niedziela, 2 września 2018

Some like it hot, czyli lato 2018.


Strasznie długie i upalne było lato tego roku, a właściwie nadal jest. Zaczęło się w kwietniu i końca nie widać. Oczywiście wolę upały niż mrozy, słońce niż deszcz i światło od mroku, ale to co działo się w tym roku na DŚ, to już było przegięcie pały po całości. Przez 2 miesiące spadł może 3 razy deszcz, ale nie taki, który zmoczyłby wszystko na dobre kilka dni, ale lichutki, krótki i praktycznie nie przynoszący wytchnienia ani na moment. Upały, skwar, duchota, spiekota, wściekłe słońce i susza. W ogrodzie mam pustynię Gobi. Nawet nie podlewałam, bo nie miałam czym. Deszczówka się skończyła, a woda z hydrantu jest droga. Wolę sobie kupić pęczek rzodkiewek w sklepie, niż wydawać bajońskie sumy za wodę, którą musiałabym podlać warzywa. Trudno. Poschło. W oczku wodnym wprawdzie jest woda, ale zostało jej już niewiele i w sumie dobrze, że chociaż to oczko jest w ogrodzie, bo przynajmniej Misio, a teraz także Tosia mogły schłodzić tyłki w wodzie. Robiły to kilka razy dziennie i z wielką ochotą.
W przyszłym roku zrobię porządek w tym ogrodzie. Pora na takie porządki.


Ogród jeszcze w maju, teraz to jest jakaś katastrofa.
Czas na podsumowanie tego lata w kilku punktach. Zaczynamy.

1. Koncerty.

O tak, to było bardzo koncertowe lato. BARDZO!!!!
Zaczęliśmy Rayem Wilsonem ex wokalistą Genesis na Święcie Granitu w Strzegomiu 22 czerwca. Gdy weszliśmy z Mariem na Rynek Strzegomski trochę nas zatkało- dosłownie garstka ludzi, w tym grupa kosmitów, którzy krążyli już po zupełnie innej orbicie, a właściwie lewitowali. Widok dosyć żałosny.
Byłam ciekawa jak ten Wilson sobie poradzi live, a tu się okazało, że brak publiczności zupełnie mu nie przeszkadzał. Dał naprawdę świetny koncert. Ray okazał się fantastycznym wokalistą. Ma znakomity, charakterystyczny, rockowy wokal i jest bardzo muzykalny. Odśpiewał oprócz piosenek z płyty Calling All Stations wiele kawałków Genesis, a nawet Mike and the Mechanics i co mnie bardzo zdziwiło samego  Phila Collinsa. Widocznie mają dobry układ, skoro dostał pozwolenie na wykonanie nawet In The Air tonight (!!!) Występ trwał prawie 2 godziny i wytupaliśmy z tą garstką publiki bisy!!!!
Poniżej filmik z mixem piosenek wykonanych podczas tego koncertu.



Po koncercie zakupiliśmy z Mariem płytę  DVD z koncertu Raya w Berlinie z orkiestrą symfoniczną (raczej z kilkunastoma skrzypkami), dostałam na niej dedykację od samego Raya i mam z nim fantastyczną fotkę. Na koniec dałam mu buziaka w policzek i podziękowałam za ten występ. Brawa. Polecam Raya Wilsona, który chociaż jest Szkotem, mieszka od kilku lat w Poznaniu ze swoją polską dziewczyną. Tutaj tworzy i jest naprawdę przesympatycznym i ciepłym facetem. A przede wszystkim doskonałym artystą!


Wilsonów w tym roku na koncertach, było dwóch, ale kolejny miał na imię Steven i jest wokalistą nie tylko solowym, ale także współtwórcą Porcupine Tree i Blackfield. Szczególnie do tej drugiej kapeli mam wielki sentyment i szacunek. Kocham za piękne melodie, aranżacje i teksty. Koncert odbył się 12 lipca we Wrocławiu na Hali Stulecia. Przyszło nawet sporo ludzi, ale okazało się, że występ jest tak jak w filharmonii- na siedząco. Steven bardzo nas przepraszał za taki stan rzeczy i twierdził, że to nie było jego intencją, żebyśmy siedzieli, bo on i jego koledzy to jednak kapela rockowa, a nie Erick Clapton z muzykami sesyjnymi. Nam osobiście to nie przeszkadzało, bo i tak staliśmy wysoko, mając doskonały punkt obserwacyjny i dobrą jakość dźwięku. Koncert świetny!!!!
Steven jest doskonałym muzykiem, aranżerem i wokalistą. Ma wyśmienity kontakt z publicznością, poczucie humoru i dystans do tego co robi. Sporo opowiadał o sobie i swoich piosenkach.
Na mnie największe wrażenie zrobił utwór pochodzący z ostatniej płyty, zaśpiewany  w duecie z Ninet Tayeb, której wcześniej nigdy nie słyszałam. Piosenka jest cudna, wzruszająca i jedna z najlepszych jakie ostatnio usłyszałam. Ninet na koncercie nie było, a jej partia wokalna wraz z twarzą z oryginalnego teledysku została rzucona na wielkim ekranie, który rozciągał się na całą scenę (a scena mała nie była). Normalnie ciary na plecach. Ciary wszędzie, bo zabrzmiało to nieziemsko!!!!



Cały koncert fantastyczny, dopracowany w najmniejszych szczegółach i szacun, szacun na stojąco. Na bis dostaliśmy też jeden z moich ukochanych kawałków "Blackfield" tylko z gitarą akustyczną. No i miałam okazję jeszcze raz na żywo zobaczyć ex basistę Kajagoogoo- Nicka Beggsa, który zasuwa teraz u Wilsona. To naprawdę doskonały muzyk i właściwie mogę powiedzieć wirtuoz tego instrumentu.


Przed tym koncertem spotkaliśmy się jeszcze z naszym kumplem, fanem Duran Duran ze Słowacji Duranmajo, który do Polski przyjechał z żoną i ich dwiema koleżankami. To była środa, więc umówiliśmy się na sobotę w Bolkowie na Castle Party, bo oni tam przede wszystkim mieli urzędować.

Tradycyjnie w Bolkowie zjechało się stado gothów i innych wampirów, dam w przecudnych toaletach i innych cudaków. Jeżdżę tam od lat, więc w tym roku też nas zabraknąć nie mogło. Było strasznie gorąco, więc godzina 17-ta dla tych bladolicych ludzi, to było trochę za wcześnie, ale i tak  parada urozmaicona i na bogato. W tym roku hitem były czarne lody z automatu, podawane w czarnych wafelkach. Kolejka do budki z lodami wyglądała tak :)

 Do Bolkowa przyjechali jeszcze nasi przyjaciele Mirelka i Adaś, którzy właśnie tego dnia zostali podwójnymi dziadkami. Gdy siedzieliśmy przy piwku i gadaliśmy sobie ze Słowakami (oni po słowacku, a my po polsku) narodził się mały Aruś. W momencie gdy Mirelka pokazała wnuczka na fotce z mms, wszystkie, łącznie ze Słowaczkami się popłakałyśmy!!! To była jakaś magiczna chwila. A radości było co niemiara :)

gotycka rodzinka z Rosemary's Baby :)

dziewczyna po lewej zachwycająca.


trochę źle wykadrowani z Duranmajo i świeżo upieczonymi dziadkami.

Z Duranmajo :)
Fajnie się siedziało i piło winko za zdrowie nowego ludzika na świecie, ale my jeszcze tego samego dnia jechaliśmy do Borowic na Festiwal "Gitarą i Piórem" na koncert Piotra Bukartyka. Lubię faceta za szczerość wypowiedzi i walenie prawdą po oczach. Pojedliśmy tam wiejskich pierogów, a sam koncert świetny, prosty w przekazie i naprawdę bardzo, bardzo fajny. Bukartyk to straszny jajcarz :)



Kobiety jak te kwiaty, w wersji dramatycznej z jakiegoś innego koncertu niż nasz, ale jest moc.

Wcześniej, bo 6 lipca pojechaliśmy do Ząbkowic Sląskich na Dni i Noce Krzywej Wieży, gdzie gwiazdą wieczoru był Perfect. Pomyślałam sobie, że to już naprawdę dinozaury i być może to ostatni dzwonek, żeby zobaczyć ich na żywo.  Perfect to pełen profesjonalizm!!!! Wielki szacunek dla tych panów za całokształt, energię i kontakt z publicznością. Zagrali największe hiciory, czym naprawdę uszczęśliwili publikę. W ruchach są już raczej oszczędni, ale gdy poleciało "Ale wkoło jest wesoło", czy "Lokomotywa z ogłoszenia" to był prawdziwy szał. Mnie najbardziej podobał się kawałek "Uzdrawiam duszę" z teledyskiem, który bardzo mnie wzruszył. Sami zresztą zobaczcie, kto nie widział do tej pory.




Tak a propos psów- posta o Tosi, psie dla którego jesteśmy domkiem zastępczym, przeczytało ponad 400 osób!!! Odzew zerowy. Ludzie, co z Wami? Naprawdę nikt nie chce Tosi, biedaczka? Ona nie może u nas zostać. Często wyjeżdżamy, nie ma nas całymi dniami w domu i o ile Misiek spokojnie sam wyrabia, o tyle Tosia nie bardzo wie, co ma ze sobą wtedy zrobić. No i moi rodzice, którzy opiekują się zwierzakami, gdy nas nie ma, nie dadzą sobie rady z dwoma psami. Fundacja dowiezie ją naprawdę wszędzie. Wystarczy kochający dom.  O Tosi na pewno jeszcze napiszę, bo jest OLBRZYMI postęp. OLBRZYMI!!!
A wracając do koncertów w lecie, to jeszcze wcześniej widzieliśmy Agnieszkę Chylińską na Dniach Wałbrzycha i też dała takiego czadu, że majtki spadły, a trochę później byłyśmy z moją Gosią na koncercie Piaska, ale to zupełnie nie mój repertuar, ani nie moja dynamika, chociaż większość przebojów znałam na pamięć.
O Billy Idolu już pisałam, więc starczy chyba o koncertach tego lata? I tak sporo i wspomnienia bezcenne. :)

2. GOSCIE 

W tym roku nie przyjechała Bebe, ponieważ wybrała Norwegię (i trochę się nie dziwię), a tak generalnie nikogo nie zapraszałam. Za to z Airbnb tego lata przyjechała do nas istna wieża Babel. Turyści byli z Francji, Litwy, Niemiec, Białorusi, a nawet uwaga uwaga z Australii, a właściwie z Tasmanii. Starsze małżeństwo, które na emeryturze postanowiło pozwiedzać sobie świat. Bardzo fajni zresztą i sympatyczni. A następnego dnia miała przyjechać Amerykanka z LA z przyjaciółmi. To były potworne upały- 37 stopni i zero wilgoci w powietrzu. Goście dojechali do naszej willage, ale coś ominęli podwórko. Zadzwonili po 15-ej, że są niedaleko, ale padło im właśnie w tym momencie auto i czy nie mamy jakiegoś mechanika. Poszłam do chłopaków od motorów, ściągnęli auto na podwórko. Pierwsze podejrzenie- akumulator. Podpięliśmy kable pod moje auto- nic. Nawet ich samochód nie drgnął. A, zapomniałam dodać, że w międzyczasie poznaliśmy się w gośćmi. 2 mieszane pary- rodzeństwo ciemnoskóre Cycy i Boris i ich partnerzy- Brytyjczyk Roger (uwaga z Birmingham) i Amerykanka Bryanne. Zainstalowałam ich w mieszkaniu i powiedziałam, że muszą poczekać na mechanika, a on będzie po 17-ej, a w międzyczasie Gosia może zabrać ich naszym autem do miasta jeśli chcą.
Nasz mechanik podwórkowy stwierdził, że to silnik, a tylko następnego dnia serwis, który wysłał po auto lawetę potwierdził diagnozę. Auto przejechało 8 krajów ciurkiem od Wielkiej Brytanii przez Beneluxy, Niemcy, Szwajcarię, Austrię i Czechy i padło u nas na amen. Trzeba było je zezłomować, a właściciel Roger, niestety nie miał przy sobie dokumentów samochodu, bo u Brytyjczyków trzeba mieć tylko ubezpieczenie. Wysłał nam je mailem dopiero po powrocie do domu i udało nam się to biedne autko zezłomować.
A w międzyczasie zaprzyjaźniliśmy się z tymi ludźmi. Ponieważ akurat mieliśmy z Mariem rocznicę ślubu, zabraliśmy ich na kolację do Szczawna Zdrój na typowe polskie jadło, a dzień później zaprosiłam ich na polskie gołąbki. Bardzo smakowały. W ogóle oni byli bardzo ciekawi wszystkiego co regionalne, więc dałam im te gołąbki z 2 sosami, potem polskie lody, z polskimi rurkami i polskimi truskawkami, a na koniec zapytałam czy nie chcą kawy, a  na to Boris zapytał- Ale to Polska kawa? Tak Boris, bo u nas wszędzie wzgórza Kolumbijskie, kawa rośnie na każdym kroku. Mogłam mu dać Anatola :) :) On w ogóle był bardzo śmieszny i ciekawski. Przy kolacji powiedziałam mu, że Boris to rosyjskie imię, a on mnie się zapytał, czy Polacy będą myśleć, że jest Rosjaninem. Parsknęłam śmiechem, bo on czarny jak czekolada :) Z pewnością moi rodacy tak będą myśleć. Oj tak :)

Kilka fotek z naszymi nowymi przyjaciółmi.

Integracja w ogródku razem z naszym mechanikiem i jego rodziną :)

na tle zamku Książ

i Książańska brama parkowa.
i polskie jadło na desce. Smakowało.
Bardzo fajni ludzie i bardzo fajne doświadczenie. Pojechali w piątek z Mariem na dworzec i najprawdopodobniej spodziewali się ciuchci spalinowej, a tutaj niespodzianka- na peron wjechał nowoczesny, klimatyzowany pociąg. Tak czuję nosem, że oni byli przekonani, że u nas jednak te białe niedźwiedzie po ulicach chodzą, a tutaj mało tego, że upały wściekłe i misiów ani śladu, nie wspominając o pingwinach, to jeszcze cywilizacja... europejska :) Zresztą Boris sam stwierdził chodząc po deptaku w Szczawnie, że on się spodziewał zupełnie czegoś innego. Hm... nie dopytywałam czego.
Dzięki Airbnb to świat przyjeżdża do mnie, co jest niezwykle inspirujące i ciekawe.
Oczywiście tego lata byli też goście z Polski, którzy z wielką przyjemnością zwiedzali Dolny Sląsk.

Całe wakacje robiliśmy grilla. W te upały nie chciało mi się stać przy garach, więc gotowałam  ziemniaki w mundurkach, robiłam do tego surówę, a mięso samo się grillowało.
Zrobiliśmy też grilla dla znajomych. Przyszło 40 osób plus 7 dzieci :) Dobrze, że jakoś rotacyjnie, bo nie starczało mi już stolików, ale bardzo ucieszyło mnie, że udało nam się zebrać właśnie tego jednego dnia taką kupą. I tak 8 osób nie przyszło, bo już byli na wakacjach... W przyszłym roku zrobimy z tego powtórkę. Oby się udała.

3.WYJAZDY

W tym roku jakoś mało się ruszaliśmy. Byliśmy nad morzem przy okazji koncertu Idola, a całkiem niedawno wybraliśmy się z naszymi gośćmi z Bełchatowa do Kuksa w Czechach, wcześniej zahaczając o Krzeszów i Chełmsko Sląskie. Akurat w Krzeszowie trafiliśmy na odpust. O santa madonna, dla mnie to jest w ogóle nie do przyjęcia taka impreza, to klękanie przed obrazem, jakieś kobiety w czarnych welonach i czarnych sutannach- istny cyrk na kółkach. Nie wierze w takie odpuszczanie grzechów i nic tego nie zmieni, ale tym razem w końcu obejrzeliśmy sobie Krzeszów dokładniej, poprzez kościół św. Józefa, Kaplicę Piastów Sląskich, kaplicę Marii Magdaleny, piwnice i pawilon na wodzie oddalony o
dobre parę kilometrów od centrum Krzeszowa.

Kościół św. Józefa

barokowe sklepienie w kaplicy Piastów śl.

widok z balkonu z organami- bazylika

sklepienie w pawilonie na wodzie

pawilon na wodzie- wnętrze

pawilon na wodzie- detal


Chełmsko Sląskie- domy, których już nie ma.

pani sprzedająca lniane wyroby w Chełmsku. Bardzo fanie opowiadała. Bardzo.

nasi goście z Bełchatowa na tle domów tkaczy
W Chełmsku Sląskim pani od lnianych wyrobów tak fajnie opowiadała, że straciliśmy poczucie czasu i spóźniliśmy się na zwiedzanie Kuksa, dlatego teraz o Kuksie niewiele, bo opowiem i napisze jak zobaczę dogłębnie i dokładnie.

Barokowy szpital w Kuksie

bliżej


A w ostatni weekend byliśmy z Mariem w Kuraszkowie kilka kilometrów za Trzebnicą. Nasze córki wykupiły nam tam weekend w luksusowym pensjonacie, gdzie naprawdę kopara opada. Koniki, sauny, tężnia, 5 tysięcy książek- cisza i spokój. My raczej średnio konni, chociaż kocham te zwierzęta, więc wyruszyliśmy zobaczyć Trzebnicę, Milicz i Dolinę Baryczy.
W Trzebnicy koniecznie należy zajrzeć do Kościoła św. Jadwigi Sląskiej, patronki Dolnego Sląska, żony Bolesława Pobożnego i matki Bolesława Brodatego- kobiety ze wszech miar szlachetnej i dobrej. Kościół cudny, barokowy, widać, że kiedyś był gotycki. Teraz na bogato. Piękny grobowiec Jadwigi Sląskiej, cudowne balkoniki, na których stare i niedołężne już zakonnice Boromeuszki uczestniczą we mszy. To w ogóle pierwszy powstały na ziemiach polskich zakon żeński!!!! Bardzo zresztą ładny :)

konik w Kuraszkowie

Rotunda 5 stołów w Trzebnicy

wejście do kościoła w Trzebnicy



ołtarz św, Jadwigi


Grobowiec św. Jadwigi

ambona
wnętrze drewnianego kościoła w Miliczu zbudowanego bez jednego gwożdzia


Kolejka wąskotorowa w Krośnicach
Czapla siwa na stawach

Pałac w Miliczu
i piwko, które wypiliśmy do smażonej rybki w Dolinie Baryczy. Setki stawów na miejscu. SETKI!!!
A potem już Milicz i setki stawów w samej dolinie.
Zleciały nam te wakacje także na częstych kąpielach w jeziorku nieopodal, gdzie jeździliśmy z Misiem, który szalał w wodzie i wypijał jednorazowo hektolitr wody.
Nie wiem jak gdzie indziej, ale na DS lato tego roku było naprawdę wyjątkowo upalne. WYJĄTKOWO!!!
Mam tylko nadzieję na fajną, ciepłą jesień, bo przed nami za chwilę wesele kuzynki, a potem kolejny duranowy zlot.\
Tak poza tym od 3 tygodni jestem bez auta, bo przez te upały padł mi silnik. Auto jest nowe, więc szkoda go złomować, ale problem z nowym silnikiem wystąpił i strasznie, strasznie mnie to wkurza. Bez auta jestem jak uwięziona na łańcuchu, chociaż muszę sobie radzić.
Dobra, to ja lecę z psami na ostatni spacer i do poczytania. Some like it hot... but not Coca Cola jak mawiał klasyk :)


5 komentarzy:

  1. Udane lato miałaś, fajnie, z przygodami i całą gromadą nowych znajomych! Teraz się szykuj na zlot, bo to już za 2 tygodnie!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawie to zosatło opisane.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń