wtorek, 9 października 2018

Maróz, czyli zlot fanów Duran Duran 2018 :)


W tym roku padło na Mazury i to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, żeby chociaż raz na jakiś czas fani z tamtych okolic mieli bliżej niż zwykle, po drugie dlatego, że są tam piękne okoliczności przyrody, a po trzecie, to nie wiem, ale jakie to ma znaczenie? Na Mazurach nie byłam od 88 roku o ile pamiętam, więc całe 30 lat i z chęcią ruszyliśmy w tamtym kierunku.
 Ośrodek "Syrenka" w Marózach wynalazła Bebe, pooglądała, powklejała fotki- zabezpieczyła terminy. Jakoś mały duch był w tym roku w narodzie i ten zlot nie miał takiego poparcia jak zwykle, ale cóż zrobić? Kilku osobom nie pasowały te Mazury zdecydowanie, bo za daleko, bo kręgosłupy chore, bo coś tam, coś tam...   Kto chciał ten był.


My z Mariem mieliśmy wyjechać jak najwcześniej i być na miejscu około 14-15. Oczywiście plany planami, a życie życiem i robota mojego męża zweryfikowała nasz zamysł. Wyjechaliśmy z domu dopiero o....15-ej z haczykiem, nawet niezłym. Po drodze jeszcze jakiś szybki obiad w chacie Walichnowskiej (polecam) i około 20-ej zwinęliśmy Asię Czarną i Edi z Warszawy. Dalsza podróż minęła w wesolutkiej atmosferze, bo my strasznie zawsze rechoczemy jak się spotkamy i nie możemy się nagadać. Bebe dzwoniła w międzyczasie, gdzie my i o której mniej więcej, bo oni w jakimś dołku siedzą przy ognisku bez zasięgu. Pussywagon z Mariem za kierownicą dotarł na miejsce około 22:20. I tak dobry wynik jak na taką długachną trasę, ale my już naprawdę mamy po czym jeździć, więc podróż  minęła nam bardzo szybko. Nawet Warszawę przejechaliśmy bezboleśnie.
Na miejscu w Syrence przywitała nas Bebe i Aga z Koszalina z naszymi duranowymi dzieciakami, gdzie co roku wyjść ze zdziwienia nie mogę, czym ich Ci rodzice karmią, bo nam tu nastolatki porosły nie wiadomo kiedy i jak!!!! Marcina Stallone pierwszy raz spotkałam 10 lat temu, bo nawet oglądałam niedawno stare zlotowe zdjęcia i on tam był po prostu fajnym, ciekawskim dzieciakiem, a teraz cholera to on się goli i w ogóle SZOK!!!! Facet prawie dorosły, wysoki, strzelisty, smukły, piękne oczy. Fajne ciacho. Ciotki duranowe dumne :) Zresztą wszystkie dzieciaki mamy fantastyczne i WYSPORTOWANE!!!! Jak Olka zaczęła robić szpagaty, to ja pobladłam, że coś jej się ponaciąga za dużo, za moment mały Piotruś stawał na głowie, a Tomek z Kubą i Grzesiem z boiska nie schodzili... Nie wspomnę o naszym najmniejszym cukiereczku, malutkiej Madzi- ona pod Grunwaldem została rycerzem i w hełmie i z mieczem robiła porządki :) Zresztą to małe, żywe srebro, nie usiedzi na miejscu sekundy. Nasza iskierka :)
No, ale dobra, dzieciaki dzieciakami, a ognisko czeka. O dzieciakach jeszcze napisze, bo bez nich zlot byłby jakiś bezduszny.

Jak zwykle uścisków i śmiechu było mnóstwo. Poznaliśmy siostrę Bebe, Helenkę i Adasie przywieźli ze sobą koleżankę Mąłgosię, którą bardzo miło było poznać. Znalazł się też Bolko, który był z nami na zlocie w Wenecji no i po 2 latach w końcu znowu pogadałam z Danielem, bo przestał przyjeżdżać na DS z ciocią Bebe, ale wybaczam, bo miał dobrą wymówkę. Nagadać się ze sobą nie mogliśmy, a śmiechu  i przypowiastek było bez liku. Żarełko na ognisku doskonałe!!!W stalowych, podgrzewanych pojemnikach jakieś roladki z boczku z serem i chyba kurczakiem, pyszny karczek, kiełbasy, smalec, ogórki, wszystko co na ognisku przydać się może. Naprawdę wielki szacun za to jedzenie. Przyjechaliśmy jako ostatni, ale zeszliśmy też z placu boju jako ostatni. Wcześniej jeszcze zakwaterowanie w domkach- czyściutko, każdy pokój z łazienką i na dodatek włączone ogrzewanie, chociaż tego dnia jechałam na te Mazury w krótkich spodenkach, bo dzień był naprawdę upalny (przebrałam gacie dopiero po drodze), wieczór też nas z temperaturą nie rozczarował. Podobno w tym samym czasie, kiedy my grzaliśmy tyłki przy ognisku, nad Szczecinem szalała potężna burza, która narobiła sporo szkód. U nas noc była cudowna, cieplutka i wietrzna. Około 1:30 w nocy przyszła do nas jesień... Przywitała nas warkoczem z liści i błądziła w drzewach dopóki nie poszliśmy spać. Wyczuwało się ją niemal fizycznie... Dała nam fory, bo rano temperatura spadła o dobre 14 stopni, ale jak to na naszych zlotach przystało- słońce pięknie świeciło!!!!

przywitanie z Mariem w tym roku z ławki. Oszczędzamy kręgosłupy.

klasyka

duranowe dzieciaki, które bawiły się w chowanego do późnej nocy.

z Agą, Danielem i Bebikiem w tle... i miną durną :)
Rano na lekkich kacach śniadanko. Oczywiście przy stole rechotanie i śmiechy, wspominanie i obgadywanie nieobecnych :)
Plan poranny- idziemy zobaczyć jezioro, a potem spadamy do Olsztyna na łazęge i koniecznie Grunwald, gdzie Maciek miał otrzymać spore bęcki. W tym roku był jedynym przedstawicielem mniejszości krzyżackiej, bo przyjechał na niemieckich blachach z Hamburga, więc samo przez się bęcki na tym polu się należały. Normalnie miałby jeszcze Yas, Karolę i Leo z Berlina, ale nie było ich w tym roku, więc Maćko z Hamburga pół dnia zbierał swoją krzyżacką brać komturów.
Nad jeziorem trochę się poszwędaliśmy, bo już nawet pomost zamknięty, ale nasz Adaś jak co roku nie mógł odpuścić kąpieli. Wlazł do tej wody, chociaż ciepła to ona już raczej nie była. Brawa dla naszego wodnika Szuwarka, który twardo podtrzymuje tradycję!!!! On naprawdę na każdym zlocie moczy tyłek w bajorach, jeziorach, lub morzu. Monia (żona) chyba już cały czas ma przy sobie ręcznik na taką ewentualność. Dobra kobieta.


płynie...płynie :)
Gdy już wysuszyliśmy Adasia, ruszyliśmy w stronę Olsztyna. Bardzo chciałam się spotkać tam z Sikorem, którego lata całe nie widzieliśmy, a to nasz naprawdę dobry zlotowy duch, ale ten cymbał doprowadził mnie do takiej blekoty, że nie będę o nim pisać. Szkoda, niech patafian żałuje, wieśniak z Olsztyna.

Sam Olsztyn okazał się bardzo ładnym miastem. Czyściutki, ukwiecony, wyremontowany, odpicowany. Staróweczka niewielka, ale urokliwa. Przywitały nas Pruskie baby, które podobno tak naprawdę przedstawiają facetów. Nie wiadomo czym lub kim były babochłopy pruskie, bo wątków ich pochodzenia jest wiele, ale są fajną atrakcją Olsztyna. Mam focie. Pokazuję.

El i te baby są jakieś dziwne.

Asia z babami to tak zawsze :)
Olsztyńska starówka

Wysoka Brama z nami

i bez nas

i dopadliśmy frau Kopernik...


Przewodnikiem po Olsztynie był Daniel, ale coś średnio się przykładał, dlatego Olsztyn zwiedzony został tradycyjnie spontanicznie i bez planu. Najpierw zamek, potem Niagara, park i lody, przepyszne lody robione na miejscu w uroczej cukierence z doskonała kawą :) Pychota :)

Po drodze w Macku zaświtało światełko nadziei, ponieważ odnalazł swoich :)



dziedziniec zamku
łapiemy luxy


dzieci bawią się bezpiecznie :)



Maciek opowiada kawał o Januszu pracującym na niemieckiej budowie. Padliśmy ze śmiechu. Nie przytoczę, bo trzeba pokazywać.


Family portrait :)



Niagara

Lody u Jacka- rewelka

a w drodze powrotnej zajrzeliśmy jeszcze do Kościoła im. JP II

Tego dnia w Olsztynie był Mati Miska Ryżu Morawiecki- szkoda, że nie wiedzieliśmy wcześniej, bo jak się okazało, fani Duran Duran mają na pieńku z dojną zmianą i całą tą zakłamaną ekipą. No szkoda wielka.
Olsztyn przelecieliśmy z uśmiechami na twarzach, zrobiliśmy jakieś zakupy w Lidlu, a potem NA GRUNWALD!!!!
 Jakoś nam się ekipa porozłaziła, bo my dojechaliśmy jako pierwsi. Rzeczywiście te olbrzymie, zielone pola robią niesamowite wrażenie. Chyba każdy Polak zna datę 1410 i jest to jedyna data, którą ma wbitą do głowy na zawsze- nie pierwsze rozbiory Polski (1772), nie odzyskanie Niepodległości (1918), nie wybuch II WS (1939), nie upadek Komunizmu (1989) i nie przystąpienie Polski do Unii Europejskiej (2004)..ale właśnie ta chwalebna bitwa jest dla każdego Polaka symbolem męstwa i zwycięstwa. Jagiełło i ekipa się postarali.






Maciek przygotowuje się na klęskę....

i jego komturzy :)
Skoro nikogo jeszcze nie było, poszliśmy sobie do pobliskiego lasku pooglądać turniej rycerski. Turniej jak turniej, byliśmy święcie przekonani, że to inscenizacja i oni będą sobie robili tak aty, aty krzyżując miecze ... a tutaj WIELKA niespodzianka!!!! Po 5 chłopa stanęło na przeciwko siebie, ale to nie jakieś kurduple, tylko wielkie chłopy po 190 cm albo i więcej, bydlaki takie, zakitrani w jakieś zbroje, szyszaki, hełmy, ochraniacze i jak oni na siebie ruszyli to ja zamarłam!!!! ZAMARŁAM z zaskoczenia, bo oni naprawdę się naparzali jak dziecy!!! Napieprzali się tak, że z tych hełmów iskry się sypały. 5 na 5, jak jeden upadł, to dalej na następnego. Był moment, że 5 waliło siekierą i mieczami w jednego!!!! O santa madonna! Pogotowie było cały czas w pogotowiu hy hy... Oni po skończonej walce wymęczeni, upoceni, zmaltretowani. Zapytałam nawet o co oni tutaj w tym turnieju walczą- o honor- brzmiała odpowiedź. O dziękuję bardzo... Normalnie śmierć w oczach. Ale bardzo nam się podobało i żałowaliśmy, że trzeba już wracać na obiad, bo reszta obejrzała już Grunwald i polecieli do ośrodka. Szkoda, bo baby miały się lać...









 W ośrodku pyszny obiadek i mała siesta, a potem przyjechała Paudyta z mężem i maleńką, 3 tygodniową prześliczną Oliwką. Malusieńkie to jeszcze, przesłodkie i pachnące. Zapytałam maluszka jak tam było w niebie, (czy jak tę przechowalnię dusz nazywać) a ona na ten czas pawia puściła... Czyli dobrze, że na Ziemi u kochających rodziców.
Najbardziej się rechotaliśmy jak weszliśmy na stołówkę, a tam Maciek i Bolek popijają flaszkę i rozmawiają jak Polak z Krzyżakiem, a nasze duranowe dzieci w kółeczko przycupnięte przy nich i słuchają z wywalonymi oczami... Strasznie to było zabawne.
No zebraliśmy się żeby poduranować, ale jakoś w tym roku byliśmy oklapnięci. Sporo się działo w ciągu tej jednej nocy i dnia, nałaziliśmy się, nawdychaliśmy świeżego, mazurskiego powietrza- nastrój nie taneczny, a nostalgiczny. Zasiedliśmy pooglądać najnowszy film dokumentalny o DD wyświetlony przez Canal +, w międzyczasie wszedł Adaś z pocztem sztandarowym i naszą flagą i balonikami. Siedzieliśmy w tym roku tak grzecznie jak nigdy, ale było bardzo sympatycznie. My z Mariem i Asią wyszliśmy z sali około 3 w nocy cali urechotani, obejrzeliśmy wszystkie nieoficjalne teledyski DD nagrane swego czasu na konkurs dla  Genero, a było tam sporo polskich propozycji, między innymi ta:



i ta
\


Uśmialiśmy się z naszych idoli, zwłaszcza z Simona Le Bon i czas był na sen... A rano znowu śniadanko i spacer po lesie, poszukiwanie grzybów (był taki zlot, że w lesie potykaliśmy się o prawdziwki, ale nie tym razem. Było za sucho.) A na koniec Adaś znowu wlazł do tego arktycznego jeziora.... a Monia znowu miała przy sobie przygotowany ręcznik :)
Cudnie było, żal było się żegnać, ale my mieliśmy daleko do domu i czas nas poganiał. Wyściskaliśmy się, wycałowaliśmy i mam nadzieję, że w przyszłym roku znowu się spotkamy :) Uroczyście przysięgam przygotować ze 2 konkursy z nagrodami :)  Jakieś śmieszne.

maleńka Oliwka

z ciocią Diabełką

i z dumnymi rodzicami -Jerrym i Edytką

poczet sztandarowy
na grzyby....


i Adaś, nasz Mors :)
Cudowne 2 dni z fantastycznymi ludźmi. Nie wyobrażam sobie września bez tej ekipy. Było rewelacyjnie, jak zwykle zresztą. Klimatycznie i rodzinnie. Będę tęsknić przez ten rok okrutnie. Koncert jest nam potrzebny. Koncert!!!! Może w przyszłym roku. Oby. Buziaki.

i na dobranoc nasz idol- Simon le Bon :) Umarłyśmy z Aśką ze śmiechu.

2 komentarze:

  1. Fantastycznie napisane ! Jak kronikarz zlotowy fanów Duran Duran :)
    Przeczytałam jak zwykle jednym tchem . Buziuchna mi sie uśmiechała do wspomnień , jakby to było wczoraj...
    Ale to co mnie czekało na samym końcu....zwaliło mnie z nóg ! Portret mojego najwspanialszego Idola ;)
    Pękłam ze śmiechu, brechałam sie i chichotałam. Krótko pisząc umarłam... ze smiechu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kronikarz jak się patrzy z naszej El :) Super to wszystko opisałaś.
    Zlot był cudowny, ze względu na obecność i chęci uczestniczących, choć wiem, że nieobecni byli z nami myślami! Fajnie było spędzić ten czas z Duranami, szalonymi ludźmi, którzy od 12 lat zmieniają się tylko na lepsze!
    p.s. Chyba pierwszy raz taka wypoczęta ze zlotu wracałam hi hi

    OdpowiedzUsuń