jedlinie po jakieś lniane ściereczki na prezent i pojechałam sobie jeszcze wtedy Oplem Corsą, którym jeździłam 10 lat bez jakichkolwiek problemów. Zatankowałam i ruszyłam do tej Jedliny, ale po drodze na kokpicie pokazała mi się ta "fontanna". WTF? Co to za ikonka i co ona oznacza? Co się  wydarzy? Hm... Ale jechałam twardo dalej. Oczywiście okazało się, że jadę bez telefonu, bo po co kobiecie urodzonej w 67 roku telefon komórkowy? Gdzieś się wala tylko i  psu na buty. Ale auto było coraz słabsze, więc stwierdziłam, że pora wracać. Pojechałam objazdem i tylko siłą woli wjechałam na skrzyżowanie, gdzie auto powiedziało- dobra, ale dalej się nie da. Było pod górkę, upał, wilgoć, bo po burzy... a z rury wydechowej jakieś dymy...A ja nie mam telefonu!!!... Jakimś cudem przejechałam przez skrzyżowanie. Zatrzymałam się przy wioskowej świetlicy i ... no właśnie. CO DALEJ???  Wysiadłam z auta, podniosłam maskę. No fajnie, wszystko chyba jest. Nic nie wybuchło. Jakieś rury, kable i inne takie. ... MATKOJEDYNO- co teraz?  Postanowiłam znaleźć w wiosce może jakiegoś mechanika, albo kogoś kto się zna. Wiocha niewielka, wszyscy w pracy, a ja pukam jak ta durna do ludzi. W końcu na jednym podwórku 2 auta. Wlazłam, zapukałam. Otworzyła mi starsza pani. Ja z pytaniem o tego mechanika, albo kogoś. Przyszła córka, około 30-tki. Zadała kilka pytań. Powiedziałam co wiedziałam, a pani na to, że to pewnie chłodnica, albo uszczelka. Gały wywaliłam. -To pani się zna? -Nie, ale to akurat wiem :) Uśmiałyśmy się obydwie. Poszła ze mną, pokazała gdzie jest wlew do chłodnicy. Wlałyśmy tam 3 i pół litra wody!!!! I AUTO RUSZYŁO!!!! Takie cuda. Podziękowałam pani pięknie, najpiękniej jak umiałam i zjechałam serpentyną do domu, gdzie po drodze i tak pokazała mi się "fontanna", a na dodatek jeszcze coś w rodzaju silnika. Z duszą na ramieniu dojechałam do domu, gdzie już mechanicy (bo takich mam na podwórku) zajęli się Corsą. A wygrzebywali z niej jeszcze przez miesiąc jakieś cuda... Wymian było sporo i stwierdziliśmy, że pora na nią. Corsa i czas na kolejnego właściciela. Sprzedaliśmy ją jesienią z wielką ulgą. I nawet ostatnio mignęła nam przed oczami... Nadal jest na niej naklejka, którą dostałam od Bebe- PACZAJ JAK JEDZIESZ :)


A koło do wymiany? Jakoś mnie omijały te gumowe miny, a nawet jak złapałam kapcia, to Mario był w pobliżu. Facet to facet. Po to się urodził. A co ja biedna mogę? 🙎💺
Teraz jeżdżę Fordem Focusem. Wielkie to auto, prawdziwa kolubryna, ale jest sprytne i jedzie bardzo płynnie. Tylko opony ma jakieś kulawe. Nie wiem ile razy wjechałam na krawężnik Corsą i NIC, a z Fordem jak z mimozą. Ledwo dotkniesz krawężnika, a jest po oponie i na dodatek tak, że szmata się robi od razu, a czujniki w aucie szaleją. Tak raz wjechałam rok temu na terenie Galerii Victoria i teraz niedawno jadąc przez Szczawno ul. Mickiewicza, gdzie jest ograniczenie do 30 km/godzinę. To było w połowie lutego, rano, zima jeszcze, ohyda i w ogóle syf malaga. Ponieważ miałam sporo roboty w pracy, zabrałam swoją Małgosię, żeby mi pomogła kilka rzeczy ometkować, a poza tym miałam zastępstwa za koleżankę, więc Gocha jak najbardziej tak, zwłaszcza, że lubi układać pierścionki :)
No więc jechałyśmy sobie i gadałyśmy o dupie maryni, gdy przywaliłam tylnym kołem o ten cholerski krawężnik. Huknęło, a urządzenia w samochodzie zwariowały. Zjechałam jak najszybciej w pierwszą boczną drogę na rondzie, akurat tam, gdzie kiedyś w Szczawnie był dworzec PKP. Czyli psy dupami szczekają, a wróble biegają na kolanach. Zatrzymałyśmy się, wysiadłyśmy,  po czym powiedziałam kilka niecenzuralnych słów. BARDZO brzydkich. BARDZO. I co teraz? Jesteśmy w dupie po prostu. Zadzwoniłam do kuzynki ze Szczawna, czy aby jakiego chłopa nie ma w domu akurat? NIE MA, w robocie wszyscy. Ale moja Gosia ze stoickim spokojem stwierdziła, że my na spoko te opnę same wymienimy, bo to jest po prostu luz w gaciach i lajcik. A, bo ona w Corsie wymieniała już oponę i poszło jej doskonale. (Jak, gdzie, kiedy???) No dobra, mówi,  to wie. Zajrzałyśmy do bagażnika- jest zestaw "Małej kobietki do zmieniania opon" JEST. Hurra. Telefon do Maria i do Bartka- etap pierwszy ten sam- poluzuj śruby. OK. To zaczęłyśmy luzować. Qwa, za diabła się nie chciały dać wyluzować. No nic po prostu. BETON!!! Poleciałam na pobliską złomiarnię do jakiegoś faceta w spychaczu, czy by nam nie pomógł. Popatrzył i stwierdził, że nie ma mowy, bo przecież go za chwilę ktoś tu może okraść. Popatrzyłam dookoła- krajobraz był mniej więcej taki jak na tej reklamie poniżej, tylko bardziej śnieżny. I nawet użyłam tych samych słów co Jacek Koman na końcu.



Gocha nadal walczyła z kluczem i nic. Pobiegłam więc do cywilizacji i zaczęłam dzwonić do ludzi. Otworzył mi jakiś facet w oknie na parterze. Błagam go o pomoc, a on mi na to, że jest przeziębiony i nici z tego. No tak, pewnie już katafalk szykował na trumnę przed umarciem, ale trudno. Przeprosiłam i poszłam sobie.
A Gocha..... nadal walczyła z kluczem. Przeczytała nawet instrukcję w internecie dla kobiet jak zmienić koło- niby bułka z masłem... Ta... Ale, w końcu wpadłyśmy na pomysł, żeby zwiększyć dźwignię, bo klucz miał składana rączkę. No i POSZŁO!!!! Odkręciłyśmy to cholerstwo, podniosłyśmy lewarem auto i.... gówno dupa. Opona nie chciała zejść. Kopałyśmy ją, waliłyśmy -NIC. Beton!!! Znowu!!!  Ale patrzę z daleka idzie młody tata z dwójką dzieci, na oko chłopiec 3, a dziewczynka 5 lat i piesek shih tzu. Zapytałam pana czy by nam nie pomógł i o JEZUSIENAZAREŃSKI facet chciał nam pomóc. Ruszył w tę opnę, w błoto, bez rękawic. Ja z dziećmi i psiną spaceruję. One mi opowiadają, że mają nowe kafelki w łazience, chłopiec o  nowej kurtce z włosami (czyt. futerkiem), dziewczynka o Elsie mi opowiedziała i Krainie Lodu. No bajka po prostu... a OPONA jak zaczarowana NIC!!!! Ale patrzę, jadą w takim traktorku do mielenia gałęzi 3 faceci. Zatrzymałam ich i poprosiłam o pomoc. Z chęcią się zgodzili. Mieli jakieś łomy i młotki i mało tego, że zdjęli tę poszarpaną oponę, to jeszcze założyli nam dojazdówkę. U mnie w portfelu zero kasy. NIC po prostu, tylko karta. Patrzę  na nich wszystkich (łącznie z tatą od dzieci) i mówię - "Panowie, bardzo wam dziękuję za pomoc, ale nawet nie mam wam czym zapłacić, nie wiem, może córkę wam w jasyr oddam. ...Ale tak naprawdę to jesteście w ukrytej kamerze"..... No trzeba było zobaczyć ich miny.
Zaczęłam się rechotać i oni wyczuli, że robię sobie jaja... Też się pośmiali, chociaż do dzisiaj mam kaca, że ich wykorzystałam. No ale, gdyby mnie ktoś poprosił o pomoc, pewnie zareagowałabym tak samo- pomogłabym.  PIĘKNIE WAM PANOWIE DZIĘKUJĘ!!!! Nigdy więcej gumy... Zwłaszcza w zimie.
Morał z tego jest taki:
- naucz się zmieniać oponę bez względu na płeć.
- wierz w ludzi. Pomagają. Nawet w 2018 roku.
- nawet gdy sytuacja jest beznadziejna, kombinuj.

 Nie chcę myśleć co by było, gdybym tego kapcia złapała w Skodzie, która zamiast opony zapasowej, dojazdowej czy jakiejkolwiek, ma jakiś zestaw do naprawy. WTF???
I tak kończąc, nowe czasy, nowe samochody. Nasza nowa Skoda jakby pozjadała wszystkie rozumy. Fajna jest, ale jeszcze tego nie grali, żeby maszyna pouczała mnie jak mam prowadzić ją samą. To jest tzw. ekodriving. Jak jej się coś nie podoba, to udziela mi porad i naprawdę, NIC mnie tak nie wkurza, jak te porady-. A może zrób to i to, a może tamto...A może pocałuj mnie w dupę. Jesteś tylko maszyną... a ja mam prawo jazdy od 20 lat. Tak...
Nie wróży to dobrze na przyszłość... ani mnie, ani tej Skodzie. Dobrze, że póki co ja mam tego Forda, który tylko sugeruje zmianę biegu na wyższy . :) Skarb, nie samochód, inteligenty, ale skromny i nie poucza jak dupek.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz