czwartek, 17 października 2019

Rudy, jesienny kot... Bemol.

W poniedziałek był piękny, jesienny dzień. Temperatura 25 stopni, lekki wiaterek, zero chmurek. Cudny dzień pełen żółci, czerwieni i rudości. W niedzielę były wybory do sejmu i senatu. Wygrał PIS, chociaż nie do końca, ale nie będę o tym pisać, bo to rozległy temat na osobny post. Dzisiaj napiszę o naszym  Bemolu, kocurze w kolorach jesieni, który właśnie tego pięknego dnia odszedł za Tęczowy Most i już nie wróci.
O Bemolu pisałam już kiedyś tutaj https://boxfullofhoney.blogspot.com/2016/02/koty-trzy.html?spref=fb&fbclid=IwAR3vro8_lCeX0YybeCg0-aI1K4AtQC967_kqvNWgLvwpM4UdGYebU8Ciecc
Wtedy był jeszcze pełnym werwy, dużym i zadowolonym kocurem, naprawdę urodziwym, o wielkich ślepiach i złotym futerku.
Bemol zwany przez nas Rudym po prostu, specjalnie nie zwracał na nas uwagi. Lubił pospać i pojeść, jak większość kocurów. Trafił do nas jako już zupełnie dojrzały osobnik, więc zabawy nie były mu w głowie. Bawił się raz, może dwa odkąd sięgam pamięcią. To po prostu nie były jego klimaty.Nigdy tez nic nie upolował. Od tego były kocie dziewczyny.



rozbawiony kocurek.

kocurek kolankowy... od święta

klasyka

na podwórku

Większość czasu spędzał na wylegiwaniu się na słonku w trawie na podwórku, ale gdy tylko usłyszał, że najeżdżam, od razu przybiegał z podniesionym ogonem na powitanie. Skąd wiedział, że to moje auto i ja w nim? Nie mam pojęcia, ale wybiegał zawsze bez pudła. Potem odprowadzał mnie do drzwi... lodówki i czekał na żarełko, a gdy je nakładałam feromonił się o mnie i mruczał. Odnosiłam wrażenie, że właściwie jestem jedyną osobą w rodzinie, którą tolerował i na swój koci sposób lubił. Czasami nawet wchodził mi na kolana, co było wyrazem najwyższego zaufania, a rano po powrocie z nocnych eskapad i zjedzeniu pierwszego posiłku fanzolił się do mnie do wyrka, udawał toaletę, bo dokładnym myciem tego nazwać nie można było i spał po kilka godzin ciurkiem.

Z kotkami dogadywał się różnie. Na początku dostawał wciry od Mańki, która jest dużą kotką, a teren był jej, więc dawała mu do wiwatu, ale z czasem role się odwróciły i to on je strofował. Smiałam się nawet, że mam kocura z PIS-u narodowo- chrześcijańskiego, który stosuje przemoc domową i wyżywa się na słabszych kotkach. Buba umarła rok temu, a z Manią w końcu od niedawna zaczął się dostrajać, choć widziałam jak i tak za nią gonił, żeby ją maznąć łapą. Taki typek :)


trio

I tak nam leciał roczek po roczku z rudym kocurkiem, aż do sierpnia tego roku. Wtedy zaczął się do mnie przytulać, nie chciał wychodzić na noc na dwór, chował się pod łóżkiem i w nocy słyszałam jak kaszle. Pomyślałam na początku, że to może kłaczek, bo Rudziu miał wyjątkowo puchate podszycie, które nawet mnie w maju, gdy je gubił, uczulało. Po kilku dniach zaczęłam się niepokoić i poleciałam z nim do weta.  Wet pobadał, posłuchał, przepisał serię antybiotyku, który sama podawałam mu podskórnie codziennie. Było lato, ciepło, więc się wylizał, ale we wrześniu sytuacja się powtórzyła. Znowu wet i antybiotyki i tym razem jeszcze lek przeciwzapalny plus kroplówka. Przez chwilę lepiej, ale ogólnie gorzej. Kot mocno schudł, nie chciał jeść, chociaż był głodny. Futro mu zmatowiało, a sylwetka oklapła. Pomyślałam, że niedobrze jest. Wprawdzie kot ma już swoje lata, bo około 13, ale żeby tak z dnia na dzień się posunąć? Znowu wet. Badanie kupy na robale, chociaż dopiero co był odrobaczany. Robali brak. Znowu antybiotyk i leki przeciwbólowe, bo ewidentnie coś go bolało i znowu kroplówka. Zęby niby OK, brzuch miękki, wyniki krwi poza leukocytami dobre. Jakiś stan zapalny. Zrobiłam mu przy okazji też test na białaczkę i koci HIV. Akurat głównego weta nie było, a była jego pracownica. Stwierdziła, że wynik jest OK. Test jest szybki i prosty, wygląda jak test ciążowy, nawet mi go pokazała. Dała zastrzyki, kolejną kroplówkę i powiedziała, żebyśmy przyszli następnego dnia, ale przestało mi się to podobać. Gosia stwierdziła, że trzeba jeszcze zasięgnąć porady innej weterynarki. Zabrała Bemola do Kre Vetek, gdzie znowu został zbadany i naszprycowany lekarstwami. Kolejne wyniki. Wetka Angelika stwierdziła, że jest kiepsko, bo to albo glejak albo ziarniniak, albo choroba autoimmunologiczna. Cholera jasna!!! Kocur oprócz tego, że był coraz słabszy, z nosa zaczęła mu lecieć krew i zaczął kuleć na tylne łapki. Nie mógł już spać na łóżku, gdzie się usadowił blisko mnie, bo zamiast z niego zeskakiwać, po prostu spadał na głowę bezwładnie. W którymś momencie  sam wybrał sobie na legowisko łazienkę, gdzie stała kuweta, do której miał bardzo blisko. Mądre kocisko.
Kot już naprawdę niewiele jadł. Gosia kupowała mu najlepsze, najbardziej aromatyczne i zdrowe saszetki. Coś tam próbował podjadać, ale pomimo wszelkich chęci nie mógł jeść. Vetka chcąc wyeliminować raka, podała steryd. Gdyby to była choroba autoimmunologiczna, kocur powinien się podnieść. Ale się nie podnosił. Przez ostatni weekend tylko leżał i spał. Podawałam mu leki przeciwbólowe. Rano w poniedziałek jak zobaczyłam to nieszczęście, znowu zakrwawione (krew z noska i jakieś skrzepy z pyszczka) stwierdziłam, że dosyć tego cierpienia i tej agonii.
Poprosiłam Marcelę, która akurat zjechała z Wrocławia, żeby ze mną pojechała do weta. Zawinęłyśmy kota w kocyk, tę kupkę kostek w rudym futerku. Wybrałam starego weta, tego od którego zaczęliśmy leczenie. Kolejka jak cholera, bo to dobry weterynarz, z wielkim sercem i na dodatek kumaty- Bartosz Podczasiak. W poczekalni umierająca suczka z kroplówką po dwóch wylewach, psiak z krwiomoczem i jeszcze kilka innych biedaków, no i my z Rudziem w kocyku. Zestresował się, wtulił pyszczek w kocyk. Czekał... Cholera, jaka to jest straszna decyzja, potworna, gdy nie ma innego wyjścia jak tylko eutanazja.
Weszliśmy do weta, a on z zapytaniem, czy dzwoniła jego asystentka do nas z informacją, że jak tylko wyszłam po ostatnim razie, na teście pokazała się druga kreska, która wskazywała, że kot ma  HIV.???
Durna pipa, nie dzwoniła!!!! A miała numer telefonu! Gdyby zadzwoniła, oszczędziłabym kotu dodatkowe badania u Krevetek, dodatkowe stresy i cierpienia. O kasie nawet nie wspomnę. Bo kot i tak by umarł. To była równia pochyła. Wyłączało się jedno po drugim, a on biedak cierpiał i umierał z głodu. Vet się wkurzył, ale co miał powiedzieć. Przez 2 tygodnie był z rodziną na wakacjach, gdy my walczyliśmy o zdrowie kota.
W tamtym momencie nie byłam w stanie reagować jakąś złością, czy krzykiem na skretynienie asystentki. Lekarz zbadał jeszcze kota i powiedział, że nie ma na co czekać. Kiwnęłam tylko głową, że się zgadzam i wyszłyśmy z płaczem z Melką. Po chwili Vet nas zawołał i zabrałyśmy rudego kota w czerwonym kocyku, a właściwie to co z niego zostało. Wieczorem Mario zakopał go w ogrodzie, obok całej reszty naszych kotów, które umarły.


Rudy, jesienny kocur Bemol, zwany Rudziem odszedł za Tęczowy Most w piękny, jesienny dzień. Mam nadzieje, że był z nami szczęśliwy. I mam nadzieję, że siedzi teraz gdzieś na fortepianie pomrukując, a jego stary Pan, który go wychował, gra "Sonatę Księżycową w tonacji B moll.... Zegnaj kotku. Dziękuję, że byłeś częścią naszej rodziny.


3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawie napisane. Gratuluję i pozdrawiam serdecznie !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, chociaż nigdy nie jest mi łatwo pisać o takich przykrych zdarzeniach.

      Usuń
  2. Ja uważam, że kociaki jako zwierzaki są bardzo przyjacielskie. Tym bardziej, że ja również mam u siebie ładnego kociaka. Bardzo podoba mi się to co napisano w http://mojpsiak.pl/jak-nazwac-kota/ i moim zdaniem, faktycznie tak jest często. W sumie kotki są całkiem popularnym pupilem domowym.

    OdpowiedzUsuń