niedziela, 15 kwietnia 2018

Wiosna

Nadeszła, właściwie wbiegła jak dzika- WIOSNA!!! Dopiero co chodziłam w zimowych butach, a z dnia na dzień zaczęłam się zastanawiać czy nie odszukać letnich sandałów? Nagle zrobiło się 25 stopni, a słońce zaczęło prażyć niemiłosiernie. A co ja zrobiłam w związku z wiosną? Jak to co?- REMONT!!!!
Zamiast durna, leżeć na kocyku, dzień po lanym poniedziałku rozpoczęłam uprzątanie chałupy w celach malowania i zmiany podłogi w pokoju u dziewczyn. Ale gdy tylko we wtorek otworzyłam oczy, w drzwiach stanął policjant z zapytaniem, czy to przypadkiem nie mój pies jest przywiązany do płotu kilkaset metrów od domu. MÓJ??? Ale mój powinien być w ogródku. Ale pan policjant opisał pieska dosyć dokładnie i przestałam mieć jakiekolwiek wątpliwości, że to moje Misio zostało przywiązane do tego płotu. Pojechałam radiowozem z tym miłym policjantem na miejsce i patrzę- leży jak trusia, patafian cholerski!!! A ludzie zamiast odprowadzić go do domu, to zadzwonili na policję. Przecież wiedzieli czyj to pies, skoro policjant trafił do nas bez pudła? Suki się ciekały, a Misiek poczuł zew natury. Pomijam fakt, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni uciekł  kilka razy, a raz nawet trafił ponownie do schroniska, po nocnej eskapadzie. Nauczył się cwaniak kopać tunele pod płotem, a my go nie doceniliśmy. Ani jego determinacji, ani jego pomysłowości. Kara dla nas. Mario naprawdę musiał zbudować fortecę, żeby cymbał nie uciekał.




Tak czy siak zapadła decyzja o długo odwlekanej kastracji. Termin na piątek 6 kwietnia. W domu burdel, wiadra z farbami, syf malaga, a tutaj poważny zabieg. Gosia go zawiozła do weta, a po 3 godzinach przywiozła biedaka już bez jajek. Rety jakie to było smutne i nieszczęśliwe, otumanione i oklapłe. Po prostu biedaczek. BARDZO obawiałam się tego klosza na szyję, żeby nie rozpaprał sobie świeżych szwów, ale ku mojemu zdziwieniu siedział w tym grzecznie. Dopóki działały leki przeciwbólowe było w miarę OK, ale w nocy naprawdę zaczęło go boleć, więc spałam z nim na kanapie, a ten bidul skomlał do 4 rano, gdzie już nie wytrzymałam i podałam mu pól tabletki ibupromu, po której w końcu zasnął. Rano spacer, na którym omal się nie zabił. Rana go bolała, a klosz przeszkadzał w niuchaniu, więc za każdym razem, gdy chciał coś powąchać walił tym kloszem w ziemię. Tragedia. Pojechaliśmy do weta na antybiotyk i zastrzyk przeciwbólowy, gdzie mnie skopał i stratował, bo tak walczył o życie... I okazało się, że 2 dni później już wszystko było OK. Pies zaczął zachowywać się normalnie i biegać jak szalony w swoim stylu. Na dzień dzisiejszy jakby nic się nigdy nie wydarzyło. Jajka pięknie zagojone i biega już bez klosza. Na szczęście weterynarka, która robiła mu ten zabieg użyła nici rozpuszczalnych i w środku i na wierzchu, więc odpadł problem ze ściąganiem szwów. Kamień z serca, bo pewnie trzeba by było uśpić go jeszcze raz.

w dniu kastracji

2 dni później

i 3 dni później.
 
A na filmiku z wczorajszego dnia widać, że jest mu już zupełnie dobrze. Kiedy opadnie poziom testosteronu może się okazać, że to fajny kanapowy piesek... Poczekam.
Wracając do remontu, cholernie trudno znaleźć dobrego i dokładnego fachowca do malowania i położenia panelowej podłogi. Zapytałam siostrę, czy jej chłop nie dałby rady. No dałby ewentualnie i może przyjechać z kolegą w środę. Przyjechali spóźnieni 2 godziny. Kolega cwaniaczek stwierdził, że on tak naprawdę dzisiaj nie może, tylko od piątku (to po cholerę przyjechał?) i jeszcze jak mi rzucił ceną za malowanie, to kucnęłam i podziękowałam panu. Nie miałam zamiaru żyć w bałaganie do piątku, a on może przyjedzie, a może nie. Na drzewo. Na polu walki zostałam z siostrą i jej chłopem i sami machnęliśmy to pędzlowanie.



Malowanie mieszkania to nic specjalnie trudnego, pod warunkiem, że nie ma w nim żadnych mebli. Niestety ja mam sporo i to starych i ciężkich, więc samego przesuwania było mnóstwo. Poza tym chata jest wysoka (3,20), więc polatałam po drabinie wte i nazad, a potem kilka dni bolały mnie dokładnie wszystkie mięśnie jakie tylko mam w swoim ciele. WSZYSTKIE!!! W 2 dni pomalowaliśmy 75 metrowe mieszkanie. Szybko, ale sprzątania miałam na kolejny tydzień. No i została podłoga, którą Mario położył razem z chłopakiem Gosi, Bartkiem. Super!!! Wprawdzie zajęło im to 3 dni, ale podłoga wygląda rewelacyjnie. Mam porządek na kolejne kilka lat. A co się narypałam to moje.


W ogrodzie kolejny syf. Nie wiem kiedy ja to ogarnę i czy w ogóle. Dzisiaj nie wiedziałam w co tam ręce włożyć. Moi rodzice mi w tym roku nie pomogą, bo mama jest po operacji halluksów, więc lipa po całości. Na dodatek zeszła cała woda z oczka wodnego. Nie wiem co się stało, Misiek pobiegał i poprzebijał pazurami folię? Pewnie tak. I tak przetrwały tylko dwie ryby tę zimę, a na dodatek jedną Misio zeżarł na dziko, a drugą dziewczyny wypuściły do zalewu w wiosce obok i mam tylko nadzieję, że przeżyła.
I nareszcie kotka Buba została zdiagnozowana. Po 4 miesiącach walki o jej zdrowie i życie w końcu zaczęła wychodzić na dwór. Nie jest już wprawdzie taką samą kotką jak kiedyś, bo i zalękniona i osłabiona, ale daje radę. Jeszcze 2 tygodnie temu weterynarka stwierdziła, że być może to toczeń. Choroba autoimmunologiczna, która najpierw atakuje narządy wewnętrzne, potem układ nerwowy, a następnie skórę i tutaj wszystkie objawy się zgadzały, ale to nie była dobra wiadomość. Na szczęście wyniki wykazały, że to nie toczeń. Gosia z Bartkiem pojechali jeszcze do Wrocławia, do weterynarza, który jest homeopatą i on stwierdził, że kotka ma encefalopatię wątrobową i tutaj objawy też się zgadzały. Póki co kotek jest leczony, odpadła jej połowa uszka przez martwicę, ale ogólnie jest do przodu. Aż się micha cieszy na jej widok, chociaż przez to, że przez ten cały czas była pod całkowitą ochroną, stała się BARDZO awanturującą się kotką. Rozbisurmaniła się i tyle.


A tak ogólnie to straciłam 3/4 węchu, a co za tym idzie także smaku. Straszne to jest, gdy jem fajny posiłek i czuję tylko, że jest to słone albo kwaśne, a cała feria smaków do mnie po prostu nie dociera. Teraz mogłabym przejść na dietę Dąbrowskiej he, he...Byłam już u lekarza, dostałam skierowanie do laryngologa, ale wizyta na czerwiec!!! Ja pierdzielę, co to jest za kraj!!!??? Mam nadzieję, że te zmysły powrócą.
Z fajnych rzeczy w przyszłym miesiącu 2 wyczekiwane wyjazdy- jeden do Neapolu (w planach Sorrento, Capri i Pompeje), a zaraz potem wyjazd do Portugalii do Faro z całą rodziną, Bartkiem i jego rodzicami. Tutaj z kolei w planach Lizbona oczywiście i pałac królewski Quelez, Faro i okolice no i Saragossa w Hiszpanii, bo to niedaleko. Już mi się micha na te wyjazdy cieszy.
A poza tym jedziemy na koncert Billy Idola do Doliny Szarlotty z Magdą z Wrocławia i jej psiapsią Kasią. Termin 21 lipca. Kwatera w Ustce już zaklepana. Będzie szał. W przyszłą sobotę z kolei Lao Che w Wałbrzychu. Lubię. Bardzo.
Tylko muszę trochę w końcu odpocząć, odsapnąć, złapać pion. Jestem naprawdę zmęczona. Naprawdę.

Na zakończenie absolutny szał energetyczny. Postcards from the past. Mam na płycie w samochodzie. Ale się jedzie :) JEDZIE!!!!





2 komentarze:

  1. Co to za wiosenne rewolucje? Skąd Ty masz tego powera, skąd! Pytam poważnie, bo przede mną wymiana instalacji elektrycznej w całej chacie, muszę się naładować :)
    Misiek mistrzem w skokach, psiecudny!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bebe juz się po prostu nie dało. Pod kanapą miałam pustynię Gobi plus tonę sierści po Misiu i innych futrzakach, podłoga załatwiona przez Bubę, bo jak była chora nie trafiała do kuwety, a mieszkała u Gosi w pokoju, pająki na ścianach, syf. MUSIAŁAM znaleźć siłę i znalazłam, chociaż ani mi się nie chciało ani entuzjazmu nie było. Ale teraz mam satysfakcję. Wymiany elektryki wspólczuję, bo to kucie, więc sajgon totalny i pył. Daj znaka jak wyszło. :)

    OdpowiedzUsuń