wtorek, 22 marca 2016

Przedwiośnie :)



Jestem trochę przerażona tym jak bardzo zaniedbałam tego bloga, ale doprawdy cały mój mózg był pochłonięty Hochbergami, Daisy, Barokiem i jeden szlak wie jeszcze czym... ogólnie Zamek Książ i okolice. Miałam się uczyć i się uczyłam właśnie w czasie, który normalnie poświęcałam na bloga. Nawet gdy chciałam tutaj coś napisać, myślałam, że chyba mnie powaliło, bo jak to??? Nawet jak na 1 dzień odpuszczę to mnie obleją !!! A tego nie jest mało, bo historia zamku (700 lat), historia ostatniej rodziny na zamku, Baroki (7 sal do omówienia)- Adolf Hitler, strachy, czyli pomieszczenie, gdzie opowiadamy o Riese- tajemniczym mieście w Górach Sowich (być może podziemnej fabryce broni), trochę o Hochbergach w roli myśliwych, herby, obrazy, Bursztynowa  Komnata, Daisy, Stary Książ, III piętro ze złotą salą, kilka słów o bibliotece i sala zamku Grodziec.... i na koniec podziemia. Półtora godziny od czasów Piastów do czasów II wojny Światowej...

 W ubiegłym tygodniu pomyślałam, że nie ma na co czekać i trzeba zdawać, bo i tak mam to zrobić do końca marca. Byłam przerażona, gdy porozmawiałam z chłopakiem, który zdawał jako pierwszy z naszej grupy- My jeszcze na jakichś warsztatach, a mój nowy znajomy (dla przyjaciół David Książę Pszczyński) (ha, ha) dostał grupę gimnazjalistów z Warszawy w liczbie 30 sztuk... Zadzwoniłam potem- werdykt- oblałem baroki... Ale jak to? No tak to... Poprawka. Dzwonię po poprawce- muszę przejść jeszcze raz!!! Matkobosko!!!!Czego oni od tego chłopaka wymagają??? Przecież sami przewodnicy mylą daty, gubią się w faktach i opowiadają każdy coś innego... Wiem, bo musiałam zrobić 10 przejść z różnymi przewodnikami. Pierwsza pani nadprzewodnik opowiadała tak sucho, że musiałam po jej opowieściach popijać... Nigdy w życiu nie chciałabym być oprowadzana przez tę osobę za pieniądze. Ale z kolei jej mąż, też książański  przewodnik  z zupełnie innej szafy wyjęty- otwarty, gawędziarz- super opowiadacz.... Trudno, widocznie tak się dobrali. Nie moja to broszka.

Książę Pszczyński w końcu zaliczył, a dzisiaj poszłam ja do odstrzału. Całą noc (co tam noc- tydzień cały) oprowadzałam po Książu w swoich snach.  Zafiksowałam się na amen.
Rodzina zamęczona, bo klepałam im codziennie wszystko co zdołałam zapamiętać. W samochodzie gadałam sama do siebie...w ogródku gadałam sama do siebie- oprowadzałam Miśka po salach w jego psiej wyobraźni... ziewnął i zasnął...  Normalne, regularne kuku na muniu.
Dzień wcześniej pojechałam jeszcze do zamku posłuchać na wszelki wypadek  fachowca od oprowadzania, ale stwierdziłam, że chyba będzie lepiej jak sobie sama przejdę i w głowie opowiem... A potem stwierdziłam, że może lepiej zapytać kogoś czy nie chce posłuchać co mam do opowiedzenia? Zapytałam młodą parę- chłopaka z dziewczyną czy chcieliby być moimi ofiarami, bo ja tu egzaminy i sratatata... No oni tak w sumie troszkę się cofnęli i stwierdzili, że właściwie już kończą.Więc powiedziałam, że spoko i tylko powiem im kilka słów o sali w której jesteśmy (Salon zielony) .... 2 godziny chodziłam z nimi po zamku, a oni z chęcią słuchali. Wprawdzie gadałam jak potłuczona i bez składu i ładu, ale widziałam, że się podobało. Na koniec podziękowali i rozstaliśmy się z uśmiechami na twarzach. Zapachniało optymizmem.
Wybrałam dzisiejszą datę- 21 marca, imieniny Marzanny, pierwszy dzień wiosny, poniedziałek więc nie powinno być tłumów- optymistycznie to wszystko wyglądało. Specjalnie wcześniej sprawdziłam w grafiku,czy moim mentorem nie będzie przypadkiem ta sucha "oprowadzaczka", ale nie- na szczęście. Dostałam w sumie też młodego stażem przewodnika, jako mentora i koło ratunkowe w jednym  i naszego opiekuna Maćka.
Modliłam się w duchu, żeby to nie byli gimnazjaliści. Rozejrzałam się pod kasą... 8 osób. Hurra!!!! Potem skumałam, że 2 z nich to Włosi, ale jakoś nie narzekali...
Stanęłam pod oknem, gdzie zazwyczaj zaczyna się wycieczka i rety kotlety....

im-going-crazy
 Serce wali jak oszalałe, w gębie sucho, język jak kołek, a głos jak galareta wodnisty i drżący...Ja stara wyjadaczka i gaduła zbaraniałam!!!!
 W końcu się odważyłam i poszłam  po rajtuzach...ale  po słowach: Jeszcze przez 30 lat zamkiem zarządzali przeróżni namiestnicy....  W głowie linia prosta. Gdyby mi zrobili wtedy EEG mózgu, instrumenty wykazałyby na brak tego organu. Jestem o tym przekonana. Zaczęłam się śmiać i zapytałam na czym skończyłam... Dobrzy ludzie podpowiedzieli i znowu ruszyłam... i zamiast powiedzieć, że Hochbergowie na zamku są od 1509 powiedziałam, że byli od 1605....chyba  nikt nie zauważył, oprócz Mentora i Maćka (shit). Potem jeszcze powiedziałam, że na ZDJĘCIU z 1709 roku widnieje Maxymilian Von Hochberg... (O masakra). Z twórców obrazów przedstawiłam tylko dwóch (reszta wyleciała mi z głowy), a skrzynię podróżną nazwałam walizką. No i nic nie powiedziałam o przejściach amfiladowych i stiukach na ścianach ha, ha... (NUDA!)
Jak już zaczęłam o Hitlerze to poleciałam... W podziemiach byłam już ze wszystkimi  zaprzyjaźniona. Nawet zapytali mnie co tu jeszcze w okolicy można zobaczyć. Super!
Maciek mnie opiórkał za te zdjęcia z baroku, ale stwierdził, że w sumie dobrze, tylko  muszę bardziej się skupić i w środę mam się pojawić na jeszcze jednych warsztatach... Słuchajcie kamień spadł mi z serca!!!! Cała adrenalina odpłynęła w siną dal... W końcu po 2 miesiącach  poluzowałam szelki UFFFFFF!!!!! Pewnie mnie jeszcze przepyta z dat i tych malarzy, ale na spokojnie to ja mam wszystko w małym palcu.
Dobra, dosyć o Książu. Miało być o przedwiośniu :)

 Było bardzo brzydkie. Codziennie dzień świstaka, ołowiane niebo albo śnieg z deszczem. FUJ!!!! W Dzień Kobiet nawaliło taką ilość śniegu jakiej nie było przez cały sezon zimowy!!!! Po kolana!
Spotkałam się w tym dniu z moimi psiapsiółkami bliższymi i dalszymi i BARDZO dobrze mi to na głowę zrobiło. Usiadłyśmy z Mirelką, Małgosią, Beatą, Monią, Kasią, Anetą  i moją Fatmą przy piwku i panu akompaniującym nam przy pianinie... Pełna kultura :)
Nagadałyśmy się, podzieliłyśmy nowinami, co tam u nas słychać... Małgosia, które jest już babcią, pokazała swoją piękną wnusię... Wielkooki mały elf.  Oczywiście jest w niej zakochana po uszy. Fajne babskie pogaduchy:) Siedziałyśmy sobie w lokalu, pan grał szlagiery na pianinie, popijałyśmy piwko, a śnieg padał i padał.... i padał!!!!!
Raz w miesiącu powinien być dzień kobiet. I niestety nie zrobiłyśmy sobie żadnego zdjęcia... Jakieś zaćmienie.
Za rzadko się spotykamy. W lecie jeszcze jakieś grille, ale jak już jesień zawita to ciężko nam dupska ruszyć, spotkać się na jakiejś kawie, poplotkować, wypić piwko czy jakieś winko ...No po prostu bezdupizm i już.
Na zdjęciu poniżej widać wałbrzyską Harcówkę właśnie w dniu 8 marca... Bajkowo. Szkoda, że grudniu było zero śniegu.


 Dzisiaj odebrałam w końcu swoje prawdziwe, profesjonalne okulary, bo do tej pory miałam tylko takie za 10 pln z Biedronki :)
Jedne mam do czytania, a drugie do auta, bo wieczorem jestem już z deko ślepawa... Takie okulary to poważna sprawa... Tylko w tych do dali, nie mogę chodzić po ulicach, bo wydaje mi się, że mam bardzo krótkie nóżki i ziemia jest dużo bliżej niż w rzeczywistości...Potykam się :)  A już chciałam wyglądać na mądrzejszą niż jestem naprawdę :)
Pamiętacie taką rosyjską bajkę o dziadku puchaczu i jego wnuczku małym puchaczyku, który myślał, że dziadek jest taki mądry, bo ma czarodziejskie okulary? Zajumał mu te okulary i poszedł się mądrować...
"Dziadku puchaczu, dziadku puchaczu, mam czarodziejskie okulary"...No to ja myślałam, że moje będą działały też na mądrość, a okazało się, że jestem jak ten wnuczek chi chi...






Co się jeszcze wydarzyło podczas tego miesiąca? W sumie wszystko dobre. Wszyscy zdrowi, wiosna idzie i dzień coraz dłuższy. Raczej. Marcela rzuciła studia, bo socjologia to jednak nie to. W maju pisze maturę z WOSu i jeszcze raz zdaje na psychologię. W tym temacie jest trochę podobna do mnie- jak mi się coś nie podoba, to też rzucam ręcznikiem i wychodzę. Trochę ją zatem rozumiem, ale z drugiej strony szkoda tego półrocza, bo szło jej bardzo dobrze. No i teraz musi iść do roboty, żeby płacić za wynajęte mieszkanie. Muszę  przyznać, że naprawdę szuka pracy, co mnie bardzo cieszy. Tydzień temu była 7 dni w Izraelu ze swoim chłopakiem i jego mamą. Przywiozła piękne zdjęcia, świetne wspomnienia i 5 litrowy słój błota z morza Martwego... Mamy teraz używanie, że hej.

Byłam też w kinie z moimi Puszaszkami na kompletnie odmóżdżającym filmie Deadpool. Przyznam szczerze, że serdecznie się na nim uśmiałam, co mnie zaskoczyło. Filmy Marvela raczej nie są zbyt błyskotliwe, a ten był :) To też zasługa doskonałego tłumaczenia. Zdecydowanie polecam, mocno wyluzowuje :)




No i Misiek nadal jest z nami. Nazywamy go oczywiście przeróżnie - czasami mówimy na niego Biedaczek, bo strzela minki jak skrzywdzony aniołek, czasami jest diabelskim nasieniem...bo czort wchodzi w niego i jest nie do okiełznania, a czasami nazywamy go naszym pasierbem, bo w sumie jest adoptowany... Niedobry pieseczek. Wczoraj potłukł dwie porcelanowe miski (SPECJALNIE!!!) w których miał jedzenie. Potrafi dawać łapkę, siada na polecenie i kładzie się na komendę leżeć. Czasami robi te 3 sztuczki od razu w pakiecie, żeby dostać jakiś smakołyk... Taki cwaniak. No i zakochał się w starszej od siebie wilczycy ...Szczenięca miłość. Ale jaka żarliwa!
Dobra kochani, idę robić jakiś obiad. Teraz już będę pisać.... raczej regularnie. Pa.

















Nie ma to jak spokojne zdjęcie z pieskiem.... grzecznym bardzo... CZORT CHOLERSKI!

2 komentarze:

  1. Dobrze, że coś napisałaś, bo tak jakoś pusto było :) Nie martw się potknięciami w książęcym przewodzeniu, do pięt Ci nie dorastają, bo nie mają takiej wiedzy jak Ty, szczególnie dotyczącej całego Dolnego Śląska! Uszy do góry!
    W okularach wyglądasz pięknie. Bardzo!
    Misiek, hmmm on się charakterem dopasował do Pańci hi hi

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj kobieto oni tam mają, mają wiedzę potężną, ale raczej taką selektywną. To co ich dotyczy- czyli zamek , Riese i Daisy - niektórzy jak encyklopedie. Ja jestem bardziej szerokoobrazkowa :) DZięki kochana . Chyba dam radę :)

    OdpowiedzUsuń