niedziela, 27 marca 2016

M&M - Melka


Ostatnio było o Małgosi, teraz będzie o Meli, żeby było po równo. Dzisiaj z kolei ona ma swoje urodziny. Te już naprawdę prawie dorosłe, bo 20-te :)


Musieliśmy na nią poczekać kilka lat, ponieważ okazało się, że mam toksoplazmozę. Toksoplazmoza to choroba odzwierzęca. Mówi się, że głównym winowajcą jest kot, ale tak naprawdę to może być niedogotowane mięso, tatar, surowe jajko, nieugotowane mleko lub niedomyte ręce. W moim przypadku nie wiem kto był winowajcą. Miałam kota i jadłam tatara, robiłam kogle -mogle... Moja wina, ale gdybym wiedziała, że się przewrócę, wcześniej z pewnością bym usiadła. W latach 90-tych nie robiono badań na toksoplazmozę. Ginekologowi nawet do głowy ta myśl nie przyszła, aż do końca 7 miesiąca  i koszmarnych wyników USG. Dziecko donosiłam, ale zmarło kilka godzin po porodzie. Dziewczynka miała  poważną wadę serca. Dopiero po śmierci Ani, zrobiono mi przeróżne badania i wyszło właśnie to pieprzone dziadostwo. Przeszłam jedno leczenie antybiotykiem. Powtórzyłam badanie- miano jeszcze wzrosło. Jaki czort??? W końcu trafiłam do pani doktor, która sama miała tę chorobę w czasie ciąży i podczas wizyty akurat weszła do gabinetu na chwilę jej córka. Żywa, cała i fajna, prawie dorosła już babka. A, czyli można?.
Pani doktor zaproponowała mi leczenie specyfikiem, który podaje się w czasie malarii. Uprzedziła, że to będzie nieprzyjemne i absolutnie muszę mieć 100% , że nie jestem w ciąży podczas zażywania tego lekarstwa, bo dziecko urodzi się z poważnymi wadami.
Słuchajcie, omal po tym nie umarłam. Miałam zatruty organizm, wymiotowałam, majaczyłam w nocy, miałam koszmary i halucynacje. 2 tygodnie totalnego wyautowania z życia, a potem powolnego do niego powrotu. Jakoś przetrwałam i po pewnym  czasie powtórzyłam badanie- JEST SUPER. Miano bardzo niewielkie, ale uprzedzono mnie, że do końca życia będę miała w sobie po toksoplazmozie ślad. Tak jak antyciała po przebytej chorobie, ale nie będą one już miały wpływu na płód i rozwój dziecka. Bardzo się ucieszyłam. Poczekałam jeszcze chwilę i na wszelki wypadek powtórzyłam badanie- i omal szlag mnie na miejscu nie trafił, gdy zobaczyłam, że to miano znowu  wzrosło!!!! I to jak!!!! Załamana pojechałam znowu do doktor. Powiedziała, że nie ma innej rady - jeszcze raz ten syf na malarię. Prawie płakałam, gdy brałam pierwszą dawkę. Naprawdę, to co się ze mną działo jest nie do opisania.
Ale w końcu, nareszcie byłam czysta od tego dziadostwa i mogłam zajść w ciążę. Na produkcję dzidziusia wybraliśmy czerwiec. Gdyby się udało, dziecko urodziłoby się wiosną :) :)
I udało się. 27 Marca o godzinie 12:55 na świat przyszła Marcela Ewa :) Mały, różowy królik :) Oscara za najlepszy film  tego dnia odebrał Mel Gibson za Braveheart :)
 Obydwoje jesteśmy z mężem ciemnowłosi, a ona mało tego, że ruda, to potem okazało się, że niebieskooka. A ja całą ciążę śmiałam się, że jeśli dziecko będzie miało niebieskie oczy, to po dziadkach... I wykrakałam.


Mario był przy porodzie, zresztą krótkim i nieskomplikowanym bo tylko 3 i pół godziny. Po odcięciu pępowiny i położeniu mi na brzuchu tego maluszka zryczeliśmy się jak dzieci...Wtedy poczuliśmy, że jesteśmy rodziną.
 Uważam, że tato na porodówce to świetny pomysł. Oczywiście nie cały czas i nic na siłę, ale Mario chciał być przy porodzie swoich dzieci i był. I bardzo dobrze. Po pierwsze personel traktuje rodzącą zupełnie inaczej!!!!! Biega, sprawdza, pyta... A po drugie ojciec ma świadomość tego, że dziecka nie kupuje się w hipermarkecie i tylko przed powrotem do domu odcina mu się metkę. Podczas porodu ma pełną świadomość, że to krew, pot i łzy.
Nie chleje z kolesiami podczas, gdy jego kobieta zwija się z bólu, ale jest przy niej i wspiera jak potrafi. Jestem mu bardzo wdzięczna za to, że był tam ze mną... 2 razy.


Mela okazała się łatwym w obsłudze dzidziusiem. Miała kolki, ale jakoś przez nie przebrnęliśmy. Była pogodna, uśmiechnięta i strasznie śmieszna. Zaczęła chodzić tuż przed ukończeniem 1 roczku i opanowała do perfekcji swój jedyny na świecie język.


Na misia mówiła łała (bo duży miś ryczał Łaaaaaaaaaa łaaaaaaaaaaaaaaa), a na słonika diudiuś (bo trabił trąbą diuuuuuuuuuuuuuuu diuuuuuuuuuuuuuuuuuuu), na wodę mówiła badi, a jak nie chciała czegoś jeść wołała -acikaj mniam mniam. Dodatkowo miała niesamowity, słodki głosik, więc to była gadka  naprawdę miód z cukrem. Pewnego razu Mario nachlapał w łazience i nakrzyczałam na niego, że nachlapał wodą jak jakiś kaczor, na co przyszła Mela i mówi do taty- Tata, kaka badi. Proste, acz zrozumiałe :)
Po odstawieniu od piersi nie chciała mleka krowiego, ani sojowego...Nie chciała żadnego. Na cycu była grubasem i wyglądała jak mały Budda. Ludzie mnie opieprzali, co ja dziecku zrobiłam, że taka gruba i utuczona. Ale co ja mogłam, cycki jak cysterny pełne tłustego mleka. Jadła często i od razu zasypiała. Takie połączenie 2 w 1 :)

Ale cycek się skończył, a jedzenie stało się passe. Musieliśmy coś wymyślić. Melka jak każdy maluch uwielbiała reklamy. Krótkie kolorowe filmiki, a dodatkowo teledyski. Akurat na tapetę weszły Spicesówy. Skonstruowałam jej specjalną kasetę z jej ulubionymi reklamami (Terravita wyśmienita z panem Japą np), Spice Girls właśnie i "Wanna Be", Back Street Boys "Get Down" czy Tony Braxton z "Unbreak my heart" (to uwielbiała do spania) i była odruchem Pawłowa karmiona. Ona te kolorowe obrazki, a ja jej kaszę do dzioba :)  Był jeszcze jeden ukochany teledysk: Aerosmith i Pink. Kochała i za każdym razem wołała - Włąci Pink :)



Robiła śmieszne minki, malowała tapety kredkami, uwielbiała, gdy jej czytaliśmy i kochała prasę kobiecą.  Była małym słodziakiem. Skoro się udało z jednym ludzikiem, poszliśmy za ciosem i postanowiliśmy za jednymi pieluchami machnąć kolejne dziecko. Znowu do prac przystąpiliśmy w czerwcu, a porodówka jak już wcześniej pisałam, podczas wręczenia Oscarów w marcu :) Będąc w ciąży z Gosią strasznie rzygałam przez pierwsze 3 miesiące...STRASZNIE! Nie wymiotowałam, nie mdliło mnie, ale to były prawdziwe niedźwiedzie ryki... Rano zaraz po wstaniu z łóżka biegłam do łazienki, a malutka Melcia za mną i pytała- Mama bleeeeeeeeee? A mnie rwało, że hej...


  
Melka świetnie się rozwijała i uwielbiała soczki marchewkowe- Kubusie. Doszło do tego, że stała się pomarańczowa :) Pani doktor nawet zapisała mi w książeczce zdrowia Meli- "pomarańczowa skóra. Odstawić Kubusie". Po odstawieniu, Melka znowu stała się białą dziewczynką :)
Namiętnie rysowała i malowała. Namiętnie. Wystarczył skrawek kartki, serwetka, długopis lub ołówek- już jechała z robotą. Była detalistką :)

Kilka przykładów jej prac gdy miała 3 latka




Jak widać anatomię zwierząt znała od najmłodszych lat :)
Była też bardzo wrażliwa. Gdy całowali się na jakimś filmie, ona chowała się za fotel i mówiła, że nie chce na to patrzeć, bo to bardzo miłosne :)
Uwielbiała słodycze. Coś słodkiego na ząbek po posiłku było rytuałem.
 Gdy urodziła się Gosia była bardzo dobrą siostrą. Karmiła dzidzię, kąpała i kładła się koło niej obserwując, co to za dziwo jest u nas w domu.


    W przedszkolu była ulubienicą pani i była strasznie pilna. Odnajdywała się tam doskonale. Wierszyki, piosenki, malowanki- jej żywioł. A w domu miała swojego kotka- Brydzię i kochały się obydwie strasznie. Mela bawiła się na dworze, a Brydzia z okna nawoływała Melkę, żeby wracała do domu. To była fajna dziewczyńska przyjaźń.


Pamiętam, gdy przyszedł czas na wyrywanie mleczaków. Horror. Po wyrwaniu pierwszego zęba, z resztą ani rusz. Dobrze chociaż, że dostała od myszki Zębuszki 10 pln. Któregoś razu ząb już wisiał na włosku. Namawialiśmy ją na to wyrywanie, na co ona z oburzeniem- "Nie dam sobie wyrwać zęba, bo wy chcecie moich pieniędzy"... Laliśmy, a krzyczała tak, bo raz pożyczyliśmy od niej ze skarbonki kilka złotych, ponieważ zabrakło nam na szczepienie dla kota... Zęba w końcu wyrwaliśmy, ale ileż to było rabanu!!!!
Rosła nam szybko, żeby po Komunii strzelić w ciągu jednego roku prawie 12 centymetrów. Organizm przestał reagować normalnie. Serce nie wyrabiało wysiłkowo. Zataczała się, miała zawroty głowy, kłopoty z koncentracją.  Przebiegłam z nią wtedy wszystkich  specjalistów od laryngologa do psychologa. Gdy organizm przystopował, wszystko wróciło do normy, ale stała się naprawdę małą żyrafą :) Co się dziwić, Mario ma ponad 2 metry wzrostu. Mela nie mogła wyrosnąć na knypka. Z genami nie wygrasz.



W szkole bardzo dobrze. Właściwie ze wszystkiego. Trafiło się nawet jakieś stypendium za dobre wyniki... ale nie na długo. Doskonałe, lekkie pióro. Świetne wypracowania. Angielski perfekcyjnie. Zresztą gada w tym języku płynnie. Kilka lat temu był u nas chłopak z Anglii na wymianie międzyszkolnej. Po jakimś piwie, Melka gadała jak nawiedzona po angielsku. Musieliśmy jej uświadomić, że do nas mówi, a nie do Andy'ego,  który był już od kilkunastu minut w łóżku.
No i jej wielka pasja fotografia. Ma oko i pomysły na zdjęcia. Zapisałam ją, gdy miała kilka lat do domu kultury na zajęcia z fotografii. Uczyła się tego fachu od podstaw. Teraz zwiedza świat jako modelka, więc pięknych i ciekawych zdjęć ma mnóstwo.


Wiek nastoletni kiepsko. Kruszyłyśmy kopie o wszystko. Awantury zdarzały się, a i owszem... Ja nie odpuszczałam, a ona była i jest upartym capem. Na dodatek jak się wykłócałam z jedną, zaraz przychodziła druga- diabeł i adwokat diabła kontra rodzice, czyli dobry i zły policjant. Prawdziwy rock'nroll. Ale co to za rodzina, gdzie nikt się z nikim nie kłóci? Napięcia przedmiesiączkowe w synchronizowanym stadzie 3 bab robią swoje :)




Nie będę już pisała o tym, że MODELING!!!!, bo ten temat już opisywałam w listopadzie. Melka wyrosła na niezwykle interesującą i piękną pannę. Pojawiali się jacyś chłopcy w okolicy, ale dopiero od 2 lat został ustrzelony jeden na poważnie jak widzę. Sympatyczny i pracowity chłopak -Xawery, mój kolejny zięciuś po Puszaszku (choć Xawery był zięciuniem wcześniejszym).
Mamy teraz ze sobą bardzo dobry kontakt. Po  okresie burz nastąpiła sielanka ...no prawie :)
 Dzisiaj kończy 20 lat. Z małego Buddy stała się klasyczną pięknością. Inteligentna, oczytana, z poczuciem humoru  i ciekawością świata. Fajna, nietuzinkowa, młoda kobieta. Ale po takich czempionach jak my, niczego innego się nie spodziewałam ha, ha...
Melka wszystkiego najlepszego... tych wymarzonych studiów, żeby okazały się strzałem w 10, fantastycznych kontraktów za grube melony, bezpiecznych podróży, trwałych przyjaźni  i all you need is love :)










Jako rodzice obserwujemy sobie nasze panny z bezpiecznej odległości. Czuwamy, chociaż zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy w stanie ustrzec ich przed złem tego świata. Widzimy jednak, że obydwie dają sobie radę. Są realistkami i mają poukładane w głowie. Od dawna są już spuszczone ze smyczy i tylko wychodzi im to na dobre. Jesteśmy naprawdę dumni z naszych córek i szczerze im kibicujemy.
4 M.... lepiej być nie mogło :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz