niedziela, 18 sierpnia 2019

MIdge Ure live- Bolesławiec 16.08.2019

Miałam pisać o Barcelonie i okolicach, mam nawet rozbabrany ten post, ale stała się rzecz nadzwyczajna i fantastyczna!!!! Okazało się, że w Bolesławcu na Swięcie Ceramiki ma wystąpić Midge Ure- ex wokalista Ultravox, współtwórca Band Aid, kompozytor, autor tekstów, producent i niesamowity muzyk. Omal tego koncertu nie przegapiłam, ale Madzia z Wrocławia na ostatnim grillu sprzedała mi tę niesamowitą wiadomość, a jeśli chodzi o tego wokalistę, to mnie 2 razy pytać nie trzeba. Strasznie się ucieszyłam!!! Bolesławiec nie jest tak daleko, więc koncert  był jak najbardziej w zasięgu ręki. Na dodatek zupełnie za darmo. Wprawdzie nie przepadam za niebiletowanymi koncertami typu festyn, bo tam zawsze jakaś zbiorówka ludzi z przypadku, ale to przecież Midge Ure. TEN MIDGE URE!!!! Więc co tam Barcelona. Jeszcze o niej napiszę, a póki co na szybko i na ciepło- MIdge Ure. Szkot.


 Tak naprawdę przez jakiś czas byłam na niego obrażona z powodu koncertu Ultravox we Wrocławiu w 86 roku, który był po prostu tragiczny, ale po latach okazało się, że kapela była wtedy w stanie agonalnym, skłócona i na ostatnich postronkach trzymali nerwy. Tamten koncert był po prostu gówniany, odwalony na odpieprz i pozamiatane. Zresztą pisałam o nim chyba, w starożytnym poście o muzyce lat 80-tych.
Ale przez lata słuchałam Ultravox i samego Midge Ure. Nawet bardzo się ucieszyłam, gdy w 2008 roku kapela się poskładała na nowo, ale nie przypuszczałam, że zobaczę tego wokalistę kiedykolwiek na żywo.
Jakoś kiedyś, przez zupełny przypadek chyba na TVP Kultura obejrzeliśmy z Mariem Koncert Schillera z gośćmi (zaproszeni wokaliści) i na tymże koncercie zaśpiewał właśnie Midge Ure piosenkę "Let It Rise".... i odpadłam!!!!  To najprawdziwszy majstersztyk, muzyczne dzieło sztuki. Zakochałam się w tym utworze, a zakochałam nieprzytomnie w wersji  symfonicznej live z Berlina. SZOK!!!! Normalnie szok przeżyłam. To trzeba głośno!!!!





Mało kto ma taką emisję głosu, wyczucie wokalne i talent. Midge te wszystkie atuty posiada.
Oczywiście sięgnęłam też po koncert "Return To Eden" Ultravoxu w starym składzie z 2010 roku i też byłam zachwycona. Panowie w świetnych formach, zagrali same hiciory. Normalnie szacunek. Absolutny szacunek. Jakby tych wszystkich lat rozłąki nie było, a oni są w szczycie formy. Polecam ten koncert bo doprawdy rewelacyjny. Chciałam jeszcze nadmienić, że bardzo lubię i cenię perkusistę Ultravox -Warrena Canna. Ze świecą szukać tak punktualnego i dokładnego perkusisty. Jest idealny!!!!
A koncert do obejrzenia na youtube. Naprawdę warto obejrzeć, bo to uczta dla ucha i oka.



No i warto też sięgnąć po ich ostatnią wspólną płytę "Brilliant" z 2012 roku. Jakbym się cofnęła w czasie. Bardzo dobry i równy album. Słucham jej z wielką przyjemnością. Zresztą zróbcie to sami, kto nie zna.



No i co?... W piątek 16 sierpnia zapakowaliśmy się z Mariem, z naszym znajomym Adasiem, po drodze zawinęliśmy Magdę i ruszyliśmy do Bolesławca.
Na miejscu okazało się, że na scenie śpiewa Urszula swoje największe hiciory, ale publika jakoś jej nie kupiła. Urszula śpiewa całkiem przyzwoicie, ale nigdy nie była moją ulubioną wokalistką, więc coś tam poklaskałam, ale bez szału. Osobiście nienawidzę "Konika na biegunach". Działa na mnie ta piosenka jak płachta na byka, ale publika akurat przy tym zaszalała. No cóż...
 Przez moment obawiałam się, że nie dojdziemy pod samą scenę na tego Midge Ure, a taki był plan, ponieważ stało tam sporo ludzi, ale w przerwie pomiędzy koncertami praktycznie wszyscy się rozeszli, więc centralnie z Magdą stanęłyśmy przed samym środkiem sceny!!!!Hurra. Powoli zbierali się fani Ultravox, chociaż na początku to wcale dobrze nie wyglądało. Mario z Adasiem stanęli za nami, a po chwili dojechała jeszcze moja Fatma z Wojtkiem i córką Kornelią. No, to już była nas spora reprezentacja!


Midge Ure zjawił się punktualnie z 3 muzykami. Żadnych szaleństw- skromnie i elegancko.
I zaczął "Call Of The Winds" z wielką energią i przytupem. Od razu kupił publiczność. To było widać.
Za moment zagrał w ogóle nie znany mi kawałek "Dear God", więc tylko sobie potupałam nóżkami, ale potem jak już poszedł hiciorami, to aż serce rosło. Największe przeboje Ultravoxu, w nieco innych aranżacjach, ale to, że w innych, wcale nie znaczy, że w gorszych. Chyba najbardziej zaskoczył ludzi kawałkiem Visage "Fade to grey", ale przecież był współautorem tej kompozycji i jej producentem. Poza tym, to był taki mały hołd dla nieżyjącego już Steva Strange. Wyszło to bardzo ładnie.

Samotny mężczyzna na pustym peronie
Przy jego boku walizka
Para oczu spogląda chłodno w milczeniu
Gdy on, przestraszony, próbuje się ukryć
Wszyscy znikamy w szarości...

Czuję deszcz przenikający angielskie lato
Słyszę melodie dalekiej piosenki
Wychodzę z plakatu - dekoracji
Pragnąc by życie nie było tak długie
Wszyscy znikamy w szarości...

Tłumaczenie Tomasz Beksiński 



tutaj nawet po lewej stronie Maria widać. Jego zresztą zawsze dobrze widać :)
Poleciało Death In the afternoon, który uwielbiam za energię i dynamikę. W aucie słucha się tego po prostu rewelacyjnie. Potem Passing Strangers, No Regrets, New Europeans, też czadersko, One Small Day, instrumentalny "Supernatural", "All Stood Still" (genialny), a następnie "If I Was" i po tych wszystkich energetycznych, naładowanych napalmem i rozszczepialnym uranem kawałkach, wśród szarych świateł zabrzmiała "Vienna". Zabrzmiała tak, że ja stojąc tam w tłumie po prostu się poryczałam. I to było zupełnie niezależne ode mnie. Tak się stało. Czułam jak łzy płynęły mi po policzkach i nic nie mogłam z tym zrobić. To była naprawdę niezwykła i wzruszająca chwila. Dla mnie wyjątkowa. Hymn New Romantic zabrzmiał tak, że miałam ciarki na całym ciele. Nie przypuszczałam, że tak się stanie, a stało się. Zresztą "Vienna" jest to wyjątkowy zupełnie utwór. Muzyczne arcydzieło, przepięknie zaaranżowany, odśpiewany, z niezwykłym tekstem. To jest jedna z tych kompozycji, które nigdy się nie zestarzeją, ponieważ są ponadczasowe. Zawsze będą aktualne.

Spacerowaliśmy w chłodnym powietrzu
Zamrażającym oddechy na okiennej szybie
Leżąc czekaliśmy
Człowiek w mroku na zdjęciu oprawionym w ramki
Jest taki tajemniczy i smutny
Rozlega się głos i przejmujący krzyk towarzyszy ci
Aż mija to uczucie, jesteśmy tylko ty i ja
Ale dla mnie jest bez znaczenia
To nic dla mnie nie znaczy - ach, Wiedeń...

Muzyka rozbrzmiewa nawiedzając nas dźwiękami staccato
I nawołując rytmem
Jesteśmy samotni nocą
Gdyż światło dnia sprowadza chłodną pustą ciszę
Jedno skinienie twej dłoni
I chłodne szare niebo ziewa z horyzontem
Ten obraz znika, jesteśmy tylko ty i ja
Ale dla mnie jest bez znaczenia
To nic dla mnie nie znaczy - ach, Wiedeń...
w tłumaczeniu Tomka Beksińskiego.

I jeszcze Vienna z Bolesławca. Wyszło zacnie.



Po Viennie jeszcze wesolutka "Love Great Adventures" i na koniec genialny, przefantastyczny "Hymn", który uwielbiam i się Midge Ure szybciorem pożegnał. Ale jak to się pożegnał? Tak nagle i po ptakach... ???E, no wrócił za moment i odwalił na bis superhicior "The Voice" by wisienką na torcie zakończyć "Dancing With Tears with my eyes". Rety, jak cudownie!!! Miałyśmy z Magdą przez cały praktycznie koncert takie banany na twarzy, że zmarszczki chyba są już nieodwracalne. Midge dostał jeszcze na koniec od organizatorów wazon ceramiczny (he, he... żeby chociaż coś oryginalnego, ale wazon? I to nie jakiś pomysłowy, czy elegancki. Normalny wazon) Podziękował, pożegnał się i poszedł. Jaka szkoda!!!! Ale jakie przeżycie cudowne!
Swietny, energetyczny, przebojowy i szlachetny w swej prostocie koncert!!! Midge Ure udowodnił, że nie mając tancerzy, chórków i piór w dupie, można dać ludziom świetne widowisko. Wzruszyć ich i rozweselić, przywołać piękne wspomnienia, naładować pozytywną energia i endorfinami. Po tym pokazie czuliśmy się wszyscy jak po koncercie Billego Idola (a w większości byliśmy w tym samym składzie) To była taka sama energia i ten sam rodzaj ekspresji. Stara gwardia udowodniła, że jeszcze potrafią tak zagrać, że co niektórym majtki pospadają.
Bardzo, bardzo się cieszę, że mogłam tego artystę zobaczyć live w doskonałej formie i z taką niezwykłą mocą sprawczą. Facet ma już 66 lat i oby żył jak najdłużej i obdarowywał nas swoją niezwykłą muzyką. Ja jestem oczarowana i uważam ten koncert za jeden z najlepszych jakie widziałam w życiu. A przecież kilka widziałam... Czy zabrakło mi jakiegoś utworu na tym koncercie? Kilkunastu... Między innymi We Stand Alone, Thin Wall (właśnie dzisiaj pierwszy raz w życiu zobaczyłam do tego teledysk. Takie cuda), Vision in Blue czy Lament. Cała ich dyskografia (w wyjątkiem U Voxu) to fabryka hitów. Warto po nie sięgnąć.
Na koniec jeszcze raz  fragment z koncertu symfonicznego Schillera w towarzystwie Midge Ure. I znowu Vienna. Wersja niewysłowiona... Dobranoc.







Ps. Cały koncert do obejrzenia tutaj...https://www.youtube.com/watch?v=PPl1VkTnlas

2 komentarze: